piątek, 11 stycznia 2013

Rozdział XVII Zbudzony sen

 Dzień świąteczny. Park szmaragdowy tonął w słonecznym złocie popołudniowym. Szeroką aleją odrzewioną szły dwie orkiestry wojskowe grając marsze naprzemianę, a za niemi płynęły falangi ludzi. Najbliżej orkiestry kroczyła inteligencja: letnicy i oficerowie, za nimi lud roboczy i żołnierze.

"Szeroką aleją odrzewioną" - aleja w parku Biruty, lipiec 2015

 Na czele orszaku szedł niezwykle wysoki mężczyzna w generalskim mundurze, z głową nieproporcjonalnie małą do olbrzymiego wzrostu. Drobna twarz piegowata na której nigdy wąsy i broda nie rosły miała coś z fizjonomii koguta. Był to doktor generał Nagevicius, starzejący kawaler, gorący patriota litewski i wielki działacz społeczny, gorliwy poplecznik partii "Krikščionių Demokratu", inicjator różnych pomysłów kulturalnych i w ożywieniu sezonu połągowskiego, organizator i opiekun sanatorium wojskowego. W żadnym roku tak nie urozmaicał Połągę, jak tego lata 1922, gdy hołdem swoim otaczał nadobną pannę Birutę Stepunaite. Teraz prowadził ją pod ramię. Była to bardzo ładna szatyneczka o puszystych włosach, bławatkowych oczach, mleczno-białej buzi łaszącej się kotki. Wdzięki jej podnosił narodowy kostium litewski.
 Pochód przy orkiestrach szedł w stronę pałacu hrabiego Tyszkiewicza ku wzgórzu Biruty. Oto już mijają biały piętrowy pałac z wysokim tarasem. 


Pałac Tyszkiewiczów, lipiec 2015

Przed pałacem skwer z gazonami róż i innych najpiękniejszych kwiatów. Pośród tych kwietników przepiękna spiżowa statua Chrystusa roztwiera błogosławiące ramiona; twarz Zbawiciela smętna i słodka spogląda na przechodniów jak żywa.

