wtorek, 26 czerwca 2012

Rozdział XI Symfonia serc

 Po wymówieniu mieszkania w willi Pani Haliny artysta-malarz Turwidas zamieszkał w chatce rybackiej nad morzem, z dala od miasteczka. Chatka ta, chociaż biedna, lecz czysta była i schludna. Pranas sypiał w świronku z wnukiem rybaka. Rodzina rybaka była mała: dziad, wnuk, i córka. Zięć utonął w morzu i staruszek opiekował się wdową i jej synem. Spokój tu był i cisza. W tym zacisznym ustroniu zapominało się, że tak blisko jest kurort - siedlisko rozkoszy i życia. Tu dalekim był ten bujny  odurzający gwar sezonowy, tylko tęskno szumiało morze, szemrały sosny, nawoływały srebrne rybitwy, zadzwoniła rzewną melodią litewską piosenka rybaczki czy jej syna, zaszczekał Sargis czasami, zagdakały kurki, zapiał kogut i... cisza niezmącona.
 Nigdy tak Pranas nie czuł się sobą jak tu. Wśród tego spokoju i ciszy, nad rozkołysanym bezkresem wód, jego tęskna dusza artysty-Litwina bujała na skrzydłach marzeń, z dala od wszelkich skaz i ponęt życia. Patrząc raz z tej chatki na burzę szalejącą nad morzem wymalował obraz "Audra" (1) i przy protekcji mistrza swego artysty Žmuidzinavičiusa udało mu się sprzedać korzystnie jednemu mecenasowi protegującemu sztukę krajową.
 Mając pieniądze był pewniejszy siebie i weselszy. Teraz jeden tylko miał cel w Połądze, który mącił mu spokój i sen, zapoznać się z nią, tą jasnowłosą o sennych oczach, tajemniczą sylfidą. To jedno miał pragnienie, tą jedną myślą teraz żył. Widując ją codziennie z daleka za każdym takim spotkaniem na odległość, coraz gorętszą miał tęsknotę do zbliżenia się z nią, słyszeć jej imię, jej głos, widzieć jej spojrzenie na sobie, dotknąć się tych rąk welinowo-białych, jak spod dłuta rzeźby wytoczonych.

 Teraz siedział w kurhauzie przy stoliku sali bufetowej i popijając z wolna oranżadę przypatrywał się bacznie różnobarwnej publiczności, napływającej tu tłumnie po skończonym koncercie artystów z Kowieńskiej Opery Państwowej.

Kurhauz, lipiec 2015

 Pranas nie był na koncercie, to za wielki na jego kieszeń byłby wydatek. Przyszedł do bufetu posłuchać trio (fortepian, skrzypce i wiolonczela) w którym przewodził znany w Litwie skrzypek, Żydek Hoffmehler. Głównym celem jego tu obecności była nadzieja, że może spotka Ją...
Siedząc koło drzwi wchodowych ścigał oczyma gorączkowo każdego przybysza nowego na próżno wypatrując tej...Oczekiwanej. 
A w sali bufetowej coraz ludniej było  i gwarniej. Nasz samotnik-marzyciel dziwnie był odurzony tym różnobarwnym rojem ludzi, szumem głosów, porywającą muzyką. Przed chmurnym jego wzrokiem przesuwały się różne postacie i typy mieszanej publiczności.
Gwar... Śmiech... Życie... Muzyka...

 Nagle uśmiech drwiący zawisnął na rumianych wargach. Posuwistym krokiem weszły nam znajome dwie starsze Panie. Pani Halina była cała w czerni, a Baronowa w bieli. Przy bezczelnie wyciętym gorsie tej drugiej czerwieniała rozkwitła róża, na nogach czerwone pantofle i takaż siatka na głowie, na szyi krwawiły się rubiny, na obnażonych do ramion rękach błyszczały szczerozłote bransolety, nagie aż po łopatki plecy otulało wspaniałe z piór strusich boa.
 Szukając wolnego stolika spostrzegły Turwida. Na chwilę spojrzenia obu Pań zatrzymały się na nim. On wyszczerzył się ironicznie i powoli odwrócił głowę w inną stronę, chcąc uniknąć ukłonu. One zauważyły ten niegrzeczny ruch.
- Jakaż to wstrętna ta dzisiejsza młodzież! - Sarknęła Pani Halina.
Baronowa nerwowym ruchem poprawiła boa, potem przybrawszy na krześle jak najpiękniejszą pozę otoczyła się wonnym dymem hawanny.
-Zapominasz, Halu - Odparła z godnością. - Kto dziś stanowi tę młodzież...
Pani Halina była choleryczka, nie mogła i nie starała się opanowywać impulsu nerwów, wtedy nie przebierała w wyrażeniach, które nieraz stanowiły ostry kontrast z jej arystokratyczną postacią i znanym na Żmudzi w ziemiańskich kołach nazwiskiem. I teraz chciała choć w słowach pofolgować swemu oburzeniu na Turwida i całą młodzież litewską, nie umiejącą ocenić wdzięków jej i przyjaciółki. 
- Tak, masz słuszność Beniu. Ja często zapominam, że w tej ukochanej Połądze - w tym najczarowniejszym zakątku Litwy, gdzie tyle przed wojną tą światową przeżywałyśmy cudownych chwil, gdzie spotykałyśmy najwykwintniejszych mężczyzn-pogromców serc, lwów salonowych - dziś zamiast tej wspaniałej młodzieży bryluje tutaj chamstwo, synowie naszych parobków, świniopasy, plebs!...
-Cóż zrobić, droga Halu! Takie teraz czasy-demokracji, robotników. Dobrze iż nas nie spotkało jeszcze to, co arystokrację rosyjską... A ty się tak nie unoś, kotku. Jeszcze ktoś z nich usłyszy i możemy narazić się na wielką nieprzyjemność...

 A Pranas stracił już nadzieję, że zobaczy tu Ją. Ten zawód doprowadzał go do silnego zdenerwowania. Zapłacił rachunek i chciał opuścić kurhauz. W samotności, wśród przyrody i ciszy, przy pieśni fal morskich - prędzej znajdzie ukojenie dla stęsknionej swej duszy. Wstał od stolika zabierając się do odejścia, gdy jego uwagę zwrócili trzej oficerowie kawalerii. Weszli hałaśliwie z brzękiem ostróg i szabel. To był nam już znajomy huzar Gajżułłd Kardgirło w towarzystwie dwóch najulubieńszych swoich kolegów. Jeden kapitan dragonii Prostka, brunet, średniego wzrostu, z czarnymi jak węgiel oczyma i czarnym wąsikiem, drugi, starszy lejtnant ułanów Dżuigiras, typ przystojnego Litwina - jasny blondyn z lwią grzywą, zawadijacko spadającą na czoło.
 Zasiedli dokoła stolika posuniętego ku środkowi sali. Pili porter wznosząc toasty, rozglądali się na wszystkie strony kokietując oczyma damy, śmieli się i hałasowali. Najszumniejszym wydawał się Gajżułłd. On najwidoczniej przewodniczył we wszystkim tej hałaśliwej trójce.
 Pranas nie spuszczał z nich oczu, tym uporczywym spojrzeniem usiłował zwrócić ich uwagę na siebie.
Pierwszy go spostrzegł ułan. Gdy spojrzenia ich się spotkały, z ust oficera wypadł wesoły okrzyk zdziwienia:
- Aa!... - I skinął nań ręką przyjaźnie.
Turwidas podszedł skwapliwie i serdecznie uścisnęli sobie dłonie. 
- Jak się masz, Praneli! To i ty w Połądze! Ha-ha-ha! Zapoznaj się z moimi przyjaciółmi; kapitan Prostka, kapitan Gajżułłd, a to mój kuzyn artysta -malarz Turwidas.
Ułan Dżuigiras był ciotecznym bratem Turwida, przytem kolega z progimnazjum mariampolskiego, więc uradowani byli obaj ze spotkania.
 Kapitana Prostkę znał Pranas z widzenia, gdyż przebywał czasowo ze swoim garnizonem w Mariampolu. A Gajżułłda wpierw poznał z portretu u swego przyjaciela, Szymkuna, też artysty malarza. I tak był zaintrygowany tym niezwykłym typem z obrazu, że nie miał spokoju, zanim go nie ujrzał osobiście. Jakiś czas kochał się w demonicznej piękności huzara jak kobieta, aż musiał swoje zachwyty przelać na płótno. I to był pierwszy utwór jego malarski, najsilniej uwydatnił talent i otworzył podwoje na drogę artystyczną. Teraz podając dłoń młodemu oficerowi, poczerwieniał po same białka. Gajżułłd uśmiechnął się do niego przychylnie.
- My się już znamy. Miałem zaszczyt być modelem tego Pana.
Pranas przełknął dwa razy ślinę i spuścił oczy.
- -Hmm!... To była taka próba malarska. - Mruknął wymijająco. 
- Tylko próba!? A ja się czułem taki dumny, wyobrażałem sobie, że moja osoba jest godna pędzla takiego mistrza i będzie wstępem do wielkiej sławy artystycznej.
Turwidas jakby nie słysząc żartów zwrócił się do kuzyna: - Kiedy przyjechaliście?
-Prostka i ja dopiero dzisiaj, z Kowna. A Gajżułłd też - o teraz wieczorem powrócił ze swojej podróży z zagranicy. Właśnie, przed paru godzinami spotkaliśmy się nad morzem.
- I wam z drogi zachciało się w nocy kąpać się, zamiast iść na koncert.
- Otóż, po podróży kąpiel bardzo orzeźwia, a wieczorem taka doskonała ciepła woda. Co do koncertu artystów Teatru Państwowego, nas nie interesuje, bo ich w Kownie mamy co tydzień. Nas interesuje bal taneczny po koncercie, nowe kobietki i znajomości. A ty już dawno jesteś w Połądze?
- Od dwunastu dni.
- To ty stary letnik Połągi!A czy dużo panien poznałeś?
- Panny żadnej, ale za to miałem szczęście poznać ciekawe dwie wdówki...
- Wdówki i rozwódki - to najciekawsza kategoria kobiet - Rzekł z miną znawcy Prostka.
- Czy powabne? - Rzucił pytanie Gajżułłd.
Pranasowi po dwóch szklankach porteru powróciła pewność siebie, odparł wesoło:
- Niezwykle interesujący okaz kobiecy: oryginalne swoją indywidualnością, ponętne siłą uczuć, zachwycające dobrocią serca!...
- A na jakiej drodze flirt z tymi paniami? Czy jazda idzie po gładkiej szosie, czy z potem kroplistym pnie się pod górę? - Żartował Gajżułłd.
- Flirt mój zaledwie dosięgnął furtki i niestety! Musiał się cofnąć... Dalsza jazda była zauciążliwa na niewytresowane siły...
- Trzeba było podnieść te siły, naprzykład: czarną, mocną kawą lub dobrym truneczkiem...
- Właśnie, wstęp zaczął się od tego...A co za napitek! Takiego likieru jak żyję nie piłem.
- No, opowiedzże nam dokładniej to sezonowe swoje intermezzo. Pałamy ciekawością!
Turwidowi już szumiało po porterze w głowie. Popijając z wolna czwartą szklankę, opowiadał oficerom ze wszystkimi szczegółami o flirciku swoim z Baronową. Opowiadanie wywołało sensację w tej trójce. Klaskali w dłonie i zanosili się śmiechem.
- Ależ kiep z ciebie! - Rzekł Gajżułłd, gdy ochłonął od śmiechu. - Taką ciepłą babcię z rąk wypuścić! Zamiast siedzieć teraz w rybackiej chałupie, żywiąc się ziemniakami i suszoną rybą, mieszkałbyś w ładnej willi, mając dobry wikt, likierki i ... miękkie łóżko.
Tu jako przykład korzystnych romansów ze starzejącymi amatorkami, przytoczył fakt z własnego życia w Pradze (czeskiej stolicy), gdy był tam w akademii wojskowej, jak jemu było wygodnie i wesoło, gdy się wklepała w nim jedna bogata rozwódka "z kamienicy".
- Widzisz i tobie nadarzała się podobna okazja, a ty tak bez sensu wszystko popsułeś!...
- Ee! Kiedy nie mogłem... Serce brzydził sam jej widok.
- Nie mogłeś...?! - Cha-cha-cha!
- Wiesz co trzeba ci było zrobić...
I Gajżułłd z miną mefista nachylił się do ucha artysty...
On odsunął go ręką zmieszany.
- Idź! Idź! Bezwstydniku!...
Gajżułłd chichotał z cicha.
- Coś powiedział, Włodzimierzu, temu świętemu Alojzemu? - Uśmiechnął się Dżuigiras.
- Udzieliłem mu rady co ma robić gdy w romantycznych momentach ogarnie go nie moc...
- Daj pokój! - Zawołał Prostka. - Niech ten różowy malec będzie sobie dzieckiem, jeżeli w nim jeszcze diabeł się nie budzi...
Turwidas nie znosił, gdy z jego osoby stroją żarty, chciał odwrócić uwagę towarzyszów od siebie. 
- Chcesz Panie Kapitanie - Zwrócił się do Gajżułłda. - Zapoznam Pana z tą wdówką? Pan będziesz ode mnie praktyczniejszym...
- Wiesz - Rzekł Prostka. - Zapoznaj nas wszystkich trzech z tą ciekawą panią. To wtedy, gdy jeden skapituluje...drugi wyręczy...Tak, iż ta miła wdówka nie będzie z nami cierpiała głodu miłości, byleby nie przybrakło u niej likieru i czarnej kawy. 
- Obowiązkowo! - Zawołał Gajżułłd. - Za tę przysługę zrobimy ci fundę w kurhauzie.
- Dobrze, zaznajomię choćby zaraz. - O, spójrzcie: tam na prawo przy stoliku siedzą dwie damy: jedna w czerni to Pani Halina, a ta w bieli to Baronowa. Widzicie, oczekują was w tej chwili.
Rzeczywiście dwie przyjaciółki zerkały łakomie na tych oficerów. Obie zresztą zwróciły zaraz uwagę, gdy się tu zjawili. 
- Patrz, Beniu. Oficerowie kawalerii. Czy widzisz jacy śliczni!! I ten wspaniały konny huzar razem, Beniu, Beniu!!
- Prawda! Jacy piękni, ach!! A ten huzar, och!!! Pamiętam (i nigdy nie zapomnę) go w lasku, jak koń pod nim maszerował w takt grającej orkiestry, a potem jak prawie nagi cwałował konno po damskiej plaży. Pamiętasz? Twierdziłaś wtedy, że to inkubis (2) Co za przepiękny mężczyzna! Jak cudownie zbudowany! A twarz jaka interesująca i oryginalna! A oczy - bajka!! Skąd w wojsku litewskim wziął się taki typ niezwykły?
I Baronowa niecierpliwie poprawiła się na krześle.
- To chyba jakiś Gruzin. Takie nieprzeciętne typy o smagłym kolorycie tylko wśród plemion Kaukazu można spotkać.
Popijając winko z ciastkami nasze znajome nie mogły oderwać oczu od trzech oficerów, a właściwie zahipnotyzowały się huzarem.
- Beniu, uważasz - malarz Turwidas do nich się przysiadł. On mógłby nam ich przedstawić.
Pani Benigna odpowiedziała na to westchnieniem.
Gdy Pranas wskazał oficerom te wdówki, zwrócili w ich stronę twarze. Przy blasku przyćmionych lamp obie panie wyglądały imponująco. Trzej oficerowie patrzyli na nich natrętnie i wyzywająco. One przesyłały im uśmiechy i omdlewające spojrzenia. Ubawiony Turwidas trząsł się cały z tłumionego śmiechu.
- Przesadny z ciebie krytyk, panie Pranas. - Rzekł z miną sowizdrzały Gajżułłd. - Te panie wcale jeszcze ponętne, nawet bez likieru i czarnej kawy mogą skusić...Koledzy, podnieśmy szklanki w ich stronę i pijmy za zdrowie ciepłych wdówek.
Obaj oficerowie chętnie spełniali pomysły ulubionego kolegi. Wznieśli wszyscy trzej szklanice z pieniącym się płynem i skinęli w ich stronę.
Baronowa i pani Halina po raz pierwszy w tym sezonie poczuły się szczęśliwe. Tyle tu młodych i pięknych dam, a tylko one zwróciły uwagę najpiękniejszych mężczyzn. Odkłoniły się uprzejmie i tak jak oni podniosły swoje kieliszki.
- Widzisz, Beniteczko, mówiłam tobie nie trać nadziei...Prawdziwi salonowcy zawsze zwrócą na nas uwagę, bo umieją ocenić...
- Tak, Haluteczko. Ach! Jakem szczęśliwa, że przyszłyśmy na dzisiejszy wieczór!!
Turwidas zwrócił się do towarzyszów ze złośliwym uśmiechem:
- Jeżeli chcecie, zaprowadzę was zaraz do tych pań i przedstawię.
- Tu nie miejsce zawierać nam znajomości z przekwitłymi amatorkami - Odpowiedział Gajżułłd.
- Zaprowadzisz nas do nich jutro pod pretekstem wynajęcia mieszkania - Rzekł Dżuigiras.
- Wybieg niezręczny. - Odparł Prostka. - Przecież wiadomym jest, że w Połądze wczasują oficerowie w sanatorium.
- Po cóż nam szukać jakichś pretekstów - Zawołał Gajżułłd. - Powiemy: "Szanowne Panie, zauroczyłyście nas w kurhauzie, nie mamy spokoju we dnie i w nocy. Więc stajemy z pokorą przed Waszym dostojnym obliczem, żeby złożyć hołd naszych wzburzonych uczuć". 
Oficerowie roześmieli się wesoło. Humor ich podniecany porterem i pociskami czułych spojrzeń z różnych kierunków sali był coraz hałaśliwszy. Sypały się tłuste koncepty, dzwoniły szklanki, rehotał śmiech.
- Patrzcie, a tam co za figury? - I Dżuigiras wskazał oczyma na lewo.
Dokoła stolika zastawionego zakąską, wśród której królowała butelka wina, siedziały cztery nam znajome Amerykanki: piękna siostra i córka Staknisowej, mała  brunetka i rudowłosa Argentynka. Ubrane w jaskrawe jedwabie, z brylantami na głowie, w uszach, na szyi i na paskach, z pierścieniami na wszystkich palcach, w bransoletach po dwie na rękach. Wszystkie cztery kokietowały wyzywająco oczyma trzech kawalerzystów. 
- To też jakiś okaz dużo mówiący... - Rzekł Prostka i podkręcając czarnego wąsika puszczał do Amerykanek "perskie oko".
- Koledzy! - Zawołał Gajżułłd. - Wnieśmy teraz szklanice za zdrowie błyszczących jak skład jubilerski naszych rodaczek zza oceanu.
I tak jak przedtem do baronowej, teraz ku Amerykankom skinęli szklankami. One odpowiedziały dzwoniącym śmiechem i odkłoniły się zalotnie.
- Do kogo oni teraz piją? - Zaniepokoiła się Pani Benigna, która śledziła każdy ich ruch.
- Do tych błyszczących w sztucznych brylantach małp - Odburknęła Pani Halina, podrażniona, że inne kobiety odciągnęły od nich uwagę pięknych kawalerzystów. 
Baronowa otaczając się chmurą wonnego dymu, odpowiedziała tonem wyższości:
- To są widocznie figlarze. W wykwintny sposób drwią z tych Amerykanek, które tak bezczelnie ich cały czas kokietują. Te kobiety obwieszone wulgarnie sztucznemi błyskotkami, jaskrawe i namalowane, nie mogą zainteresować takich dżentelmenów, tylko im służą za przedmiot do żartów.
- Spójrzcie koledzy, jaką sobie śliczną pannę ustrzelił nasz generał Kumialis. - I Prostka ruchem głowy wskazał na stolik pod ścianą, gdzie teraz zasiedli: generał Kumialis z Bronką, Pani Joanna i Jadzia ze swoim nowym asystentem pułkownikiem Jakutisem.
 Bronka wyglądała czarująco w białej sukni z gazową tuniką, ze srebrną opaską na głowie i dwiema blado-różowemi, naturalnemi różami przy opasce, cztery luźno zwinięte w loki warkocze, niby węże złoto-brązowe spływały na piersi i plecy, poniżej bioder, migdałowe oczy w czarnej oprawie, pod czarnemi łukami brwi jarzyły szmaragdem, policzki kwitły gorącemi rumieńcami.
 Jadzia też wyglądała ciekawie w nowej, czarnej żorżetowej sukni, z długim sznurem pereł na szyi i tym wspaniałym warkoczem koloru lnu, zwieszonym na przedzie i spadającym niemal do kostek nóg.
 Mamusia była w czarnym kimonowym płaszczu, białym żabocie i nieśmiertelnym kapeluszu swoim ze strusim piórkiem. 
 Generał asystował Bronce poważnie. Miał lat 30 z czubem i czuł już powołanie do życia familijnego. W Bronce upatrzył kandydatkę odpowiednią na żonę dla jego czcigodnej osoby: panna wykwintna, ładna, z inteligentnej rodziny, dziedziczka 120-hektarowego majątku. "Polomanka" - to nie szkodzi, owszem, będzie zasługa względem ojczyzny, gdy Polkę przerobi na Litwinkę. Taką dziewczynę, gdyby w sieci małżeńskie złowił jakiś "rupūžis Lenkas" (ropucha Polak) byłaby szkoda niepowetowana!
 I ów Kumialis, który po Pawle Plechowiczu uchodził za jednego z najdzielniejszych generałów w Litwie postanowił przed końcem urlopu oświadczyć się o rękę Bronce i jak najprędzej zaprowadzić ją do ołtarza. Dzisiaj był poważny wstęp do tego planu matrymonialnego: zafundował Bronce i jej Mamusi pierwsze miejsce w sali koncertowej, a teraz po koncercie i przechadzce po parku przyprowadził je obie na kolację do bufetu kurhauzowskiego. To był wielki krok w jego adoracji, bo Litwini jako naród oszczędny nie lubią być hojni w stosunkach do kobiet. Tylko wtedy łamią swoją zasadę oszczędności, gdy mają cel niezachwiany zdobycia tej kobiety jako żony czy jako kochanki.
 Bronkę łechtała jeno próżność. Jako Polka i pod wpływem ojca-patrioty nie myślała wychodzić za niego za mąż, bo był litewskim szowinistą i jako mężczyzna nie pociągał ją, bo cała istota jej była pochłonięta Gajżułłdem. Od wyjazdu Włodzimierza z wycieczką za granicę, dopiero teraz zobaczyła go po raz pierwszy. Nie wiedziała, że on dzisiaj powrócił. Grom z jasnego nieba tak by ją nie poraził jak ten moment, gdy go ujrzała wchodząc do sali bufetowej. Gdy ochłonęła z pierwszego wrażenia, pomyślała - jak to dobrze iż ją zobaczył w towarzystwie generała Kumialisa, niech widzi jakie ona ma powodzenie. 
Gajżułłd - gdy się spotkali spojrzeniem ukłonił się jej szarmancko, posłał ręką całusa i rzekł do kolegów:
- Widzicie, ten goryl zagarnął moją sympatię, ale ja mu zrobię kawał...
- Nie narażaj się Kumialisowi, wiesz, że to osobnik niebezpieczny i nasz zwierzchnik - Przestrzegł Prostka.
- W tym moja filuteria: sprawić kawał bez pozoru do gniewu. Gorsza sprawa z tą Mamusią...
I patrzył chwilę z uśmieszkiem na czarne piórko strusie, sterczące groźnie przy kapeluszu Pani Joanny.    Mamusia nie zwróciła na niego uwagi, zajadając z wielkim apetytem cielęce kotlety z włoskim makaronem i popijając winko z dużego kielicha. Tym razem była zadowolona z towarzysza córki. Pani Joanna nie podzielała patriotyzmu małżonka w stosunku do Litwinów. "To bziczek Antoniego", żeby koniecznie był zięć Polakiem. Grunt pieniądz lub stanowisko. A Kumialis przecież generał - najwyższa szarża wojskowa! Młody jeszcze mężczyzna, solidny, przystojny i hojny - cóż takiego, że Litwin, religia przecież ta sama i obywatelstwo to same. Na litewskiej przecież ziemi od prapradziadów żyjemy, litewski chleb jemy, nie polski. Dlaczego mamy Litwinami pogardzać z ich kraju żyjąc, a tylko pierwszeństwo oddawać Polakom?! Ot! Taki staroszlachecki konserwatyzm, pozostałość z caryzmu, gdy szlachta była klasą uprzywilejowaną i mowę polską uważali za język kulturalniejszy, język panów, a litewski za mowę kuchni i chłopa. Za tę pogardę szlachty dla ich mowy i roboczego pochodzenia Litwini tak nas znienawidzili. Właśnie, teraz trzeba jednać się z nimi, łączyć, w ten sposób zacierać bolączki ich żalu, to usuniemy z biegiem lat ów antagonizm tych dwóch narodów 500-letnią przyjaźnią i wspólną polityką zbratanych.  Tak rozumowała poczciwego serca Pani Joanna. 

