niedziela, 22 września 2013

Poezje II


Krystyna
(1918 r.)

Hen! na ustroni, za wioską daleko,
Na szczycie wzgórza pod borem nad rzeką
Skromna, lecz schludna mała chatka stała
A w niej staruszka sędziwa mieszkała.
Z nią ukochana jej wnuczka Krystyna -
Cudna jak zorza wieczorna dziewczyna:
Miała ona długie złote warkoczy,
Lica różane, barwy chabrów oczy,
Usta jak kielich maku ponsowe,
A ząbki białe jak z konchy perłowej;
Wysmukła jak łania, jak motyl wiotka,
Wesoła, figlarna, jak młoda kotka,
Pierwsza do zabaw, pląsów, igraszek,
Bystra, ruchliwa i hoża jak ptaszek.
Dziewoja pod strzechą rodzinnej chatki
I pod opieką kochanej swej babki-
Jak polna ptaszyna szczęśliwą była,
Nigdy jej oczu łezka nie zaćmiła,
Gdyż nie zaznała smutków ani troski.
Jej wdzięki młodzież z pobliskiej wioski
W ogromny zachwyt i podziw wprawiały.
I tęskno serduszka do niej wzdychały;
Nie doszła jeszcze do pełnoletności
Gdy chłopcy składali jej hołdy miłości.
Wśród jej wielbicieli był Jędrek młody,
Chłopak poczciwy i "gładkiej" urody-
Kochał ją bardzo - nad wszystko, nad życie!!
Jej widok podniecał mu serca bicie,
Jej głos przynosił mu upojenie,
Był wniebowzięty jej pijąc spojrzenie...
Ona wzruszona tą jego miłością
Darzyła w uczuciu go wzajemnością.

Jędrek miał piękne skrzypeczki lipowe,
W wieczory grywał księzycowe,
Ona piosenki mu sielskie śpiewała,
Których bez liku na pamięć umiała.
Czasami razem chodzili na grzyby,
Lub w rzece pobliskiej łowili ryby;
To znów w dąbrowach zbierali kwiateczki
I ona plotła z nich ładne wianeczki,
Któremi włosy swoje ubierała
A potem lubemu je oddawała.

 Raz, gdy pod brzozą płaczącą siedzieli
I o swej idylli miłosnej myśleli -
Za spracowaną on ją ujął rączkę,
Na palec wsadził miedzianą obrączkę.
"Krystyno, niech ta obrączka miedziana
Mówi, jak przeze mnie tyś ukochana!"
I pocałował jej usta ponsowe,
Do pocałunku zawsze gotowe.

Po dwóch miesiącach rzekł znów do Krystyny:
"Luba, zrobiliśmy już zrękowiny,
A teraz czas księdzu dać na zapowiedź".

Krystyna mu taką dała odpowiedź:
"Drogi Jędrusiu, po cóż nam się spieszyć?!
Trzeba się jeszcze młodością nacieszyć!
Jam dziecko prawie i tyś bardzo młody-
Użyjmy jeszcze młodzieńczej swobody.
Przed nami czasu jeszcze bardzo wiele,
Dość za dwa lata wyprawić wesele!"
I ta dziewucha jeszcze taka pusta
Pocałunkiem jemu zamknęła usta
A potem słodko doń się uśmiechnęła
I w lekkich skokach do domu pomknęła.

-----------------------------------------
Razu jednego w poranek wrześniowy
Do lasów tej wioski przyjechał na łowy
Pan Zbigniew ze swoją huczną drużyną.
Borem echa rogów myśliwskich płyną,
Rozlegają się krzyki, gęste strzały.
A tłumy wieśniaków tam się zebrały
Niezwykłym gwarem myśliwskim zwabione,
Nigdy nie widziały tego te strony.
Dnia tego Krystyna grzyby zbierała,
Ze zdziwieniem teraz gwaru słuchała.
Zbigniew uganiając się za zwierzyną
Spotkał się nagle z tą śliczną dziewczyną.
Pan Zbigniew aż z konia swego zeskoczył,
Gdy tę pięknotkę sielankę zoczył.
Byli sami w zacisznej ustroni
I to panicza ośmieliło do niej;
Wpił w nią spojrzeniem co ogniem pałało.
Dziewczę się silnym rumieńcem oblało
Szybko uciekła, jak sarna spłoszona,
Pana palącym wzrokiem wylękniona.
Zbigniew porwany szałem namiętności
Pędził się za nią i złapał na moście,
Który nad strumykiem był rozesłany;
Chwycił jej ręce i mówił zdyszany:

"Dzieweczko złotowłosa, cudno-lica!
Twój widok czaruje mię i zachwyca!"
Twarz Krystyny zawsze biała i hoża,
Zarumieniła się jak wschodnia zorza,
Oczy pod długiemi rzęsami skryła.
Słowem, ona bardzo zmieszana była,
Tego pana widząc nieznajomego
Tak poufale do niej mówiącego.
A jego oczy płomieniem jarzyły
I smoczym wzrokiem na dziewczę patrzyły.
"Powiedz, kto jesteś? Ty cudna istoto!!"
"Z tej wioski, panie, ubogą sierotą.
O tam w tym domku małym,
Który pod borem tym stoi wspaniałym".
"Czy sama?"
"Nie, z babcią swoją leciwą"
"Azali czujesz się tutaj szczęśliwą?"
"Dobrze mi w tej cichej ustroni,
Z babcią kochaną, na natury łonie."

"Dziewczę! Tu twoja piękność marnieje!
A przyszłość przed tobą blaskami się śmieje!
Jesteś tu jakby fijołek w ukryciu,
Który ma woń cudną, a nikt o życiu
Jego tu nie wie, gdyż ukryty w trawie
I nie jeden stopę swą nań postawi;
A przecież możesz być różą wspaniałą
I w gronie wystawnych kwiatów siąść śmiało-
Bo jak wśród kwiatów róża najwonniejsza,
Tak ty wśród panien będziesz najpiękniejsza!!"
Zażenowana dziewoja milczała,
A pierś Zbigniewa ciężko falowała-
Nad jej postacią schylony nadobny,
Mówił cicho jej rączkę pieszcząc drobną:
"O cudne dziewczę!! Ja ciebie miłuję!
Dlatego nad losem twoim współczuję!
Ze swoją nędzną pożegnaj się chatą,
A zrobię ja ciebie panią bogatą!!
Jedwabną szatą będziesz szeleściła.
Szóstką rumaków w karecie jeździła,
W złoconym pałacu będziesz mieszkała,
Na swoje rozkazy setki sług miała,
A we mnie, Zbigniewa, magnackiego syna,
Wiernego kochanka miała, o jedyna!!"

Krystyna swe oczy chabrowe spuściła
I słowa panicza w myśli śledziła;
Nagle pytanie błysnęło jej w głowie:
A co kochany dawny na to powie?
Lecz cóż ją obchodzi Jędrek-sierota
Gdy przed nią brama otwarta złota.
W swojej dziecinnej jeszcze wyobraźni,
Już widziała znane z legend i baśni
Wspaniałe książęce błyszczące sale
I fantastyczne, czarodziejskie bale,
A tam jego, cudnego królewicza-
Więc silniej zabiła jej pierś dziewicza:
Podniosła na pana swój wzrok nieśmiały,
Ich się spojrzenia na chwilę spotkały.
Ten panicz był piękny i dziwnie uroczy:
Miał duże, czarne, ogniste oczy,
Miękkie jedwabiste wąsy kręcone,
Krucze włosy w bujne pukle ułożone,
A przytem na sobie miał kontusz lśniący
Drogim kamieniem i złotem kapiący.

Młodzian do łona swego ją tuli
I mówi cicho głosem brzmiącym czule:
"Bądź moja! Jedyna z tysiąca wybrana"
Ona osunęła się na kolana-
"Pójdę ja z tobą, o piękny panie!
Chociaż na koniec szerokiego świata!!
A twoja miłość za moje kochanie
Będzie najsłodsza dla mnie zapłata!..."
Krystyna jeszcze do chatki wróciła,
Bo się pożegnać ze wszystkimi chciała-
Jej czoło wyraźnie troska chmurzyła,
Nawet po cichu w kąciku płakała.
A Magdalena spod oka ją śledzi,
Zgadując jej smutek swą głowę biedzi.