"Skwer z gazonami róż" - rozarium na tyłach pałacu Tyszkiewiczów
 U stóp wzgórza Biruty, pod grupami drzew rozłożystych ustawiły się orkiestry jedna naprzeciwko drugiej.
Generał Nagevicius wszedł na tarasy wzgórza, ruchem wodza podniósł prawicę na znak uwagi oraz milczenia i przemówił donośnym basem:
- Bracia Litwini! Oto jesteśmy w miejscu drogim bardzo sercu każdego Litwina. To miejsce jest wspomnień historycznych dziejów ukochanej naszej ojczyzny o których pieśń wieczną będą szumiały fale Bałtyku, a lud nasz śpiewać będzie na ugorach swoich. Tu nasz wielki książę dzielny Kiejstutas poznał przepiękne dziewczę Birutę (tu przeciągłe spojrzenie rzucił na panienkę wspartą na jego ramieniu), która potem była matką największego bohatera z dziejów naszych, księcia Witolda. (Przytoczył życiorys Biruty).
 Było to dziewczę ubogie, córka rybaka. Kapłani ognia świętego, których świątynia na tym wzgórzu stała, zwrócili uwagę na jej niepospolitą urodę i postanowili ofiarować ją bogom. Uczynili z niej wajdelotkę czyli kapłankę stróżującą ognia świętego, który musiał palić się wiecznie i biada byłaby tej wajdelotce gdyby nie dopilnowała wiecznego ognia i pozwoliła mu zagasnąć. Wtedy spalonoby ją żywcem na stosie. Kapłanki ognia świętego musiały być święte, czyste, bez skazy. Tak jak naszym mniszkom im też przysługiwały śluby panieńskie.
 W takim dniu, gdy Wajdelotka Biruta dyżurowała przy ogniu świętym, ujrzał ją książę Kiejstutas , który temu ogniu przyszedł cześć swą złożyć. Do tej ślicznej dziewczyny taką miłością zagorzały jego uczucia, że wyśledził godzinę nocną, w której znowu był jej dyżur przy ogniu wiecznym i porwał ją, nie bojąc się gniewu bogów i arcykapłanów. Uniósł ją ze sobą na śnieżno-białym rumaku do zamczyska swego, który na wyniosłym wzgórzu królował wśród malowniczego ogrodu Wilna, założonego przez ojca jego, walecznego księcia Gedymina. Dziś ten stary i najukochańszy nasz gród jest w jarzmie Polaków, którzy wydarli nam jego bezwstydnie wraz z połową ziemi naszej. I napawając się krwawą naszą krzywdą wyciągają  jeszcze krwiożercze szpony ku nam. I nie jedni Polacy na ziemię naszą czyhają - ze wszystkich stron wrogowie osaczają drogą naszą krainę. Chcieliby znowu wyrwać od nas wolność i niepodległość, które krwią i trudem zdobyliśmy po tylu latach niewoli. Lecz my bracia Litwini nie damy ukochanej i dziś wolnej naszej ojczyzny nikomu: ani Niemcom, ani Moskalom, ani "ropuchom" Polakom. Siłą naszą całą i ducha mocą staniemy w obronie tej najdroższej ziemi!! Naszym męstwem i uczuciem narodowym zdepczemy wrogów w proch jak węży  zjadliwych. Niech żyje Litwa, ojczyzna nasza!!! Valio!
- Valio! Valio!! - Powtórzyło kilkaset piersi.
Dwie orkiestry jednocześnie zagrały uroczyście hymn narodowy "Lietuva, Tevyne musu" (1).
Cywile wszyscy pozdejmowali czapki, a wojskowi stanęli nieruchomo ze znakiem czci. Wszyscy tak stali bez ruchu zanim odegrano hymn. Potem publiczność rozbiła się na pary, grupki i grupy. Orkiestry teraz grały nieprzerwanie, na przemian jedna to druga, najładniejsze rzeczy. 
Na wzgórzu zwanym Mała Biruta (naprzeciwko Biruty Większej) siedziało na ławce kilku oficerów, wszyscy przystojni, postawni  i młodzi. Między nimi był też Gajżułłd.
- Czy uważaliście koledzy jak generałowi "Tram-tram" przybrakło nagle słów .. i  z poetycznych frazesów, któremi przeplatał wciąż swoją przemowę wypełzły nagle ...ropuchy!!!
Kapitan Łaurynaitis z miną komika zrobił wystraszone oczy.
- Strzeż się z krytyką na generała "Tram-Tram", bo w przeciągu 24 godzin wylecisz z Połągi na linię demarkacyjną.
- Ja się generała "Tram-Tram" nie boję, nie podlegam jego kontroli, nie mieszkam w sanatorium jeno prywatnie - bez łaski.
Kapitan Naujalis o wysokiej postaci i tragicznych oczach mówił:
- Bałtyk upoił naszego pryncypała bujną wyobraźnią. Wydaje się jemu że duch sławnego księcia Kiejstuta w nim się odrodził: narzeczoną swoją przezwał Birutą i kazał jej nosić strój narodowy, a generała musi nazwyać Kiejstutisem. Porywa ją też często, tylko nie na "śnieżno-białym koniu" lecz w aucie i zamiast do zamczyska w Wilnie - unosi do Nimersztatu (2) lub do lasów nad granicą Łotwy.
- Hahaha! - Zarechotali oficerowie.
- Dobry ma gust generał "Tram-Tram" - rzekł lejtnant starszy, Dyrwiański. - Ta jego Biruta śliczne dziewczątko i dużo ma wdzięku. 
Na to starszy lejtnant Nagórski zrobił pogardliwy grymas.
- Nic nie ma w sobie wykwintu. Ot! Taka sobie dziewuszka spod słomianej strzechy. 
- Tobie gust zepsuła ta "panna z pomponami" - Zaśmiał się Łaurynajtis.
- A tak! - Odpowiedział wyniosłym tonem Nagórski. - Jestem dumny z poznania panny Zabiełłówny. Mało jest takich wykwintnych i interesujących panien na Litwie w dzisiejszych zdemokratyzowanych czasach. 
- Patrzcie! Jaki tu się znalazł arystokrata! "Zdemokratyzowane czasy"! Juści, że plasły czasy carsko-burżuazyjne. A panu Nagórskiemu szkoda wielka, że już szlachta nie jeździ po karkach chłopskich, co? -  Ironizował Łaurynaitis.
Nagórski poczerwieniał. Podobnemi docinkami często szpikowali go koledzy, wiedząc, że jest synem obszarników i polskiej orientacji, przede wszystkiem raził swoją zarozumiałością. Oficerem był tylko czasowo pełniąc służbę wojskową. 
- Ja oceniam wszystko co jest wykwintne i szlachetne, a do waszych docinków przyzwyczaiłem się, nie robią na mnie żadnego wrażenia.
Gajżułłd uważając Nagórskiego za "swoją sferę" dosyć go lubił. Chciał teraz odwrócić przedmiot rozmowy prowadzący do utarczki. Rzekł z szelmowskim uśmiechem:
- Ta panna Zabiełłówna przypomina mi figurkę z wyheblowanej deski, taka u niej płaszczyzna z przodu i z tyłu.
Oficerowie roześmieli się. Nagórski taką miał minę jakby udusić chciał Gajżułłda.
