wtorek, 23 października 2012

Rozdział XV Na plaży

 Na małej mieliźnie otulona w białe muśliny stała Marynia. Wspaniałe, rozpuszczone włosy złoto popielate lśniły w blaskach słońca zapadającego nad morską tonią. Pozowała do obrazu. Turwidas stał przy rozstawionych sztalugach i malował w skupieniu. Nie był już tym dziwacznym abnegatem. Miał nową jasną koszulę jedwabną z kołnierzem Słowackiego, spodnie perłowe (blado-szare), jedwabne skarpetki w kratki i płócienne trzewiki białe. Szeroki pas brązowy uwydatniał wysoką, zgrabną i muskularną kibić młodzieńczą.


Bałtyk, lipiec 2015


 Cisza była dokoła. Pogodne lazury nieba przeglądały się w lustrzanej powierzchni morza. Fale srebrzysto-kryształowe z cichym kolebały się szmerem pod pieszczotą wiaterku. W dali bielały żagle rybackich łodzi.     Na widnokręgu ukazał się okręt i mknął szybko pod kłębami dymu. Jakaś łódź zbliżała się do brzegu, ciemniały w niej sylwetki i niósł się chóralny śpiew.
 Turwidas upojony pięknem przyrody i zachwycony cudnym modelem był jak w ekstazie. Śliczne oczy jego promieniały jak gwiazdy, twarz kwitła rumieńcami, włosy burzyły się nad czołem jeszcze więcej niż zwykle i w licznych, bezładnych puklach spadały na skronie, boki twarzy i obnażoną szyję, mieniąc się w słońcu brązem i miedzią. Był podobny teraz do zjawiska z bajki. Pracował bez odpoczynku.
- Panie Franciszku, już dosyć na dzisiaj...Ja się zmęczyłam.
- Panno Mario, jeszcze jedna chwileczka i szkic będzie gotów, a od jutra przystąpimy do robienia oryginału.
Odgarną wichr grzywy z czoła, otarł chhusteczką krople potu i malował dalej.
 Tymczasem łódź z rozśpiewanym towarzystwem zbliżała się coraz więcej. Teraz wyraźnie było widać trzech wojskowych i cztery jaskrawo ubrane panie.
 Marynia przypatrywała się chwilę uważnie, przysłaniając oczy dłonią od słońca. Nagle przybladła...Poprawiła szybko swoje muśliny i obróciła się w drugą stronę. Malarz obejrzał się też na łódkę, śpiewające towarzystwo oderwało na chwilę jego myśl od obrazu.
- Oho! Mój kuzynek ze swymi kolegami ostro asystują Amerykankom-lądu już im za mało.
Szkic już był na wykończeniu. Łódka zatrzymała się koło mielizny, gdzie do obrazu pozowała Marynia. Dwóch tęgich rybaków zaniosło damy do brzegu, a oficerowie przebrnęli w swoich długich kawaleryjskich butach. Amerykanki przyglądały się ciekawie  malarzowi i pozującej mu do obrazu dziewczynie.
- Czy poznajecie koledzy? - Zawołał Dżuigiras. - To jedna z tych ładnych panienek, które widzieliśmy w kawiarni "Sypsena" kilka dni temu. Prostka patrzył z zachwytem na Marynię, przypominającą jakąś wizję obłoczną.
- Szelma Pranas ma gust! - Szepnął kręcąc wąsika dłużej niż zwykle.
Gajżułłd obserwował ją spod chmurnie ściągniętych brwi i milczał ćmiąc papierosa. Szczupła, wysoka Argentynka o rudo-złotawych włosach i w złotym pince-nez wykrzywiła się złośliwie i przysunęła do oczu binokle, nastawując impertynencko w stronę Maryni.
- Tak, niebrzydko - Rzekła. - Temu pięknemu malarzowi jest widocznie modelem do obrazów i... pokarmem dla serca.
- A ten malarz - co za śliczny chłopiec!! Jakieś bajeczne oczy! Co za włosy! A cera jak rozkwiłty pąk róży! I taki młodziutki, świeży!...Zachwycały się jej towarzyszki.
Gajżułłd zwrócił się do tej pierwszej. Rumieniec gniewu miał na twarzy, oczy ciskały gromy.
- Panno Akwelino! - Rzekł. - Mniej złośliwości wobec młodych panien! Bo taka złośliwość zdradza staropanieństwo.