"Powiedz mi szczerze, moje drogie dziecię,
Czy twe serduszko jaka troska gniecie?
Bo twoje zwykle takie jasne oczy
Jakieś pochmurne zadumanie mroczy".
Krystyna do prawdy się nie przyznaje,
Staruszka uparcie pytaniem nastaje.
Dzieweczka ta zwykle otwartą była,
Przed swoją babunią nic nie taiła
I teraz krótkie jej było wahanie,
Przed opiekunką złożyła zeznanie.
Babci ze zgrozy oczy pociemniały,
Trząść się zaczęły jej ręce zgrzybiałe.
"O Krystyno- zawołała - Krystyno!
Szatan ciebie kusił, biedna dziecino!
Łudząc pozorami szczęścia, miłości
Chciał ciebie on zepchnąć w przepaść nicości!
Kusząc cię pańskim zbytkiem, bogactwami
Chce on się nasycić twemi wdziękami!
Chciano ciebie o sierotko-nieboga
Odarć z cnoty i oddalić od Boga!!
Ale ty dziecię, mój mały aniele
Podepcz głowy złych wężów kusicieli!
Jam ciebie w miłości Boga chowała,
Chciałam byś wyrosła jak ta lilja biała!
Pamiętaj o tem, dziecino kochana,
Nie kochaj nigdy wielkiego pana!
Choć on jest piękny i chociaż bogaty,
Choć błyszczą z dala jego strojne szaty,
Chociaż ci słodko o miłości prawi,
Ale wiedz, on pono z tobą się bawi.
Dziewczę ubogie jest dla niego tylko
Jedną krótką zabaw i szału chwilką.
Gdy z nią się do woli narozkoszuje,
Wówczas on inną sobie poszukuje
A przez kochanka dziewczę zapomniane
Co pocznie? Hańbą dziewczę skalane!

Gdy to mówi, z oczu jej łzy spadają
I po zmarszczonych policzkach spływają,
Wznosi ku niebu swe ręce drżące
I szepcze słowa modlitwy gorące-
Prosząc błagalnie Stwórcę wszechmocnego,
Oby je wnuczkę drogą strzegł od złego.

Krystyna w milczeniu tych słów słuchała,
A boleść do serca jej się wdzierała;
Więc ma się wyrzec ślicznego panicza,
Do którego bije jej pierś dziewicza-
Nie będzie piła jego pocałunki,
Których wspomnienia ją poją jak trunki.
Zamiast być panią w pałacu złoconym
Zostanie w swym domku z gliny lepionym.
Ach! Jakież złudne to marzenie było,
Które jej umysł tak bardzo olśniło!!

Gdy takie smutne jej myśli dręczyły,
Cicho izdebki drzwi się otworzyły
I wszedł wesoło Jędrek dziarskim krokiem,
Szukając kochankę swą bystrym wzrokiem.
Jakże teraz ten chłopak jasnowłosy
W swej chłopskiej sukmanie białej i bosy
Wydał się jej prosty i pospolity!
A on widokiem jej nigdy niesyty
Wodził za nią rozkochanem spojrzeniem
Z jakimś zachwytem, boskiem uwielbieniem!

Na ziemię chłodna, cicha noc spłynęła
I płaszczem gwiaździstym świat owinęła.
Krystyna smętna spać się położyła,
Ale noc całą oka nie zmrużyła:
W jej myśli słowa Zbigniewa dzwoniły
I jakieś uczucie w niej dziwne budziły:
Widziała się ona panią bogatą,
Strojna jedwabną, szeleszczącą szatą,
Przechodziła piękne sale złocone,
Kryształowemi lampami świecone,
Na aksamitnych kanapach siaduje
W czarne się oczy Zbigniewa wpatruje.
Dusza jej rwała się do tych śliczności,
Obraz Zbigniewa budził namiętności;
Już kilka razy z łóżka się zrywała
I do złotego pana biec zamierzała
Lecz słowa babci w jej myśli stawały
I dziwnym strachem serce napełniały.
------------------------------------

