wtorek, 30 kwietnia 2013

Rozdział XXI Na skrzydłach Miłości

 Marynia otwiera zamglone jeszcze oczy. To zemdlenie przeszło w sen-bajkę. Leży na purpurowym leżaku pod złotym baldachimem o firankach z gaz tęczowych. Dokoła fantastyczna dekoracja małej kabinki wysłanej kolorowym dywanem i atłasowemi poduszkami, wyszytemi w kolorowe desenie; kryształowe ściany, sufit obciągnięty atłasem. Dookoła kabinki między sufitem i ścianami jarzą się różnobarwnym światłem latarki. Ten pokój zaczarowany unosi się w tumanach chmur, kołysząc lekko jak kolebka pod kochającą macierzyńską dłonią.
 To wnętrze samolotu jej narzeczonego - milionera, tak udekorowane do poślubnej podróży.
Ona ma na sobie ślubną cudną szatę. Tak, przecież był ich ślub. Lecz zamiast kwadratowej twarzy z ostrzyżoną głową., grubemi rysami, wypukłemi oczyma i wąskimi wargami w ramionach swoich tuli On - ten ukochany, ten śliczny! Wysmukły jak topola, o wzburzonych, kruczych włosach połyskujących miedzią na skrętach, sinoczarnych zrośniętych brwiach, rzymskim nosie, z oczyma demona a wargami wampira.
- To senne marzenie, cudowna fatamorganiczna zjawa. Oby jak najdłużej trwał ten sen!
Uśmiecha się Marynia słodko do tej czarownej wizji. Chce unieść ręce, dotknąć jego twarzy. Nie ma sił, ręce jak omdlałe.
- Maryniu! Maryniu najdroższa! Czy ci lepiej, kochanie?
 Jego głos, jego ten przyciszony miękki baryton. Zupełnie jak na jawie.
- Och! Śnić, śnić dalej i nie zbudzić się! Śnić tak do śmierci!!
 Chce coś przemówić, o coś się spytać, lecz nie może głosu wydobyć, tak dziwnie słabo z tą senną iluzją.  Gorące jak żar pocałunki spadają na jej włosy, oczy, policzki, snują się po całej twarzy, na ustach zatrzymują się najdłużej, namiętnie, do bólu...Całą jej postać tuli do siebie tak płomiennie, serdecznie, subtelnie.
- Maryniu, czemu wciąż milczysz?
 Teraz zdołała unieść ręce i przesunęła pieszczotliwie po rozpalonej jego twarzy.
- Przecież to sen...- Wyrzekła cicho, żeby z tego snu się nie zbudzić.
- Tak, najmilsza! To sen na jawie, na skrzydłach miłości, wśród chmur.
- Gdzie jestem, Skąd ty tu, Miry?...
- Miłość przejdzie wody, lądy i przestrzenie! Miłość tworzy bohaterów i zbrodniarzy! Miłość to moc i potęga życia!! Miłości zew usłyszałem z kart twojego pamiętnika. Miłość moja przygnała mię do miłości twojej i w ostatniej chwili ocaliłem ciebie od przymusowego małżeństwa. Ale nie będziemy szybowali dookoła świata jak było w planie milionera, jeno dookoła naszej ojczyzny i nad Bałtykiem. Ze wschodem słońca muszę zwrócić samolot jego właścicielowi. A co ty wolisz, najukochańsza - czy ze mną pobujać tylko kilka godzin nad Litwą, czy z mężem - milionerem dookoła świata?
 Mignęła przed Marynią scena w altanie. Wstrząsnęła się nad  ohydą tego wspomnienia i przytuliła się całym ciałem do ukochanego.
- Tyś dla mnie świat i życie!
 Upadł przed nią na kolana.
- I przebaczasz mnie wszystko?
- Bylebyś nie zdradził w przyszłości.
- Przyszłość to sfinks tajemniczy i niezbadany. A radość życia składa się z momentów. Bierzmy pełną garścią te chwile szczęścia!
 Kolebał ją w ramionach, pieścił namiętnie i tkliwie, pokrywał pocałunkami.