- Miarkuj się ze słowami! Nie masz jak widzę nic taktu chociaż liczysz się dżentelmenem. Twoja "słodka babcia" za to bardzo jest pagórkowata tak z przodu jak z tyłu. Więc bujaj na tych wzgórzach i ciesz się! A do panny Zabiełłówny wara ci!...
- Oczywiście, "góry" zawsze mają powabu więcej jak "płaszczyzny", nieprawdaż koledzy?
- Na gust nasz, tak. - Odpowiedział najmłodszy z pięciu oficerów lejtnant starszy Dyrwiński. - Ale twój...trudno zrozumieć. Ty lubisz widocznie silną zmianę kontrastów: z gór zjeżdżać na równiny, a potem piąć się znów na góry...Jedna z twoich Amerykanek jest jak utkana z eteru. Pod cieniuchną swoją skórą chyba ani centymetr nie posiada mięsa. 
- A jednak w Argentynie była jedną z największych pogromicielek serc i... kieszeni.
- Aha! Rozumiem...- Zawołał Łaurynaitis. - Więc podczas tych "pogromów" dziurawiły ją kule wybuchowe i wypuściły cały tłuszcz ciała. 
- Ha ha ha!
- Włodzimierzu - Rzekł kapitan Naujalis. - Opowiedz nam coś o swoich romansach sezonowych. Może na ten temat uda mi się dowcipny felieton ułożyć. 
- Układaj lepiej felietony o swoim romansie w trójkącie... - Odciął się Gajżułłd.
Naujalis przygryzł wargę i zamilkł posępnie. Inni oficerowie też zaczęli nalegać, żeby opowiedział coś o swoich flirtach. Włodzimierz nie dał się długo prosić. Opowiadał pikantnie karykaturyzując obrazki tych romansików z trzema paniami: młodą mężatką, starzejącą się panną i przekwitłą wdową-bogaczką. Koledzy byli ubawieni, buchało wesołe chachacha.
- To nie wszystko. Masz tu przecież jeszcze sędzinę, piękną Żydóweczkę i szlachciankę z Żemaitiji. 
- Sędzina to kobieta wykwintna i szlachetna, zdobyłem ją przemocą...
- Jak? Jak? Co ty mówisz?!
- No, chyba rozumiecie po litewsku!...Powtarzam: sędzinę Ludmiłę zdobyłem przemocą. Chyba godzinę walczyłem z nią w tym wspaniałym barze przy granicy pruskiej, dopóki osłabła i przestała się bronić...
- Jak tak mogłeś!? Toż to skandal! Kryminał!!...- Oburzył się Dyrwiński.
- Skandal i kryminał, gdybym zrobił napaść... Ale jeżeli kobieta lat koło 30, mężatka, matka dwojga dzieci szuka specjalnej okazji...Pozwala się na lubieżne pieszczoty itd. byłbym nie don Juan Gajżułłd lecz frajer prowincjonalny, gdybym pozwolił tylko dla satysfakcji kobiety rozdrażnić sobie zmysły bez naturalnego zakończenia...A teraz ona już nie może beze mnie żyć...I mam z tym kłopot prawdziwy...
- Przecież to ponętna kobieta!
- Nie lubię olbrzymek.
- To po co romansowałeś z nią?
- Bo mię interesowała na razie uduchowioną i piękną twarzą.
- Przecież w kilkanaście dni się nie zmieniła.
- Ale już przestała działać mi na zmysły. Nic nowego w niej nie znajduję...
- To łajdak! Niestały, ropucha! - Mruknął Dyrwiański.
- A Żydóweczka, piękna Rachela? - Zapytał Naujalis.
- My romansujemy od dwóch lat, co jakiś większy odstęp czasu...Nawet i w Czechosłowacji mnie odnalazła. To nieszczęśliwa dziewczyna, która wklepała się beznadziejnie. Nie zrywam z nią ostatecznie jedynie przez litość...
- No, a ta nadobnisia z czterema warkoczami, którą odbiłeś od generała Kumialisa? - Pytał Nagórski.
- To jest przemiłe i kochane dziewczę, w przyszłości niedalekiej moja małżonka, wobec tego zabraniam wam wszelkiej złośliwości w rozmowie o mojej narzeczonej.
- Ty się żenisz z tą panienką!?? - Zdumieli się czterej koledzy jednocześnie. Oni nie widzieli w Bronce odpowiedniej partii Gajżułłdowi, uważali, że on się ożeni z księżniczką czy milionerką, a co najmniej z jakąś wybitną sławą artystyczną. Przytem wygłaszał przed nimi tyle razy swoje teorie antymałżeńskie. 
- Zawsześ był przeciwnikiem małżeństw - Rzekł Naujalis.
- Miłość potrafi obalić wszelkie barykady zasad i poglądów, najsilniejszych przekonań. 
Jeden przez drugiego zaczęli go wypytywać jak to się stało, że zdecydował się na tę żeniaczkę. Odpowiedział krótko.
- Miłość... Głębsze zainteresowanie..Pociąg duchowy i seksualny...Szlachetna przyjaźń...Pozatem nie spowiadajcie mnie z moich uczuć głębszych bo tego nie lubię.
Oprócz Dyrwiańskiego, który był najmłodszy, naiwniejszy i najmniej znał Gajżułłda, koledzy temu nie wierzyli. Porozumiewawczo patrzyli jeden na drugiego i uśmiechali się filuternie. 
- Psst! ..Uwaga! - Szepnął  Łaurynaitis pokazując oczyma na lewo. Po tarasach na małą Birutę pięły się powoli Baronowa Benigna i pani Halina. Ta pierwsza cała w bieli w tym kapeluszu z białą długą do kostek gazą, przy mocno wyciętym gorsie czerwieniał kwiat kamelii. 
- Włodzimierzu, czy serce twoje nie przyspieszyło tętna? - Żartowali koledzy.
Pani już były na wzgórzu. Obie obrzuciły oficerów powłóczystym spojrzeniem, zatrzymując dłużej na Gajżułłdzie. On się im ukłonił z kamienną powagą. Przeszły  mimo i usiadły na ostatniej ławce czyli na drugiej od ławki oficerów. Rozparta wygodnie o poręcz Baronowa zapaliła papierosa i ćmiąc z fantazją spoglądała co chwilę na huzara z omdlałą czułością.
- No, Włodzimierzu! - Szeptali oficerowie - Czy nie biegniesz ucałować rączki słodkiej Babci? Patrz, jakie omdlewające śle ci spojrzenia!
Zaczęli chrząkać i krztusić się. Kapitan Łaurynaitis i lejtnant starszy Dyrwiański tak się tak się rozkaszlali, aż oczy ich zaszły łzami i zakrywali usta chusteczką...Pani Halina mówiła do przyjaciółki po francusku. 
- Jakiż to pastuch jednak ten twój kapitan Gajżułłd: siedzi tu sam i nie raczy podejść do nas przywitać się.
Baronowa otoczyła się kłębem dymu.
- Może nie zna się na tym chłopczyk lub krępuje się obecnością kolegów. 
Pani Halina milczała z miną pełną urazy. Patrzyła przed siebie na złoto-modre morze, które bezmiar wód swoich roztaczało tu na widnokręgu, unikała w ten sposób drwiących spojrzeń oficerów.
- Hola! Druga pareczka osobliwa: romantyczny dziadziuś z otlenioną bródką satelitujący dzieweczce-wiośnie.