 Akwelina popatrzyła na niego jadowicie i myślała nad odpowiedzią, zanim ją znalazła, Gajżułłda już przy niej nie było. Podszedł do Turwida i stanął obok. Przyglądał się chwilę szkicowi, gdzie postać Maryni widział jak żywą. Przedstawiała geniusz w postaci białoskrzydłego anioła w tęczowej szacie. Stała na samotnej skale osnutej obłokami, w blaskach zachodniej zorzy. Trzymała wieniec laurowy i wzywała młodzieńca płynącego do niej po wzburzonym morzu. Młodzian ten miał śliczne i uduchowione rysy Turwida. Oczy tęskno wzniesione ku skrzydlatemu geniuszowi. Pchnął wątłą łódź swoją po groźnych falach, omdlałym ramieniem dźwigając wiosła toczył rozpaczliwą walkę z morskimi bałwanami. Nadzieja mocna dobicia do szczytu geniusza dodaje mu odwagi, męstwa i siły.
- Ma jednakże niemały talent - Pomyślał Włodzimierz ulegając mimowoli zachwytowi nad pięknością tego utworu malarskiego. - Jeżeli pójdzie tą drogą wytrwale, może być sławnym i to w niedalekiej przyszłości.
Od obrazu pobiegł wzrokiem do Maryni, która stała teraz z gorączkowemi wypiekami i spuszczonemi oczyma.
 Zazdrość bolesna, wściekła szarpnęła jego istotę. Ledwo się pohamował od nieprzepartej chęci rozbicia tego wspaniałego dzieła sztuki.

- A Pan czego tu przyszłeś? - Zapytał artysta opryskliwie. - Przeszkadzasz mnie w robocie.
Silna dłoń oficera oplotła kiść ręki malarza jak żelazną okową.
- Chodź... Mam kilka słów.
Pranas drgnął pod dźwiękiem tego przyciszonego głosu. Szedł posłusznie. Stanęli w wydmie za wysokim pagórkiem.
- Panie Pranas, słuchaj co ci powiem: ty się kochasz w pannie Stargwiłłównie. Ale pamiętaj - biada wam obojgu jeżeli jej serce zdobędziesz!!...
Puścił dłoń Turwida i odszedł prędko jak złowieszcze widziadło.
Pranas stał chwilę nieruchomo. Potem zacisnął pięść i pogroził w stronę gdzie zniknął huzar.
- Judasz!...Gad!...Diabeł!...
 Pławi się w rozpuście i plugawą ręką swoją śmie targać cudną idyllę naszą. Myśli, że ja się zlęknę bezczelnych jego pogróżek! Nie! Nigdy!! Nie ustąpię mu szczęścia mego. Niech Ona sama wybiera z nas dwóch.
 Poszedł do swoich sztalug. Maryni już nie znalazł. Domyślił się, że poszła do wydm, gdzie zostawiła swoje ubranie. Lecz zauważył, że nie było też Gajżułłda i serce jego załopotało bolesnym niepokojem. Drżącą rękę poprawiał pędzlem obraz, a wzrok jego biegał niespokojnie dokoła.
 Nieopodal niego rozsiadło się towarzystwo Amerykanek- wesołe, hałaśliwe.
 Gdy Turwidas z Gajżułłdem odeszli, Marynia opuściła mieliznę na której pozowała i wolno podążała do wydm gdzie zostawiła ubranie. Gajżułłd tymczasem wyszedł zza pagórka, gdzie groził malarzowi i zobaczył ją. Nie namyślając się zawrócił raptem ku niej i zbliżał się szybko. Ona to widząc przyspieszyła kroku z bijącym gwałtownie sercem.
 Już znalazła się w swojej wydmie za wysokim pagórkiem porosłym trzciną morską. Pochyliła się nad ubraniem otrzepując je z piasku. Wtem stanął przed nią Gajżułłd. Zobaczył rozrzucone na piasku ubranie i domyślił się, że tylko trykot i białe muśliny otulają jej ciało. Świadomość, że ukochana dziewczyna, którą dotychczas wyróżniał ze wszystkich kobiet i czcił jak świętość - w takim skandalicznym stroju pozowała pięknemu artyście w dalekim i odludnym miejscu - wywołała w nim wściekłość, żal, ból i zazdrość. Słowa Amerykanki: "modelem do obrazu i pokarmem dla serca" ponurym w jego duszy zadzwoniły echem.