 Bronka z trudem panowała nad sobą, żeby nie zerkać ciągle na Gajżułłda a udawać zainteresowanie obecnym swoich towarzyszem. Pytanie świdrowało po mózgu, czy Gajżułłd będzie z nią tańczył. Jej pełne rumiane wargi uśmiechały się zalotnie białemi ząbkami do generała, natomiast zielono-modre oczy słały co chwila spod długich rzęs cukrowe spojrzenia oficerowi huzarów.
Flirt oczkowy naszych zuchów rozstrzeliwał się na wszystkie strony obszernej sali bufetowej, pociskom ku nim z ładnych i brzydkich oczu nie było teraz końca. Butelki portera wychylali jedną po drugiej i w coraz szumniejszy wpadali nastrój. Prostka zanucił jakiś tłusty kuplet rosyjski, który mu się przypomniał z czasów Wielkiej Wojny, gdy był w wojsku carskim. Dżuigiras krzyknął na całe gardło:
- Śpiewaj po litewsku! Precz ze śpiewami w języku Moskali!
Wtedy Gajżułłd zaśpiewał parę strof jakiejś pieprznej piosenki żmudzkiej. Śpiew jego zmieszał się ze śpiewem Prostki. Dżuigiras zanosząc się ze śmiechu wziął ze stołu dwie butelki i w takt im dzwonił. Malarz uśmiechał się, otworzył zeszyt i rysował ich karykaturę. Gdy po przerwie znów zagrało trio Hoffmehlera, śpiewy umilkły i Gajżułłd opowiadał jakąś skandaliczną anegdotę. Zachęcony tym Prostka zaczął też opowiadać coś podobnego z kuriozum własnego życia, obnażając cynicznie niedyskretne szczegóły...
I przy dźwiękach czarującego trio, nad szklankami pieniącego porteru, pod promieniami spojrzeń i uśmiechów, posypały się tłuste koncepty i pieprzne anegdoty. 
Gajżułłd zabierał się do nowego opowiadania, gdy nagle słowa urwały mu się w gardle. Dolna szczęka pobladłej raptownie twarzy drgnęła nerwowo. Schylił się nad podłogą udając, że szuka coś pod stolikiem. Prostka i Dżuigiras zajęci nową obserwacją nie zwrócili uwagi na dziwne zachowanie się kolegi, ale bystre oczy Pranasa zaraz to spostrzegły.
- Co Panu jest?
Gajżułłd zmusił się do uśmiechu. 
- Nic!...Nie wypocząłem z drogi i za wiele wypiłem.
Zaśmiał się krótko, nerwowo. Po chwili złapał dwa razy zasychającemi wargami powietrze, odgarnął włosy zwichrzone, wstał szybko z krzesła i szedł ku drzwiom wejściowym. Pranas obrócił się idąc za nim wzrokiem i serce artysty zatłukło gwałtownie - Ona!!!
W sukni koloru pogodnych lazurów, z lśniącą, złocisto-popielatą koroną warkoczy dokoła głowy, z podwójnym naszyjnikiem bursztynowym na łabędziej szyi, błyszczącemi podnieceniem balowym oczyma i rozpalonemi rumieńcami na bieluchnej twarzy - wydawała się jeszcze piękniejszą jak w te dni wszystkie gdy ją widywał nad morzem i w lesie muzycznym. Była w towarzystwie młodej szatynki, majora artylerii i kapitana awiacji. Major i kapitan poszli szukać wolnego stolika, a obie panny stały przy framudze drzwi. Widocznie po koncercie przeszli się na molo i później od innych zjawili się w sali konsumpcyjnej.
Stojąca obok niej szatynka  była miernego wzrostu, małonóżka, drobnorączka, szczupła i zgrabna, miała bladoróżową sukienkę, a dokoła miniaturowej główki z utrzepionemi lokami różowa opaska o dużych kokardach nad uszami, co dawało jej wyraz trzpiotowatego motyla. 
Ta w sukni niebieskiej, gdy ujrzała Gajżułłda idącego ku niej, zbielała jak płótno. Zdawało się, że z jej twarzy uciekło w tym momencie wszelkie życie, tylko oczy szeroko otwarte patrzyły z bólem i zgrozą. Na razie wśród tak licznej publiczności nie zauważyła go, bo ich stolik był pośrodku sali w największym zbiorowisku. Ta bladość martwa i poruszenie trwały jeno sekund kilka, twarz jej - chociaż rumieńce już nie powróciły - przyoblekła się w maskę pogardy i chłodu. Zwęziła ogromne swoje oczy i patrzyła kłującym jak grot wzrokiem. 
On stanął przed nią zmieniony i blady jak ona, nie mogąc narazie wydobyć słowa ze ściśniętej krtani. Mówiły tylko przepaściste, płonące uczuciem raptownym oczy.
- Maryniu - Rzekł drżącym, przyciszonym głosem. - Czy nie poznajesz mnie?
Ona dumnie podniosła głowę i odpowiedziała z wolna, dobitnie.
- Poznaję, ale znać nie chcę.
I odwróciła się od niego plecami.
- Ado, chodź!... - Rzekła do towarzyszki. Chwyciła ją silnie za rękę i pociągnęła za sobą za próg drzwi do korytarza.
Na twarz młodego kapitana wystąpiła łuna, oczy zapałały groźnie. Zacisnął zęby aż zgrzytnęły i zawrócił do swego stolika. Tę scenę dziwną zauważyło dużo osób na sali, no i towarzysze jego.
- Co to było? - Zapytał zaciekawiony Dżuigiras. - Czemu ta piękna panna uciekła od ciebie?
Gajżułłd machnął ręką.
- Mam z tym biedę! - odparł niby pogardliwie, ale nie mógł opanować drżenia całego ciała. 
Tymczasem major i kapitan awiacji znaleźli wolny stolik w pobliżu trzech oficerów i Turwida. Artysta nie spuszczał oczu z Maryni. Widział dokładnie całą scenę między nią a Gajżułłdem, tylko słów nie słyszał. Widział zmianę w jej twarzy, gdy Gajżułłd zbliżał się do niej. Widział też wyraźnie poruszenie oficera. Zrozumiał że coś jest między nimi i zaniepokoiło go to bardzo. Tyle słyszał o nadzwyczajnym powodzeniu Gajżułłda u kobiet. Ale ona przecież tak impertynencko odwróciła się od niego, najwyraźniej uciekła - nie chciała z nim ani przywitać się. Lecz ten major co to za jeden? Ów gruby rumiany lotnik wyraźnie jest zajęty tą paplającą szatynką. A tamten wciąż patrzy na nią swemi przymróżonemi ślepiami, przymila się gorąco. Pali się widocznie do niej. Za to ona chłodno przyjmuje jego adorację, zaledwie uśmiechnąć się raczy i tak wyniośle jak królowa do swego pazia-niewolnika. 
- Jej serce tylko do mnie będzie należało! Siła moich uczuć sugestywny wpływ musi wywrzeć.
Zrobiło mu się duszno. Oparł się łokciami o stolik i burzył nerwowo bujne, wijące się włosy. Hałaśliwe towarzystwo oficerskiej trójki zaczęło go niecierpliwić i denerwować. Chciałby tu sam pozostać przy stoliku z Jej postacią przed oczyma i swoim wrażeniem. Odczuł na sobie wzrok Gajżułłda. Spojrzał. Huzar patrzył na niego z dziwnym uśmiechem.
- Czy znasz tę w "niebieskiej"?
- Znam - Nie namyślając się skłamał Pranas.
- Gdzie ją poznałeś? Jak?!...
Malarz roześmiał się ze swego kłamstwa.
- Nad morzem.
- Nad morzem?! Kiedy?
W tej rozmowie przeszkodziło dwóch młodych oficerów, którzy podeszli do naszych biesiadników: leitenant starszy z Pogranicznej Straży Gosztowt i leitenant starszy z batalionu "Geležinio Vilko" (3) Tranis. To byli druhowie Gajżułłda oraz zasłużeni wojacy z 1919 i 1920r., którzy też awansowaliby co najmniej do kapitanów, gdyby nie zbyt bujny, awanturniczy temperament. Też ładni, szykowni i pełni życia. Tranis miał w Połądze matkę posiadającą dom własny, a Gosztowt przyjechał na kilka dni ze swego pogranicznego garnizonu dla koncertu i wrażeń.
Serdecznie uścisnęli sobie dłonie, posypał się grad pytań i odpowiedzi. Przynieśli swój stolik i przystawili do stolika naszych znajomych, żeby się razem pomieścić oraz przyprowadzili jeszcze jednego towarzysza, kapitana Urbanowicza. Pojawiły się na tych stolikach nowe butelki porteru i zakąski. Gosztowt skrzywił się na widok Turwida.
- Po co ten cywil z nami?
- To mój kuzyn. - rzekł Dżuigiras. - Artysta-malarz.
- Twój kuzyn i artysta-malarz. A no, to co innego. Artyści to arystokracja ducha, oni pożądani są wszędzie.
I wszyscy trzej nowoprzybyli przywitali się z Pranem uprzejmie.
- Koledzy, patrzcie! Jakie tam dwie ładne panny siedzą nieopodal nas w towarzystwie majora Ludurmozy i kapitana awiacji Rudeikina - Zauważył Tranis.
- Rapuchy ci majorowie i piloci, zawsze sobie zagarną najpiękniejsze kobiety! - Warknął Gosztowt.
- My od nich odbijemy, takie zwycięstwa nam nie nowina - Rzekł Dżuigiras.
- Ja tę blondynkę znam, poznałem ją na polskim balu w Poniewieżu. Tańczyliśmy mazura. Świetna mazurzystka! - Powiedział Prostka.
Dżuigiras oburzył się.
- Ty kapitan litewskiej dragonii uczęszczałeś na polskich balach i tańczyłeś mazura - ten taniec narodowy zagrabicieli naszego Wilna!? I nie wstyd ci się przyznać!? Tfu!!..
Na ten wykrzyknik Tranis i Urbanowicz zamienili z sobą śmiejące spojrzenia, a oczy Gosztowta zaświeciły jak żbika i coś ostrego chciał młodemu ułanowi powiedzieć lecz wyprzedził go Gajżułłd. Spojrzał niemal pogardliwie na Dżuigira.
- Nie bądź durniem jeżeli możesz - Rzekł. - I chociaż pośród nas - najbliższych kolegów swoich  nie naśladuj naszych idiotów politycznych. Co taniec ma wspólnego z Wilnem?
A Prostka chwilę milczał kręcąc wąsika, potem mówił do Dżuigira.
- Ty oficerską karierę zacząłeś w swojsku naszym, więc łatwo ci mazura zastąpić suktinisem. A ja byłem już oficerem w wojsku carskim. Oficerowie rosyjscy bardzo lubili mazura. Ten taniec był uważany za najpiękniejszy i prawdziwie wojskowy. Bal na carskich salonach i we wszystkich wykwintnych domach nie obchodził się bez mazura. I ja ten taniec lubię najwięcej, mianowicie gdy tańczę z ładną mazurzystką.
- Ja też przepadam za mazurem. - Dodał Gajżułłd. - Tyle w nim ognia i życia. Oburzony jestem na władze nasze iż ten taniec w publicznych miejscach zabroniony.
Prostka uśmiechnął się z ironią.
- Bo mazura w Litwie umie tańczyć tylko szlachta. A w naszym wojsku teraz większość synów ludu, którzy o mazurze nie mają pojęcia. Ci zazdrościli tym tańcującym i stąd dochodziło na balach do bójek. Jak to było w Telszach, pamiętacie? Koledzie Łapie wodzirejowi mazura potrafili nawet epolety poszarpać. Stąd dla spokoju władze wykluczyły mazura z publicznych balów litewskich.
- Ja ze wszystkich tańców najbardziej lubię mazura - Rzekł Gosztowt.
- I ja bardzo lubię - Potwierdził Urbanowicz.
- I ja - przytaknął Tranis.
- Jedźcie do Warszawy tańczyć mazura! - Rzuciła gniewnie Dżuigiras.
- Zatańczyłbyś i ty gołąbku w Warszawie i to z wielkim animuszem, gdybyś zobaczył jakie tam śliczne tancerki - Drażnił kolegę Prostka.
Tych czterech - Gajżułłd, Prostka, Urbanowicz i Gosztowt byli ziemiańskich rodzin polskiej orientacji. Tranis był synem krzyżowanków - z ojca Litwina a matki też polskiej szlachcianki z Litwy. Wszyscy oni wynieśli z domu mowę polską. Prawidłowego języka litewskiego nauczyli się dopiero w wojsku, ale między sobą woleli rozmawiać po polsku, mianowicie gdy byli pod gazem. Dżuigiras był Litwinem czystej krwi z zamożnego gospodarstwa chłopskiego. A patriotyzm jego - jak to w Litwie było przyjęte w tym okresie nacjonalistycznym od rządów "Krikščionių Demokratų" i później faszyzmu smetonowskiego - polegał głównie na nienawiści do polskości.
Do tego ponurego konfliktu wiele składało się przyczyn. Pierwsze jego źródło było w różnicach klasowych. Po unii polsko-litewskiej magnaci i ziemiaństwo spolonizowało się całkowicie. Nawet zaścianki drobnej szlachty na terenach Kowna, Rosień, Poniewieża, Szawel i Jezioras kochali polską mowę i czuli się Polakami sercem i duszą. W litwinizmie wytrwała najwięcej Żemaitija. Tam Polakami czuli się ziemianie czyli szlachta zamożniejsza - z dworów i dworeczków, a drobne zaścianki kojarzyły się z chłopskimi rodzinami i przez mieszane małżeństwa szlachecko-chłopskie coraz więcej odrywały się do języka polskiego, tworząc  w swych domach rodzinną mowę żmudzką. A chłopi w całej Litwie pozostali przy mowie swoich praojców. Żyło jeszcze dużo starców, którzy pamiętali pańszczyznę, a ci "panowie", "władcy" i "ciemiężcy" rozmawiali w swoich dworach i dworeczkach po polsku. Więc pierwszy antagonizm miał podłoże klasowe. Wreszcie polska polityka z wcieleniem do Polski Wilna, była ostatecznym rozbratem między tymi dwoma narodami z 500-letnią przeszłością i ojczyzną wspólną.
Dżuigiras dysputował z kolegami gorąco klnąc i wymyślając Polakom. Tę dysputę zakończył Urbanowicz temi słowami:
- Ja też nie lubię Polaków, ale kocham polskie kobiety i mazura.
Gajżułłd zamyślił się nagle, twarz jego chmurny otoczył cień.
Popatrzył na Bronkę, potem dłuższe spojrzenie zatrzymał na Maryni. Na sekundę spojrzenia ich się skrzyżowały. On spuścił wtedy niemal pokornie zuchwałe swe oczy. Podniósłszy znów głowę rzekł, patrząc na buszującego ułana:
- Tak, nie ma w Litwie kobiet nad nasze Polki. Przyjdzie taka chwila, że się zgodzisz z tym zdaniem, Witoldzie. No koledzy! Wznieśmy teraz szklanice za zdrowie ładnych Polek. Niech jak najwięcej ich pada w ramiona Litwinów. Valio!
- Brawo! - Wykrzyknął Gosztowt. - Wilno i serca młodych Polek w naszym kraju muszą należeć do Litwinów! Valio! Valio!
I sześciu oficerów zadzwonili ogniście w szklanki, jakby przekonani, że z tym porterem spełnią się ich życzenia co do Wilna i serc Polek.
Dżuigiras zerwał się z krzesła, rozwiana grzywa jego jasnych włosów spadała aż do pół twarzy, szaroniebieskie, rozszerzone źrenice płonęły. Wykrzyknął na całe gardło dzwoniąc dwiema butelkami.
- Valio! Niech żyje Litwa! precz z jej wszystkimi wrogami, precz!!
I z impetem cisnął na podłogę obie butelki, rozbiły się w drobne kawałki.
Dźwięk tłuczonego szkła podniecił też Gajżułłda, który czuł w sobie dziwne rozdrażnienie i niepokój, tę burzę wewnętrzną chciał zagłuszyć największym hałasem. Wykrzyknął donośnie jak Dżuigiras.
- A ja wołam do całego świata: niech wszyscy wrogowie życia, swobody i miłości - rozbiją się w proch jak te puste butelki!!
Gdy wypowiedział te słowa, silnym rozmachem ręki zrzucił ze stołu na  podłogę kilka butelek, wskoczył na stół, stanął pośród talerzy, szklanek i pozostałych butelek. Włosy jego wzburzyły się jak szopa, oczy gorzały niesamowitym blaskiem i zaśpiewał donośnie dźwięcznym barytonem, gestykulując w takt śpiewu rękami. To był śpiew jego własnej improwizacji:

Miłość, trunek i swoboda
Życia to największy czar!
Póki krew gorąca, młoda,
Póki w piersi kipi żar.

Nie chwiej się nad cierpień tonią,
Przełam wszelki k'szczęściu wał!
Czerp rozkosze pełną dłonią-
Niech cię niesie życia szał.

Bądźże losów wojownikiem
Mężnie krocz o szczęście w bój!
Bierny człowiek jest laikiem,
Każdy niedołęga - fuj!!...

Ta nam dana stara droga,
To zgrzybiały w pleśni świat,
To młodości pętla sroga
Którą rwij, gdy jesteś chwat!...

Nam nie trzeba księży, władzy,
Jeno miłość, wolność, czyn!...
Znieśmy przesąd barykady
Jak swobody uczy hymn!!...

Jego miękki baryton rozbrzmiewał donośnie ponad głowami wszystkich tu zebranych biesiadników, a pięciu kolegów dzwoniąc w takt butelkami lub klaskaniem w dłonie chóralnie powtarzali za nim każdą trzecią i czwartą zwrotkę, nawet patriota Dżuigiras brał w tym udział. Publiczność cała osłupiała słysząc ten hymn anarchistyczny śpiewany w polskim języku przez oficera w mundurze litewskiego huzara.
Bronka i większość młodych kobiet patrzyły jak w ekstazie na śpiewającego, który z tymi wzburzonymi, kruczemi puklami i płonącymi oczyma był teraz podobny naprawdę do demona w całej poetycznej wspaniałości. Natomiast patriotyczni cywile i wyższej rangi oficerowie byli oburzeni na Gajżułłda za śpiew polski w miejscu publicznym i w dodatku takiej skandalicznej treści.
- Za taki skandal przetrzymać go 48 godzin w korcu o chlebie i wodzie, ale jest na urlopie i mieszka prywatnie a nie w sanatorium jak inni, dlatego takie awantury przechodzą mu bezkarnie - Mamrotał generał Kumialis.
- Kompromituje mundur litewskiego oficera - Dodał pułkownik Jakutis.
- To wojskowi z "dvarponiu" (4) najpochopniejsi są zawsze do publicznych awantur.
- Pozostało w nich dawne szlacheckie warcholstwo i fantazja carskich oficerów.
A pięciu towarzyszów-oficerów kapitana huzarów bili mu rzęsiście brawa po skończonym śpiewie.
- Valio! Niech żyje kapitan Gajżułłd Kardgirło Czarny, kochany, dzielny, kolega- niech żyje! Niech żyje miłość i swoboda! Valio! Valio!!
Tymczasem w sali tanecznej ozwała się muzyka orkiestry wojskowej grającej do tańca. Każdy bal litewski od roku 1922 do 1925 zaczynał się zawsze od suktinisa jako tańca narodowego. Wzorowali się na ówczesnej Polsce, gdzie bale zaczynały się od narodowego tańca, poloneza.
- Grają! - Zawołał Dżuigiras. - Idziemy tańczyć.
- Zacznijmy bal nasz z temi ładnymi Amerykankami. Siedzą bez towarzystwa męskiego i tak czule cały czas na nas patrzą - Poradził Prostka.
- Dawajcie tę egzotyczną nowość! - Zawołał Gosztowt.
- Ja takie palnąłem głupstwo, że na dzisiejszy wieczór zabrałem Polusię, która szczerze mówiąc bardzo mię znudziła, ale przez grzeczność chociaż dwa tańce muszę z nią przetańczyć, a potem "niech idzie od mojej głowy"!- Rzekł Urbanowicz i poszedł w głąb sali, gdzie siedziały w kąciku dwie panny i z kwaśną miną piły oranżadę.
Prostka, Dżuigiras, Gosztowt i Tranis podeszli do Amerykanek, które ze słoneczną radością przyjęły ich zaprosiny do tańców. Gajżułłd rzucił na Marynię przeciągłe spojrzenie i szybko podszedł do Bronki.
Jedynym szerokim ruchem zasalutował generałowi, Pani Joannie, Jadzi i pułkownikowi, a Bronki ujął obie ręce i ucałował przeciągle ze słowami:
- Śliczna, najmilsza, acz niewierna - witam cię, witam!!
Po tym przywitaniu zwrócił się do Kumialisa:
- Daruj Panie Generale, że popsuję może Wam wrażenie dzisiejszego wieczoru, ale chyba nie leży w obowiązku kapitana ustąpić swoją narzeczoną generałowi, choć tak wielce przeze mnie poważanemu. Więc najmocniej raz jeszcze przepraszam Pana Generała! A ty bohdanko moja - chodź ze mną tańczyć.
Nie czekając odpowiedzi Bronki otoczył ramieniem jej plecy unosząc w ten sposób ją z krzesła i prowadził do sali tańców. Za nimi od stolika środkowego pogoniło smętne spojrzenie chabrowych oczu.
Bronka narazie nie wiedziała co mówić i myśleć, gdy huzar ją porwał od stolika generała. Po ochłonięciu z wrażenia zapytała ze zwykłą sobie rezolutnością:
- Panie Kapitanie, co znaczy ten złośliwy żart?
- Panno Bronciu urocza, żadnej nie było tu złośliwości. Po tym naszym konnym spotkaniu marzyłem stale, aby pierwszy wieczór balowy po powrocie z zagranicy spędzić w towarzystwie Pani. A ten brodacz chciał zagarnąć Panią dla siebie. Więc musiałem znaleźć sposób, żeby Pannę Bronisławę odbić od niego. Czy Pani o to się gniewa na mnie? - Dodał pieszczotliwie, nachylając się ku niej czule i zaglądając słodko w oczy.
- To było niewłaściwe...
- Tak śliczności moja - Szepnął pokornie. - Wiem, że to niewłaściwe... W momentach oszołomienia człowiek nie zdaje sprawy ze swoich postępków, nieraz ulega szkodliwym impulsom. Daruj złoto moje! - Uniósł do ust obie jej dłonie całując je czule.
- Przetańczy Pan ze mną jeden taniec i zostawi, tak jak wówczas po tym pierwszym walcu naszym.
Gorąco przytulił jej ręce do swych piersi.
- Oj nie, nie!...Dzisiaj pragnę tańczyć tylko z Panią - całą noc, do upadłego!!...Jeżeli Pani pozwoli.
- Sędzina i Rachela Taicz odbiją Pana znowu ode mnie.
- Nigdy! - Rzekł miękko. - Panna Broncia taka urocza, taka moja!.. Tamte do przelotnego romansiku, a Pani (zniżył głos do szeptu tuląc jej ramię do siebie) do serdecznej przyjaźni, do miłości!...

