piątek, 17 maja 2013

Rozdział XXII Prawo konsystorskie

 Była godzina 11.45 gdy Marynię z głębokiego snu zbudził Ady sopran za drzwiami, podniesiony do wysokiego dyszkantu:
- Maryniu! Maryniu! Otwieraj drzwi!...Prędzej! Wielka historia!...
Marynia wyskoczyła z łózka i pędem wpuściła Adę. Stała w nocnej koszuli, z rozpuszczonemi warkoczami, zarumieniona snem, mrużąc oczy. Ada wbiegła skokiem i zamknęła za sobą drzwi na dwa spusty. Była w podróżnym kostiumie piaskowym w czarne kraty. Wspięła się na palce i pocałowała Marynię w oba policzki. Wyglądała nie w sosie: obwódki pod oczyma, żółtawy odcień skóry.
- Maśka! Maśka! Żebyś ty wiedziała!...Ledwo żyję!...Przyleciałam samolotem z Widkunem i ciocią Milewiczową jedynie dlatego żeby cię przestrzec...Przecież 30 sierpnia nasz ślub z Piotrem! Rzeczy swoje wszystkie już zabrałam z Połągi, gdyśmy lecieli do Stargwiłłowa. I stamtąd po twoim ślubie miałam zaraz jechać do Kowna. A teraz wróciłam do Połągi jedynie dla ciebie. No nie stój w koszuli, kładnij się do łóżka i słuchaj!...Czy nie masz napić się wody?
- Skąd!? Przecież przyszłam do swego pokoju dopiero nad ranem. Ale zostało jeszcze wina domowego, które mieliśmy ze Stargwiłłowa. Tu, w szafeczce.
- Winko! Tym lepiej!...
I Ada wychyliła z całej butelki dobrych łyków kilka.
- Dobre wino. Odchwyciłam się. A to ledwo zipałam, biegiem przecież pędziłam z pałacu, gdzie zostawiony samolot.
- No to gadaj teraz, co miałaś do powiedzenia.
Marynia wyciągnęła się w łóżku na prawym boku twarzą do pokoju, a głowę podparła ręką na jaśku i oczekiwała z naprężeniem relacji kuzynki.
- Zanim przystąpię do opowiadania, powiedz, kto właściwie porwał ciebie.
- Czy nie domyślasz się, że Miry?
- To on chyba i bandę Raiskauskisa nasłał na Widkuna?
- Co ty bredzisz? Czy oszalałaś?
- Tak twierdzą wujaszek i Widkun. Tę sprawę mają skierować do prokuratury śledczej i wojennej.
Marynia zbladła śmiertelnie.
- To podłość! Bezczelność posądzać Włodzimierza o zbrodnię!!...
- Bo tak dziwnie: w pół godziny po twoim porwaniu napad Raikauskisa  z całą szajką - jakby zmowa?
- Nie! Nie! To okropna potwarz!...To nędza tak podejrzewać człowieka. Miry jest zatraceniec, ale nigdy złoczyńca.
- W każdym razie bądź przygotowana, że go na jakiś czas mogą posadzić w ciupie zanim ta sprawa się wyświetli.
- Czyje to niedorzeczne podejrzenie - ojca czy Widkuna?
- Oczywiście wuja. Widkun przecież Gajżułłda nie zna i nie wiedział, że to on porwał jego oblubienicę. A wuj poznał go od razu po głosie i fosforyzujących oczach.
Maryni zrobiło się słabo, pot zimny wystąpił na skórę, w oczach zaczęło ciemnieć, w uszach gwizdać i upadła na poduszkę zemdlona. Ada rzuciła się na ratunek. Wlała jej w usta resztę wina z walerianką. To zemdlenie trwało tylko parę minut.
- Kiedy mdlejesz zaraz, nie będę ci więcej opowiadać.
Marynia otworzyła okno i długo wciągała w płuca świeże powietrze. Wypiła jeszcze kilkanaście kropli walerianki z winem.
- Chyba co najgorsze opowiedziałaś, mów teraz wszystko.
Ada wyszczegółowiła obszernie: o napadzie Raikauskisa, obrabowaniu Widkuna ze 100000 dolarów, zrabował też wszelką broń palną, jaką mieli w Stargwiłłowie i z walizki Amerykanina zabrali jego świetny mauzer amerykański.
Po tych rabunkach wszelkich związali: papę Stargwiłła, wuja Andrzeja, Widkuna, obie ciotki, Adę, Dosię, gości i służbę domową. W ten sposób zabezpieczyli się bandyci, żeby nie zameldowali o nich w policji. Do rana przeleżeli wszyscy w powrozach. Wuj mało co nie umarł, cioci Milewiczowej żółć się rozlała i teraz choruje. O godzinie 5.30 przyleciał samolotem Widkuna jakiś szczupły mężczyzna niewielkiego wzrostu, w sinych okularach. Ten ich wszystkich uwolnił z więzów i doręczył panu Stargwiłłowi kartę od Maryni, potem zniknął zaraz.
 Papa Stargwiłł ciężko zachorował po tych dwóch okropnych wypadkach - porwaniu córki i napadzie złoczyńców. Był niemal konający. Przyszedł nawet ksiądz do niego z "Panem Bogiem". Widkun swoim samolotem poleciał po lekarza, który zastrzykami ulżył staremu, mógł już rozmawiać, odzyskał trochę sił i trzeźwości myślowej.