- Przecież masz się żenić z Bronką?
- Nie wspominaj tej mojej bujdki. Kocham ciebie jedyną prawdziwie i tylko ty będziesz moją żoną ślubną.
I znowu ją otaczał płomieniami pieszczot i pocałunków.
- Zaśpiewaj tą samą przepiękną piosenkę, którą mnie śpiewałeś po raz pierwszy w ów wieczór majowy, pamiętasz?
Ułożył ją na swych kolanach w półleżącej pozie i kołysząc przy piersiach śpiewał pełnym głosem:

Słuchaj, słuchaj! Miłość woła!...
Miłość, miłość - czar młodości!...
Kwiaty szczęścia i radości.
Miłość, miłość - ty przecudna!
Lśnisz poezji promieniami.
Chociaż bajką bywasz złudną
Ścielesz życie mirażami...
Miłość! Miłość! Tyś marzenie!
Ty o tęczo blasków słońca!
W tobie dusz jest upojenie!
Tyś tęsknotą jest bez końca!...

 Mgły przeszły w deszcz. Na ziemię płacząc i chlipiąc spada ulewa. A nad samolotem gwiaździsty firmament; szybuje ponad chmurami.
 Ich dwoje w powietrznej kajucie upajali się miłości swej czarem. Zniknął świat, zamilkła wszelka myśl; cała istota ich dwojga zamieniła się w jeden hejnał uczuć, upojenia i szału.
 Gwiazdy zaczęły blednąć, świt zaróżowił lazury; zakołysał się samolot i szybko spuszczał się coraz niżej. Plusk wody i hidroplan kolebał się jak huśtawka. Zamiast w przestrzeni płynie teraz jak łódź po morskiej toni, cichej jak tafla lustrzana, spowita w mgły, które przy brzasku jutrzenki przybrały teraz różowo-kremową barwę.
- Miry, co to?! Wpadliśmy w morze?
-Trzeba nam teraz bez huku przybić do brzegu, bo już czas zwrócić samolot temu Amerykaninowi.
- Żebyśmy nie połynęli do Bolszewików!...
- Bądź spokojna - ja obliczyłem pojemność Litwy i naszego wybrzeża. Antanas nie zabłądzi przy liczniku i kompasie drogowskazowym.
 Wyjrzeli przez oszklone ściany. Mgła wczorajsza opadła z ulewą parugodzinną. Zrzedła zupełnie i otwierał się szeroki widnokrąg morza: od strony zachodniej ku Skandynawii bezkres wód, a od wschodu rysowało się litewskie wybrzeże z majaczącą w zieleni drzew Połągą i pasmem ciemnych borów.
- Antanas, nastaw teraz motor górny i skieruj na plażę między pomostem i pawilonem kąpielowym.
 Smutno się zrobiło im obojgu, gdy samolot spuścił się na plażę i musieli opuścić tę czarowną kabinkę powietrzną. To było jakby zbudzenie się z uroczego snu do szarej prozy życia.
Marynia zdjęła ślubną szatę i obrączkę. Doręczyła to Antanasowi dla oddania niedoszłemu jej małżonkowi. Napisała też kartę do ojca.

Drogi Tatusiu!
Niech Tatuś będzie o mnie spokojny. Jestem żywa, zdrowa i powrócę za kilka dni do Stargwiłłowa. Wtedy wyszczególnię wszystko i pomówimy konkretnie...To, co się stało, to za moją wolą...
Całuję Tatusia rączki
Marynia
Połąga 22/VIII-1922 r.

- Lepiej byłoby, gdybyśmy polecieli teraz razem do Stargwiłłowa i powiedzieli twemu ojcu, że się kochamy i musimy wzajemnie należeć do siebie. Ty nie złożyłaś małżeńskiej przysięgi i ten ślub Widkuna dla ciebie nieważny.
- Nie, najdroższy. Nie możesz ty się pokazywać teraz ojcu memu, dopóki nie jesteśmy po ślubie. On mógłby ciebie - wiesz - zabić...To straszny człowiek w swoim uporze i zawziętości . Nienawidził cię zawsze jak największego wroga, a cóż mówić po tej ostatniej hecy!...A mnie kocha po swojemu - do absurdu i nie zawahałby się przed niczym, gdzie chodzi o mnie.