 Gęste, sinawe brwi załamały się ściągając w groźną bruzdę, a ciemne zielono-stalowe źrenice zrobiły się czarne ja noc i zamigotały czerwonymi płomykami jak łuna na schyłkowym niebie jesiennym. W wyrazie jego twarzy było w tej chwili tak coś złowrogiego, że Marynia zadrżała z przerażenia całym ciałem i stała blada jak opłatek, przyciskając szczelnie do siebie muśliny rozwiane trochę przed chwilą.
- Czy jesteś naga pod temi muślinami? - Zapytał syczącym głosem.
Fala krwi zalała twarz jej i szyję. Drgały usta i nozdrza.
- Bezczelny!! Precz mi z oczu!...
- Tyś bezczelna!...
 I silnym szarpnięciem dłonią zerwał muśliny i trykot, obnażając jej ciało. Marynia krzyknęła, okrywając się płaszczem włosów, zasłaniającym ją do kolan i z płomieniem w oczach wymierzyła mu silny policzek.
 Twarz oficera zrobiła się szara. Rozchyliły się szkarłatne wargi i błysnęły straszliwie olśniewająco białe, drapieżne zęby. Porwał obie jej ręce, skrzyżował na plecach i rzucił ją na ziemię, przyklękając nad nią. Gniótł ją i ściskał konwulsyjnie. Po twarzy jego przebiegały drgawki, a z piersi świszczący wychodził oddech. Ona skamieniała, niema patrzyła nieruchomo zastygłemi źrenicami w jego rozszalałe oczy.
- Włodzimierzu - Wydarł się wreszcie ze zbielałych warg szept głuchy. - Zabij mię...jeśli chcesz...zbeszcześcić...
- Ty kochasz...Turwida?!
- Nie!...Nie...
- Ale...romansujesz?!
- Nie!...
- Możesz przysiąc, że nic...między wami??
- Przysięgam na... duszę mojej matki!!..
 Teraz drgnęły skrucha i wstyd w tej dzikiej duszy. Pierzchły wściekłość i zazdrość. Jeszcze pochłaniał ją wzrokiem. Miał w swoich ramionach tę najdroższą: nagą, cudną, bezbronną. Miał przy swoim łonie tę - niezapomnianą, upragnioną... Szalona żądza przyciskać spalone usta do niej - całować i tulić bez końca, piekła go ogniem. Całą siłą woli opanowywał ten szał uczuć i zmysłów.
 Zrobiło mu się nagle słabo. Oczy zaszły mgłą. Jakiś go tuman otoczył różowy i nic przez moment nie widział prócz tych śnieżno-białych kształtów drżących w jego ramionach. Serce zdawało się wyskakiwać mu z piersi od nadmiernego bicia. Żarem gorzały wszystkie jego zmysły i dreszcz trząsł febryczny.
 Znów szept cichy:
- Miry!... Błagam!...Puść mię!...
 Łzy wielkie i czyste jak perły zasłoniły chabrowe oczęta i zaczęły spływać jedne za drugą po zbladłych jak kreda policzkach. Ocknął się...Czuł upokorzenie...Wstyd aż do bólu...Wstręt do siebie.
- Marynieczko- Wyszeptał. - Przebacz. Miłość chwilami doprowadza mię do obłędu.
 Ucałował obie jej ręce i stopy. Zerwał się i zniknął za pagórkiem wydmy. Wracał do swego towarzystwa. Szedł jak pijany, blady, drżący febrycznie. Znalazł wszystkich stojących przed obrazem Turwida. Amerykanki zachwycały się przesadnie, nie szczędząc młodemu artyście komplimentów i czułych spojrzeń.
Gdy Gajżułłd zbliżył się do nich, Akwelina - której uwadze nie uszło widoczne jego poruszenie - zapytała ze złośliwym uśmiechem, skrywając tym swoje rozdrażnienie: co Pan rotmistrz tak długo porabiał w wydmach? Czy nie rywalizujesz Pan z malarzem? Widziałam jak zniknąłeś za jego modelem.
 On zmierzył ją szydersko.
- Innym razem, gdy za niezbędną potrzebą będę zmuszony oddalić się od towarzystwa, niech Pani mnie asystuje, żeby nie rozstrajać sobie nerwów podejrzeniami. Tylko podczas tej asystencji proszę zdjąć pince-nez, inaczej narazisz się Pani na nieestetyczny widok.