--------------------------------------------------------

- Gdy wujowi zrobiło się lepiej, przywołał zięcia do siebie. Ja się skryłam w drugim pokoju za portierą i podsłuchałam ich rozmowę. Dokładnie połapać wszystkie wyrazy nie mogłam, lecz mnie więcej podchwyciłam główną treść. Przeczytali razem twoją kartę. Wuj zrozumiał, że między tobą a Gajżułłdem jest recydywa dawnego romansu. Powiedział Widkunowi tak: Dopóki żyć będę, nie pozwolę nigdy żeby moja córka była żoną tego wałkonia! Słyszałam, jak przekonywał Widkuna, że on jest prawowiernym mężem twoim i ma do ciebie wszelkie prawa małżeńskie. Prosił go, żeby leciał zaraz do Połągi i zabrał cię do Stargwiłłowa. Chciał napisać kartę z rozkazem tobie powrotu natychmiastowego. Ale po tym ostatnim ataku takie miał drżenie rąk, że nie mógł pisać wcale. Poruczył cioci Milewiczowej i mnie, abyśmy ustnie zakomunikowały ci tę jego wolę. Ciotka taka chora, że położyła się zaraz do łóżka, gdyśmy przylecieli i zawezwała lekarza. Tylko ja pozostałam jedna jako posłanniczka. Gdy już będzie w Stargwiłłowie, mąż za zgodą ojca zabierze cię do Ameryki. Chociaż ty nie przysięgałaś przed Sakramentem, ale on przysiągł. Wobec kościoła i prawa jest twoim mężem, bo ty nie zaniosłaś przecież protestu, tylko ślub przerwany przez gwałt.
Gdy Gajżułłda prokuratura śledcza zamknie w więzieniu na podstawie podejrzenia konszachtów z Raikauskisem - zanim rozpatrzą jego sprawy upłynie dłuższy czas i nie będzie  komu bronić ciebie. Gdy z aresztu powróci, ty już dawno ze swym małżonkiem będziesz w Stanach Zjednoczonych. Rozumiesz teraz ten sens cały? Dlatego to leciałam do ciebie na łeb - na szyję, zamiast jechać do Kowna, aby cię uprzedzić o tych czcigodnych planach twego ojczulka i małżonka - milionera.
Ta łagodna, bierna, półsenna Marynia uczuła raptownie przypływ energii i odwagi.
Nie! Im się nie udadzą te niecne plany. Prędzej umrze, niż pozwoli sobie wydrzeć to szczęście zdobyte przez miłość. I nie pozwoli, aby jej ukochanego posadzili niesłusznie w więzieniu jako wspólnika złoczyńców. Wyrzeknie się lepiej gniazda rodzinnego, wyrzeknie się ojca, ale bronić będzie swej miłości i najdroższego.
Wypowiedziała to Adzie z płomieniem w oczach i wypiekami na twarzy.
Zaczęła się ubierać prędko, gorączkowo. Zwykle jej tualeta trwała do półtora godziny, a teraz ubrana była od stóp do głów w upływie 15 minut. Ada przypatrywała się kuzynce i nie poznawała jej.
- Teraz chodźmy razem do Włodzimierza.
Tamta aż podskoczyła. Była w swoim żywiole, lubiła brać udział w takich historiach.
Poszły do willi Znicz jak najszybszym krokiem. Gajżułłd spał w najlepsze. Zbudziło go wpierw basowe szczekanie Amara, który miał materac przy łóżku swego pana. Szczekał wesołym tonem, machając dużym puszystym ogonem. Podchodził od drzwi do łóżka Włodzimierza, a od łóżka do drzwi. To wskazówka gości jego panu miłych - kolegów lub damulek.
Pukanie do drzwi dwóch rąk jednocześnie.
 - Kto puka? Jeżeli to mężczyzna, otwieram zaraz. Jeżeli damy, otworzę za 10 minut, bo jestem w adamowym kostiumie.
- Włóż pidżamę lub szlafrok, bo 10 minut za długo czas, to bardzo pilne!...-Odezwał się słodki głos Maryni.
- To ty, najdroższa! W tej chwili...
Naciągnął elegancką pidżamę z litewskimi barwami narodowemi: czerwone i żółte pasy na zielonym tle. Otarł jedwabną chusteczką oczy i twarz, przygładził grzebieniem włosy i otworzył drzwi.
Zdziwił się bardzo gdy razem z Marynią zobaczył Adę. Skąd tak prędko wzięła się tu ona ze Stargwiłłowa?
Nie krępując się wcale jej obecności pocałował Marynię w usta na dzień dobry, Ady serdecznie uścisnął rączkę. Po przywitaniu otoczył obie ramionami i posadził na kanapie, sam usiadł w fotelu na przeciwko. Amar też serdecznie witał obie panienki. Miał gust dobry ku płci pięknej jak i jego pan: nie znosił brzydkich lub niechlujnych kobiet, a sentyment okazywał młodym i ładnym.
Marynia bez wstępów wyrecytowała wszystko przed Mirym, co dowiedziała się od Ady: o napadzie Raikauskisa, gniewie i podejrzeniach ojca, jego planach z Widkunem, aby zabrać ją teraz samolotem do Stargwiłłowa, a stamtąd wyeksportować do Ameryki jako żonę Widkuna.
Po wysłuchaniu uważnym wiadomości tych wszystkich Gajżułłd zwrócił się do Ady:
- Jestem pani bardzo obowiązany za te wszystkie wieści udzielone mojej narzeczonej.
I kilkakrotnie ucałował jej drobne jak dziecka rączki.
Potem mówił do Maryni:
- To co panna Ada zakomunikowała tobie Marynieczko, ja zawczasu przewidywałem. Wobec tego musimy niezwłocznie iść do prałata, żeby twój indult pierwszy unieważnił, a dał dla nas nowy i natychmiastowy ślub. Ale wpierw musimy zajść do komendanta powiatowego milicji, powiadomić go o wszystkim, wyprzedzić twego ojca i Widkuna. To mój kuzyn i druh. A teraz, dla wzmocnienia i dobrego humoru trochę się pokrzepić...
Wyciągnął z szafy wina najlepszego gatunku, wyborowe pierniki i parę tabliczek czekolady.
Marynia uwierzyć nie chciała takiemu szczęściu, że za parę godzin będzie żoną Włodzimierza. Ale przez ambicję dziewczęcą nie zdradziła się z tym ogromem radości swojej.
Gdy się napili wina z zakąską czekolady i pierników, poszły obie panny do parku willi Znicz, żeby Gajżułłd mógł się ubrać. Ada rozwodziła przed kuzynką zachwyty nad jej narzeczonym.
- Jaki on śliczny! Jaki miły! Serdeczny i zajmujący! Nie dziwię się teraz, że go tak kochasz i nawet milionów się wyrzekasz dla niego! I ja bym go wolała w jednym huzarskim mundurze niż Widkuna z milionami.