Gajżułłd dał Antanasowi jeszcze kilka zleceń półszeptem. Samolot zahuczał i wzbił się znowu w przestrzeń pod dzielną i umiejętną dłonią wiernego ordynansa.
Włodzimierz przygarnął Marynię pod swój płaszcz, bo była tylko w negliżu po zdjęciu ślubnej sukni i szli tak w brzasku porannym ku miasteczku pogrążonym we śnie.
Gajżułłd chciał prowadzić Marynię do swego mieszkania na wieży w willi Znicz, ale Marynia zbyt była wstydliwą, żeby na to się zgodzić. Teraz gdy świeże, chłodnawe powietrze  poranne wytrzeźwiło ją z odurzenia szału i pieszczot, jakiś niepokój załopotał w jej duszy i ścisnął bólem nieokreślonym serce.
- Miry, a co teraz będzie dalej z nami?
- To co było przez tych kilka godzin: miłość, czar, upojenie...
- To nasz romans, lecz poza romansem jest życie realne - złośliwe i ciężkie.
- Jeżeli miłość jest główną osią życia, szczęście będzie promieniowało zawsze.
- Miry, zostaw w tej chwili słodkie aforyzmy i mów rzeczowo: co będzie ze mną dalej?
- Jesteś moją i będziesz moją na zawsze. Już nikt cię ode mnie nie odbierze. Nie dam nikomu ciebie!
-Ale mów - jak teraz uregulować mam moją sytuację?
- Przede wszystkim trzeba nam się przespać kilka godzin. Gdy snem się pokrzepimy, będzie myśl lepiej pracować i wtedy wspólnie pokombinujemy nad wspólnym losem naszym.
Chociaż natura Maryni skłonna była do frasobliwości i melancholii, słowa ukochanego przyniosły jej spokój. Przy takim heroiku nie potrzebuje mieć żadnych obaw o swoją przyszłość. On w każdej okoliczności znajdzie wyjście i w każdym niebezpieczeństwie obronę. Szła przytulona do niego jak małe ptaszę pod skrzydłem macierzy i z ufnością patrzyła w zagadkowe jutro. Senna się czuła i ociężała po tej niespanej i szalonej nocy; nogi jakby z ciężarkami ledwie się sunęły.
- Aniele mój tyś zmęczona, ledwie idziesz.
I tak jak przed kilku tygodniami niósł Bronkę w ową noc lipcową po balu w Juracie, teraz niósł pod płaszczem swoją najukochańszą w ten cichy, różowy świtem poranek sierpniowy.
Gdy się znaleźli w pokoju willi Kiejstutis, rozebrał ją jak dziecinę, wycałował wszystkie części jej ciała od głowy do stóp, otulił kołdrą i poszedł.
Umówili się, gdy się ona wyśpi, przyjdzie do niego i wtedy zadecydują wspólnie jak ułożyć najbliższą przyszłość.
Radość i szczęście miał w duszy. Zadowolony był bardzo z tego, co uczynił. Nie zastanawiał się jakie stąd będą wyniki w dalszej mecie czasu. W tym momencie najważniejsze dla niego było, że posiadł Marynię, posiadał całkowicie - jej serce, duszę i ciało. Wyczuwał iż z tego wynikną historie, ale to tylko go nęciło więcej, gdyż lubił walczyć i być bohaterem...Teraz trzeba odwiedzić Szemila, który mieszkał w stajni hrabiowskiej znajdującej się w parku niedaleko pałacu. Nie widział go przecież całą dobę.