Oficerowie śmiejącemi się oczami spoglądali teraz na generała R., który z wąskiej odrzewionej alei wyszedł na wzgórze małej Biruty towarzysząc Bronce. Ona w tej ładnej seladynowej sukience, z czterema warkoczami i opaską koloru sukni dokoła głowy. Generał zapatrzony na towarzyszkę swoją miał minę wniebowziętego. Trzeba im było przechodzić mimo ławki, gdzie siedziały pani Benigna i pani Halina. Bronka przywitała je z wylaną grzecznością i przedstawiła swego towarzysza. 
- Przysiądźmy tu na chwilę, Panie Generale. Odpoczniemy - rzekła wesoło filutka, której od razu przyszedł na myśl  figielek. 
- Te panie - Myślała - spragnione towarzystwa męskiego, a generał kobiecego. Śliczny z nich będzie trzyosobowy komplecik. Na tej ławeczce pasują do siebie przewybornie! A ja zwieję.
Istotnie obie panie były wdzięczne Bronce, że przysiadła do nich i przedstawiła im tal "godną personę". Jedna i druga obsypały go grzecznymi słówkami i miłemi uśmiechami. Bronka w tej kompanijce była tylko parę minut. Niepostrzeżenie zamieniła porozumiewawcze spojrzenie z Gajżułłdem, który nie spuszczał z niej oczu.
- Przepraszam...na chwileczkę...Pan Generał tu posiedzi i zaczeka...
Uśmiechnęła się jak najsłodziej do staruszka, wstała z ławki i szła niby ku tarasom mimo siedzących oficerów. Gajżułłd powstał szybko dla powitania Bronki. Ucałował obie jej ręce i przestawił po kolei wszystkich czterech kolegów. Dyrwiański był jej dawno znajomy, przyjaźniła się z jego siostrą artystką - pianistką. Lecz na razie go nie poznała po trzech latach niewidzenia. Przedtem widywała go jako cywila - maturzystę 18-letniego, teraz mundur zmienił go i upiększył.
- Jak widzę ten stary satyr ujarzmił twoją wolność - Rzekł Gajżułłd. 
- Właśnie, teraz znalazłam okazję, żeby to jarzmo zrzucić, a staruszka umieściłam w odpowiednim mu komplecie.
- Chachacha! Doskonała Pani!! - Śmieli się ubawieni oficerowie.
- Żeby ten komplet tak doborowy nie rozwiał się i jarzmo na ciebie znowu nie spadło, uprowadzam cię, najmilsza, dalej z tego miejsca.
To mówiąc Gajżułłd ujął czule pod ramię Bronkę, żeby ją stąd prowadzić na wyższą Birutę.
- Poczekaj, tak byłoby niegrzecznie. Muszę odchodząc rzucić kilka słów ciepłych staruszkowi. 
- Dobrze. Podejdźmy razem. 
Tak trzymając się pod ramię jak para narzeczonych  podeszli do generała, od którego dzieliło ich tylko około 20 kroków. 
- Panie Generale, my idziemy szukać naszej grupki. Wobec tego do widzenia Panu. Chyba Pan Generał nie będzie się nudził bezczynnie w towarzystwie tak wielce miłych pań? A wieczorem obie z mamusią będziemy czekały Pana z herbatką, bo dziś Mamusia przyjechała z Pogelind na jedną dobę i przywiozła trochę przysmaków wiejskich. No, pa!
Staruszek wytrzeszczył boleśnie swoje poczciwe niebieskie oczy, a Baronowa jeszcze boleśniej spojrzała na Gajżułłda. On obiema rękami oplótł ramię Bronki, dając do zrozumienia, że to jego dzieweczka i nikomu jej nie odda. Za minutę już ich dwojga nie było na wierzchołku małej Biruty. Pani Benigna szybko pod nos swój podsunęła flakonik z jakąś rzeźwiącą miksturą, bo coś zemdliło bardzo ją w dołku. Za to pani Halina w świetny wpadła humor. Była w towarzystwie męskim takim miłym, kulturalnym - w towarzystwie generała - profesora! Czegóż jej więcej  w danym momencie potrzeba do szczęścia sezonowego. Błogosławiła Bronkę za ustępstwo swego asystenta. Baronowa chociaż sama miała lat 50 kilka lubiła mężczyzn tylko młodych, rówieśników swoich nie znosiła, a generał starszym był od niej chyba przeszło 10 lat. Czterej koledzy Gajżułłda też powędrowali na przechadzkę po parku i poszukiwanie znajomych kobiet. Tu napłynęły inne grupy spacerujących i pozajmowały pozostałe ławki. Z tej alei skąd zjawili się Bronka i Generał wyszły Marynia i Ada w towarzystwie dwóch młodych, przystojnych oficerów i malarza Turwida. Marynia w sukni niebieskiej, Ada w różowej, wyglądały ślicznie. Obok Ady szedł lejtnant starszy Stehll, średniego wzrostu szatyn, ciemnobrewy niebieskooki. Maryni towarzyszył leitnant Bortkiewicz, melancholijny brunet o czarnych, mefistych oczach i śniadej pociągłej twarzy. Turwidas trzymał się na uboczu, miał nowy jasno-zielony garnitur, białą panamę i żółte trzewiki. Pięknością swoją młody artysta zwracał na siebie ogólną uwagę. On szedł machinalnie, jakby nie należał do towarzystwa, w którym się znajdował: nie wtrącał się do rozmowy, pogwizdywał, to nucił, wyprzedzał towarzystwo, to zostawał. Zawsze wpadał w taki nastrój nienormalny, gdy nie był z Marynią sam na sam.
- Jakie śliczne stąd morze! - Zachwycała się szczerze Marynia, zatrzymała się i patrzyła na ten rozfalowany bezkres wód, szafirem i złotem mieniący się w blaskach popołudniowego słońca. 
- Czy piękniejsze od mundurów z gwiazdami? - Zadrwił Turwidas.
- Dowcip Pana rozminął się z sensem zupełnie. - Odcięła się Marynia.
- Chocho! Myślałem, że urok mundurów zaćmiewa i piękno przyrody.
- Szkoda, że Pan byłeś nie w możliwości dojść do munduru. Nie miałbyś wtedy tej bolączki, która tak kwaśno Pana usposabia - przyciął Stehll. 
- Mundury - Rzekł artysta - To powierzchowna ozdoba...blichtr...Mnie bynajmniej nie imponują...Ja oceniam przede wszystkim wewnętrzną istotę człowieka. 
- Jeżeli ta istota wewnętrzna jest w postaci pięknej kobiety - Zażartował melancholijny Bortkiewicz, robiąc aluzję jego afektom do Maryni. - Nieprawdaż? Co?
Turwidas chrząknął, poruszył jedną brwią nerwowo i nic nie odpowiadając ruszył kilka kroków naprzód, nucąc pod nosem.
Przeszli wierzchołek wzgórza, mijając trzy ławki i schodzili tarasami do głównej alei olbrzymiego parku pałacowego, który ciągnął się aż do pruskiej granicy, przechodząc w bór sosnowy. Kierowali się ku wyższej Birucie, idąc wpierw dokoła wzgórza dla dłuższej przechadzki. Minęli grotę wysadzoną wielkiemi, omszałemi głazami. Niewielka biała statua Panny Maryi stoi w wąskim sklepieniu nad grotą - imitacja Matki Boskiej z Lourdes (3). 