Niedługo czekały na niego, siedząc na ławeczce pod niebotyczną sosną, w parku leśnym willi Znicz. Przyszedł w mundurze, obwieszony medalami. Chciał zaimponować komendantowi milicji i prałatowi. Nie podobała mu się sukienka Maryni, którą włożyła naprędko.
- Maryniu, ślubną szatę nie zdążę ci sprawić do naszego ślubu, który odbędzie się za dwie-trzy godziny, ale powinnaś włożyć najładniejszą sukienkę.
Obie panienki przyznały mu słuszność. Wstąpiły po drodze do willi Kiejstutis, żeby Marynia zmieniła sukienkę.
Udali się do naczelnika milicji. To był kawaler lat 30 kilka, okazały brunet z dużemi wąsami. Znany jako lowelas i szerokoduszny. Gajżułłda kuzyn daleki z linii ojca. Marynię i Adę znał z widzenia. Przyjął ich troje bardzo uprzejmie. Gajżułłd prosił aby mógł mówić przy zamkniętych drzwiach.
Opowiedział o swoich uczuciach do Maryni, ich chwilowej rozterce i porwaniu jej od ołtarza. Żalił się, że ojciec Maryni chce go oskarżyć o współudział z Raikauskisem i prosił żeby naczelnik detektywnie zbadał tę sprawę, dla obrony jego niewinności. Zeznał o podstępnym planie Stargwiłła, iż nakazuje powrót córce do Stargwiłłowa, aby ułatwić niedoszłemu zięciowi porwanie jej do Ameryki.
Marynia zredagowała pismo do Widkuna ze sztemplem naczelnika, w którym powiadomiła ex-małżonka, że jest narzeczoną Włodzimierza Gajżułłda- Kardgirły, którego kocha od kilku lat i prosiła, aby Widkun nie przeszkadzał w ich miłości i dążeniu do ślubu. Ten list miała doręczyć Widkunowi Ada.
Naczelnik wzruszony  miłością i niepospolitą urodą tych dwojga - obiecał być przyjacielem i obrońcą ich sprawy.
Od naczelnika poszli do prałata. Prałat Szmikszta siedział w swoim gabinecie przy biurku przeglądając księgi parafialne. Zajmował dwa stanowiska: proboszcza i prałata.
To drugie dostojeństwo otrzymał w tym roku po wizytacji biskupiej za swoje zasługi duchowne, przytem miał za sobą akademię teologiczną.
Był to ksiądz, który potrafił wytrwać na jednym miejscu 30 kilka lat i nie miał wrogów. Cieszył się uznaniem u ludu roboczego, u inteligencji litewskiej i wśród Polonii połągowskiej, w której przewodniczyli hrabiowie Tyszkiewiczowie. Nie był zdziercą ani szowinistą narodowym. Unikał wódki, kart i pozorów do plotek, Umiał jednać ludzi dobrym uczynkiem lub serdecznym słowem. Dla wszystkich parafian grzeczny i uprzejmy, opanowany, zrównoważony, taktowny. Miłą miał plebanię z piękną werandą i dużym sadem.
Godzina była po pierwszej w południe, gdy do drzwi jego kancelarii parafialnej ktoś mocno zastukał.
Ze zdumieniem ujrzał Marynię w towarzystwie Gajżułłda. Przecież przed kilku dniami ona tu była ze swoim narzeczonym Amerykaninem po indult z jak najszybszym terminem i jak wczoraj była data ich ślubu. A ten narzeczony zza oceanu taki hojny: ofiarował na kościół 100 dolarów za indult. Teraz narzeczona Amerykanina-milionera zjawia się tu z tym kapitanem, którego awanturnicza opinia nawet tu- o uszy tego poczciwego proboszcza-prałata obiła! Przyszli oboje tacy wyelegantowani: on w paradnym mundurze oficera huzarów, obwieszony medalami, ona w białej sukni balowej. Jacy śliczni oboje! Ja dwa żywe obrazy. 
- Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
- Na wieki wieków. Amen.
Marynia i Ada pokornie całują rękę prałata. Gajżułłd takiej pokory względem mężczyzn nie uznawał. Lubił całować  rączki tylko ładnych pań. Był prawosławny, nie znosił wszelkiego kleru, tak katolickiego jak i swoich popów. Po wojskowemu zasalutował szarmancko z dodatkiem ukłonu dla większego szacunku.
Prałat poprosił ich siedzieć i patrzył z ciekawością na twarze swoich gości wyczekując co mu powiedzą. Zaczął Gajżułłd ze zwykłą sobie śmiałością do zuchwalstwa.
- Ksiądz prałat ze zdziwieniem obserwuje moją narzeczoną, która przed kilku dniami była też klientką Jego Wielebności.
- Tak jest. Myślałem bowiem, że jeżeli z tą panią spotkamy się kiedy, to powitam ją jako małżonkę pana Widkuna.
Gajżułłd trącił nieznacznie Marynię, dając tym znak żeby ona teraz mówiła. Dziewczę poczerwieniało po białka.
- To był mój wielki błąd - Zaczęła cicho, drżącym z lekka głosem. - Ja nie miałam prawa wychodzić zamąż za pana Widkuna kochając innego. Zrobiłam to na złość temu którego kocham, z powodu plotek, że on się też żeni. Ja go w tym chciałam wyprzedzić i wyjść zamąż pierwsza. W ostatnim dniu na kilka godzin przed ślubem zrozumiałam swój nieopatrzny krok i stanowczo chciałam się cofnąć z tego ślubu. Ojciec nie dopuścił do zerwania z Widkunem. Bezbronna byłam wobec woli ojca. Zdecydowałam na ów ślub przymuszony z tym postanowieniem, gdy po ślubie wzniesiemy się samolotem w przestrzeń, wyskoczę zeń wtedy i skończę w ten sposób ze swoim życiem. Na szczęście, w tym momencie, gdy klęczałam przed ołtarzem i miałam z księdzem powtarzać słowa przysięgi małżeńskiej, zjawił się mój poprzedni narzeczony i ocalił mię od takiej katastrofy i samobójstwa.