Suktinis jest wtedy ładnym tańcem gdy włożyć weń życie i grację. Gajżułłd każdemu tańcu umiał nadać specjalny czar, tańczył z ogniem i duszą, improwizował indywidualne ruchy i figury. Bronka nie lubiła suktinisa, ale teraz - z Gajżułłdem pląsała jak baletnica.
Gdy Gajżułłd zabrał Bronkę od stolika generała, twarz Kumialisa skurczyła się z gniewu, aż drgnęła jego ciemna, rudawa bródka. Pani Joanna też osłupiała i patrzyła jak nieprzytomna na kapitana huzarów unoszącego jej Bronkę. Gdy ochłonęła, pierwszym odruchem Mamusi było ratować opinię córki. Generał sapał i stukał obcasem o podłogę.
- Ten oficer oszalał za moją Bronką, ale ja takiego zięcia nie chcę, a tymbardziej mój mąż, który ma ją jedną i kocha nad życie - Mówiła strapiona Mamusia do opuszczonego towarzysza córki.
- Gajżułłd co kilka dni ma inną narzeczoną - Rzekł pułkownik Jakutis.
- Moja Bronia nie z takich, to mądra dziewczyna, nie da się nikomu otumanić.
- A radzę niech pani lepiej córkę strzeże - Wycedził przez zęby generał.
Pułkownika małe, siwe oczy uśmiechały się złośliwą wesołością, miał prawdziwą satysfakcję, że Gajżułłd sprzątnął pannę sprzed nosa groźnemu generałowi.
Ubawiona tym była też i Jadzia. Zazdrościła swojej sezonowej przyjaciółce asystencji generała. Swego pułkownika o miernym wzroście i i grubych rysach też by chętnie zamieniła na postawnego generała z marsową twarzą i bródką a la Mikołaja II.
- Dobrze mu tak! -Myślała. - Żeby mnie asystował, nie miałby tej konfuzji. Ci mężczyźni chociaż panami są ziemskiego globu, władcy i dyktatorzy, lecz z punktu płciowego idioci. Niedoceniają kobiet solidnych i statecznych, uganiają się za lalkami i kokietkami.
Pułkownik Jakutis przerwał te rozmyślania Jadzine prosząc ją do tańca. Poszli. I generał Kumialis pozostał tylko z Panią Joanną. Teraz przestał uderzać obcasem o podłogę, natomiast barabanił palcami po stole i coś nucił mruczkiem. Miał nadzieję, że po skończonym suktinisie Bronka powróci do ich stolika i czekał. Na Panią Joannę wystąpiły poty z irytacji i frasunku. Wachlowała się chusteczką i coś prawiła swoim cichym, monotonnym głosem, żeby zabawić generała. On wcale nie słyszał, nie słuchał i nie uważał co mówiła jego towarzyszka, pochłonięty oburzeniem na Gajżułłda i tą myślą, czy Bronka po suktinisie do towarzystwa jego powróci?
W sali bufetowej mało pozostało osób. Znaczna większość poszła do sali bawialnej tańczyć lub obserwować tańczących. Z pozostałych tu jeszcze biesiadników była też Marynia i jej towarzystwo: Ada, major Ludarmoza i kapitan awiacji Rudejkis.
Rumieńce które wpierw kwitły tak uroczo na policzkach Maryni, teraz gasły i nikły jak płatki usychającej róży. Oczy spod długich ciemno-złocistych rzęs patrzyły w dal nieruchomo, nie widząc nic prócz jakichś skrytych i chmurnych myśli własnych. Major zauważył tę dziwną zmianę i pytał troskliwie co jej dolega. Zato jej motylkowata towarzyszka szczebiotała ciągle, to szczebiotanie przeplatając drażniącym chichotem. A oficer awiacji patrzył na nią bez przerwy z cielęcym zachwytem w dużych jasno-niebieskich oczach i błogim uśmiechem na rumianej twarzy. Mimo nich przeszły majestatycznie Baronowa z Panią Haliną. Wesoła szatynka przeprowadziła je śmiejącymi się oczyma.
- Maryniu-Zwróciła się do zadumanej towarzyszki. - Czy uważałaś jakie osobliwe damy?
- Nie zauważyłam.
Ada wzruszyła ramionami.
- Bóg cię raczy wiedzieć, co ty widzisz i na kogo patrzysz!
Major uśmiechnął się poprawiając złoty monokl.
- Spojrzenia panny Marii uniósł ten czarny oficer huzarów. Panna Maria boleje pewnie nad jego omyłką, że zabłądził po porterze i zamiast do niej skierował swe kroki do tej panny z czterema warkoczami, którą zagrabił od generała Kumialisa.
Przypomnienie odebrania panny od Kumialisa pobudziło Adę i towarzyszącego jej pilota do wesołości. Roześmieli się oboje całą gamą. Marynia w tym śmiechu nie wzięła udziału. Jakiś kurcz bolesny ściągnął jej usta i przybladła jeszcze więcej. Ada widząc milczenie towarzyszki chciała odciąć się za nią.
- Czy Pan Major nie miewa ataków żółtaczki, że rapturowo wpada w złośliwy nastrój?
- Ja nie jestem złośliwy tylko bywam spostrzegawczym i lubię prawdomówność.
- A w czym teraz zawiera się sens pańskiej spostrzegawczości i prawdy?
- Spostrzegawczość moja zauważyła, że ci trzej kawalerzyści zahipnotyzowali wszystkie damy w bufecie, a między nimi i nasze szanowne panie. Panny Marii chabry wciąż mizdrzały do nich i Panny Ady złote gwiazdki mrugały tam bez przerwy wbrew ząbkom śmiejącym się do mego kolegi z roztopionym sercem.
- Chichichi! Bo i śliczni chłopcy. Chichichi!
- Aha! Widzi Pani, że mam rację, a Panna Ada tak niesprawiedliwie nazwała mię złośliwym.

Orkiestra w salonie tańców rżnęła wciąż ogniście suktinis.
-Panno Ado, czy nie pójdziemy tańczyć? - Zapytał oficer awiacji przeciągłym, drewnianym akcentem zdradzającym Żemajtisa z okolic Możejk lub Skuodas.
Ada grymaśnie zmarszczyła nosek.
- Ja suktinisa nie lubię, pozbawiony wdzięku i ładnej muzyki taniec. Zaczekajmy na walca.
- Tak, dobrze...Walca...Suktinis "nieciekawy taniec". - Powtórzył pokornie kapitan.
- Panu Piotrowi jako przedstawicielowi litewskiej awiacji nie wolno ganić suktinisa. To przecież wasz taniec narodowy. Litwin który chce być patriotą powinien zachwycać się suktinisem tak, jak nienawidzić mazura.
Major uśmiechnął się leciuchno, a Pan Piotr patrzył z głupia i czule w jej złoto-piwne oczy nie rozumiejąc narazie, czy Ada żartuje czy mówi serio. Ona mrugnęła nań jednym okiem i pokazała koniuszek języka.
- Czy nie mam racji?
- Panna Ada zawsze ma rację. - Wziął obiema dłońmi jej małą jak u dziecka rączkę i przycisnął dwa razy szerokie usta, całując głośno. Po twarzy panienki przebiegło coś - śmiech czy drwina. Spojrzała znacząco na Marynię. Tamta wsparta łokciami o stolik a głową na dloni z bladym uśmiechem słuchała w roztargnieniu przyciszonych słów majora.
- Panie Majorze, tak cicho Pan szepcze sekrety, że ja i Pan kapitan wszystko słyszymy.
Major poskubał nad wargą przystrzyżonego wąsa i odpowiedział.
- Nie mam tego sprytu co kapitan, który gdy ma do Pani sekreta, ciągnie w ukryte kąciki...
- Czy Pana Majora to boli?
Ada nie pomijała okazji do dokuczania majorowi. Mściła się w ten sposób, że okazywał zainteresowanie Marynią, a nie jej osobą. Wolałaby jego jak kapitana, bo był przystojny, szykowny, miał bladawą rasową twarz, piękne ręce, przytem tytuł barona i kandydaturę na pułkownika. Wprawdzie kapitani-piloci lepiej byli uposażeni jak majorowie wojska zwykłego, ale Rudejkis był taki przeciętny syn żmudzkiego ludu: średniego wzrostu, o grubych kościach i tęgich barach, blondyn konopiany z rumianą, okrągłą twarzą i niebieskimi cielęcymi oczyma.
Tymczasem w sali tanecznej skończył się suktinis i w bufecie zagrało trio.
Generał Kumialis łudził się, że Bronka powróci do stolika po skończonym suktinisie. Przecież nie może być taką "świnią", żeby za jego pieniądze być na koncercie (i to w pierwszych ławkach), zjeść taką smaczną kolację i tańczyć potem z innym mężczyzną, chociażby ten drugi był jej narzeczony. Zamienić towarzystwo generała na kapitana. Toż obraza byłaby jego generalskiej rangi. Nigdyby on nie darował taki afront tej pannie i temu łobuzowi.
Już orkiestra odpoczęła po skutinisie i zaczęła grać walca, a Bronka nie przyszła. Oburzony generał wywarł swój gniew na jej Mamusi.
- Jak Pani wychowała swoją córkę!?-Mówił stukając znów obcasem o podłogę. - Ja ją przyprowadziłem na ten bal, a ona taki afront mnie zrobiła. To się właśnie nazywa polska kultura! Dla Waszej córki pasowałoby lepiej towarzystwo parobków wiejskich, a nie generała. Nasi parobcy za taki postępek natłukliby ją dobrze lub spławili w sadzawce, bo nasza wiejska młodzież uczy tym sposobem taktu nieobyczajnych dziewcząt. Tfu! - Splunął i poszedł.
Pani Joanna pierwszy raz w życiu skompromitowana była w ten sposób, aż wypieków biedna dostała. Naciągnęła na drżące ze zdenerwowania ręce czarne, jedwabne rękawiczki i opuściła też salę bufetową, idąc na poszukiwanie Bronki - tego trzpiota nieszczęsnego, co tyle zgryzot przyczynia macierzyńskiemu sercu Pani Joanny.
Dopóki walc rozpoczął się major Ludarmoza, pilot Rudeikis, Marynia i Ada siedzieli jeszcze przy swoim stoliku. Wtem Ada zawołała:
- Maryniu, jakiś malarz rysuje ciebie.
Dziewczę zwróciło się we wskazanym kierunku. Istotnie malarz Turwidas rysował ją w rozłożonym zeszycie. Po odejściu oficerów zajął stolik odosobniony w pobliżu Maryni. Przy rozbitych czerepach i rozlanych strużek porteru nieprzyjemnie mu było siedzieć na miejscu poprzednim. Jego duże szafirowe oczy płonęły teraz fosforycznym blaskiem, zburzone ciemno brązowe, połyskujące włosy spadały na czoło i szyję. Wyglądał ślicznie i bayronicznie.
Ogień zamigotał w sennych na pozór źrenicach Maryni, a twarz jej mleczno-bladą oblała łuna. Ją rysuje malarz! Taki piękny artysta zwrócił na nią uwagę!! Coś zakolebało w jej duszy: radość, tryumf, niezwykłe wzruszenie...
A on bladł, to czerwieniał ze szczęścia, widząc na sobie ten wzrok chabrowych oczu.
-Ado, jakiż on śliczny! Co za wspaniałe oczy!
- Tak, ładny, tylko straszliwie kudłaty i abnegacko wygląda.
Ada przypatrywała się też z ciekawością malarzowi, aż Pan Piotr zaniepokoił się. Jego twarz rumiana stała się jeszcze czerwieńszą i zniknął uśmiech błogości. Biegał niespokojnemi oczyma z Ady na artystę, a z artysty na Adę. Widząc uwagę tamtego skierowaną tylko na Marynię, uspokoił się i uśmiech błogi znów powrócił.
Major obrócił się w stronę artysty, poprawił monokl i przyglądał się chłopakowi z impertynencko ironiczną miną. Zażenowany Pranas zerwał się od sewgo stolika i usiadł przy innym. Nie przestał rysować Marynię.
Ludarmoza roześmiał się przeciągle.
- Cha cha cha! Sielska piękność rośnie jak na drożdżach z dumy, że stała się Beatrice, a malarz ten pęka ze śmiechu, iż wbił w taką dumę panienkę. To doskonałe !! Cha cha cha!
- A tu satyr śmieje się złośliwie z idylli panienki sielskiej i artysty. Tym śmiechem maskuje bolączkę zazdrości - Odcięła się Marynia.
- Tu nie widzę jeszcze idylli, prędzej figiel dowcipnisia, sprytnie umiejącego zwrócić na siebie młodych dam uwagę.
- On jest artystą prawdziwym, oczy z takim wyrazem niezwykłym tylko artyści mają.
- Mianowicie, gdy do tej niezwykłości sentymentalna osóbka doda pewną dozę bujnej wyobraźni.
- Ado, czy nie patrzy z oczu tego malarza bayroniczna dusza?
- Nie znam się na rysie bayronizmu i nie mogę określić jaki wyraz posiadają oczy "bayronicznej duszy". Widzę jeno, że jest ładny i oryginalny, ale ja nie lubię takich dziwacznych osobników i nie robi on na mnie żadnego wrażenia.
Major tym razem nic nie odpowiedział, tylko śmiał się z cicha.
Z sali bawialnej dała się słyszeć muzyka walca.
- Teraz walczyk - Zwrócił się pilot do Ady. - Czy pójdziemy tańczyć?
- Idziemy! - Wesoło odpowiedziała panienka, wstając z krzesła i potrząsając krótkiemi, utrefionemi w loki włosami.
Kapitan ujął ją pod ramię i poszli.
- A my, czy będziemy tańczyć, czy woli Pani tu pozostać i hipnotyzować bayronicznego malarza? - Zwrócił się major do Maryni, przymrużając swoje szare, mądre oczy.
Marynia chciała poprawić zepsuty humor swego towarzysza.
- Czy mogłeś Pan przypuścić, że przyjemniej mnie oczkować z nieznajomym osobnikiem jak tańczyć z Panem ulubionego walczyka? Fe Panie Majorze!
- Jestem Pannie Marii wdzięczny choć za tych parę słów cieplejszych. Służę Pani!...
Poprowadził ją do salonu, za nimi posunął się artysta Turwidas.