Lipiec 2015


Pod tą statuą modliło się kilka starszych kobiet z ludu w białych chusteczkach związanych pod brodą. Dokoła się przechadzały pary i grupki gości sezonowych i tubylców. Dwie orkiestry wojskowe ustawione na tarasach wzgórza grały na przemian bez przerwy.
Biruta jest najpiękniejszym zakątkiem Połągi. Wznosi się na skraju parku. Na szczycie jej kaplica z misternym wnętrzem, w dnie powszednie zamknięta, w świąteczne otworzona. 


Kaplica na szczycie wzgórza Biruty, lipiec 2015

U stóp wzgórza, na stokach i dokoła wierzchołka jego szumią prastare sosny, które pamiętają jeszcze tu świątynię znicza i porwanie cudnej wajdelotki Biruty przez księcia Kiejstuta. Przez ich potężne konary roztwiera się bezbrzeżna panorama morza.

Widok na Bałtyk ze szczytu Biruty, lipiec 2015

To miejsce lubiła bardzo Marynia. Najczęściej spędzała tu poranki, gdy odludnie było i cicho. Teraz roiła się Biruta ludźmi, z inteligencji i z ludu, zwabionymi tu orkiestrą.  W otwartej kaplicy modliło się kilkanaście osób. Na kilka minut Marynia uklękła też na kamiennych stopniach. Ada poszła też za jej przykładem.
Tu na krawędzi przed sosną siedzieli Gajżułłd i Bronka w półleżącej pozie. Gdy ujrzał Marynię, oczy jego pociemniały a przez twarz ogorzałą przesunęła się bladość. Romantyczna przyroda Połągi, muzyka, słońce, zupełny wypoczynek i ciągła podnieta zmysłowa ta odurzającą atmosferą sezonową nastrajały gorąco do miłości. I uczucia młodego oficera, które przed spotkaniem z Marynią miał za umarłe, zbudzone znowu szalały w nim teraz, do czego przyczyniał się najwięcej ten upór i chłód tak kochającego kiedyś dziewczęcia. Przyzwyczajony do stałych podbojów i tryumfów - ten chłód niedostępny doprowadzał go do szału. Stracił apetyt, sen i humor. Wargi miał suche, często zapieczone, w oczach blask gorączkowy. To dusza kaukazkiego górala nie miała hamulca: tak w hulatyce, rozwiązłościach, awanturach, jak w namiętnościach i cierpieniu. Stracił ochotę do zabaw, sportów i hulanek. Często uciekał się do samotności, ścigając z dala wzrokiem postać Maryni. Jakiś ciężar bolesny tłoczył jego istotę i budził niewypowiedzianą tęsknotę. Tylko z szałem szczególnym oddawał się morzu. Gdy rozpalonym na słońcu ciałem rzucał się w spienione fale, pływając godzinami, odczuwał rozkosz nadzwyczajną, ulgę, ukojenie ran wszelkich duszy. A drugą pociechą jego była Bronka. Lubił bardzo jej ciało i ją samą. Odwiedzał ją codziennie i często po dwa - trzy razy na dobę. Gdy czuł jej ciało i ramiona przy sobie, ogarniał go jakiś spokój słodki, lube ukojenie, rozkosz nie tylko zmysłów i lecz i tej wewnętrznej istoty - rozkosz duszy.
Marynia na jego widok też zmieniła się na twarzy, lecz dumnie odwróciła od nich głowę. 
- Byłoby tu przyjemnie posiedzieć - Rzekła. - Ale pozajmowane wszystkie miejsca.
Gajżułłd usłyszał jej słowa. Szepnął coś Bronce i rzekł:
- Proszę bardzo! Ustępujemy miejsca nasze. Nam już siedzieć znudziło, idziemy się przejść.
Wstali oboje. Bronka ukłoniła się Maryni i Adzie. Marynia zaledwie jej skinęła głową. Natomiast Ada, której chodziło o okazję zapoznania się z Gajżułłdem, podeszła do Bronki uprzejmie.
- Dzień dobry, Brońciu!
Podała jej obie ręce i pocałowała w oba policzki. Bronka przedstawiła swego towarzysza. Po swojemu uśmiechnął się do nowej znajomej zalotnie i przy powitaniu silnie uścisnął jej dłoń. Ona odpowiedziała takim samym zalotnym uśmiechem, pokazując dwa rzędy drobnych, białych ząbków. 
- Znam Pana Kapitana z widzenia i opowiadań. Tu w Połądze Pan jesteś głównym przedmiotem uwag i rozmówek...
- Czy tak brak w Połądze ciekawszych zjawisk do uwag i tematów rozmówek?
- "Każda era ma swego bohatera".
- Szkoda tylko, że w każdej erze zbyt przeważająca liczba kobiet do ilości mężczyzn, wobec tego bohaterom na ekranie życia za dużo kandydatek na partnerki, przez to brak artystycznej harmonii...
Tym razem obrotny języczek Ady zatrzymał się trochę za ząbkami. Świdrowała tylko twarz jego śmiejącymi się oczkami. On uśmiechnął się do niej demonicznie. Wreszcie skombinowała odpowiedź:
- Te ostatnie słowa Pana Kapitana mają niewyraźną dla mnie fabułę. Nie wiem, jaki tu sens? Czy osobista filozofia w skomplikowanym charakterze? Czy złośliwość? Czy zarozumiałość?
- W jednej garści to wszystko.
- Widzę, że tu trafiła kosa na kamień. - Roześmiała się Ada. -Może spotkamy się kiedy w chwili dłuższej, wtedy podyskutujemy obszerniej.
-Owszem! Bardzo chętnie!...Z ładnemi osóbkami rodzaju żeńskiego lubię wszelkie dialogi i to w rozmaitych postaciach...
- Dobra jest! A teraz nie przeszkadzam, bo "gdzie dwoje tam biesiada, a gdy trzeci wtedy zdrada". Do widzenia.
Powróciła do swego towarzystwa, Gajżułłd ujął Bronkę pod ramię i oddalili się z Biruty. Nasze panienki i towarzyszący  im oficerowie rozsiedli się na tej krawędzi pod olbrzymią sosną-staruszką, gdzie siedzieli Gajżułłd z Bronką. Marynia dziwnego doznała uczucia siadając na to miejsce, gdzie przed chwilą siedział On, jeszcze ciepły był mech po nim.
Turwidas stał i rozglądał się dokoła z chmurnym wyrazem twarzy.
- Czemu pan nie siadasz? - Zapytała Marynia.
- Nie podoba mi się Biruta dzisiaj, tłum ją szpeci... - Po tych słowach artysta zaczął oddalać się od towarzystwa schodząc po stoku wzgórza. 
- Dokąd Pan uciekasz?
Malarz nic nie odpowiedział Maryni, ani się obrócił ku niej, machnął tylko ręką i zniknął wkrótce w sosnowym lesie ciągnącym się od Biruty do granicy pruskiej. Marynia i oficerowie uśmiechnęli się. Ada zachichotała wzruszając ramionami.
- Jednakże - Powiedziała - w tym młodym człowieku jest coś nienormalnego. 
- Artyści zawsze wyróżniają się swoją indywidualnością - Ujęła się za wielbicielem swym Marynia. 
- On zakochany bardzo w Pannie Marii, a miłość robi człowieka głupcem - rzekł Bortkiewicz.
Na to Stehll z uśmiechem:
- ja stale jestem zakochany w jakiejś istotce płci Ewy, lecz póki co nie uchodzę za głupca. 
- Kto się kocha ciągle, ten nigdy zakochanym nie jest prawdziwie - Zadecydował Bortkiewicz z powagą.
- A Pan do jakich należysz? Do tych co się kochają rzadko i gorąco, czy którzy kochają się często i ulotnie? - Zwróciła się do Bortkiewicza Ada.
- Ja przyznaję miłość w dosłownym jej znaczeniu, a flirt mię nie interesuje.
- O, to dobrana para z moją kuzynką! - Roześmiała się Ada pokazując palcem na Marynię i Bortkiewicza. - Dla mnie zaś miłość ochająca i stękająca jest czemś ckliwem i nudnem, jakąś męczącą miszkulancją uczuć. Najsympatyczniejsze to przelotne flirciki. A mianowicie miły ten sport, gdy sezon jest jego dekoracją, nieprawdaż Panie Władysławie? -Zwróciła się do Stehlla.
- W zupełności upodobania moje zgodne w tym z Panną Adelą.
- Zatem niech oni się kochają, a my będziemy flirtowali, dobrze?
- Wybornie! Proszę dać mnie rączkę. - I Stehll ucałował kilkakrotnie ładne rączki Ady.
Na ścieżynie pomiędzy wzgórzem Biruty i lasem ukazała się olbrzymia postać generała - doktora Nageviciusa. Prowadził pod ramię pannę Birutę i opowiadał jej coś z błogim uśmiechem. Ona czubkiem głowy dosięgała mu zaledwie zakończenia klatki piersiowej, więc zadzierała ku niemu co chwila ładną główkę z miną łaszącej się kotki.
- Idzie generał "ropuchowski" - Zawołała Ada czerwieniąc się z gniewu na sam jego widok.
- Fe, Ado!... - Skarciła ją Marynia. - Jak ci nie wstyd odzywać się tak ordynarnie. 
- On sam dał sobie takie przezwisko. Czy zapomniałaś, jak w swojej przemowie łajał Polaków ropuchami!? Jak on śmie klnąć nasz naród publicznie! Pastuch w generalskim mundurze!...
- Cicho! Mityguj się!...
- W czym mam się ja mitygować?! Ja przy pierwszej okazji w oczy mu to powiem.
- No, dobrze, dobrze!...Tylko proszę ciebie, nie psuj tu nam nastroju.
- Poniekąd - wtrącił Bortkiewicz - oburzenie Panny Adeli całkiem słuszne, tymbardziej jako Polki. Generał użył bardzo niewłaściwego wyrażenia w miejscu publicznym. 
Stehll lubił być przekornym z pannami, chociaż sam był synem ziemiańskiej polskiej orientacji i oburzyło go tak samo jak całą inteligencję polską grubijańskie wyrażenie doktora-generała w publicznej przemowie, powiedział teraz niby serio aby podrażnić Adę:
- A ja nic w tym wyrażeniu nie widzę nagannego. Przeciwnie, Generał tylko dobitnie podkreślił czym są dla nas Polacy. Lud określeń górnolotnych mógłby nie zrozumieć. Teraz przez ten jeden ostry wyraz pojął, że ze wszystkich wrogów naszej ojczyzny najnienawistniejszym jest Polska. Gdyż żaden z nieprzyjacielskich narodów nie skrzywdził nas tak jak Polacy, wydzierając najdroższy gród nasz Wilno.
- A czemu w 1919 roku nie broniliście tego "najdroższego grodu" od bolszewików? A gdy Polacy od nich zdobyli, wtedy zachciało się wam zasiąść na gotowe i to na karkach polskiej ludności, której tam o 90 procent więcej jest od Litwinów.
- Ale w 1920 roku za porozumieniem się z Polską zabraliśmy swoje miasto. Tymczasem gdy Polacy pod Warszawą zwyciężyli bolszewików, odebrali nam Wilno znowu i to podstępem. Tego Litwa nigdy Polsce nie przebaczy. To podzięka Polaków Litwinom za 500-letnią unię!...
Tej dyspucie nie byłoby może końca, gdyby nie przerwała Marynia.
- Zmiłujcie się! Gadajcie choćby o pogodzie byle nie o polityce. Nie znoszę tego tematu!! Ja etnicznie i pochodzeniem rodowym jestem Litwinką. Ale wychowałam się w polskiej mowie i polskim duchu. Więc Polska tak samo jest mnie droga, jak Litwa. Marzeniem jest moim widzieć te dwa narody w braterskiem sojuszu i niezłomnej przyjaźni. A gdy polityka wykopała teraz między tymi dwoma krajami przepaść, jest to dla mnie rana niezabliźniona. Dlatego proszę was - nie rozjątrzajcie tej mojej bolączki.
Oficerowie umilkli i odtąd między nimi nigdy nie powtórzył się ten bolesny temat.