- W jaki sposób? - zapytał prałat.
- Wpadłem do kaplicy gdzie odbywał się ślub i zaprotestowałem. Narzeczoną moją wyniosłem stamtąd na rękach, wsadziłem do samolotu i przylecieliśmy do Połągi, gdzie chcemy aby nasz ślub się odbył. Świadkiem naocznym, że mówimy prawdę jest panna Adela Szczygiełkowska, tu obecna. Zaświadczy też ksiądz - altarysta ze Stargwiłłowa, że Maria Stargwiłłówna ślubu nie odbyła. Prosimy więc o unieważnienie tamtego indultu i o indult nowy dla nas obojga, abyśmy dzisiaj mogli wziąć ślub.
- Czy pan Widkun też nie zdążył złożyć małżeńskiego ślubu?
Marynia musiała powiedzieć prawdę.
- On złożył...Powtórzył wszystko za księdzem, a ja nie....
- Tak, prawdę mówimy- jak ten krzyż przed nami! - Powtórzyli jednocześnie Ada i Gajżułłd.
- Zatem, wedle praw konsystorskich panu Widkunowi ten ślub jest ważny. On liczy się prawowiernym małżonkiem pani.
- Lecz pannie Stargwiłłównie ten ślub nieważny - Rzekł Gajżułłd z naciskiem.
- Oczywiście, dla panny Stargwiłłówny nieważny, jeżeli nie ślubowała. Ale ponieważ on jest ślubem związany, prawo konsystorskie nie pozwala tak od razu dać pani drugi ślub. Ta sprawa musi przejść przez episkopat i zawynikuje dopiero arcybiskup. Jeżeli pan Widkun dla swoją zgodę na rozwód, przebieg tej sprawy będzie szybszy, mniej więcej rozstrzygnie się w okresie od trzech do sześciu miesięcy. A jeśli pan Widkun zaprotestuje przeciwko rozwodowi, sprawa bardzo komplikuje się...Gdyby bez porwania pani zaniosła swój protest od razu w te słowa:"Nie chcę zaślubić obywatela Widkuna, to jest przymus, jak kocham innego". Ślub taki od razu byłby unieważniony. A tu, pani miała ślub brać dobrowolnie i ślub został przerwany gwałtem po przysiędze małżeńskiej oblubieńca. Po tym gwałcie pani namyśliła się na innego męża i w następnym dniu po ślubie tego pierwszego zgłasza się pani o indult z tym drugim. Do takich szopek prawo konsystorskie naszego kościoła nie dopuszcza.
Marynia zbladła i nie mogła opanować łzy. Oczy Gajżułłda zaświeciły groźnie. Z trudem panował nad wybuchem gniewu.
- Nie smuć się, Maryś najmilsza. Jeżeli takie terrorystyczne są prawa katolickiego kościoła, to gwizdać na nie! Ja jestem prawosławny, nasi popi będą może logiczniejsi. Teraz chodźmy, nie mamy co tu dłużej robić.
Zasalutował prałatowi zimno, otoczył Marynię ramieniem i wyszli z kancelarii parafialnej. Prałat rzucił za nimi uprzejmie:
- Proszę nie mieć do mnie żalu. Nie mogę sam nic ustanowić, co niezgodne z prawem konsystorskim.
Gdy się znaleźli na ulicy, spotkali ordynansa, Antana. Gajżułłd zdziwił się, wedle rozkładu czasu kolejowego nie spodziewał się powrotu jego wcześniej jak w dniu następnym koło 8-9 rano. Sprytny chłopiec spotkał furmankę okazyjną, która go dowiozła do Gerkiszek - tej wioski, gdzie pozostawili ford i poturbowanego wypadkiem szofera.
Szofer już czuł się nieźle i kończył remontować uszkodzony ford. Tym fordem przyjechali teraz do Połągi. Gajżułłd zaprowadził towarzystwo swoje do kurhauzu na obiad.


Kurhauz, sala czytelni. (Z wystawy pod zrewitalizowanym kurhauzem)

Marynia straciła humor. Zbierało jej się na płacz. Wycierała co chwila oczy chusteczką. Nie chciała jeść z frasunku i przygnębienia. Włodzimierz ją pocieszał, chociaż sam denerwował się jej łzami.
- Marynieczko, nie bądźże taką płaksą. Po obiedzie zrobimy wspólną naradę. Chcąc, żeby myśl była jaśniejsza, trzeba ciało pokrzepić. Człowiek głodny jest półgłupi.
Marynia z trudem powstrzymywała łzy i zmusiła się do jedzenia. Po obiedzie wszyscy czworo usiedli na ławce w parku kurhauzowskim, z Amarem przy nogach.
- Posłuchajcie, co ja skombinowałem: Antanas pójdzie zaraz po ford do pana Głazowskiego, który już jest w domu. I pojedziemy piorunem do Szkud. Tam jest "batiuszka" (1) i cerkiew. Pop kwestionować nie będzie, gdy dwóch świadków zezna pod przysięgą iż ty nie ślubowałaś, da rozwód i ślub.
Taki projekt nie w smak był Maryni. Zbyt zakorzenione miała zasady wszczepione przez pokolenia kilka wieków, żeby zgodzić się na ślub w cerkwi u popa. Z trudem Włodzimierz i Ada ją przekonali, że to ślub taki czasowy, dopóki przejdzie sprawa rozwodowa przez konsystorz, aby w obliczu publicznym byli małżeństwem.
- Przecież ja jestem prawosławny. Ślub katolicki byłby nieważny dla mnie. W Litwie prawie wszystkie małżeństwa mieszane chcąc zabezpieczyć akta małżeńskie wzięły dwa śluby- w cerkwi i w kościele.
Tu Marynia zrozumiała rację. Nie zwlekając najęli ford i pomknęli do Szkud, leżących od Połągi przeszło 60 km. Tak pędzili ekspresyjnie, że za godzinę i 20 minut byli już w Szkudach.