 Argentynka roześmiała się swobodnie, zadowolona że podejrzenie jej było mylne. Uderzyła do po karku, mówiąc z czułym wejrzeniem:
- Ah, tu velniukas! (Ach, ty diablę!)

 Druga Amerykanka biało-różowolica i miedzianowłosa, ze śmieszną szyją i powabnemi kształtami, nie spuszczała z niego dużych i łagodnych oczu jasnoniebieskich, uśmiechając się tkliwie koralowemi ustami. Potem podeszła do niego i biorąc pod ramię szepnęła:
- Chodźmy, mam sekret...
Odprowadziła do kilkanaście kroków od towarzystwa.
- Włodzimierzu - Szeptała. - Mano sirdis nezami (moje serce niespokojne)... Ja ciebie tak pokochałam!... Tyś pierwszy mężczyzna dla którego stałam się wiarołomną żoną... A tyś może inną kobietą zajęty? Może wtedy...skłamałeś?...
- Co ja skłamałem?
- Że mnie kochasz...
- Chacha! O miłości i mowy między nami nie było. Czemu mnie czynisz zarzuty kłamstwa?
Wpatrywał się w nią przymrużonemi drwiąco oczyma.
 Amerykanka przesunęła drżącą dłonią po swych bujnych, jedwabistych włosach. W oczach jej błyszczały łzy.
- Mówiłeś: "ja pragnę ciebie"...
 Zaśmiał się z cicha, cynicznie. Rad był, że jest istota którą podręczyć może dla ulgi własnej udręki.
- Pragnąć jeszcze nie jest kochaniem. Lubię ciebie, jesteś serdeczna i miła, a twoje powabne ciałko otulone w jaskrawe jedwabie, śliczne usta i ząbki i włosy drażnią moje zmysły. Ta noc nasza... dała mi rozkosz. I zanim jestem w Połądze mogę twemu sercu służyć dopóki chcesz...
- Ja pragnę żeby nasz stosunek łączyła przyjaźń i miłość. Ty przecież pierwszy mój kochanek. Byłam zawsze (tu głos jej stał się szeptem) tak wierną mojemu mężowi...
- Miła moja Melu, nie bądźże dziecinną! Przy twojej piękności i wdziękach jest fenomenem zdradzić męża dopiero po 10-ciu latach (jeżeli nie fantazjujesz?), bo trudno przypuszczać, żebyś w Czikago nie miała okazji.
- Takiego jak ty nie spotkałam. Kochałam mego męża, on był rozumny i dobry.
Spod jej spuszczonych, długich rzęs potoczyły się dwie łzy i niespodzianie zaczęła chlipać.
Gajżułłd ściągnął brwi, a twarz jego smagło-bladą okrasił rumieniec gniewu.
- Melu - Mówił przez zaciśnięte zęby, gniotąc jej rękę. - proszę cię, tylko bez łzawych scen! Bo uciekam w tej chwili i nie zobaczysz mię więcej. Ja szukam w kobiecie pociechy, zapomnienia, a ty chcesz mię poić nową goryczą...burzysz moje nerwy, które dosyć stargane przez głupie życie...
- Boli mię niewymownie, że byłam tobie tylko upojeniem zmysłów. Ja pragnę twego serca, przywiązania... Ja pragnę twej miłości!...
 Znowu ten cyniczny śmiech przytłumiony.
- Melu, przecież nie jesteś osiemnastoletnim dziewczęciem, żebyś bawiła się w sentymentalność. Podobamy się wzajemnie i możemy sobie dogadzać na ile czujemy potrzebę. Masz - jak powiadasz - dobrego męża, który za dwa miesiące przyjedzie z Ameryki z prezentem w ładnym kapitale. Masz dwie nadobne córeczki. Dla nich - dla rodziny swojej zachowaj miłość! Ja nie chcę kraść twego serca, które należy się twoim dzieciom i panu Daugnorze. Więc będziemy zakochaną pareczką sezonową zanim wyjadę do Kowna. Potem pozostaniemy tylko jako dobrzy znajomi i kwita!