A przez Birutę przepływały wciąż nowe fale publiczności. Przesunęli się Jadzia i jej towarzysz pułkownik Skorupski, w którym chciała widzieć kandydata na swego małżonka. Zjawił się Dżuigiras z panną Reginą. Potem Prostka z panną Domicelą. Przyszły obie Amerykanki, wielbicielki Gajżułłda w towarzystwie swoich ziomków. Przesunęła się okazała postać pani Gregaitisowej, primadonny Opery Państwowej w Kownie, w towarzystwie nieodstępnego małżonka, majora. Przeszła też gwarna i wesoła grupa artystów kowieńskiego teatru, gdzie rej wodził sympatia ogólna dam śpiewak-baryton Sodeika. Pokazał się też w wysmukłej postaci swojej tenor - amant operowy i jeden ze słynnych w tym okresie śpiewaków Cyprian Petrauskas.
Marynia chociaż miała pole do obserwacji, a obaj oficerowie sympatyczni byli i rozmowni, zaczęła się nudzić. Ziewnęła parę razy nieznacznie. Za to Ada czuła się wybornie. Obaj panowie dodatnie na niej zrobili wrażenie, mianowicie Stehll zalotny i żywy. Chciała w nim mieć wielbiciela na epilog sezonowy i nie wątpiła, że dopnie tego celu. Nićmi swego czaru omotała umiejętnie serce młodego oficera. Marynia oburzała się w duszy na kuzynkę. Z jej przekonaniem było niezgodnym, żeby mając narzeczonego, z którym ślub za kilka tygodni, nawiązywać flircik z innym. Rozmawiając z Bortkiewiczem zapatrzonym na nią jak w obraz - rzucała surowe spojrzenia na Adę i Stehlla, blisko pół-leżących obok siebie nad pochyłością wzgórza. Denerwował ją drażniący chichot Ady i wyzywające uśmiechy oficera. 

Tymczasem orkiestry zagrały marsza i ruszyły w stronę morza, żeby wrócić plażą do sanatorium. 
- Hej! Maszerujemy za orkiestrą! - Zawołała Ada zrywając się żywo ze swojej pół-leżącej pozy. Oficerowie poszli za jej przykładem. Bortkiewicz chciał pomóc wstać Maryni.
- Ja tu pozostanę. Muszę koniecznie skończyć tę książkę, aby oddać jej właścicielce. Taka śliczna rzecz! "Gehenna" Heleny Mniszek.
Bortkiewicz objął Marynię marzącym spojrzeniem swych czarnych, smętnych oczu. 
- Będziemy czytali razem - Rzekł cicho.
Marynia uśmiechnęła się do niego tkliwie.
- Już tylko pięć rozdziałów do końca. Nie sprawi Panu przyjemności taka lektura, gdy najciekawsze fragmenty przeczytane. 
- Pani mnie opowie.
-Dzisiaj jestem w milczącym nastroju. Lenię się wszelkich słów. Spotkamy się z panem za parę godzin w parku kurhauzowskim. Przecież dzisiaj od godziny 17 do 19 będzie tam grała orkiestra I pułku. 
Bortkiewicz zrozumiał, że panienka chce być sama. Westchnął tęskno. Jeszcze jedno przeciągłe, smętne spojrzenie i ... dopędził Adę ze Stehllem. 
Marynię zmęczyło towarzystwo. Tęskniła do dumań swoich i samotności. Teraz dobra okazja pozostania samej. Chwilę siedziała niby czytając. Potem, gdy uważała, że odeszli od niej daleko, zamknęła książkę i szybko zaczęła schodzić ze stoku wzgórza. Zatopiony w słonecznym złocie las otoczył ją ciszą. Odetchnęła całą piersią - nareszcie była sama!
Śmiało się radośnie słońce, cicho szemrały sosny, szumiały fale morza. Gdy była daleko od Biruty, wybrała sobie miejsce odpoczynku na kraju lasu przytykającym do plaży. Wyciągnęła się na małym pagórku pod rozłożystą sosną, zakładając ręce pod głową. Miała ponad sobą rozedrgane słońcem lazury i rozkołysane wiaterkiem ciemno-zielone sosny. Przed nią bielały wydmy plaży, a za niemi modrzała bezkresna dal morza. 