Krystyna w następnym dniu później wstała
I koło chatki sennie się krzątała,
Jej twarz miała kolor żółto-bladawy,
A spojrzenie smętne i jakieś łzawe.
Poranek był śliczny, jasny, pogodny.
Chociaż powiewał wietrzyk trochę chłodny,
Ale błękit nieba był dziwnie czysty,
Jak roztopiony kryształ przezroczysty,
Zeń spoglądało słońce bursztynowe,
Kąpiące w swoim blasku lasy tęczowe,
Te złociste okalające łany
A na murawie perłą ros zasiane
Lśniły się w słońcu srebrne pajęczyny
Jak gdyby kobierce perskiej tkaniny.
Wokoło cisza melancholijna,
Tylko przerywała ją melodyjna
Muzyka, co grała szmerem ruczaju
I rzewliwym szumem bliskiego gaju.

Krystyna chmurnie przed siebie patrzyła:
Wtem nagła bladość jej lice pokryła-
Przed nią stanął on, piękny, urodziwy
Ów w lesie spotkany młody myśliwy.
Stał na tle boru, nad brzegiem ruczaju,
Śliczny jak bożek z olimpijskiego raju.
Oddech zamarł w piersi biednej dziewczyny
Oparła się drżąca o pień jarzębiny.
Na pałającym gorączkowo łonie
Splotła kurczowo spracowane dłonie.
A on ją w swe silne porwał ramiona
I tuląc namiętnie do swego łona
Szukał łakomie jej ust purpurowych,
Niby złożonych z jagód kalinowych.
Ciało dziewczęcia wstrząsa słodkie drżenie.
W tej chwili takie ona ma złudzenie,
Że się tu stacza w przepaści gwiaździste
Pan Zbigniew gładząc jej włosy faliste
Zapytał cicho, głosem słodko brzmiącym
Jakąś muzyką jej się wydającym:
"Czyś gotowa do drogi, luba moja?
Już czeka na ciebie, kareta twoja"

Do oczu dziewczęcia łzy napłynęły,
A ciało jej zimne dreszcze wstrząsnęły.
"Co łzy te w ślicznych twoich oczkach znaczą?
Czemu na mnie patrzysz z niemą rozpaczą?
Chodź, moja kochanko, już czas nam w drogę."
"Nie, pani, ja z tobą jechać nie mogę!"
Mówi dziewczę z wysiłkiem, w najwyższej męce
I z jego dłoni wyrwała swe ręce.

"Dlaczego? Czyż ja niegodny miłości
Twej?? O, skarbie mój, miej więcej litości!
Bez ciebie życie dla mnie nie istnieje!!"
Jej dziwnie słabo, na nogach się chwieje,
Modre oczy zalewają się łzami,
Lecz pomna słów babki, szepcze ustami
Z wielkiego wzruszenia nagle zbladłemi:

"Dziś zagasło me szczęście na ziemi
Gdyż muszę twą miłość odrzucić, panie!
Choć tak rozkoszne dla mnie twe kochanie,
Bo ciebie, panie, ja się dziwnie boję,
Jakie złe przeczucia ma serce moje..."
Na to on porwał ją w swe objęcia,
Szepcząc namiętnie miłości zaklęcia
I tak jej mile szeptał czułe słowa,
Że wszystko zrobić dlań była gotowa.
-------------------------------------

Gościńcem jedzie pan Zbigniew z drużyną
Sam w świetnej karecie siedzi z Krystyną.
Hej! Chyżo mknie szóstka magnackich koni,
Między cichej wioski złocistych błoni.
Krystyna w ramionach kochanka spoczywa,
Marząc o tem, jaka będzie szczęśliwa;
Nagle zadrżała i słabo krzyknęła
Bo wśród drzew przydrożnych postać mignęła
I w niej Krystyna Jędrusia poznała,
Którego niedawno jeszcze kochała.
A Zbigniew pochyla się nad  nią tkliwie,
Co jej się stało, pyta troskliwie.

"Nie pytaj mię o nic - odrzecze ona
Tylko całuj!" - On ją przywarł do łona
I twarz jej pokrywa pocałunkami,
A dziewoja z zamkniętemi oczami
Z rozkoszą pieszczocie tej się oddała
I o swym biednym Jędrku zapomniała.