Pani Melania z trudem powstrzymywała chlipanie. Łzy gwałtem cisnęły się jej do oczu. Co chwilę gorączkowo poprawiała włosy i ocierała nos chusteczką. Milczeli kilka minut oboje stojąc tuż przy morzu. On zapalił papierosa i patrzył posępnie przed siebie w dal seladynową. Wreszcie Daugnorowa spojrzała przez łzy na jego twarz. Delikatnie oparła dłoń na ramieniu jego.
- Ciebie coś gnębi - Rzekła tkliwie.
Usta jego drgnęły i zacisnęły się kurczowo, a oczy zwęziły się boleśnie. Milczał nie odrywając wzroku od morza.
- Naprawdę, co ci jest Włodeczku? Powiedz!
Milczał jeszcze chwilę. Potem wstrząsnął głową jak młody koń grzywą i zwrócił się do Meli. Pieścił ją teraz ognistemi swojemi oczyma. Wziął obie jej ręce.
- Czy mię żałujesz Melu, gdy jestem smutny?
Na biało-różowej jej twarzy rozlała się iście macierzyńska tkliwość.
- Bardzo żałuję! - Głos jej brzmiał tak poczciwie i szczerze.
Oparł jej ręce na swoich piersiach, przycisnął je jedną dłonią, a drugą głaskał powoli, delikatnie od kiści do ramienia.
- Ja przecież taki niedobry...bez serca...burzyciel pokoju...- mówił cicho.
- Kocham cię wszystko jedno, choćbyś nawet był złoczyńcą.
- Dobra i miła istota z ciebie, Melu. Chyba i ja nie zapomnę cię długo.
Podniósł do ust jej ręce i przycisnął przeciągle gorące jak pieczęć wargi.
Pani Melania ledwo się pohamowała, żeby nie zawiesić się na jego szyi i całować te rozpalone usta. - Niech on ją nie kocha...Niech ją zdradza! Niech rzuci! Byleby jeszcze choć kilkanaście, choć kilka dni był jej kochankiem.
Pieścił jej ręce. Na twarz jego znów powracała chmura. Zapalił papierosa. Po chwili milczenia Pani Melania zapytała:
- A co zrobisz z Akweliną? Czy ożenisz się z nią?
- A niech Pan Bóg broni!!..
- To bogata panna, chyba najbogatsza ze wszystkich panien w Litwie. Ma może 10000 dolarów w gotówce, drogocenną biżuterię i trzy domy w Buenos Aires.
- Jestem syty i ubrany bez jej dolarów. Ożenię się wtedy, gdy się dobrze wyburzę. A ta reakcja nastąpi chyba za 20 lat dopiero.
Spojrzał na Melę i uśmiechnął się demonicznie.
Ona westchnęła.
- Biedna Akwelina! Ona tak się zapędziła w tobie.
- Szał sezonowy krótkotrwały, a dla uchodzącej młodości to zdrowo- najlepszy eliksir życia. Cha cha cha!
Pierzchnęła chmura z jego nastroju. Zagrała w nim jakaś krotochwilna wesołość. Szli obok ramię przy ramieniu.
Zastąpiła im drogę Akwelina.
- Coś zanadto flirtujesz, Melu! - Rzekła tonem żartu, lecz w liliowo-niebieskich jej oczach, z których zdjęła pince -nez miotał się gniew, poszerzając krótkowzroczne źrenice i tak nienormalnie duże. - Chyba zapominasz, ze masz męża?
Daugnorowa zarumieniła się, zażenowanie swoje zamaskowała śmiechem brzmiącym nienaturalnie.
- Cóż dziwnego, od trzech miesięcy jestem słomianą wdową.
Akwelina wypukliła wargi złośliwie.
-Czy uważasz, iż to zadługi post dla twego temperamentu?
- Przecież my jako Amerykanki postów nie przyznajemy. Mój mąż w Czikago zapewne życia świętoszka też nie prowadzi. Co do mnie jestem przede wszystkim swacią, a swatowie mają specjalne przywileje...

Niska, ognista brunetka w czerwonej woalowej sukni stała obok Prostki i z uśmiechem przyglądała się dwom damom przylepionym do ramion Gajżułłda.
- Jak myślisz Panie Karolu, czy ta dwójka nie pobije się o Gajżułłda?
Kapitan z łobuzerską miną podkręcił wąsika.
- Czy ja wiem? Przecież w Ameryce bokserski pojedynek przyjęty i wśród kobiet.