Bałtyk, lipiec 2015

Marynia nie upajała się pięknem otaczającej ją przyrody, wzrok jej ginął w labiryncie myśli.
- On!...Zawsze on!...
Snuje się po jej duszy jak widmo piękne i złowrogie. Pochłania myśli...Rozdziera serce...Wysysa krew...To unosi ją ułuda szczęścia...To rzuca znowu w mrok rozpaczy...Nie ma chwili spokoju. Rozżarzone uczucia palą istotę jej, niszczą...Ostatnie zdarzenia tkwią nieodstępnym wspomnieniem. Rozrzewnia do łez ten moment, gdy w pierwszą noc ich spotkania klęczał z taką pokorą i miłością u jej stóp przy progu drzwi. Oczyma i słowami tak błagał ją wtedy o przebaczenie, a ona odepchnęła go tak okrutnie. A te spojrzenia jego takie pełne uczucia i tęsknoty, które jej zasyła przy każdym spotkaniu przelotnym. A ta jego szalona scena zazdrości, którą wyrządził jej wtedy na plaży. Jak słabiał nad nią z pragnienia jej ciała, jednakże opanował się, nie uczynił krzywdy i przeprosił tak pokornie za ten swój wybryk. Jeżeli ją naprawdę tak kocha, dlaczego ciągle zdradza? Dlaczego asystuje stale Bronce z taką gorącą dla niej przychylnością, co wskazuje większe do tej dziewczyny przywiązanie? Czemu łajdaczy z Amerykankami, Rachelą, Sędziną i tą potworną starą Baronową?
Gdy pomyśli o tych romansach jego, wtedy Marynię ogarnia wprost furia. W takich momentach czuje do niego wstęt, pogardę, nienawiść i straszliwą chęć zemsty. Gdyby mogła, okładałaby go szpicrutą, kopała nogami. Wówczas przestaje wierzyć w jego uczucia dla niej, uważając go jeno za babnika, łajdaka, przewrotnego donżuana. Czemu ona, gdy tylko jego miłuje nie chce wychodzić za mąż ani romansować z żadnym mężczyzną, nawet z takim ciekawym i imponującym typem, jak prokurator wojenny Batajtis, takim miłym i ładnym jak lejtnant Bortkiewicz i takim ślicznym, zakochanym w niej artystą jak Pranas Turwidas??
To znowu otacza ją korowód wspomnień z tych ich namiętnej i cichej idylli. Za tymi dniami tak bezpowrotnie minionemi do szału ją wtedy nękała tęsknota. Obwiniała najwięcej ojca, on był zburzycielem ich szczęścia. gdyby zezwolił wtedy na ślub, nie wywiózł ją do Warszawy, byłaby dziś żoną ukochanego człowieka. Już miałaby chyba i dziatki. Śliczną kruczowłosą córeczkę, z szafirowemi oczyma. Miałaby bujne loki, matową buzię, czerwone usteczka. Ubierałaby ją w jasne, powiewne sukienki i takby ją kochała, pieściła, całowała! A Miry? Jakby on pociesznie wyglądał w roli tatusia! Chacha! Czy kochałby swoją córuchnę? Naturalnie! On ma dobre i kochające serce pomimo swojej dzikości. Ileż byłoby szczęścia! Ileż szczęścia!!...On wtedy nie był jeszcze zepsutym przez kobiety, kochałby całym afektem namiętnej swej natury tylko żonę, mając zawsze przy sobie kochaną i kochającą małżonkę byłby na pewno jej wiernym. I byłaby wtedy najszczęśliwszą z kobiet na ziemi. A teraz łzy, ból i tęsknota!... On winien wszystkiemu, on! Ten stary, zapleśniałych zasad ojciec!... Zabił jej szczęście, zabił na zawsze.
Gdyby tak przyszedł Miry znowu do niej jak w tę noc pamiętną, błagając powtórnie ją o przebaczenie, nie odepchnęłaby go teraz, nie! Oplotłaby szyję jego ramionami i powiedziała: "Kocham i przebaczam, ale przysięgnij mi wierność, albowiem najboleśniejsze dla mnie to wyuzdanie twoje".
Lecz on już nie zbliżał się do niej, nie przemówił nigdy ani się kłaniał. Tylko krążył w pobliżu jak zły duch i hipnotyzował ją temi spojrzeniami jemu właściwemi.
Nie mogąc znieść męki tego dziwnego stosunku z ukochanym Marynia chciała wyjechać z Połągi, lecz jakaś siła mroczna trzymała ją tutaj. Zwlekała z wyjazdem z dnia na dzień. A zresztą jakąż ulgę w jej cierpieniu przyniesie Stargwiłłowo? Chyba tylko tyle, że nie będzie wpadała w to rozdrażnienie jak tu, gdzie Go widuje tak często. Ale z tą nerwów udręką szła w parze też nadzieja... Może On jeszcze raz zbliży się do niej, a wtedy... Ta nadzieja była podporą jej ducha, ulgą tęsknoty...A tam- w Stargwiłowie otoczy ją bezbrzeżna apatia, grobowy spokój rezygnacji...
Zamajaczył w dumaniach jej dom rodzinny: biały staroświecki dwór tulący się do drzew prastarych...Chmurny i dumny ojciec...Wiecznie drepcąca ciocia Paulina. Wielkie, mroczne pokoje...Wśród ścian tego starego dworu taką ona zawsze czuła się samotną po śmierci matki. Tam myśli nieraz przybierały postacie mar i trwożyły duszę wśród tego pustkowia i ciszy.
Gdyby majątek był w tym samym 1300-hektarowym obszarze, mogłaby wyjechać do Paryża i wstąpić na studia uniwersyteckie. Nauka, praca umysłowa najlepsze lekarstwo z choroby miłosnej, przy tem zmiana życia w jednym z najciekawszych miast świata. Teraz nie było już możliwości na wyjazd i naukę zagranicą, odkąd agrarna reforma (utwierdzona w Litwie do 1 I 1922 r.) zabrała pod parcele ich folwarki pozostawiając tylko tylko centr ze 150 hektarami.
W jakieś nieznane egzotyczne krainy. To oddałoby wygląd odmiennych, wspaniałych krajobrazów, ciągle nowe spostrzeżenia i obserwacje. Może wtedy znalazłaby zapomnienie?
Przymknęła oczy - i otwarłyby się nowe horyzonty: bajeczne krainy w błękitach i słońcu...Niebotyczne palmy...Olbrzymie góry tonące w lazurach śnieżnemi szczytami...Wspaniałe puszcze podzwrotnikowe. Ludy nieznane i tajemnicze...Marmurowe pałace i mistyczne świątynie...Ona błądzi wśród tych cudów natury upojona ich czarem. Wtedy staje przed nią posąg żywy we wschodnich szatach, na śnieżnobiałym arabie. Oczy ciemne, te oczy szczególnie odbijające kolory patrzą na nią spod sumowatych brwi miłośnie i dziko...
On!
Usta jak świeża krew czerwone rozchylają się w uśmiechu odsłaniając białe, drapieżne zęby. "Maryniu, jak wicher gnałem po świecie, szukając cię wszędzie. Znalazłem!...Nikt i nic nas teraz nie rozdzieli!!"
Porywa ją ze szmaragdów egzotycznej ziemi. Namiętnym ruchem do wzburzonej piersi tuli i unosi cwałem na cudnym swoim rumaku o czarnym karku aksamitnym a grzywie śnieżno-białej. Hen! W dal tajemniczą ku niebotycznym skałom, chmurom, ku siedzibie, grocie kryształowej.
I czuje Marynia jak na jawie bujną wyobraźnią marzycielki-Litwinki ów pęd szalony araba, uścisk gorący ramion kochanka i jego palące pocałunki.
Rozkoszny zawrót głowy...Czarowny sen, myśli jak na jawie...śni i śni...Wtem nad jej głową zakrakał kruk czarnopióry jak szyderskim śmiechem. Otrząsnęła się z tych snów marzeń zbudzona do rzeczywistości i wzrokiem zamglonym spojrzała dokoła.
On!...Ciągle on!...
Powtórzyła głośno. Rozpacz brzmiała  w tych słowach. 
- On, albo... śmierć! - Dodała.
Teraz obraz nowy: Noc ciemna i głucha. Ona w bieli i mirtowym wieńcu leży na katafalku. Płoną gromnice wśród rozstawionych kwiatów. Gromada ludzi klęcząc dokoła dębowego stołu, na którym stoi krucyfiks śpiewa za jej duszę posępne pieśni pogrzebowe. Otwierają się drzwi i wchodzi On, blady jak jej suknia trumienna. Zmartwiały, bez życia klęka przy jej katafalku. Potem idzie za trumną podobny do trupa żywego. Patrzy bez ruchu jak trumna ta znika pod warstwami ziemi. Wszyscy opuszczają mogiłę, On pozostaje.
- "Boże, rozdzieliłeś nas za życia, połącz teraz duchy nasze!" Kieruje brauning do serca i upada martwy na jej mogile. 
Szara mgła zasnuwa oczy Maryni. To łzy. Wielkie, gorące staczały się jedna za drugą po twarzy.
- Cóż się stało "Panele Maryte"? Dlaczego płaczesz!?
Nachylony troskliwie stał nad nią malarz Turwidas, sam omal nie płacząc na widok łez ukochanej. Marynia zerwała się prędko ocierając oczy i siląc się na uśmiech. On tuląc w dłoniach jej ręce dopytywał tkliwie, co ją dolega?
- Nic!...Chyba histeria...
Zaśmiała się nerwowo śmiechem do jęku podobnym i łzy nowe trysnęły jej z oczu.
- Panno Maryniu! Najdroższa Panno Maryniu! Ty cierpisz...Serce mnie się krwawi, gdy łzy twoje widzę. Ja ciebie tak kocham!!!...
Pierwszy raz Pranas otwarcie przyznał się do swoich uczuć. Nie wyrwała rąk z jego dłoni. To szczere współczucie ślicznego artysty niosło ulgę jakąś jej zbolałemu sercu. Patrzyła smutnie w jego piękne, wilgotne, szafirowe oczy. Znowu przeszył ją ból. - Czemu to ten,... a nie tamten!...
- Tyś dobry bardzo, Panie Franciszku, ale nie dopytuj o moich łez przyczynę. Nie mogę Panu odpowiedzieć...Ja często sama nie rozumiem siebie. Rada jestem żeś przyszedł. Pójdźmy razem.
Artysta ujął ją pod ramię nieśmiało, delikatnie i szli tak we dwoje. Słońce skłaniało się nad zachodem. Las zaległ cień liliowy poprzecinany miejscami różowo-złotemi zygzakami.
Zbliżyli się do Biruty. Nie było już tu spacerujących, wszyscy podążyli do parku kurhauzowskiego gdzie teraz grała orkiestra wojskowa. Wiatr i tu zanosił dźwięki stłumione muzyki. Weszli na małą Birutę, chcieli stąd obserwować zachód słońca. Usiedli na ławce. Marynia splotła na kolanach dłonie i patrzyła w siną dal morza. Pranas oparł się łokciem o poręcz ławki, a głowę wsparł na ręce i nie odrywał od niej miłujących oczu.
- Panno Maryniu, czy wiesz, że ja pokochałem ciebie od pierwszego ujrzenia?
Spojrzała na niego łagodnie.
- Chcesz, panno Maryniu? Ja przeczytam ustęp z mego pamiętnika, wtedy zrozumiesz, dlaczego miłość do ciebie tak nagle zbudziła się we mnie.
Roztworzył gruby czarny zeszyt i czytał.