To jedno z najstarszych miasteczek Żemajtiji założone jeszcze przez Normandów, gdy ich pirackie wyprawy okupowały nadmorskie wybrzeże. Za czasów Rzeczpospolitej królewskiej było tam potężne zamczysko starostów żmudzkich. Zabór carski, który chciał zrobić z Litwy "istinoruskij" kraj, zniszczył tej ziemi wszystkie pamiątki historyczne. I zamek starostów żmudzkich zamieniono na cerkiew rosyjską. Stała na wzgórzu wysokim nad rzeką Szwentupą. Nieopodal w dolince stał dom oderzwiony, przeznaczony na rezydencję popom. Tam skierowali się nasi zakochani ze swymi przyjaciółmi.

Pod starą o rozłożystych konarach lipą, na omszałej ławce kamiennej siedział "batiuszka", siwy staruszek z długiemi, powichrzonemi włosami, długą brodą i niebieskiemi oczyma w wyrazie fanatyka. Popicha, babulka o pospolitym, prostackim typie, gruba i pękata, siedziała nieopodal na stopniach gankowych, cerując pończochy.
Gajżułłd przedstawił mu swoją sprawę, pokazał dokumenta i dowód osobisty, gdzie wskazane wyznanie religijne prawosławne. Opowiedział dokładnie o niedołszym ślubie Maryni, prosząc o jego unieważnienie i zaślubienie ich w cerkwi.
Batiuszka wysłuchał uważnie i odpowiedział:
- Dzieci moje, u nas rozwodu tak jak i w każdym chrześcijańskim obrzędzie "szach-mach" się nie daje. Ja nie mogę polegać na waszych tylko słowach. Muszę te sprawę zgłębić dokładnie. Tylko w takim wypadku mogę ślub obywatelki Marii Stargwiłłówny unieważnić bez procedur kościelnych, jeżeli Marynia Stargwiłłówna oficjalnie przyjmie naszą wiarę prawosławną. Wtedy z kościołem katolickim nie mamy nic do gadania.
- Na to nie zgodzę się nigdy, żeby zmienić moją wiarę. Wolałabym umrzeć!
- Jeżeliś taka gorliwa katoliczka, dlaczego odstępujesz męża katolika, który ślubował ci jako mąż przed ołtarzem waszego kościoła, a chcesz wyjść za mąż za prawosławnego?
- Bo kocham go?
- Jeżeli jesteś prawowierna w miłości ku mężczyźnie, jak możesz oszukiwać swego Boga, wychodząc za mąż za prawosławnego i biorąc ślub w cerkwi będąc katoliczką? A tobie (zwrócił się do Gajżułłda) zabraniam przez zakon naszej wiary żenić się z Polką, rozwodzącą się ze swoim mężem i gardzącą naszym kościołem. Jesteś prawosławny i musisz być wierny swojej religii. Są jeszcze w tym kraju kobiety naszej wiary i naszej narodowości. Pośród swoich szukaj sobie przyjaciółki życia. A z inowierką gardzącą nami żenić się ci nie wolno!
Gajżułłd teraz roześmiał się całym gardłem, tak go zabawił fanatyzm batiuszki.
- Ja jestem człowiekiem wolnomyślnym. Rozumiem Boga jako myśl, siłę i życie całego wszechświata. Słowem, Wielki Duch ewolucji i absolutu - ster i oś główna całego systemu planetarnego. A te wszystkie religie i religijki to absurd oszołomionych głów, mrzonki mistyków i fanatyków, ujarzmienie ludzkiej psychiki i woli. Czart wam wszystkim gra na strunach duszy, żeby większy był rozbrat i zamęt pomiędzy synami ziemi. Ostańcie zatem przy zdrowiu i trochę jaśniejszym rozumie, bo teraz macie mózgownicę zaćmioną fanatyzmem.
Odeszli do swego fordu i pomknęli drogą powrotną. Marynia była bardzo przygnębiona. Jaka jej teraz sytuacja? Co ona ma robić ze sobą? W Stargwiłłowie czekają gromy i porwanie przez ex-męża. Przy Mirym pozostać nie może, nie będąc jego żoną.
On wpadł na nowy pomysł - dzisiejszego wieczoru zrobią z Marynią oficjalne zaręczyny. Z balem, orkiestrą wojskową i kolacją. Zaproszą na ten bal wszystkich oficerów z sanatorium, wspólnych znajomych i przedstawicieli pras sezonujących w Połądze. Publicznie zaprezentuje Marynię jako swoją narzeczoną i ogłosi to we wszystkich prasach krajowych z dodatkiem romantycznej historii ich miłości. To uniemożliwi wszelkie pretensje małżeńskie Widkuna. Po zaręczynach, gdy będzie na ukończeniu, pojadą razem do Kowna. On tam najmie jej piękny pokój i będzie się nią opiekował. W taki sposób przyspieszą sprawę rozwodową i zabezpieczy Marynię od podstępnych kombinacji jej ojca i ex-męża.
W głębi duszy Gajżułłd był zadowolony, że jeszcze jest i pozostanie czas dłuższy w swojej kawalerce. Zostać żonatym mając 23 lata - aż go przerażało. Myśl o stałym życiu małżeńskim przejmowała go niesmakiem, nawet z taką umiłowaną kobietą jak Marynia. On kochał męską swobodę i miłość bez więzów wszelkich. Wiedział, że dla takich typów jak Marynia byłoby nie do zniesienia krzywda, gdyby się z nią nie ożenił, zdobył się więc na największe dwie ofiary od swej miłości: żeniaczkę i wyrzeczenie się na ten rok Paryża, gdzie miał po wakacjach jechać do akademii wojennej.
Po powrocie do Połągi Marynia tak czuła się znużona po tych niedospanych nocach i wszystkich przeżyciach, że ledwo trzymała się na nogach.
- Och! Jaka jestem śpiąca!
-Trzeba ci teraz, najdroższa, wypocząć dobrze przed naszym balem zrękowinowym.
Najął jej pokój w willi Znicz. Bał się, że w opustoszałej willi Kestutis może na nią zrobić jakąś zasadzkę niedoszły jej mąż, tym bardziej, że nocowałaby jedna, bo Ada wieczornym pociągiem wyjeżdżała do Kowna, gdzie 28/VIII miał odbyć się ślub z Rudeikisem.