- A jakże! Ja gdybym miała rywalkę zaraz wyzwałabym na boksy. A po zwycięstwie wrzuciłabym w fale Bałtyku, niechby popłynęła na ucztę morskim potworom.
- Jak uważam Pani Domicela jest niebezpieczną osóbką pod każdym względem.
- A tak, kochany Kapitanie! Moje uczucia nie mają granic, tak w miłości jak i w nienawiści. Bieda i tobie, jeżeli mię zdradzisz!...
- W tym wypadku zemsta Pani byłaby niesłuszną. Przecież zawczasu...uprzedziłem o mojej niestałości.
- Ja też nie należę do stałych w uczuciach. Dowodem tego, że tylko półtora roku żyłam z mężem pierwszym, a rok z drugim, zaś od trzeciego - po sześciu miesiącach uciekłam aż tu, do Litwy. Ja kocham krótko, ale za to gorąco...A mężczyzna ma prawo tylko wtedy mi się sprzeniewierzyć, gdy usunę go ze swego serca.
- A czy pani się zgadza, żebym ja swoją kandydaturę postawił na czwartego małżonka? Tylko z tym warunkiem, że termin rozwodowy nastąpi w dniu zakończenia mojego urlopu.
Pani Domicela uczuła urazę.
- Czyż po dwóch tygodniach Pan będzie już sytym moją miłością?!
- Czy będę ja "syty" czy "głodny" tej kwestii nie poruszymy. Pani wyraźnie mnie objaśniła, że czasokres małżeński w każdej następującej jego kolekcji - o wielki procent Pani skraca. Więc ta czwarta kolekcja, którą będzie stanowiła moja osoba, powinna mieć termin najkrótszy od trzech poprzednich. Czy zgoda Pani Domicelo?
Pani Domicela zaśmiała się z widocznym przymusem, pobłyskując dwoma rzędami białych drobnych ząbków.
- Taka ugoda powinna mnie przynieść dobry upominek...
-Owszem, Pani Domicelo! Ja hojny jestem w zostawianiu upominków, ale...tylko żywych...
Pani Domicela wydęła zmysłowe, ładne usteczka.
- Ja nic żywego mieć nie lubię z wyjątkiem chłopaka z czarnym wąsikiem.
Kapitan roześmiał się wesoło.
- Brawo, Pani Domicelo! Teraz na serio zaczynam kochać się w Pani. Daj ucałować rączkę.
Mała Amerykanka zrobiła dziecinny grymas.
- "Rączka"? Fi! Co za przyjemność! Od tego rodzaju czułości my w Ameryce odwykłyśmy zupełnie.
prostka przysunął się do niej, zaglądając z uśmiechem zalotnym w oczy.
- A jak....?
Nie odsuwając się od niego pokazała palcem na usta.
- Tu...Ale gdy nikt nie widzi...
- Doskonale! Więc ugoda zawarta!
- Tak, niby...
Ubawiony kapitan podniósł ją trzy razy w górę aż ponad swoją głowę.

Siostrzenica Melanii panna Regina, Dżuigiras i Turwidas siedzieli razem w półleżących pozach. Młodziutka Amerykanka prosiła malarza o zrobienie jej portretu.
- Najlepszy portret Panny Reginy to moje oczy. - Mówił porucznik ułanów. - Żaden artysta nie potrafi ująć tego czaruna płótnie, a moje oczy pędzlem zachwytu malują każdy rys twój!
I jasną, wichrowatą głową ocierał się jak kot o jej ramiona (preludia czułości Litwinów). Regina uśmiechnęła się z lekka, wydymając dolną wargę na znak, że komplement nie robi na niej żadnego wrażenia, uważając to za należność sobie. Za to owe kocie umizgi ładnego oficera działały silniej. Gorący rumieniec powlekł jej twarz i tak wiśniowo-różową. On prosił:
-Panele Regite (Panno Reginko), przejdźmy się trochę. Mnie już kości zaczynają drętwieć od tak długiego siedzenia: trzy godziny przesiedzieliśmy w łódce i już godzinę chyba siedzimy tu na plaży. Pójdźmy drogą między wydmami. Wyjdziemy do ładnego lasu. Tam dużo malin i sinic (1).
- Maliny i sinice - świetnie!! Idziemy!...