Orkiestra wojskowa grała na estradzie melancholijnego walca "Męki starganej duszy". Tańczyło kilkadziesiąt osób. Kłębiły się i wirowały niezliczone pary. Kipiały tu młodość i życie. Natura litewska pozornie chłodna jest i senna, w tańcach wybuchała tłumioną namiętnością. Największą werwę objawiały elementa robocze, tu były ich radość i zapomnienie.
Dokoła sali rozstawione krzesła. Tam siedziała publiczność nietańcząca lub odpoczywano po tańcach. Usadowiły się tu też Baronowa i Pani Halina. Przypatrywały się tańczącym z zajęciem, szukając wzrokiem trzech kawalerzystów, którzy nie ginęli nawet w tym pstrym, kotłującym roju.
- Niemiły taniec w takim zgiełku - Mruknął major.
Marynia lubiła bardzo tańczyć walca z majorem Ludarmozą, który będąc Niemcem doskonale ten taniec wykonywał, przytem miał w sobie jakiś wykwint, co go wyróżniało z pomiędzy mieszanej publiczności. Ale teraz z dziwnym tańczyła roztargnieniem. Wzrok jej biegał niespokojnie po sali. Na moment zatrzymał się na malarzu, który stał oparty o framugę drzwi, goniąc ją oczyma. Nagle rumieńce zalały jej twarz, oczy pociemniały, nogi zaczęły się plątać. Zawisła ciężko na ramieniu majora... Tuż obok tańczyli Gajżułd z Bronką.
- Ratelis! (kółeczko) - Wykrzyknął Prostka, który dyrygował tańcem.
Wszystkie pary splotły się dłońmi, tworząc koło tak wielkie, że z trudem mogli się pomieścić dokoła ogromnej sali. Rączka Maryni znalazła się w dłoni Gajżułłda. Na parę sekund ciężkie spojrzenie oczu ciemnych jak przepaść i błyszczących fosforycznie zatrzymało się na dziewczęciu. Odwróciła głowę lecz dłoń jej zadrżała.
- Šokis iš kaires! (taniec z lewej) - Dyrygował dalej Prostka.
Huzar i dziewczyna pobledli oboje, gdy figura tańca rzuciła ich w objęcia. Przygarnął ją do siebie przeciągle, a oddech zaparł mu się w piersiach. Chciał coś rzec...lecz słowa uwięzły w gardle...Taniec zaś ten nie trwał dłużej nad parę minut, następowała zmiana tancerzy. Po kilku zmianach figur Prostka huknął:
- Powrót do swoich dam!
Marynia znowu tańczyła z majorem Ludurmozą. Tańczyła jak senna, jak pijana, a oczy chabrowe pałały dziwnie.
Ludurmoza to dziwne zachowanie się Maryni tłumaczył na korzyść własną. Przybliżył ją do siebie i nachylając się ku niej szepnął:
- "Męki starganej duszy" - ten walc jakby utworzony dla mnie...
Marynia spojrzała na niego w milczeniu uśmiechając się rzewnie.
Drgnęły wąskie wargi majora i przytulił dziewczę do piersi.
- Najdroższa moja! - Szepnął i dotknął ustami jej włosów rozwiewających nad skrońmi.
Gajżułłd, który znowu znalazł się obok ze swoją tancerką, zobaczył ten poufały ruch majora. W oczach huzara zamigotała wściekłość. Podsunął zręcznie majorowi nogę. Ten stracił równowagę i rymnął jak długi pociągając za sobą Marynię. Złoty monokl Ludurmozy spadł i rozbił się w kawałki. Zarehotali pełnym śmiechem uczestnicy balowi, którzy zobaczyli tę przygodę. Niemiec powstał prędko i podniósł swoją tancerkę też zażenowaną okropnie. Był purpurowy jak indor. Gdyby to wiedział, kto ten figlarz!!... Ale kapitan huzarów zniknął w tym wirze tańcujących, a jego śmiech głuszyły dźwięki orkiestry.
- Tańczyć majorowi w takim wulgarnym tłoku, to uchybienie jego randze i godności! - Mówił Ludurmoza głosem zmienionym. - Lepiej chodźmy się przejść po parku.
Marynia nie miała chęci spacerowania z nim w nocy sam na sam.
- Jestem zgrzana, a powietrze dzisiaj wilgotne i chłodne. Posiedzimy lepiej w korytarzu.
- Więc chodźmy do bufetu, wypijemy po szklance porteru dla ochłody.
Podczas balu trio w bufecie grało tylko w przerwach tańców, a teraz cicho tu było i pusto, jeno z salonu dolatywały stłumione dźwięki walca. Major kazał kelnerowi podać porter i pudełko szwajcarskich czekoladek. Zjawił się Turwidas i siadł nieopodal przy stoliku.
- Panno Mario, czy wie Pani, że jutro powracam już do pułku?
- Tak! Dlaczego? Pan tylko niespełna tygodnie bawił w Połądze...
Żal w jej głosie nie był udany. Ona miała zamiar jeszcze kilka tygodni zabawić w Połądze, a pobyt w kurorcie bez towarzystwa męskiego nie posiada uroku dla młodych panien. Marynia prócz majora Ludurmozy nie miała teraz znajomych. Których poznała w pierwszych dniach swoich jej bytności w Połądze już nie było. Oficerowie krótko wczasowali, po dwu- trzytygodniowym wypoczynku powracali do swoich pułków, ustępując miejsce nowym kadrom. Cywilów Marynia nie lubiła, bo ziemian i studentów prawie nie było, a urzędnicy, którzy w początkach niepodległości Litwy zajmowali wyższe stanowiska byli przeważnie ludzie starsi i żonaci, młodzież marniejsze zajmowała posady i większość jej grzeszyła wielkim brakiem ogłady.
Najwięcej teraz Maryni chodziło, aby mieć satelitów, bo... przyjechał On...Powinien widzieć ją w gronie wielbicieli. Tego bladego majora o regularnych rysach i klasycznych rękach zazdrościły jej wszystkie panny i imponował oficerom. 
- Z racji Pani przedłużyłem i tak urlop. - Marynia patrzyła mu w oczy ze słodkim smutkiem.
- Szkoda!... Wielka szkoda!...
Pod tym spojrzeniem dreszcz - dawny gość przebiegł ciało majora.
To ciche pełne wdzięku dziewczę przy pierwszym poznaniu na balu polskim w Poniewieżu zrobiło na nim wielkie wrażenie. A gdy się dowiedział, że jest córką zamożnego ziemianina, marzył rok cały o niej gorąco jako o dozgonnej towarzyszce życia. Przyjechał za nią do Połągi, żeby dosięgnąć ten cel swoich pragnień.
Marynia przeczuwając jego zamiary zręcznie wymawiała się od oświadczyn i dotychczas nie mógł znaleźć okazji do stanowczego z nią pomówienia. Teraz taka chwila nadeszła.
- Panno Mario - Mówił głosem zniżonym. - Pani chyba rozumie, że przyjaźń moja mieści uczucie głębokie i silne...
Marynia spuściła rzęsy i cień od nich długi padł na lekko zaróżowione zażenowaniem policzki. Z tym dziewiczym zmieszaniem była jeszcze bardziej urocza niż zwykle. 
- Panno Mario, jakaś Ty cudna!! - Szeptał Niemiec. - Niezaznam spokoju, dopóki nie posiądę Panią na zawsze - na własność!
Panienka milczała nie podnosząc oczu.
- Najdroższa Panno Mario, teraz musi rozstrzygnąć się kwestia moich uczuć. Ja pragnę żeby Pani była moją żoną. Powiedz ukochana, czy zgadzasz się połączyć ze mną życie?
Marynia podniosła powieki i przenikliwym spojrzeniem objęła twarz majora Ludurmozy. Prawda, przystojny mężczyzna i coś rasowego w jego rysach. Ale... Przecież Niemiec i nie czuje do niego większej sympatyi. Odpowiedziała:
- Moim jest marzeniem zaślubić człowieka, którego pokocham. A dla Pana oprócz życzliwości nie mam większych uczuć. 
Oczy majora zwęziły się jak szpary.
- Mam nadzieję, że przy wspólnym pożyciu potrafiłbym wzbudzić w pani uczucia silniejsze.
- Rachując na wzbudzenie uczuć  dopiero po ślubie za wielkie ryzyko tak dla mnie jak i Panu...Dlatego (choć bardzo mnie przykro) odmawiam stanowczo mej ręki.
W salonie skończył się walc i w bufecie zagrało trio "Quand l'amour meust" (kiedy miłość umiera). Publiczność zaczęła napływać aby porterem, piwem czy innym napojem ochłodzić się w bufecie po tańcach. Marynia zasłuchała się w muzyce, to ulubiona jej rzecz, lecz teraz niełagodziło jej przykrego nastroju. Tkliwe serce młodego dziewczęcia współczuwało majorowi. On milczał długą chwilę  z kamienną twarzą i ćmił wonne cygaro. Potem strząsnął popiół i zaśmiał się cicho, krótko...Przybrał złośliwą bardzo minę i zapytał:
- Czy moje oświadczyny przyjęła Pani serio?
Marynia popatrzyła na niego zdziwiona.
- Nie rozumiem Pana.
- Zaraz wytłumaczę... - Zaśmiał się tak jak poprzednio, zapalił drugie cygaro, szeroko się rozparł o poręcz krzesła i puszczając duże kłęby dymu tak mówił:
- Major Ludurmoza jest słynny ze swoich żartów. Wojskowa kronika mogłaby dużo facecji o moich żartach opowiedzieć. Żart nawiązałem i teraz: za tydzień mój ślub w Królewcu z moją rodaczką, baronówną Schnederick, a ja nad szklanką porteru oświadczam się pięknej szlachciance litewskiej. Chachacha!
Znowu ten nienaturalny, przyciszony, piekielnie złośliwy śmiech.
Marynię krew uderzyła do twarzy, usta zadrżały, wielkie nozdrza prostolinijnego nosa wachlowały silnie.
- Pan chciałeś się zemścić...ale zemsta chybiła celu...Jako dowcip niemiecki spadł z osła i stał się główką kapusty...
- Za to dowcip Pani dosięgnął teraz cugów...i jako kita ozdobna będzie służyła kawaleryjskim koniom litewskim... A ponieważ osioł nie może cugom dotrzymać szansów, ozdoba zaś kitą jemu nie pasuje - nic mi nie pozostaje jak podziękować Pani za wielce miłe Jej towarzystwo i pozostawić w spokoju. Żegnam Panią.
Z tą maską ironicznego uśmiechu skinął jej głową i wyszedł z bufetu.
Marynia pozostała sama drżąca z oburzenia impertynencją barona-Niemca. Turwidas widział tę dziwną scenę. Nie słysząc słów nie mógł zrozumieć, co się stało. Domyślił się sprzeczki i uśmiech zadowolenia zawisł na jego ustach. Teraz śliczna panienka jest zupełnie sama i młody artysta wyczekiwał gorączkowo okazji zbliżenia się do niej.
Marynia siedziała jak na rozpalonych węglach. Podczas balu znajdować się pannie w bufecie samej okropnie jest przykro. Tu wszystkie kobiety (nawet z roboczego ludu) przychodzą zawsze w towarzystwie, a ona sama!! Jak to wygląda! Co o niej pomyślą! Ach!  Coś okropnego!! I gdzie ta roztrzepana Ada z tym swoim klocem?
Rozglądała się po sali do kogo przysiąść. Nie ma nikogo ze znajomych. Trzeba uciekać do swego mieszkania, willa Kiestutis gdzie ma pokój tak bliziutko Kurhauzu, w jednym parku. Ale jak tu jednej przechodzić teraz przez tę salę rojącą się ludźmi.
Marynia była w rozpaczy, szukała oczyma Ady, lecz nie mogła jej dojrzeć. Spotkała się ze spojrzeniem Turwida. Jaki on śliczny i jakie marzące ma oczy! Przyjemnie byłoby zapoznać się z nim -cp to za typ taki nie przeciętny?
Spojrzenie Maryni podniosło go z krzesła jak magnes. Podszedł machinalnie. Stanął przed nią jak mak purpurowy, ze spuszczonemi oczami, nie wiedząc co ma mówić do tej wykwintnej panny. Ona patrzyła na niego z leciuchnym uśmieszkiem zdziwienia.
-Panienko ( u Litwinów nie używa się pani względem panien) - Wykrztusił wreszcie zdławionym tonem. - Ja od 12 dni szukam Panienki.
- A co jest powodem tych poszukiwań?
On jeszcze bardziej poczerwieniał. Patrzył na nią, to wzrok odwracał, połykając ślinę.
- Chciałem się zaznajomić - Wyrzekł półgłosem.
Milczenie. Położył dłonie na poręczy krzesła opuszczonego przez majora i wodził palcami niespokojnie unikając wzroku panienki. W ochach Maryni pojawiły się chochliki śmiechu. Zachowaniem się malarza tak była ubawiona, że zapomniała na chwilę o przykrościach dzisiejszego wieczoru.
- Czy można tu...usiąść? - Zapytał po chwili.
- Pan mnie się nie przedstawił...
- Aha! Przepraszam!...Artysta malarz Turwidas.
- Stargwiłłówna.
Długie milczenie. Pranas siedział ze spuszczonym wzrokiem i założonemi na piersiach rękami. Patrzył na ścianę. Wreszcie odezwał się:
- Narysowałem główkę Tamstas. 
Otworzył czerwony zeszyt i podsunął Maryni. Zobaczyła na białej stronicy bardzo udatny rysunek swego profilu. Dziewczę ożywiło się nagle. 
Na salonie zagrano tous-teep, ulubiony taniec Maryni modny wówczas w Litwie i za granicą. Wszyscy z bufetu pośpieszyli na tańce. Jedyną tu młodą parą byli Pranas i Marynia.
- Może Pani chce tańczyć?
- Bardzo lubię ten taniec, ale nikt mię nie prosi.
- Byłbym szczęśliwy, gdybym mógł z Panią tańczyć. Niestety! Nie umiem. Ja zaznajomię Panią z jednym oficerem, który świetnie tańczy. Ciekawy typ, Gruzin. Chce Pani?
- Czy może...jeden z tej trójki, z którymi Pan siedziałeś?
-Tak, ten wysoki huzar z kędzierzawą czarną czupryną, który tak ładnie śpiewał na stole. - Czytał wyraz jej twarzy, ale nie spostrzegł nic, tylko rzęsy długie jakby zadrżały trochę.
- Nie, nie chcę. Ten oficer tak awanturniczo się zachowuje.
Turwidas odetchnął z ulgą, więc Gajżułłd nie jest jego rywalem. Marynia wpadła znowu w smętny nastrój. Zwyczajem swoim oparła łokieć o stół, a główkę na dłoni i zapatrzyła się tęskno przed siebie. Ogarniała ją gnębiąca nuda. Artysta wpatrywał się w nią jak na obraz.
- Piękniejszej nie ma chyba na świecie - Myślał z zachwytem.
A lubieżne tony tous-teep'u wabiły do tańca. Marynię denerwowało coraz więcej, że tu siedzi w pustej sali zamiast tańczyć w bawialni. Chociaż popatrzyć jak inni się bawią i z kim tańczy On...
Zaproponowała swemu towarzyszowi, żeby przejść do sali tańców.