Tym samym fordem zawiózł ją do nowego mieszkania ze wszystkiemi jej rzeczami, jakie miała w Połądze. Następnie poszedł do cukierni Juraty, żeby zaobstalować salę i kolację na dzisiejszy bal uplanowany. Rozesłał przez swego ordynansa zaprosiny. Do Bronki poszedł osobiście ją zaprosić, aby ułagodzić jej smutek. Myślał, iż bardzo przeżywa.
Bronka bynajmniej nie była zdesperowana, ani rozżalona. Przywitała go serdecznie i wesoło jak zwykle.
- Chyba nic jeszcze nie wie - pomyślał.
I był w kłopocie jak zacząć udzielenie tej nowiny. Ona go wyręczyła w tym zafrasowaniu. Uścisnęła po przyjacielsku obie jego dłonie, mówiąc:
- Dżim śliczny, gratuluję tobie bohaterskiego zdobycia swojej ukochanej i jak najszczerzej życzę wam obojgu prawdziwego szczęścia w waszej miłości.
Gajżułłd popatrzył uważnie w jej oczy: azali to taka dyplomacja, niesłychana sztuka panowania nad sobą? Czy taka idealna? Czy też taka wielce rozsądna? Ucałował obie jej ręce dziękując za te życzenia takim miłym wypowiedziane tonem.
- I nie masz do mnie żalu, Broneczko?
- Byłabym nierozsądna zazdroszcząc o powrót twoich uczuć do pierwszej miłości. Dałeś mi chwile szczęścia i rozkoszy, a krzywdy nie uczyniłeś żadnej. Nasza znajomość będzie na zawsze najmilszym moim wspomnieniem.
- Naprawdę Broneczko, ty jesteś najsympatyczniejszą i najrozsądniejszą ze wszystkich kobiet, jakie spotkałem. I ja ciebie nie zapomnę nigdy! Jestem i będę zawsze twoim przyjacielem.
Tulił ją teraz do piersi bez namiętności, tak serdecznie, po bratersku i całą twarz jej pokrywał pocałunkami, właściwemi tylko jemu: bezszelestnie, gorąco, przeciągle.
Ada z listem Maryni poszła do Milewiczów. Widkun dopiero wstał z łóżka. Po swoim przylocie do Połągi spał cały ten czas po tak strasznej nocy. Teraz siedział na werandzie w głębokim fotelu przy stoliku i popijał czarną, wonną kawę z przekąską cukru. Nie miał apetytu po swoich przeżyciach. Rzucił na Adę zezem ponure spojrzenie. Dla obszerniejszego wywiadu przebiegła dziewczyna udawała jego przyjaciółkę, a malkontentkę Gajżułłda. Usiadła naprzeciwko i szczebiotała swym sopranikiem opowiadając jak spełniała misję poselską, fantazjując wedle własnej dyplomacji. Zakończyła temi słowami:
- Oni są tak zakochani wzajemnie, tak przejęci uczuciami swemi i historią miłości ich, że prędzej utopiliby się w morzu razem lub spalili się na stosie niż daliby się rozłączyć. Oto list Maryni do pana ze stemplem powiatowego naczelnika milicji.
Widkun wziął ten list z prawdziwą anglosaską flegmą nie zdradzając najmniejszego wzruszenia i czytał, popijając dalej czarną  kawę z przekąską cukru.
Z tego pisma przebijała słodka pokora.

 Szanowny Panie!
Bardzo mnie przykro, że taki zwód zrobiłam Sz. Panu. Proszę łaskawie przebaczyć mnie za ten kardynalny błąd, iż należąc sercem, duszą i ciałem do innego mężczyzny, byłam zdecydowała się na ślub z Panem. Do tego absurdu popchnęła mię rozpacz i chęć zemsty nad Włodzimierzem Gajżułłdem, którego jestem narzeczoną od kilku lat i chwilowo było między nami nieporozumienie.
 Teraz gdy wiem, że przez mego ukochanego też jestem kochana, chcę przy nim żyć i umierać. Chcę być jego żoną. I błagam Sz. Pana - niech Pan zrozumie uczucia nasze i za namową ojca niech nas nie prześladuje, nie przeszkadza w dążeniu nam do ślubu.
 Koszta które Pan poniósł, zwrócimy z wdzięcznością.
Pozostaję z szacunkiem i jeszcze raz proszę - niech Pan będzie dla nas wyrozumiały i życzliwy, a nie wrogiem
 Marynia

Połąga 22/VIII-22 r.

Po przeczytaniu Widkun z kamienną twarzą schował list do kieszeni swej spacerowej koszuli amerykańskiej. W milczeniu dokończył kawę i poprosił panią Milewiczową o gruntowną zakąskę za dwie godziny. Włożył panamę, wziął laskę i zszedł z werandy. Zawrócił w aleję sadu i zniknął im z oczu za szpalerem drzew. Oboje Milewiczowie z Adą przeprowadzili go wzrokiem pełnym ciekawości. Co on wnioskuje z tego listu? Nie raczył ani słowem powiedzieć na ten temat.
On poszedł przez lasanek na wybrzeże. Tam odnalazł miejsce odludne i wykąpał się. Chyba najmniej pół godziny siedział w morzu.
Ubrał się i szedł sobie powoli plażą tuż przy wodach. Rozważał nad tym całym swoim przeżyciem, analizował każdy szczegół tych ostatnich wydarzeń i zastanawiał się nad psychiką tej historii.
"To tylko mogło się zdarzyć w tak półbarbarzyńskim  kraju jak Litwa, gdzie jeszcze zachował się duch średniowiecza, gdy były porwania i napaści rycerzy- napastników. Tu jeszcze romantyka bierze górę nad rozsądkiem, a wsteczność nad cywilizacją i postępem. W Ameryce północnej taki wypadek mógł się zdarzyć przed 100 laty, a teraz tylko wśród Indian lub półdzikich cowboyów.