Poszli trzymając się za ręce jak sympatyzujące z sobą dzieci. Gdy znaleźli się pośród wydm, Dżuigiras obejrzał się dokoła czy kto nie widzi, pochwycił w silne objęcia Regitkę i gorąco ją pocałował. Gdy chciał powtórzyć ten pocałunek, przegięła się wstecz odgradzając się od niego rękami na całą ich długość.
- Dlaczego mnie całujesz?
- Bo kocham ciebie.
- Czy naprawdę kochasz mię, Witoldzie?
- Kocham cię, kocham Regite "kaip dangaus saulute" (jak z nieba słonko)!
- Jeżeli prawdę mówisz, że mnie kochasz i chcesz całować, to musisz ze mną ożenić się.
- Dobrze, dobrze, najdroższa! Bierzmy ślub choć jutro.
-Ja mówię zupełnie serio, bez żartów...Nie chcę całować się z mężczyzną, który nie będzie moim mężem.
- No tak, no tak! Od tej chwili jesteśmy narzeczeni.
- Czy naprawdę?
- Naprawdę! Naprawdę!
- Więc dzisiejszego wieczoru pójdziesz ze mną do naszego domu i oświadczysz się rodzicom o moją rękę. Czy zgadzasz się?
- Dobrze, zgadzam się, jak ty chcesz. - Szybkim ruchem obezwładnił jej ręce, przycisnął ją znowu do siebie i pokrywał całą twarz pocałunkami. Regina nie oddając pieszczoty stała w jego ramionach nieruchomo, przyjmując te pocałunki ze zmrużonemi oczami.
- Już dosyć...Nieprzystoi tak długo się całować skoro nie jesteśmy jeszcze po ślubie ani po zaręczynach...Idźmy na maliny.
- Nie ma tu malin w pobliżu. Chciałem być sam na sam z tobą i skłamałem co do tych malin. "Tu mano gelele brangijoi" (2).
Nie dał jej się uwolnić ze swoich objęć przyciskając do siebie coraz namiętniej. Nawet ukazanie się Maryni jego ognistej nie przerwało pieszczoty. W podnieceniu swoim nie zauważyli ją narazie. Ona tuż mimo nich przeszła w swoim białym, płóciennym kostiumie i ze splecionymi w dwa warkocze włosami. Stanęła na pagórku pod którym oni siedzieli wysoka i smukła jak biała statua. Chwilę spoglądała na towarzystwo rozłożone przy sztalugach malarza. Pochwyciła spojrzenie Turwida i skinęła nań ręką. Artysta zerwał się z piasku i zwijał szybko sztalugi.
- Nie odchodź Pan - Rzekła Domicela. - Zostań z nami, potem pójdziemy do nas wszyscy na kolację.
- Pranas w milczeniu zwijał dalej sztalugi.
- May zaprosimy tu tę pannę, dobrze Panie Pranas? - Odezwała się Melania.
- Daj pokój! - Mruknęła Akwelina. - Po co nam tu nieznajoma panna.
- Będzie towarzystwo dla Reginy - Odpowiedziała Daugnorowa, która wyczuwała w Maryni "pannę błękitnej krwi" i chciała wciągnąć do swego kółka - przez ciekawość poznania typu z ziemiańskiej sfery. Zaczęła machać ręką, wołając: "Panele", prosimy do nas!
Marynia nie raczyła ani gestem odpowiedzieć, znikła natychmiast z pagórka.
- Jakaś dzika dziewczyna - Rzuciła Akwelina, która szczególną antypatię powzięła do Maryni.
- Niech Pan ją namówi do nas i razem przyjdziecie - Zachęcała Pani Melania.
- Ani myślę!...
- Dlaczego? - Spytała Domicela.
- Takie towarzystwo to nie dla panny Stargwiłłówny. - Odparł z flegmą, zakładając sztalugi na plecy.
- Czy tak wysoko podniosłeś Pan swój piękny modelek? - Zadrwiła Akwelina.
- Bez porównania stoi ona wyżej od ciebie, małpo malowana.
Odszedł, sucho rzuciwszy "sudiewu".
- To nie artysta, lecz pastuch albo wariat! - Donośnie rzuciła za nim Akwelina.
- Cho cho cho! - Roześmiał się malarz i zniknął wkrótce za wydmami.

----------------------------------------------------------------------
(1) Tak na Litwie nazywają czarne borówki.
(2) Ty mój kwiatuszku drogi