Wróćmy znowu do Bronki i Gajżułłda.
Generał Kumialis po wyłajaniu Pani Joanny za nieobyczajność córki wyszedł na werandę, stamtąd do parku, żeby świeżym wilgotnym powietrzem morskim ochłodzić wzburzone nerwy. Brodził nerwowo w mrokach nocy ćmiąc fajkę i znalazł się pod oknami bawialni. Zatrzymał się i obserwował tańczących. Prędko zobaczył Gajżułłda z Bronką i nie odrywał od nich wzroku. Widział jak tańczyli pierś przy piersi, podniecenie gorączkowe w oczach oficera, a szczęście, uwielbienie w twarzy Bronki, zapatrzonej na swego tancerza jak w ekstazie. Po skończonym walcu zobaczył jak pod rękę wyszli z sali. Nie namyślając się generał jak najszybszym krokiem powrócił do Kurhauzu i skierował się do bawialni. W niedużym pokoju przejściowym między korytarzem i bawialnią ujrzał ich dwoje siedzących ramię przy ramieniu na kanapie posuniętej w kąt. Generał podszedł do nich z tak srogą miną, że sroższej nie miał i na froncie.
- Gajżułłd!...
Kapitan stanął w pozie salutującej lecz z nieukrywaną ironią w minie.
- Gajżułłd, pamiętaj! Jeżeli z tą panną igrasz tak, jak ze wszystkiemi kobietami dotychczas igrałeś i nie ożenisz się z nią, wtedy pociągnę ciebie pod wojskowy sąd honorowy, bo przebrała się miara twoich łajdactw.
Zęby huzara zalśniły w szyderskim uśmiechu. Zasalutował dyscyplinarnie i rzekł poważnym tonem:
- Rozkaz, Panie generale! Ale teraz jestem na urlopie wczasowym i wolno mi nie podlegać dyscyplinie. A teraz zwracam uprzejmie wydatek, który pan Generał poniósł dla mojej przyszłej małżonki. - I Gajżułłd wcisnął Generałowi do dłoni garść banknotów.
- Oboje z moją narzeczoną dziękujemy Panu Generałowi za Waszą opiekę nad nią dzisiejszego wieczoru. Czy Pan Generał ma co jeszcze mnie do powiedzenia?
Generał z drgającą ze stłumionej wściekłości twarzą wsunął banknoty do kieszeni, odwrócił się plecami i odszedł. Gajżułłd ze śmiejącemi się oczyma pokazał mu z tyłu nos i usiadł znowu obok Bronki.
Z jaką przyjemnością generał Kumialis wytrzepałby tę szyderczą gębę zuchwalca. Ale w demokratycznej Litwie niewolno było generałowi nawet na żołnierza podnieść ręki, a tymbardziej na oficera. Wiedział, że Gajżułłd dałby mu odwet z procentami i byłby usprawiedliwiony. Zwierzchnictwo mogło karać karcerem, grzywną itp. Kumialis mógłby Gajżułłda pozbawić sanatorium za awanturnicze zachowanie się, ale ten diabeł mieszkał przecież prywatnie w willi Znicz, najpiękniejszym domu letniskowym w Połądze. Dlatego tak postępuje jak mu się podoba, a wszystkie swoje wybryki tak upozoruje że wykręci się zawsze z karceru. Skąd on ma pieniądze na wszystkie hulanki i awantury?? Żołnierzy na prowizjach nie okraduje, była przecież kontrol. I do żadnego oficera nie są tak żołnierze przywiązani jak do niego. Hazardową grą w karty też się nie zajmuje, więc skąd ma zawsze tyle pieniędzy? Nie zdaje się żeby ojciec dawał z majątku, bo tam się nie przelewa. Może należy do jakiej szpiegowskiej afery? Po takim wszystkiego można się spodziewać, tymbardziej, że jest malkontenta Litwy - pół Moskala, pół Polaka, a matka zgoła jakaś cudzoziemka. Trzeba go systematycznie śledzić...
Tak rozmyślał generał Kumialis idąc z ponurą miną do sanatorium i nie miał przyjemności pozostawać nadal na tym balu. A Gajżułłd z Bronką teraz tańczyli namiętnie tous-teep, ogólną zwracając na siebie uwagę.
I Marynia zobaczyła ten ich pełen ognia taniec. Ból przeniknął całą jej istotę. Nie mogła od nich oderwać wzroku. Jaką ciekawą i śliczną oni stanowią parę! (- "Ale ja chyba od niej jestem piękniejsza, tylko ona pełna życia i temperamentu".)
Skończył się tous-teep. Marynia cofnęła się do korytarza i stojąc na uboczu obok Turwida obserwowała wychodzące z bawialni pary. Po tańcach publiczność wychodziła z sali bawialnej dla ochłody do korytarza lub bufetu orzeźwić się jakimś napojem. Wyszli i Gajżułłd z Bronką. On trzymał ją pod ramię, a lewą dłonią czule otaczał kiść jej ręki. Coś do niej szeptał nachylając się tkliwie, a ona patrzyła na niego promieniejącymi oczyma. Zdawał się nie spostrzegać Maryni. Przeszli mimo i po chwili Marynia zobaczyła ich przez okno korytarza spacerujących po werandzie. Ogarnęła ją taka melancholia, że chciało jej się płakać, łamać ręce, zawodzić, a przedewszystkim uciekać z tego balu jak najprędzej. Stała tu jeszcze blada, milcząca, nieruchoma. Stojący obok Turwidas patrzył na nią i też milczał. Wyszli i pilot Rudejkis z Adą, aby coś wypić dla ochłody w bufecie. Widząc Marynię w towarzystwie malarza, Ada roześmiała się. 
- Strzałka Kupida celu nie chybiła! - Zawołała. - A gdzie Pan Major? Czy poszedł do dymisji?
- Tak i to z wielkimi awanturami... Czy długo będziecie jeszcze na balu?
- No, naturalnie! Teraz zaczyna się największy wir życia.
- A ja się źle czuję i idę do domu.
- Noo! Chichichi! Poczekaj... Dalszy ciąg może poprawić wrażenie.
- Nie, nie chcę. Czy odprowadzicie mnie?
- Ja odprowadzę - Odezwał się Turwidas.
- Widzisz, będziesz miała ciekawego opiekuna. My z Panem Piotrem idziemy na porter. Ale czemu nie przedstawiasz mi tego Pana?
- Prawda, zapomniałam. Pan Turwidas, moja kuzynka.
Przywitali się. Ada patrzyła  na niego śmiejącemi się oczyma.
- Cudowną masz Pan czuprynkę jak Archanioła Michała. Gdym po raz pierwszy Pana zobaczyła dreszcz mię przejął. Myślałam że zbliża się godzina Sądu Ostatecznego i zstąpił z niebios Michał Archanioł, żeby zatrąbić w cztery strony świata.
Turwidas popatrzył na nią gniewnie szukając w myśli ostrej na ten żart odpowiedzi, ale przerwała Jadzia z pułkownikiem Jakutisem. Zatrzymali się, aby się przywitać i kilka słów zamienić. Gdy te dwie pary poszły razem do bufetu, Marynia zwróciła się do swego towarzysza:
- Idę do garderoby po płaszcz i pomaszeruję do domu. Nie mam dzisiaj nastroju balowego.
Gajżułłd z Bronką chodzili pod ramię wzdłuż werandy rozedrganej smugami świateł bijącemi z okien korytarza, wiodącego do sali bawialnej. Milczeli oboje. Ona w jakimś upojeniu rozkosznym, on pogrążony w zagadkowej zadumie. Wtem wypłynęła przed nimi czarna sylwetka w długiej sukni i piórkiem sterczącym zamaszyście nad rondem kapelusza. Stanęła przed Bronką i stukając sękatą laską o podłogę zawołała gniewnie podniesionym głosem:
- Broniu, nie wolno chodzić po werandzie! Słyszysz! Ja ci tu zaraz! Basta będzie z Połągą i powiem wszystko Papie!...
Gajżułłd przygryzł dolną wargę całą siłą woli opanowując wybuch homerycznego śmiechu, tak mu komiczną wydała się ta scena. Bronka poczerwieniała jak pomidor.
- Ależ Mamusiu, przecież nic w tym złego jeżeli z Panem Kapitanem spacerujemy w przerwie tańców po werandzie.
- Właśnie, złego...Panny z naszego towarzystwa nie spacerują w nocy sam na sam po werandzie.
Gajżułłd skłonił się szarmancko.
- Niech Pani daruje, to moja wina!...Ale, nie taki diabeł straszny jak go malują?
Chciał jeszcze coś powiedzieć lecz ujrzał Marynię wychodzącą z malarzem. W białym z domowej włóczki płaszczu z dużym królikowym kołnierzem i główką otuloną jedwabną amarantową gazą, wyglądała balladystycznie. Zeszli z tarasów werandy i poszli w głąb parku.
On odprowadził ich ponurym wejrzeniem. Rzekł do pań głosem jakby trochę zmienionym:
- Ja się spotkałem dzisiaj z przyjaciółmi. To spotkanie obleliśmy dobrze, po wojskowemu i trochę odurza mi teraz głowę. Potrzebuję jakąś chwilę odetchnąć świeżym powietrzem. Więc zostawiam Pannę Bronisławę pod opieką jej czujnej Mamusi, a sam muszę się przejść. 
Zasalutował po wojskowemu i zbiegł szybko po tarasach.
Bronka bliska była furii.
- Widzi Mama, co najlepszego zrobiła? Pozbawiła mię wszelkiej radości dzisiejszego wieczoru. Jaka ja nieszczęśliwa przez taką bezwzględną, despotyczną i zacofaną matkę! Zdruzgotała Mama tę chwilę mego szczęścia...
I wybuchła histerycznym płaczem.
- I co ja złego zrobiłam, że po tańcach chodziłam z nim po werandzie?! Czemu Mama tu się zaplątała!? Zrobiła mnie taki wstyd i ten cudowny moment zniweczyła!
- Cicho, cicho głupia! Zwołasz tu całą publiczność  jak na komedię. Czy widzisz tu choć jedną pannę z naszego towarzystwa, żeby szwendała sam na sam z mężczyzną po werandzie?! Tylko o takie "syszwałki" to robią, patrz!
I Pani Joanna pokazała córce jakąś parę półukrytą w węgle werandy i całującą się na umór.
- Widzisz, to tak jakbyś i ty szukała podobnej okazji...
Bronce zrobiło się gorąco. Prawda, jedna tu taka pareczka, a Bronka z Nim była drugą. Otarła łzy chusteczką i weszła z matką do kurhauzu. W sali bawialnej usiadły razem i czekały dalszych niespodzianek balowych.
Marynia z nowym znajomym szli we dwoje przez park otaczający kurhauz do willi Kiejstutis. Świeże powietrze morskie mile wionęło na rozpalone ich twarze. W dali szumiało morze, wiatr melodyjnie szeleścił liśćmi drzew, a po niebie wśród kłębów chmur poszarpanych mknęła srebrna pełnia  księżycowa. Pod oknami kurhauzu snuły się gromadki gapiów, przeważnie z semickiej młodzieży, a po cienistych alejach przemykały pareczki.

Kurhauz w latach 1910-1913 (Z wystawy pod zrewitalizowanym kurhauzem)

- Patrz Pani! Jakie wspaniałe niebo! - Zawołał zatrzymując się artysta.
Ona w milczeniu podniosła źrenice i opuściła je znów ku ziemi. Szli powoli. Za nimi o kilkanaście  kroków wysoki posuwał się cień...
Turwidas mówił zapatrzony w niebo.
- Dziwni są ludzie, łapią jakieś zawrotne chwile...Pławią się w mętach...Pali ich chorobliwa żądza nowych wrażeń. Szukają jakichś ułud zdradliwych, potem boleją nad ich marnością. A przecież świat ma tyle piękna, każdy bez trudu i zawodu mógłby znaleźć radość i szczęście życia...Tego piękna danego przez Stwórcę, które mieści w sobie każdy zakątek przyrody. W przyrodzie jest wszystko, każdy głos swej duszy człowiek znaleźć w niej może. Ile w tej przyrodzie jest przeróżnych kolorów, blasków i cieni! Ileż muzyki i poezji! W tej bezkresnej przestrzeni pełnej gwiazd -ileż zagadek i tajemnic! W tych chmurach niezliczonych, szumie wichru i fal morza, w tej cichej pieśni lasów, w złotych blaskach słońca - wszędzie widzimy czar cudowny i słyszymy echo naszego ducha. Dlaczego ludzie nie chcą ukochać tę cudowną przyrodę i szukać w niej ukojeń życia, zamiast dawać się unosić szałowi zmysłów!? Czemu ci, którzy przyjeżdżają z dusznych murów miejskich, zatrutych wyziewami mętów - tu w Połądze znowu szukają tej odurzającej, chorobliwej atmosfery, zamiast korzystać z krótkich chwil swobody ducha, upajać się przyrodą i ciszą. 
Marynia słuchała w milczeniu poetycznych słów artysty-marzyciela. Gdy skończył mówić, odpowiedziała jemu w myśli:
- Jednakże i ty idealny, poetyczny artysto niezadawalniasz ducha swego jeno morzem i pięknem natury, tęsknisz wśród tych cudów przyrody za kobietą i miłością. Gdyby tobie wystarczała tylko poezja świata w przyrodzie, nie przyszedłbyś dzisiaj do kurhauzu, gdzie zbiór tych "palaczy namiętności zmysłów" i nie postarałbyś się zbliżyć do mnie. Zew seksualny silniejszy od natury... Miłość najczarowniejszą jest stroną życia przyrody, dlatego goni za nią cały żyjący system świata z ludzkością na czele. Bez miłości młodym ludziom piękno przyrody byłoby tylko martwym pejzażem. 
Bronka czy Ada nie krępowałyby się taką myśl swoją wypowiedzieć głośno, chociażby dla dyskusji. Marynia żenowała się. Jeszcze ten malarz gotów byłby zrozumieć takie słowa, że coś mu daje do zrozumienia...Dumna Stargwiłłówna nie mogła pozwolić na takie domniemanie o swojej osobie mało znajomemu mężczyźnie. Odpowiedziała mu słodko, po dłuższej pauzie milczenia.
- Tak, ślicznie to Pan powiedział. Te słowa wskazują wzniosły duch Pana i głęboki intelekt. Ale trudno żeby ogół przeciętny takby rozumiał i kochał przyrodę jak artysta. 
- Dlatego artyści są uważani przez masę jak pół-idioci.
Marynia roześmiała się pierwszy raz tego wieczoru.
- No, nic dziwnego, prozaiczny laik nie może rozwiązać zagadkę psychiczną królów ducha. 
Tak rozmawiając doszli do willi Kestutis.
- Otóż willa, gdzie mieszkam z kuzynką. Dobranoc Panu!
Pranas nieśmiało przytrzymał jej dłoń.
- Mam prośbę wielką do Pani...
- Proszę!...
- Może Pani mogłaby pozować mi do obrazu, który już stworzyłem w swojej wyobraźni po pierwszym naszym spotkaniu.
Marynia omal nie podskoczyła z radości. 
- Owszem! Owszem! A kiedy Pan zaczniesz malować ten obraz?
- Jeżeli Pani pozwoli - od jutra.
- Dobrze. Proszę przyjść o godzinie 4-ej po obiedzie. Mieszkam na piętrze.
Raz jeszcze uścisnęli sobie dłonie i rozeszli się. Każdy w swoją stronę.
Turwidas do wschodu słońca błądził nad morzem. W uniesieniu radości tarzał się po piasku, tańczył, gwizdał, śpiewał. Czuł się jednym z najszczęśliwszych w świecie.
Marynia powoli wstępowała na schody. Mroczne tumany jej duszy na chwilę rozwiały się pod słonecznym uśmiechem radości. Stała się Beatrice ślicznego, młodego artysty-malarza. Czyż to nie szczęście!?
Czyjeś kroki dały się słyszeć i cichy brzęk ostróg...Jakby znajome...Drgnęła... Nie, to chyba złudzenie... Prawie biegła teraz po schodach. Kroki przyspieszyły. Tuż...tuż za nią...Jeden tylko stopień dzieli.
Znalazła się na korytarzu i szła szybko mijając szereg drzwi.
Kroki za nią - miarowe, sprężyste...
Tak...To On!!...
Serce dziewczęcia tłukło się jak skrzydła strwożonego ptaka. Drżała na całym ciele, piersi falowały gwałtownie. Zatrzymała się przy drzwiach swego pokoju, dygoczącą ręką szukają w torebce klucza. 
- Maryniu! - Głos dobrze znany zabrzmiał cicho nad jej głową.
Na dźwięk tego głosu torebka z kluczem od drzwi wypadła z jej dłoni. Zmartwiała jak opłatek blada.
Przez otwarte na balkon drzwi korytarza wpadał jasny snop światła księżycowego i oświetlał wysoką, smukłą postać w mundurze oficera huzarów. Z suchej matowo-śniadej twarzy patrzyły na nią duże fascynujące oczy rozgorzałe uczuciem.
Stała przed nim bez krwi w twarzy, z pochyloną nad rozkołysaną piersią głową. Spuszczone rzęsy drgały nerwowo, rzucając na policzki długie, drżące cienie.
- Maryniu - Przemówił stłumionym głosem. - Czyż jam niewart i podania twej dłoni?!
Bez słowa drżącą ku niemu wyciągnęła rękę. On ujął w obie dłonie i przycisnął do rozpalonych warg. Potem położył tą rękę na wzburzonej przyspieszonym oddechem piersi, tuląc i pieszcząc.
-Maryniu! - Szeptał. - Najdroższa Maryniu!! Co za szczęście spotkać cię znowu po tych trzech latach!...
Marynia wracała już do równowagi. Podniosła głowę i pociemniałe źrenice utkwiła w przepaścistych oczach Gajżułłda. Rękę cofnęła szorstko z jego dłoni. 
- Te trzy lata - Wycedziła z wolna. - To były mętne fale, które uczucia nasze rozbiły na zawsze. Żegnam Pana.
Podniosła upadnięty saczek i chciała wybrać klucz, żeby otworzyć drzwi swego pokoju i uciec od niego. On ją pochwycił gwałtownie za obie ręce. 
- Maryniu! Maryniu! Błagam - nie odchodź!... Los zbliżył nas znowu i musimy odbudować rozbite szczęście. Nie bądźmy nadal igraszką ironii życia. Ja cię kochałem i kocham zawsze. Chodźmy do parku. Siądziemy z dala od gwaru i posłuchasz mnie...Ja ci opowiem wszystko, szczerze, wtedy zrozumiesz mię...
- Nie, nie chcę cię słyszeć ani widzieć! Miłość moja umarła dla ciebie śmiertelną ugodzona raną. A tę szarą pustkę zniszczenia w której zamknięte jest serce moje nie ozdobisz czczemi frazesami...
-Maryniu, ja wiem że ty mnie tak łatwo nie przebaczysz...Nie żebrzę uczuć twoich...Błagam cię jeno o poświęcenie kilku chwil dla mnie.
Osunął się na kolana i objął jej nogi. Ramiona jego drżały, a szeroko otwarte oczy patrzyły na nią z bolesnym błaganiem.
Skurcz bólu ścisnął serce dziewczyny i zrobiło jej się słabo. Zachwiała się jak pijana. Oparta o ścianę wpatrywała się teraz w niego całą duszą. Piękny jest! Szatańsko piękny i kochany, kochany!!
Mimowoli, bezwiednie położyła dłoń na jego bujnych, lśniących włosach i leciuchno jak muśnięciem skrzydeł motylich przesunęła po rozwichrzonych puklach. Przywarł się do jej nóg namiętnie. Rozchyliły się karminowe wargi w tkliwym uśmiechu, odsłaniając olśniewającej białości zęby- zęby drapieżników: ostre z wąskiemi przedziałkami. A w migotliwych źrenicach obok uczucia pojawiła się iskierka triumfu. Przesubtelniona intuicja nerwowego dziewczęcia odgadła tę iskierkę. Dłoń pieszcząca jego włosy ostygła nagle i cofnęła się szybko. 
- Wstań - Rzekła sucho - Ja nie Madonna, żebyś przede mną klęczał. 
- Tyś mnie więcej jak Madonna. Ja Madonnę znam tylko z obrazów, a ciebie widzę żywą i kocham! Kocham!
Kilkakrotnie ucałował jej nogi w białych, jedwabnych pończoszkach. Wstał i chciał otoczyć ją ramionami. Odskoczyła jak od ukąszenia gada.
- Dość już tego melodramatu! Nie rozgrzebywaj zimne uczuć popioły. Idź do swego światka szału i lubieżnych wrażeń, a mnie zostaw w spokoju. Między nami wszystko skończone...Tylko cmentarny kurhan rozbitych wspomnień stoi...
Klucz zgrzytnął i Marynia znikła za drzwiami, zamykając je na dwa spusty za sobą.
Gajżułłd stał nieruchomy i blady. Słyszał jej ciche kroki, plusk wody przy zmywaniu rąk. Wreszcie skrzyp miękkiego łóżka pod ciężarem ciała. W swojej wyobraźni widział jej kształty w śnieżnobiałej pościeli. Porwały go wściekłość i ból. Chciał wysadzić te drzwi. Rzucić się na nią. Dręczyć...Kąsać... Szarpać do krwi. Szalone pragnienie widzieć ją w swych ramionach, wijącą się z bólu i rozkoszy. słyszeć krzyk jej cierpienia...Już sięgał po klamkę, żeby zadowolnić dziką żądzę i rozpacz. Wtem zdało się jemu, że słyszy jej płacz.
Słuchał. Tak, Marynia płakała, najwyraźniej słyszał jej rozdzierające, chociaż tłumione łkania.
- Płacze - Zazgrzytał. - Więc cierpi i ona...Kocha mię jeszcze...
I nagle fala uczuć najtkliwszych uderzyła w tę dziką duszę. Łzy wyjątkowe stanęły w ponurych oczach. Chciał teraz upaść na kolana pod drzwiami i błagać najsłodszemi wyrazami, żeby nie płakała...Żeby go wpuściła...Że on ją ukoi, utuli...Miał na ustach zaklęcia miłości i najczulsze słowa. Ale wiedział, iż byłoby daremnym, to dziewczę dumne i czyste nie wpuściłoby nigdy do swojej sypialni po tym dramacie, który ich rozdzielił.
Szedł powoli ze spuszczoną głową. Park zalewały srebrne blaski księżyca. Pod szpalerem drzew stała pusta ławka. Siadł na niej ciężko, tętniące skronie ścisnął kurczowo dłońmi.
Wiatr szumiał nad jego rozpaloną głową szeleszcząc wśród liści, a w dali posępnie grały fale morza. Kurhauz świecił wszystkimi oknami, z nich blaski padał długi i płynęły stłumione dźwięki orkiestry. 
W myślach młodego oficera przelatywały wichrem wspomnienia: pierwsze wojsko litewskie...Pochód przez lasy i zniszczone sioła...Walki z najeźdźcami...Ranienie...Biały staroświecki dwór wśród drzew prastarych...Kilkutygodniowa choroba a nad nim anioł opiekuńczy w postaci ślicznego osiemnastoletniego dziewczęcia...Czarowny maj w zieleni i kwieciu...Mała brzozowa altanka wśród bzów i róż kwitnących, a ona w ramionach jego taka przepiękna, dziewicza, anielska...Idylla miłości ich dwojga - silnej, szczerej i czystej...Ucieczka...Pogoń...Rozłączenie...Kilka miesięcy bezgranicznej tęsknoty i wtenczas ta rudowłosa wampirzyca, krążąca ciągle jak cień złego ducha za nim...Ostateczna strata Maryni...Dwa lata szalonego życia...I to uczucie, które w jego sercu tylko dalekim odzywało się echem, uderzyło teraz z raptowną siłą. Tymbardziej, że z zachowania jej odgadywał, że kocha go jeszcze, lecz po stanowczych słowach dziewczęcia rozumiał beznadziejność nawiązania powtórnie starganego węzła miłości.
Jęk przeciągły i głuchy wyrwał się z jego piersi. Tęsknota szalona za tem, co minęło i już nie powróci, szarpnęła wściekle duszę.
Księżyc w tej chwili skrył się za chmurą i mroczny cień zalał dokoła. A on miał wrażenie, że taki mrok posępny otoczył jego istotę.