Tymczasem Jędrek przez okno karety
Ujrzał postać ukochanej kobiety,
Straszne przeczucie mu oczy zaćmiło,
Ale sądził, że widzenie to było;
Jednak z sercem pełnem okropnej trwogi
Pobiegł przez dobrze sobie znane drogi
Do tej na wzgórzu stojącej lepianki,
Gdzie słodko czas spędzał obok kochanki.
Stara Magdalena go powitała
"Gdzie Krystyna?" - od progu zapytała.

"To jej nie ma!!!" - zawołał z przerażeniem
I wiedziony okropnem przypuszczeniem
Wybiegł z szeroko źrenicą rozwartą
Pędził za drużyną z duszą rozdartą.
Dawno znikł orszak Zbigniewa drużyny,
On widział wciąż postać drogiej Krystyny,
Z tą główką opartą o pańskie łono
Z omdleniem w oczach, minką rozjaśnioną.
Chciał dognać karetę on pana tego
I swą kochankę odebrać od niego.
Biegł tak długo, z całej swej młodej siły;
Aż mu biec dalej nogi odmówiły,
Już czuje, że mrok mu oczy zaćmiewa
Ale on wciąż goni orszak Zbigniewa
W uszach mu dzwoni, nogi pod nim mdleją...
Coś, niby wichry wkoło niego wieją
Przepaść bezdenna pod nim się otwiera,
A on w jej głębinę pada...umiera...
Ledwo z rozpaczy szalonej swej żywy,
Stoczył się z drogi w palące pokrzywy...
----------------------------------------

Na świat spłynęła pochmurna noc ciemna,
Zimna ponura noc jesienna
Pod czarnem niebem wicher jęczy, świszcze,
A gdzieś dziko, złowrogo sowa piszcze.
Drzewa się dziwnie w mroku nocy majaczą,
A tam w kotlinie śpiące wody płaczą.
Jakiś szmer słychać - to liście zerwane,
Tak przez czyjeś lekkie stopy trącane
Na leśnej ścieżynie z cicha szeleszczą;
Lecz któż by śmiał iść w taką noc złowieszczą?
Jakaś ciemna postać smukła i blada,
Niby z tych greckich baśni dryada,
Szła leśną ścieżyną cicho, powiewnie,
Przy łonie jej dziecię kwiliło rzewnie.
Na próżno matka ukoić starała,
W piersi zgłodniałej pokarmu nie miała.
Wtem wicher na chwilę rozpędził chmury
I srebrno-blady księżyc wyjrzał z góry.
Wyraźniej się postać zamajaczyła
Tą biedną niewiastą Krystyna była...
Lecz to nie ta hoża, śliczna dziewica,
Teraz zwiędłe i blade miała lica,
A czoło zmarszczkami troski zorane,
Zaś oczu bławaty łzami spłukane.
Swą miłość, piękność oddała dla pana
Teraz haniebnie przezeń zapomniana,
Wraca w rodzinne, opuszczone progi
Niosąc swój ciężar haniebny, lecz drogi.

Oto już chatka wśród nocy majaczy.
Krystyna z błyskiem nadziei w rozpaczy
Przyspiesza kroku i z uwagą słucha
Zali szczekanie Burka nie usłysze?
Ale dokoła noc ciemna i głucha,
Tylko wiatr szumiąc drzewami kołysze.
Krystyna weszła na chatki swej wzgórze,
Widzi: chwastami obrosłe podwórze,
Chatka na ziemi leży wywrócona,
Pewnie przez burzę i wichry zwalona.
Biedna Krystyna w rozpaczy stanęła,
Kwilące dziecię do piersi cisnęła,
Rozszerzonemi szeroko oczami
Patrzyła w niebo osnute chmurami-
Wstrząsały ją dreszcze nocnego chłodu,
Widziała groźne widmo nędzy, głodu...
Nagle zachwiała się, jak lilia zbladła
I martwa przy gruzach chatki upadła.

Dziecię na łonie jej rzewnie płakało
Lecz cichło powoli, zesztywniało.
Nad zgonem Krystyny łkał wiatr burzliwy,
A jemu wtórował puchacz jękliwy.
Zaś srebrne blaski bladego księżyca
Były tych dwojga nieszczęsnych gromnica...
Pieśń pogrzebową im bory szumiały,
Pacierze fale strumyka szeptały...