Droga z parku kurhauzowskiego do praku pałacowego prowadzi przez ulicę Vitauta (księcia Witolda). Przy tej ulicy stał też Domek Mickiewicza. Ujrzawszy jego przypomniał Bronkę. Będzie temu dziewczęciu bolesna niespodzianka, gdy się dowie o porwaniu Maryni. Żal mu się trochę zrobiło swojej przyjaciółki, ale wyrzutów sumienia względem niej nie czuł. Powiedział jej przecież otwarcie, że się z nią nie ożeni, przyznał się do miłości ku Maryni. Krzywdy jej nie zrobił żadnej. Dziewictwa nie zabrał, choć tak go nieraz dręczyły żądze do tego. Uprzyjemniał jej chwile sezonowe. Mówiła mu nieraz: gdyby jej nie asystował, przeżywałaby rozpacz. Więc dogodził w tym co najbardziej jej chodziło: swoim towarzystwem i rozkoszą pieszczot.

Gdy ujrzał okna jej pokoju, gdzie tyle miłych chwil spędził i znajomy zapach tych niezliczonych kwiatów z ogródków uderzył jego nozdrza, aż do upragnienia ozwały się w nim chęci popatrzyć na śpiącą Bronkę. Jak go poznaliśmy, był to typ, który chęciom swoim dogadzał a nie poskramiał.
Przeskoczył przez zielone sztachetki i zaszedł za węgieł domu ku południowej stronie od sadu, gdzie zawsze otwarte miała Bronka okno. Przesunął się chyłkiem pomiędzy kwiatami i wonnemi krzewami. Wychylił się do wnętrza nad framugą okna.
Bronka spała głęboko. Rozpuszczone miedziano-brązowe włosy lśniącą ramą okalały jej świeżą, zarumienioną twarz, czerwone, zmysłowe wargi lekko rozchylił senny pół-uśmiech i odsłaniał lśniącej białości zęby. Leżała pół-nawznak z przerzuconym nad głową ramieniem jakby ze skulptury wytoczonym. Kołdra się trochę zsunęła odsłaniając szyję i część piersi. Obraz świeżości i zdrowia bił od tej dziewczyny. I taka śliczna z temi czarnemi brwiami, długiemi rzęsami i jak pączek róży buzią.
- Marynia to kwiat cieplarniany, a to kwiatek polny z naszych łąk i gajów - Szeptał do siebie Gajżułłd pochłaniając oczyma śpiącą. - Dlaczego nie ma u nas haremów?! Czemuż tylko jedną można poślubić kobietę! Mahometanie i poganie lepiej znają psychologię mężczyzn zezwalając na tyle żon ile mężczyzna pragnie.
Wie, że Bronka lubi sypiać nago. Tak wyraźnie przypomina jej jędrne i przepyszne kształty z atłasową skórą, prężące się z rozkoszy i wijące jak wąż pod jego pieszczotami. Do bólu owładnęła nim żądza, żeby raz jeszcze (może po raz ostatni) ujrzeć te kształty w swoich ramionach, przycisnąć usta do tych rozchylonych warg. Jak najciszej wsunął się przez okno do pokoju i spuścił na szyby liliową w czerwone kwiaty roletę. Zrzucił z siebie całe ubranie i obuwie, pozostając tylko w krótkich jak kąpielówki nocnych majtkach. Podszedł bez szmeru do jej łóżka i ukląkł u wezgłowia.
- Broneczko! Broneczko! - Zaszeptał nad uchem rozpalonemi ustami.
Bronka miała tę właściwość dość rzadką, że zbudzona choćby z najgłębszego snu od razu była przytomna. Uniosła czarne frędzle powiek i zielono-modre oczy zapromieniały szczęściem.
- Dżim! Śliczny mój Dżim! Przyszedł na dzień dobry! - I oba ramiona zarzuciła mu na szyję przyciągając twarz jego do pocałunku.
Wpił się wargami w jej usta jak wampir, ssąc je i miażdżąc do bólu, do zaparcia tchu. Wargi jego z ust dziewczęcia ześlizgły się na podbródek i wodziły po całej szyi ssącemi pocałunkami. Z szyi zsunęły się te wargi wampiryczne na ramiona, gors i piersi, ssały skórę, muskały zębami.
A ręce swoją drogą pełzały po całym ciele jak węże łaskocząc i muskając po najwrażliwszych częściach...Gniótł uściskami swych ramion i ud. Dziewczyna w tych lubieżnych pieszczotach wiła się nieprzytomnie, prężyła pożądaniem...