A Bronka z Mamusią siedzą obok siebie i czekają. Minął (?), nastąpił walc aleksandryjski. Dwa tańce z kolei Bronka przesiedziała. Potem zaangażował ją jakiś cywil do walca wiedeńskiego i chciał jej asystować. Był to młody mężczyzna z ziemiańskiej rodziny, ale taki nie zajmujący. Gajżułłda nie widać i nie słychać. Przetańczyła jeszcze z młodym ziemianinem d'ezygeable. Gdy nastąpiła "karabuszka", szarpnęła matkę za rękę.
-Idziemy do domu.
czarna ją ogarnęła melancholia. Gdy ów nowy towarzysz poprosił ją znowu do tańca odparła opryskliwie:
- Nie mam chęci tańczyć, chcę spać.
Matka trąciła ją w bok robiąc tym uwagę, żeby grzeczniejszą była nowemu znajomemu "z ziemiańskiej braci". Bronka wściekła się na Mamusię, tylko ją obwiniała w popsutej zabawie.
- Niech Mama zamiast mnie tańczy, ja wychodzę. 
Mamusia westchnęła. Przeprosiła kawalera łagodzącemi słowami za niegrzeczność córki. 
- Trzecią noc z kolei jest moja córka na balu, więc czuje się bardzo zmęczona.
Bronka chciała się zemścić nad Mamusią chociaż przekorą.
- Niech Pan nie wierzy, moja Mama lubi czasami pobujać. Ja mogę co noc tańczyć na balu przez cały miesiąc, bo skończoną jestem leniuchą, nie zajmuję się zgoła niczem nawet w domu, a tymbardziej na letnisku, więc niespane noce bez przeszkód mogę powetować w dzień. Teraz spać  mnie się raptownie zachciało nie ze zmęczenia balowego, lecz z nudy. Dobranoc Panu.
Gdy Matka z córką znalazły się w parku po opuszczonym balu, Pani Joanna zaczęła gderać.
- Jakaś ty niemądra, Broniu! Sama sobie podkopujesz opinię przedstawiając się za jakąś próżniaczkę, nicponkę. I taką impertynencją potraktowałaś tego młodego człowieka, dając mu do zrozumienia, że jest nudziarz... A to przecież kawaler kulturalny, z naszej sfery ziemiański syn nam znany.
-Mama mnie zrobiła na złość, zniweczyła cały mój wieczór, ja się zemściłam nad Mamusią.
- Ach! Jakaś ty durnowata!
Szły szeroką aleją, główną w tym parku. Ze szpalerów róż, wonnych krzewów i drzew wychylały się ławki. Wielki księżyc złoto-srebrny oświetlał im drogę. Na jednej z ławek pod grubym kasztanem leżał na wznak wyciągnięty jak długi Gajżułłd, z ramionami skrzyżowanemi pod głową. Krucze jego pukle rozsypały się w nieładzie, usta miał rozchylone, a szeroko rozwartemi oczami zdawał się gonić księżyc wędrujący wśród obłoków.
- Dobranoc Panie Kapitanie! -Rzuciła mijając go Bronka.
On zerwał się z ławki i stanął przed nią.
- Dokąd Panie idą?
- Do domu.
- A to dlaczego Panie tak wcześnie opuszczają bal? To wykluczone! Z kim ja będę tańczył!?
- Czemu Pan zamiast tańczyć przeleżał tu kilka tańców?
Spuścił głowę i milczał kilka sekund.
- To była taka jednomomentowa reakcja ducha, która już mnie przeszła na widok Pani. Teraz chcę tańczyć, flirtować, szaleć!
Ujął Bronkę pod ramię, żeby ją prowadzić z powrotem na bal. 
Pani Joanna panicznie bała się Gajżułłda widząc w nim poważne niebezpieczeństwo dla córki, rzekła zimno:
- Zostaw Pan moją córkę. Opuściłyśmy bal, gdyż jestem bardzo senna. A u nas nie przyjęto, żeby panny pozostawały na balu publicznym bez opieki starszych. No, idziemy Broniu.
- Protestuję! - Zawołał Gajżułłd. - Na dzisiejszym balu jam jest opiekunem Panny Bronisławy. Mogę mieć ten zaszczyt, bom starszy od Pani córki.
To mówiąc podniósł Bronkę jak małe dziecko i unosząc ją w ramionach pobiegł pędem do kurhauzu, pozostawiając przerażoną Mamusię.
Pani Joanna stała chwilę nieruchomo patrząc za oficerem umykającym z jej córka w ramionach. Potem jak najszybszym krokiem podreptała w ślad za nimi. W sali bawialnej zaczynano tańczyć polkę. Ten stary nasz taniec najbardziej ożywiał Litwinów. Podczas polki wpadali w istny szał młodzi i starzy. W ten wir tańczących wpadli Gajżułłd z Bronką.
- Życia! Więcej życia! - Huknął do orkiestry.
Tańczyli jak dwoje szaleńców: w podskokach, wirach, w prawo, w lewo, galopadem hopsasowym przez całą długość sali,  a przy każdym szybszym zwrocie podrzucał on tancerkę swoją w górę aż pod sufit, wykrzykując:
- Hej-ha, tratata!
Potrząśnie głową jak młody ogier grzywą, tym odruchem odrzucając spadające na twarz w nieładzie pukle kruczych włosów i znowu szaleńcze robi koła, wiry, podrzuty, galopady.
Wreszcie polka skończona. Wszyscy zlani potem jak ukropem. Bronka ledwo się trzyma na nogach, czerwona jak jarzębina, z sukienką zwilgotniałą potem, a oczyma iskrzącemi radością życia. Gajżułłd posadził ją na krześle, wziął wachlarz z jej dłoni i klęcząc przed nią na jednym kolanie powiewał rozpaloną twarz dziewczęcia. I on był purpurowy ze zmęczenia. Tym razem Mamusia im nie przeszkadzała. Usadowiła się obok dawnej znajomej, panny Martyszewskiej i obserwowała córkę z daleka. 
Po polce orkiestra zrobiła sobie dłuższą przerwę odpoczynkową. Muzykanci zostawili na estradzie swoje instrumenty i poszli do bufetu orzeźwić się piwem. 
- A teraz nam potrzebna rzeźwiąca ochłoda - rzekł Gajżułłd do Bronki. - Hej, Czardaj! - Zwrócił się do wilka, który pilnował miejsca i szabli swego pana. - Do nóg kłaść się Panny Bronisławy! Wraz z moją szablą pilnuj tę Panią, aby mnie ją kto nie zabrał.
Czardy liznął rękę swego pana, potem kostki nóg Bronki i posłusznie wyciągnął się przed nią na podłodze.
Gajżułłd poszedł do bufetu, po chwili powrócił z butelką szampana w ręku.
- No, moja śliczna, chodźmy do bufetu oblać się szampankiem.
W Bronce zawierciła przekora, chciała mu dać do zrozumienia, iż nie lubi drogiej fundy.
- Ja nie będę pić szampana, to trunek aktorek i dam wielkiego świata, a nie dla takich skromnych dziewczątek wiejskich jak ja.
- Czy Pani mówi to serio, czy żartuje?
- Mówię szczerze - nie chcę szampana. Przed tym trunkiem przestrzega mię nawet ta piosenka.
I zaśpiewała ładnym mezzosopranem:
- Zochna szczęście swe rozniła
zmięty znikł młodości kwiat
bo szampana zbyt lubiła
i zgubił ją przez to świat...
On chwilę patrzył na nią trzymając butelkę szampana w dłoni. Wampirze wargi jego rozchyliły się i drapieżnie błysnęły zęby.
- A no, więc precz z tym szampanem!
I cisnął do jej nóg butelkę, która rozbiła się w trzy kawały, a cenny trunek popłynął pienistą strugą po podłodze.
Wszyscy uczestnicy balowi słysząc dźwięk tłuczonego szkła zwrócili uwagę na tych dwoje i zobaczyli rozlany szampan. Oficerowie byli zgorszeni marnotrawnością kolegi. 
- Skąd on ma pieniądze na te wszystkie swoje wybryki?- Pytali jeden drugiego.
- Przecież syn "drazponiu" (5) 
- E! Ja wiem o ich dworze, tam się nie przelewa...
- Wygrywa zakłady i wyścigi konne.
- Gra szczęśliwie w karty.
- I chyba szabruje na prowizji żołnierskiej?
- Nie, żołnierze nie skarżą się na niego, przeciwnie, ma wielki mir wśród nich jak żaden z nas.
- Ma bogate kochanki.
- Nie słychać o nim, żeby kobiety naciągał specjalnie.
- Wszystkich szabrów po trochu...
Takie to krążyły domysły wśród oficerów.
Bronce zrobiło się przykro.
- Co Pan najlepszego zrobił!
- Chciałem pić z Panią szampana, a gdy Pani tym wzgardziła, jest mi niepotrzebny.
Odszedł. Bronka zbladła. Zakłuło mocno w sercu. Może on się obraził, poszedł i już do niej nie powróci?
Aż słabo jej się robi na to przypuszczenie. Czemu się zaawanturowała i nie piła szampana?! Zrobił dla niej taki wydatek i przez głupi jej kaprys poniósł stratę!
Siedzi Bronka ze strugą szampana przy nogach i i tak jej bezmiernie robi się smutno, że ledwo może opanować łzy.
Mamusia widząc rozbijaną butelkę szampana myśli sobie:
- Jednakże moja Bronia naprawdę go oczarowała. Przecież i najwięksi awanturnicy się żenią, a potem dobrymi są mężami. I on widać w Bronce się zadurzył, kiedy tak szaleje i najcenniejszy trunek u jej nóg rozbija. Może nareszcie trafi ona na swego? Byłaby z nich piękna para. On chyba i bogaty, gdy ma na te fundy. A czemu znowu poszedł i ją zostawił?O, powraca! Teraz z butelką wina. Naprawdę on widać nią szczerze zainteresowany.
I Pani Joannie wraca humor i spokój. Bronka jeszcze więcej od Mamusi uradowała się, gdy Gajżułłd powrócił. Teraz z butelką najlepszego wina stanął przed nią.
- Od winka chyba nie odmówi się Pani?
-Wino to napój ziemiański, więc wypiję z Panem chętnie. Ale na przyszłość niech mnie Pan nie robi przykrości fundami.
- Nie myślmy o przyszłości, a żyjmy chwilą obecną. Służę Pani.
Podał jej ramię i poprowadził do bufetu. Gdy znikli z bawialni Mamusia pełna niepokoju posunęła się za nimi. Zobaczyła, że wchodzą do sali konsumpcyjnej. Stanęła na progu ich obserwując.
Bronka poczerwieniała z irytacji, że matka ją kompromituje ciągłym nadzorem. Gajżułłd uśmiechnął się z lekka.
- Widzę Pani Mamusię. Trzeba i ją zaprosić na winko. Może się rozdobrucha i przestanie tak bać się tego przeklętego kapitana.
Podszedł do Pani Joanny i przyprowadził ją do stołu. 
Mamusia bardzo lubiła winko, mianowicie fundowane. Do tego winka Gajżułłd kazał podać ciastka i lody. Promienieje Pani Joanna "Nie ma co! Ten piękny oficer syn ziemianina i kapitana marynarki I rangi napewno myśli się starać o rękę jej nadobnej córki. Funduje nawet matce, tak jak generał Kumialis. Bezinteresownie mężczyźni nie będą tacy hojni". Pije Mamusia kieliszek po kieliszku za córkę i za siebie. Prawi komplementy Gajżułłdowi i wychwala córkę, jaka sprytna, zaradna, amazonka, prowadzi w domu wszystkie interesa majątkowe (niech on wie że i Bronka jest dziedziczka), jest prawdziwą podporą starych rodziców. Tylko tę ma wadę że przebiera bardzo kawalerami, którzy starają się o jej rękę, a byłoby lepiej gdyby mieli już zięcia, żeby skończyć raz z dzierżawą majątkową, bo taki łady majątek dzierżawcy marnują.
Bronkę denerwuje taki temat, czerwienieje, końcem pantofla trąca matkę w nogę, żeby przestała pleść. Gajżułłd uśmiecha się filuternie, kiwa potakująco głową. Mało dotychczas znał stare szlachcianki Żemajtiji, interesuje się mimowoli ich stroną psychiczną i bawią go tematy Pani Joanny.
Wreszcie zagrała orkiestra do tańca. To "damen walc", panie angażują mężczyzn. Bronka oczywiście zaangażowała Gajżułłda. Zaczęli tańczyć w sali bawialnej. 
- Czy Pani woli walc z figurami ogólnymi czy solowymi?
- Wolę figury solowe.
- I ja wolę solowe.
I powalcowali z bawialni na korytarz. Tu dźwieki orkiestry wojskowej popłynęły miękką przyciszoną muzyką. Tańczyli w korytarzu tylko we dwoje wykonując rozmaite figury solowe. Był to fantastyczny półmrok z lamp przyćmionych kolorowymi abażurami. Z korytarza znaleźli się na tej samej werandzie gdzie Mamunia straszyła curóchnę swą kijem.  Teraz Panią Joannę taki owładnął sen po winku, gdy pozostała sama w bufecie, ani poczuła jak kucnęła głową do stolika i zasnęła niby w najwygodniejszym łóżku. 
A Bronka niesforna i huzar demoniczny tańczyli we dwoje wzdłuż werandy przytuleni do siebie jak w jednej postaci, przy dźwiękach przytłumionych orkiestry i blasku księżyca zlewającym z tęczowym  światłem przyćmionych kolorowymi abażurami lamp, płynącymi długą smugą przez szklane ściany. On przyciszonym głosem śpiewał pod melodię walca miłosną piosenkę własnej improwizacji:
Płyną walca cudne tony
na muzyki dźwiękach fal,
jam tą chwilą upojony
w tańcu mknę z mą miłą w dal...