Jeżeli Gajżułłd porwał bezkarnie z kościoła jego oblubienicę i jego samolotem, on może tym bardziej porwać swoją żonę od tego awanturnika samolotem własnym, w tym kraju tak samo ujdzie i jemu bezkarnie. Jego awantura będzie w łagodniejszej formie, nie porwie Marynię z kościoła, lecz z mieszkania w willi Kiejstut.
Z plaży zawrócił na ulicę Basanawicza i skierował się do parku kurhauzowskiego. Stanął naprzeciwko willi Kiejstutis i przyglądał się położeniu tego domu.
Tu jest taki sam duży zielony plac przed willą jak koło pałacu hrabiowskiego. Będzie dobre miejsce jego samolotowi.
Udał się do willi. Odnalazł dozorczynię pannę Weronikę i zapytał, czy jest pokój wolny przy tym korytarzu, gdzie mieszka panna Stargwiłłówna. Panna Weronika już wiedziała, że to jest niedoszły mąż pięknej Stargwiłłówny i o jej porwaniu przez Gajżułłda.
- Tej pani jest pokój do wynajęcia. - Rzekła - Przed paru godzinami stąd się wymeldowała i zabrała wszystkie swoje rzeczy.
- Dokąd się przeniosła?
- Nie wiem. Może w ogóle opuściła już Połągę?
Drgnęła zimna twarz Amerykanina. Chybił celu...
Nie najmował pokoju tu wcale. Powrócił do Milewiczów, aby zjeść u nich kolację. Przy stole nie przemówił słowa, podkreślając tym swoje niezadowolenie na nich. Po kolacji zapytał, bębniąc palcami po stole:
- Gdzie zamieszkała teraz moja żona?
- Gajżułłd przeniósł ją do willi, gdzie sam mieszka.
- Dobrą usługę oddaliście mnie swoim swatowaniem, mogę wam być za to wdzięczny!...
- Kuzynie kochany! Od trzech lat ten romans trwał zerwany. W Połądze nawet nie zbliżali się do siebie. Gajżułłd przecież zaręczył się z tą panną i czterech warkoczach i miał odbyć się z nią  ślub pod koniec sezonu.
- Jakim sposobem wybuchła recydywa tego romansu tak od razu o to w dniu naszego ślubu?
- Porwał ją uniesiony szałem zazdrości i pogodzili się. "Stara miłość nie rdzewieje".
Po tej odpowiedzi Amerykanin zamilknął murem znowu. Czuł i on silne rozdrażnienie.
Szedł Widkun przed siebie szosą kłajpedzką między borami i zastanawiał się co ma robić. Wzbierały się w nim głuchy gniew i chęć zemsty.
Porwać ją w Połądze już nie było możności, gdy ten diabelski kapitan zabrał ją pod swoją opiekę. Taką awanturę może zrobić tylko w Stargwiłłowie, gdy Marynia powróci do ojca. Papa Stargwiłł mu dopomoże. Przebędzie jeszcze kilka dni w Połądze śledząc za Marynią. Gdy ona wyjedzie, wtedy i on poleci za nią swoim samolotem. Nie chciał już teraz posiąść ją jako żonę, tylko jako miłośnicę. Miał do niej żal do nienawiści. Ona nie warta być jego żoną. Zbudziła w nim żądzę i tę żądzę chciał zaspokoić. Gdy się do woli nią pobawi, odeśle Gajżułłdowi. Checheche! Zaśmiał się do tych myśli swoich.
- A jeżeli ona zamiast do Stargwiłłowa pojedzie z kochankiem do Kowna?
Poczuł w kościach zimno.
Wtedy gorzej...I zastanawiał się znowu, co robić w takiej niepomyślnej okoliczności. Słońce już zaszło i coraz gęstszy dokoła rozlewał się mrok wieczorny.
W Juracie o godz. 9.30 (21.30) zaczął się wielki bal: zrękowiny kapitana Włodzimierza Gajżułłda - Kardgirły z panną Marią Stargwiłłówną. W tym sezonie takiego balu Połąga nie widziała: kwiaty, chorągiewki, wstęgi z kolorowych papierów, wieńce dokoła ściań, lampy pod barwnemi abażurami rzucały półcień mistyczny. Orkiestra wojskowa grała z uczuciem i życiem, a w przerwach tańców uszy i duszę uczestników balowych pieściło trio Hofmanna, które nigdy chyba tak cudnie nie grało jak tego wieczoru. Panie w najpiękniejszych tualetach, oficerowie w paradnych mundurach, cywile w czarnych tużurkach.
Marynia była w ślicznej białej sukni, którą Gajżułłd przywiózł jej z Kłajpedy, gdzie kupił z wystawy w najkomfortniejszym magazynie (zdążył przywieźć fordem ten prezent). Warkocze miała powolne, wieniec z blado-różowych róż na głowie. Wyglądała jak czar-dziewica z baśni, a on jak zaklęty rycerz najpiękniejszy.
Przy kolacji Gajżułłd wystąpił z przemową, że to są zrękowiny jego z najukochańszą, którą wyrwał ze szponów amerykańskiego milionera. Ksiądz kapelan wojskowy podał im na złoconym talerzyku pierścionki: Włodzimierza szczerozłoty z najmniejszego palca i Maryni takiż sam ze środkowego, dar jej W+P matki, z którym ona się nie rozstawała. Pod błogosławiącym znakiem krzyża ręką księdza-kapelana Włodzimierz i Marynia zamienili te pierścionki i wargi jego w obliczu wszystkich gości spoczęły na ustach ukochanej.
Wszyscy pili toasty za młodą, cudną parę, śpiewali im obojgu pieśni, kilku najwymowniejszych sypało przemowy.
To wszystko przez szklane ściany Juraty widział Amerykanin Widkun. Obserwował tych dwoje (a mianowicie ją) bez przerwy. Musiał przyznać, że byli jedną z najpiękniejszych parą zakochanych, jaką spotkał w życiu. Zrozumiał niedorzeczność swoją w chęci porwania Maryni. Nie miał Gajżułłda energii na taką szaloną awanturę, zbyt dbał o swój autorytet i lubił spokój. Porwanie czyjejś oficjalnej narzeczonej groziło za wielkim skandalem i kryminałem lub śmiercią z rąk tego szalonego kapitana.