On bawił się wyśmienicie tym podrażnianiem jego zmysłów. Sumienie mu nie pozwalało zabrać jej dziewictwo, gdy kochał inną. Zresztą taka zabawa jej ciałem sprawiała mu szczególną rozkosz. Podniecał się tym więcej niż z innemi kobietami stosunkiem seksualnym w sposób naturalny.
Zapomniał w tym momencie o Maryni i całej tej swojej skandalicznej hecy. Widział teraz jeno Bronkę z jej nagim, rozpalonym namiętnością i rozkoszą zmysłową ciałem.
Gdy się wyczerpał tą zabawą, spojrzał na swój ręczny zegarek położony na szafce nocnej. Godzina 7.30.
- Przeszło dwie godziny hołubiłem cię, Broneczko. A teraz daj mnie coś zjeść na śniadanie i będę spał, gdyż bezsenną miałem dobę całą.
Bronka czuła się jak pijana po tych pieszczotach:: zamęt w głowie, słabość w całym ciele, ociężałość w nogach i rękach. Lecz wstała posłusznie naciągając chałat. Przyniosła kozie mleko świeżo przez Monikę podojone, zrobiła kanapki z masłem i wędliną, osadziła kilka jaj z cebulą na wędzonym boczku. to wszystko ustawiła na krześle przy łóżku. On też czuł silne osłabienie po swoich przeżyciach i romansach z dwiema pannami w przeciągu pół doby.
- Broneczko, czy pozwolisz przespać się mnie w twoim łóżku? Burzliwą bardzo miałem noc...Lenię się iść do swego mieszkania. Gdy się prześpię, opowiem ci ze wszystkimi szczegółami, co ja przeżyłem w tej dobie. Obudzisz mię koło 1-szej, jeżeli sam do tego czasu nie wstanę. Wychodząc drzwi pozostaw zamknięte, klucz wrzucisz przez okno na podłogę. No, pa!...
Posłał Bronce pocałunek i obrócił się do ściany, aby zasnąć jak najprędzej. Bronka zrobiła jak prosił: drzwi zamknęła na dwa spusty, klucz wrzuciła przez okno zasłonięte roletą, a sama poszła kąpać się i plażować, wielce zadowolona, że najmilszy "Dżim" pozostał w jej łóżku.
On przed zaśnięciem pomyślał, co by powiedziała Marynia, gdyby się dowiedziała dokąd od niej poszedł. Roześmiał się wesoło.
- Nie gniewaj się, Marynieczko - Mówiła myślami do najdroższej. - Mogę cię zdradzić sto razy, aleś ty zawsze dla mnie od wszystkich najmilsza.
Wtem przypomniał, że zalecił Maryni przyjść do niego gdy się prześpi. - Przyjdzie i nie znajdzie go! Przypomniał też Szemila, którego nie widział całą dobę i wiernego psa swego, zamkniętego w pokoju na wieży, gdyż nie mógł go pozostawić pod czyjąś opieką bez siebie. Pies wymknąłby się na poszukiwanie pana swego i zginął. Biedny Amar! Całą dobę zamknięty, stęskniony i głodny. Jeszcze wierny przyjaciel się rozchoruje.
To nie mniej podziałało od troski, że przyjść może Marynia i nie znajdzie go. Więc zerwał się szybko z łóżka, ubrał się po swojemu błyskawicznie. Dał susa przez okno i poszedł w stronę willi Znicz. Lecz zanim poszedł do swego mieszkania wpierw wykąpał się w morzu. Był rześki i w dobrym nastroju po tej kąpieli. Wtedy odwiedził Szemila, który radosnym rżeniem powitał swego pana. Od Szemila poszedł do swego mieszkania w wieży. Tam znowu serdecznie był powitany przez drugiego czworonożnego przyjaciela. Nakarmił go, wypuścił na świeże powietrze. Wreszcie buchnął do łóżka i zasnął kamieniem, godzina wtedy była koło 10-ej. A po 11 zahuczał nad Połągą samolot hidroplanowy i spuścił się na plac przed pałacem hrabiów Tyszkiewiczów.