Pieśń miłości dusza śpiewa,
życiem stają się me sny
w jedną rozkosz noc się zlewa,
gdy przy mojej piersi ty!...

Umilkła orkiestra. Gajżułłd zaprowadził Bronkę do niewielkiego pokoju między korytarzem i bawialnią. To była komnata odpoczynkowa, miękkie tu krzesła, fotele i sofy, mistyczny półmrok różowy. W głębi maleńka otomanka mogąca pomieścić tylko dwie osoby. Tę otomankę skrywała od oczu wszystkich ogromna, egzotyczna roślina o bujnych i szerokich liściach. Tu Kapitan zaprowadził Bronkę i usiedli oboje niewidzialni od innych. Ona sennym ruchem oparła głowę o miękką, wysoką poręcz i z omdlałym uśmiechem patrzyła na swego towarzysza. On prawe ramię przewiesił na poręczy ponad jej głową, tak iż dotykał kiścią ręki jej puszystych włosów, a dłoń lewą oparł na jej ręce i powolutku delikatnie posuwał tę swoją dłoń od kiści coraz wyżej po obnażonej skórze ku ramieniu, obejmując jej twarz płomiennym wzrokiem. W tym różowo-liliowym półmroku oczy jego jarzyły zielono-fioletowym blaskiem, wargi jak świeża krew czerwone rozchyliły się z lekka odsłaniając te przepyszne i drapieżne zęby.
Pod pieszczotą tej gorącej dłoni i ogniem pałających oczu po ciele Bronki rozlało się jakaś dziwna dotychczas nieznane uczucie. Jakaś słabość drażniąca szła spomiędzy jej ud górnych aż do piersi. Jakieś kurcze wewnętrzne poczuła aż do bólu. Zdawało jej się, że ogarnie ją ramionami, przywrze do swej piersi i te jaskrawe wampiryczne wargi wpiją się w jej usta. Od tego oczekiwania sprężyło się jej ciało, nabrzmiały piersi, a łuna krwi zalała twarz i szyję. Gdy dłoń jego przypełzła do pachwiny ramienia, zatrzymała się i palce powoli wpijały się w jej ciało do kości, aż zacisnęła dziewczyna zęby, żeby nie krzyknąć, taki ten dotyk był bolesno-rozkoszny. Nie porwał w objęcia jak oczekiwała, tylko przycisnął na kilka sekund swój gorący policzek do jej twarzy. Potem przytulił obie jej ręce do swoich piersi, patrząc na nią w milczeniu pałającemi oczyma. Nagle, niespodziewanie ścisnął ją ramionami aż zabrakło jej tchu, wargami i zębami wpił się w jej szyję, w to miejsce gdzie spaja się z ramieniem, aby nie była widoczna purpurowa plama, wyciśnięta przez ten palący pocałunek, trwający nieprzerwanie parę minut. Ona chciała odsunąć się od niego, lecz rozkosz była silniejsza od dziewiczej skromności. Chciałaby żeby ją całował i całował. On już nie powtórzył pocałunku, tylko wchłaniał ją całą przez chwilę szatańskim spojrzeniem. Pożądliwość, cynizm i szyderstwo w tym momencie biły mu z wyrazu twarzy. Wtedy wypadł z jego ust cichy, krótki jak zgrzyt chichot. Odgarnął wzburzoną grzywę z czoła i mówił z bezczelnym uśmiechem:
- Żeby dla tańczących na balu wprowadzoną taką modę, aby mężczyźni tańczyli w ćwierćkostiumach kąpielowych, a damy w przykrywkach gazowych na nagim ciele. Taniec dawałby wtedy podwójną rozkosz i niebyłoby zmęczenia. Tańcząc w oficerskim mundurze człowiek jest jak w ukropie, a kobiety otulone suknią i negliżem napęczniają jak balonik wodny.
- Pan to mówi poważnie czy drwi?
- Całkiem poważnie, Panno Bronisławo. Świat cywilizowany dużo dużo potrzebuje reform. W niektórych okolicznościach jeżeli chodzi o powaby lub wygody życia, dzikie ludy afrykańskie są od nas konsekwentniejsze. Na przykład: nie przyznają bandażowanie ciała gdy jest ciepło, a miłości dają pełną swobodę, nie krępując uczucia seksualne powrozami konwenansów.
Wstał.
- Przepraszam bardzo, że na chwileczkę zostawię Panią samą. Zanim orkiestra znowu zagra do tańca, chcę się ochłodzić świeżym powietrzem, bo jak wspomniałem - czuję się niby w ukropie.
Wyszedł na werandę. Oparł się o filar przy tarasach i zapalił papierosa. Patrzył przed siebie w mrok nocy srebrno-szafirowy, a twarz jego oblekł jakiś cień posępny. 
Jakie te kobiety wszystkie łatwo zdobywalne: panny czy mężatki, z ludu roboczego czy pokoleniowej inteligencji. Dosyć im poasystować, pomuskać, pohypnotyzować spojrzeniem i już ma każdą z nich bez walki i oporu. Nawet nie można mieć tej satysfakcji, żeby trochę dobijać się o nie, pożądać jakiś czas z pragnieniem nie ugaszonym od razu. Każdą z nich po kilku godzinnej adoracji można zaprowadzić w krzaki...Choćby ta Bronka: ziemiańska córka, niby z dobrym wychowaniem panna wyższego pokroju, a po kilku tańcach i czułych zdań paru, pozwala się bez oporu żadnego i zażenowania całować jak pierwsza lepsza pokojówka hotelowa. Tfu! (splunął) I czemu one wszystkie takie bierne, naiwne, bez ambicji dziewiczej?! Tylko ona jedna jest inna (och, Maryniu, Maryniu!!)
Rzucił niedopalonego papierosa i zmrużył oczy , żeby przywołać jej wizję. Jak żywa pod zamkniętymi stanęła powiekami z tymi do kolan jasnemi włosami, mleczną twarzą, oczami koloru irysów, wysoka, szczupła, z rękami jak z rzeźby. Skrzyżował ramiona na piersiach jakby tę wizję chciał przytulić do siebie. Ona inna od wszystkich: słodka a harda, łagodna a dumna, kochająca a niedostępna. Dziś podeptała jego uczucia okrutnie, bezlitośnie, jakby kopnęła go nogą - jego, za którym szaleją i u nóg się czołgają najpiękniejsze kobiety.
Ból i gniew znowu uderzyły jego istotę, a ponad wszystkie uczucia dominowały tęsknota i pragnienie posiadania tamtej dziewczyny. Im bardziej była zimna i niedostępna, tym silniej i namiętniej pożądana. Zacisnął zęby i szeptał do siebie z mocą:
- Nie dziś to jutro...a będzie moją! Kocha mię jeszcze i ulegnie mi wcześniej czy później.
Podniecała go jak mocne wino ta przewidziana walka w zdobywaniu ukochanej kobiety. Chciałby zwiać z tego balu i tak iść przed siebie z wizją Maryni przed oczyma duszy. Choćby podejść znowu pod drzwi i posłuchać jej oddechu. Choć zajrzeć z daleka w jej okno. Ale opanował ten krzyk tęsknoty. 
Przechadzał się teraz miarowym krokiem po werandzie ćmiąc drugiego papierosa. Stanął przed szklaną ścianą naprzeciwko Bronki, która odsunęła zakrywającą ją roślinę, żeby mogła bez przeszkód wodzić wzrokiem za Gajżułłdem. On przyglądał się jej długo. Śliczna dziewczyna "nie ma co i gadać"! Chociaż w całkiem innym typie jak Marynia. Obraz zdrowia i życia: z tymi połyskującemi włosami o trzech kolorach, tymi czarnemi brwiami i oczyma zielonemi kształtu migdałów, tą świeżością i rumieńcami, tą kibicią jak ulaną. Przytem z temperamentem, inteligentna, amazonka, tancerka, śpiewaczka, wierszokletka. W towarzystwie takiej kobiety mężczyzna się nie znudzi. Miał wrażenie, że posiadłby ją bez trudu, może nawet dziś? Właśnie, ta bierność odbiera uroku. On jest mężczyzna-bojowiec, w krwi i duszy ma te chęci ciągłej walki nawet z kobietą. Jak to ciekawie spotkać silny opór i ten przełamać swoją żądzą i wolą. Kiedys gdy był jeszcze 10-letnim chłopcem gościł u dziadka swego na Kaukazie. Chodził raz po górach zbierając zioła. Na złomie przepaści ujrzał niedosięgalnych kilka szarotek. Inne szarotki były dostępne a jemu zachciało się konieczne tych niedostępnych. I poszedł do domu, przyniósł długą linę, spuścił się na to zbocze przepaści, gdzie kwitły owe szarotki. Zerwał je. To były kwiatki jego ze wszystkich najmilsze, które wysuszył i zachował na wieczną pamiątkę. Wśród sztuby słynął ze swoich karkołomnych i zuchwałych figlów. Pośród wojny był na froncie wśród bojowników najodważniejszym wywiadowcem za co miał garście niedoli. Gdzie strach, niebezpieczeństwo, tam go najwięcej zawsze ciągnęło i ciągnie.
Muzyka wołająca do tańca przerwała jego dumanie. Poszedł z Bronką tańczyć i towarzyszył jej nieodstępnie do końca balu, co sprawiło, że sędzina Ludmiła dostała migreny, a piękna Rachela Tajcz zemdlała w bawialni. Jeden z tańców było tango. W całej bawialni tylko pięć par ten taniec tańczyły: Gajżułłd z Bronką, hrabia Z. ze swoją kochanką, administratorową i Prostka z tą małą czarną Amerykanką, Dżuigiras z Reginą (tą córką Staknisów) i amant - śpiewak Państwowej Opery Kowieńskiej Cyprian Petrauskas z jakąś młodą, wykwintną damą z Paryża. W tym czasie tango było w Litwie jeszcze nieznane. Więc cała publiczność kurhauzowska przypatrywała się temu tańcu jak przedstawieniu i biła potem jego tancerzom oklaski.

 Dniało gdy bal się skończył. Gajżułłd Bronkę z jej Mamusią odprowadził aż pod próg ich mieszkania. Zachwycił się Domkiem Mickiewicza.
- Gdyby wolny był pokój  przeniósłbym się tu z willi Znicz - taki idylliczny ten domek pod tymi staremi drzewami, w tej powodzi kwiatów, z tym bluszczem na ścianach.
- Tak, ten domek jest uroczy.
- A w sobotę 17/VIII czy ma pani chęć być na balu w kawiarni "Jurata"?
- Ja bym tańczyła co noc!
- A więc przyjdę w ten wieczór żeby pani towarzyszyć na ten bal, można?
- O, tak, tak! Będę Pana czekać. Jeżeli Pan Kapitan nie przyjdzie, zrobi mnie krzywdę.
Mamusia nieznacznie trąciła córkę w plecy, zgorszona jej wykrzyknikiem, który pani Joanna uważała za nietakt i brak wychowania.
- Jaka ona nieobyczajna! - Pomyślała. - I skąd się u niej biorą takie wyskoki niewłaściwe? Czemu Wandzia i Marylka takimi trzpiotkami nie były? Głośno rzekła:
- Jaka ta  moja Bronia jest jeszcze naiwna! Pan chyba śmieje się z niej w duchu.
- Właśnie ta szczerość i naiwność to uzupełnienie czaru Pani córki.
Mamusia była przekonana, że ów osobliwy huzar-kapitan jest już kandydatem do ręki jej córki. Wobec tych złudzeń zaprosiła go uprzejmie:
- Niech Pan przyjdzie jutro do nas na wiejski podwieczorek.
- Z całą przyjemnością!...
Tak po balu z pięknym oficerem rozstały się matka i córka w przesłodkim nastroju. Pani Joanna w nadziei, że młody kapitan z ziemiańskiej rodziny, polskiej orientacji, wykwintny i bogaty będzie zięciem, a Bronka w samoprzekonaniu, że zrealizowały się jej najgorętsze marzenia o miłości.

-------------------
Przypisy:
(1) Burza
(2) W podaniach biblijnych inkubis to szatan przybierający postać mężczyzny dla kuszenia błogosławionych  kobiet. 
(3) Bataliony  "Geležinio Vilko" były zorganizowane w 1920 roku, którzy przysięgli walczyć na śmierć i życie, nie poddając się.
(4) Zamożna szlachta, obszarnicy.
(5) Dziedzic, obszarnik.