A piękność Maryni nie była nigdy taka czarująca jak teraz, gdy postać jej cała promieniała radością i szczęściem miłości. Gdy jej się exmałżonek przyglądał, szał szarpał jego zmysły, zbudzone raptownie z 50-letniego letargu.
Przecież to jego sakramentalna żona, wyrwana przez tego awanturnika!
- Posiąść ją, posiąść!!...Choć na dobę, na godzinę, na kilka minut...
Burzą przelatywały przez jego mózgownicę różne kombinacje...A istotę jego targały ból, żal, zgryzota i wściekłość. I on mógłby tak jak ten mieć swoją śliczną i młodą kobietę, gdyby o tym pomyślał przed 25 laty. Lecz wtedy celem jego życia były miliony, a nie życie rodzinne. Uważał iż to drugie nie ucieknie, że łatwiej znajdzie taką kobietę, jakiej zechce gdy będzie wielkim bogaczem.
Teraz patrząc na śliczną tę parę zakochanych widział błąd swego życia i zmarnowane najpiękniejsze lata, zniszczoną młodość dla...złota.
I cóż mu dziś z tego, że ma miliony, gdzie jego szczęście?? Jest przy swoim złocie jednym z największych nędzarzy istot żyjących, pozbawiony tego, co jest główną radością całej żyjącej przyrody ziemi, pozbawiony miłości i serca. Zrozumiał, że przy swoich 50 z czubkiem lat może młodej kobiety kupić za swoje dolary tylko ciało, lecz nie kupi uczuć i serca, za późno!...
Na koniec przyszła jedna myśl i ćwiekiem utkwiła mu w głowie...To był plan chyba desperata. Jedna strona twarzy jego skrzywiła się z sarkazmem, a w wypukłych blado-szarych oczach zamigotały złowieszcze płomyki...
Sumienie widocznie protest niosło tym planom, bo mruczał do siebie półgłosem:
...Ślub jej niby nieważny, lecz dla mnie ważny...Nie powiedziała "nie", ale uległa gwałtowi...Moja więc żona wedle praw konsystorzu. Od ołtarza mam do niej większe chyba prawo niż on po balowych zrękowinach...?

Następnego dnia udał się do prałata. Opowiedział przebieg swego  ślubu i zaniósł protest przeciwko żądanemu przez nią rozwodowi.
- Ja złożyłem jej przysięgę małżeńską przez Sakramentem ołtarza. Kocham Ją!...Ona nie protestowała przeciwko ślubowi ze mną. Ten awanturnik porwał ją zemdloną sprzed ołtarza, gdy miała za księdzem wymawiać słowa małżeńskiej przysięgi. Jaki sposobem on ją zmusił do żądania ze mną rozwodu i publicznych z nim zrękowin, to rzecz jego podstępu i szelmowstwa. Czymkolwiek otumanił tę dziewczynę, że zatraciła konsekwencję logiki.
- A jeżeli panna Stargwiłłówna nie zgodzi się być pańską żoną? Wedle praw konsystorzu pan ją nie zmusisz, gdy ona małżeńskiej przysięgi panu nie złożyła i kocha innego.
-Ten którego ona kocha, nie będzie długo jej wiernym. To znany z niestałości swej babnik. Im więcej szał jego będzie się palił, tym szybciej zgaśnie...Wtedy ona zrozumie swój błąd a jego nędzę moralną...Powróci wówczas do mnie z pokora i skruchą...
- To pan na to liczysz i dlatego zanosi pan protest przeciwko rozwodowi?
- Liczę...i nie przerachuję się...
- A czemu pan chcesz zagrodzić drogę do szczęścia i małżeńskiego życia tym dwojgu?
- Przez miłość i przyjaźń dla panny Stargwiłłówny, która dobrowolnie chciała być moją żoną i przytem jest mi kuzynką w czwartym pokoleniu. Gdyby ów Gajżułłd był jej godnym, ja bym nie protestował, lecz to jest marny typ!...Opętał jeno jej zmysły jakimś szatańskim sposobem. Ksiądz prałat wie chyba o opinii tego awanturnika? Najlepszy dowód, że ojciec Maryni wolałby córkę widzieć na katafalku niż żoną jego. Więc chcę ratować moją oblubienicę. To jest świętym moim obowiązkiem jako jej męża i kuzyna. Tym ratunkiem właśnie będzie przeszkoda rozwodowa w proteście moim...
Zostawił dobrą sumkę prałatowi "na kościół" i poleciał po rozmowie z nim do Kowna, żeby się widzieć ze swoim adwokatem. Poruczył jemu wszystkie interesa i zalecił, aby jak najdłużej przewlekał sprawę rozwodową opierając o jego protest.
Po załatwieniu wszystkich spraw swoich frunął do Polski. Z opinii zagranicznej o Polkach wiedział, iż Polska słynie z ładnych kobiet. Poleciał więc do naszej Ojczyzny, aby pofolgować zmysłom, które konserwował w strzemięźliwości przez 50 lat, nie mając na to czasu przy zdobywaniu milionów.
Nie będzie już szukał żony w żadnym kraju europejskim. Marynia rozczarowała go go celów matrymonialnych zupełnie. Zrozumiał, że na miłość mu za późno. Po co za swoje miliony ma kupować żonę, kobiety niewarte, żeby małżonką być milionera. Rówieśnicy swojej nie chciał, a młoda i piękna każda go zdradzi. Będzie dolarami swemi zdobywać kochanki, zmieniać je jak rękawiczki, szaleć, łajdaczyć - jak każdy bogacz, powetować choć w starości zmarnowaną młodość. A potem...potem będzie miał i Marynię, gdy ją opuści Gajżułłd jak wszystkie kochanki. Ale już ta piękna i dumna Marynia żoną jego nie będzie, tylko nałożnicą krótkoczasową. Nie jest przecież wariatem, żeby milionerem i inteligentem wyższym będąc uczynił małżonką swoją kochanicę Gajżułłda odrzuconą przez niego.
Takie to projekta i marzenia snuł bogacz zza oceanu, szybując w przestrzeni wspaniałym swoim samolotem, z Litwy do Polski.