Połąga - 7/VII-22 r.
Rozmiar wód olbrzymi szalał i huczał, a nad nim ołowiane zwieszało się niebo. Z szumem potężnym spienione bałwany biły o brzeg piaszczysty. Plaża była szara i pusta, tylko w dali majaczyła sylwetka kobiety. Zbliżała się coraz bardziej i ...ujrzałem ją z bliska: oczy koloru chabrów, w złotej oprawie, warkocze jak z żytnich kłosów, usta koloru maliny. Przeszła, jak wizja z krainy baśni - wysmukła i wiotka.
To Ona! Ja widziałem już ją w snach moich.

Połąga - 9/VII - 22 r.
Chodzę jak błędny wśród czarownej morskiej natury. W duszy mej łka tęsknota.
...Szukam Ją wszędzie i spotkać nie mogę...Pragnę ją znaleźć i nadzieją tą żyję...U stóp jej słać będę cudne uczuć kwiaty, bo ona jest żywym mych marzeń wcieleniem.

Połąga - 12/VII - 22 r.
Smętną pieśń grają fale Bałtyku, na nich się ścielą zachodnich zórz blaski. Zagasły ostatnie słońca promienie za tonią wód kryształową... Spoczywam na białych tu wydmach plaży, a pierś moją tłoczy jakiś smutek ciężki...
Jak zbliżyć się do niej?? Świat dla mnie bez niej bezbarwny i pusty a życie wieczną będzie tęsknicą!...

Połąga 14/VII - 22 r.
Dusza ma buja w błękitach abstrakcji, gdzie snuje się Ona - wizja czarowna...Dokoła niej przędę złotą aureolę gwiazdy mych myśli... O przybądź do mnie mych marzeń królowo!! Sny moje słodkie zmień w rzeczywistość!!..

Połąga 16/VII - 22 r.
Świat śmieje się do mnie promieniami szczęścia, a dusza śpiewa pieśń radości!... Spotkałem Ją, spotkałem!!! Modre oczy jej gwiazdy płonąć teraz będą na mego życia niebie...
O Ty przepiękna!! Bądź mej miłości koroną! Mych marzeń złotym szlakiem! Mego ducha skrzydłami!  Ty mirażami wyścielesz moją drogę, a życie zrobisz baśnią cudowną!!

Połąga - 23/VII - 22 r.
Kocham! Kocham! Kocham! Rozszalła istota moja czołga się u Jej stóp z tym okrzykiem serca.
Gdy Ona jest ze mną, świat się rozpływa w różaną mgłę, a tylko Ona jedyna przed Oczami memi...
Spalonemi gorączką wargami całowałbym jej jasne warkocze i ślady stóp.
Och! Za tę miłość oddałbym życie. Ale czasami jak mara śmierci zazgrzyta myśl: może Ona kocha innego?? Wtedy noc czarna osnuwa duszę i świat się wydaje piekielną otchłanią.
Nie chcę ją pytać, nie chcę!.. Może to szczęście moje znikoma ułuda i szyderską dłonią złowroga ją starga rzeczywistość? 

Umilkł na tej strofie Turwidas i podniósł na Marynię zamglony wzrok. Wzruszona do głębi siedziała ze spuszczoną głową. 
Słońce już zachodziło. Tarcza złotopurpurowa zapadała z wolna  w szafirową toń. Morze tęczą zmieniło się blasków, odbijając w lustrzanej tafli seledyny nieba gorejące zorzami zachodu. W przestrzeni się niosła muzyka fal.
On drżącemu dłońmi ujął ręce Maryni.
- Panno Maryniu! Rozumiesz?...Ten pamiętnik to spowiedź mego serca.
Podniosła na niego zroszone łzami źrenice.
- Tak!... - Szepnęła. W tym jednym cichym słowie brzmiało tylko tkliwe współczucie.
Oparł głowę o jej ramię i przymknął oczy. Ogromne czarne rzęsy rzucały długie cienie na świeże, rumiane policzki, a złocisto-brązowe kędziory otulały miękką ramą tę młodzieńczą twarz.
Marynia wpatrywała się w niego długo...długo...Jakiż on śliczny! Młodzieńczy! To kwiat polny z łąk i gajów litewskich.
Przesunęła dłonią po bujnych jego włosach. Pieściła je chwilę gładząc i muskając aksamitne pukle. Każde dotknięcie jej palców rozlewało w nim ciepło nieznane. 
Już słońce znikło nad widnokręgiem morza i mrok zaczął się snuć wieczorny.
- Maryniu, powiedz! Czy kochasz?...
Dziewczę milczało. Z tych cieni wieczornych płynęła do niej blada tęsknica i z jękiem spadła na duszę...Znowu tak smutno, tak nudno!...Czemuż to ten, a nie Tamten?! Gdyby to On tak siedział tu obok...wśród tej idyllistycznej dekoracji natury. Czemuś to Miry nie jest taki młodzieńczy, czysty i dobry jak Pranas?!
Potem pomyślała, gdyby Włodzimierz był podobnym do Turwida, może nie posiadał takiego uroku. Właśnie, pociągał i ten demonizm jego.
Siedziała przy ramieniu artysty melancholijna i blada. Coraz większe ściskało ją przygnębienie. Zamiast odpowiedzieć na jego pytanie zaśpiewała rzewną piosenkę improwizacji własnej. 

Widzisz, jakie cudne morze,
Gra muzyka tęskna fal
Gasną już wieczorne zorze
Mrok osnuwa srebrną dal...

A mnie nęka tak tęsknota,
W piersiach jeno grają łzy...
Duszę moją ból przesyca,
W mrokach smutku płyną dni...

Jej głos rozbrzmiewał melodyjnie wśród ciszy wieczornej i echem niósł się po cienistym parku.
Turwidas nie spuszczał z niej pałających oczu. Tulił się delikatnie do jej ramienia drżący jak liść osiny. Marynia oparła o poręcz ławki głowę i zapatrzyła się w niebo powleczone zmrokiem. Coraz liczniej zapalały się gwiazdy. 
Jakieś czarne jak grób przeczucie przeszyło jego duszę i bladość przyoblekła twarz.
- Ty...kochasz...innego...
- Tak - Odparła smutnie i cicho nie odrywając oczu od gwiaździstych przestrzeni, po jej policzkach toczyły się łzy jedna za drugą. Płakała z żalu nad nieszczęśliwą miłością jego i własną. A pod nim świat i życie zapadały w otchłań...
Schylił się...zgarbił...Skurczył...Uciekło z niego życie, zamarł człowiek...Stał się bryłą ołowianą...

---------------------------------------------
(1) Litwo, ojczyzno nasza
(2) Kurorcik letniskowy pruski zaraz nad granicą prusko-litewską.
(3) Jak u nas Częstochowa, we Francji cudowne miejsce Panny Marii nazywa się Lourdes.