niedziela, 25 listopada 2012

Rozdział XVI Szatan erotyki

 W Pogelindach stała się katastrofa: starą służebnicę Magdalenę pobódł byk rozjuszony dzierżawców i przez kilka tygodni musi leżeć w łóżku. Na ten czas choroby Pani Joanna wzięła do pomocy kilkunastoletnią dziewczynkę, której opiece nie można zaufać całą gospodarkę domową i gotowanie obiadów Panu Antoniemu. Więc Pani Joanna musiała powrócić do Pogelind i Bronka pozostała bez opieki mamusinej. Wielka w tym była troska Pani Joannie. Trudna rada! Nie mogła pełnoletnią córkę zmuszać, żeby przerwała sobie sezon i powracała z matką do domu. Radziła Bronce żeby „dla przyzwoitości” przeniosła się z Domku Mickiewicza do siostry przyrodniej, Pani Wandy, zamieszkałej o kilka domów dalej. Na swoje mieszkanie zaraz znalazłaby letników, którzy daliby dobre „odstępne”. Bronka i słuchać nie chce o takich przenosinach. „Nie ma głupich!” - odpowiedziała. Takie potulne, idyllistyczne mieszkanko miałaby zamienić na kącik u siostry, gdzie dwoje dzieci – siostrzeniec i siostrzenica mąciliby jej spokój, a kpiarz złośliwy, szwagier robiły docinki ciągłe tak, jak on to lubi. Niech Mamusia chociaż raz zrozumie, że ona jest pełnoletnia i jak najlepiej potrafi opiekować się sobą sama. A Mamusia stale uważa ją za małą dziewczynkę. W jej latach tyle cór ziemiańskich lub zamożniejszych mieszczanek wyjechała na studia zagranicą bez żadnej opieki zgoła. A ją matka obawia się zostawić jedną w Połądze, 23 km od siebie – to skandal! Mamusia ją wprost kompromituje takim brakiem zaufania w jej charakter i rozsądek. Mamusia tłumaczyła z powagą:
- Gdybyś ty była taką jak Wanda, czy Marylka, tobym i w Paryżu nie lękała się o ciebie. Ale taki trzpiot jak ty!... Amatorka wrażeń i awanturników...A wiesz co grozi pannom jeżeli stracą cnotę? Po pierwszej nocy poślubnej mąż ma prawo rzucić i zażądać rozwodu!! Była raz pod Telszami taka skandaliczna historia z jedną ziemiańską córką. I cóż...Musiała opuścić Litwę. Wyjechała aż do Ameryki, bo wśród tutejszych była napiętnowana.
 Bronka ze zwykłą sobie szczerością i humorem zapewniła Mamusię, że o jej „cnotę” może być całkiem spokojna, „nawet Gajżułłdowi bez ślubu nigdy by nie oddała.” Więc poczciwa Mamusia przeżegnała córkę i jej mieszkanie kilku znakami krzyża i z rezygnacją wyjechała do swojej gospodarki i męża.
Jednakże ta tak pożądana swoboda całkowita nie naprawia melancholijnego nastroju Bronki. Co jej z tego! Po tym pamiętnym balu w Juracie Gajżułłd zaprzestał jej towarzyszyć, a nowi asystenci nie interesowali ją zgoła.
 Teraz siedzi smutna w kwiatowym zachowanku, na ławeczce opartej o południową ścianę Domku Mickiewicza. Szpalery drzew, krzewy wonne i kwiaty zasłaniają zupełnie ją od oczu ciekawych. Ma przy sobie książkę ciekawą, lecz czytać nie może, przeszkadzają myśli, smutek i niezadowolenie z życia. Korzystając z chwil samotności dała dumaniom swoim folgę, bo tak mało we dnie bywa sama, stale towarzystwo przy niej Jadzi (która teraz i na stołowanie do nich z kurhauzu przeszła ze względu na ekonomię) lub oficerów. Teraz Jadzia pojechała z jakąś damą znajomą do Kłajpedy, żeby kupić nową suknię na zapowiadający się bal w sanatorium oficerskim, gdzie nawet Prezydent Stulginskis i Premier Gałwanauskas mają uczestniczyć. Właśnie dla tych głównych przedstawicieli Ministerstwa ten bal oficerowie organizują. Drzwi od wejścia frontowego Bronka zamknęła na klucz, a sama tu się skryła wśród kwiatów ogródkowych i za wysokim żywopłotem spirei i innych wonnych, bujnych krzewów kwiecistych.

 Siedzi Bronka w kwiatach z głową opartą sennie o szarą ścianę domku i duma. Nie ma innego kierunku swoim myślom, tylko o Nim...
 Dlaczego On ją tak dręczy, nie przychodzi, nie odwiedza? A wie jak jego towarzystwo jej pożądane! Spotkali się znowu na balu i tylko parę tańców z nią przetańczył, asystując po kolei kilku kobietom: Amerykankom, Sędzinie, Racheli. Żeby nie zdradziłaby się przed nim z uczuciem swoim, nie dała się jemu całować i hołubić, nie byłoby w jej istocie takich przeżyć, żalu upokorzenia.
Plótł, że „nie chce ją mieć na sumieniu” - dudki! Ona nie taka frajerka, jak damy kowieńskie, które ma na swoje skinienie. Nie! Nie! Mogłaby się całować całą noc, ale „cnoty” nie odda. Nigdy!!
Bronka nawet zrozumieć nie może takich panien, które mając z domu kulturę, kierunek i wychowanie inteligentne mogą mężczyźnie się oddać jak pierwsza lepsza z ulicy – fe! Ohyda! Co innego całować się, pohołubić, na to można sobie pozwolić z kochanym chłopakiem, lecz „cnota” powinna należeć tylko mężowi. Jedna jej koleżanka z domu artystycznego stała się matką nielegalną. Zwierzyła się przed Bronką, że mężczyzna doprowadził ją do tego pocałunkami.
 Jakież to mogą być pocałunki odbierające trzeźwość i panowanie woli?? Ona kłamała przed Gajżułłdem, że nie całowała się ze swymi narzeczonymi. Miała ich pięciu i z każdym po trochę pozwoliła sobie na pocałunki.
 Owszem, to przyjemna bardzo zabawa te pieszczoty z pocałunkami drugiej płci. Lecz żadnego z nich pocałunki nie odurzały ją do nieprzytomności. Nawet specjalnego nie czuła upojenia.
I zastanawiała się nieraz – co właściwie te pocałunki dają, że mają być, rozkoszą, niebezpieczeństwem wielkim dla niewinności, pożądaniem itd. Ona nawet szczególnej rozkoszy nie wyczuwała w tych pocałunkach. Przecież i Gajżułłd ją pocałował wtedy...w przerwie tańców...za tą egzotyczną rośliną, na kanapie...I na przechadzce, po tej serenadzie, którą z własnej improwizacji mu zaśpiewała. Jego pocałunek był przemiły: taki przeciągły, gorący, mocny, na piersi swojej ramionami zamknął jej talię, a udami objął namiętnie jej biodra. To był najrozkoszniejszy ze wszystkich pocałunków jakich kiedykolwiek zaznała, ale nie taki żeby się mogła zatracić i oddać się jemu jak żona mężowi.
 Może dlatego, że ten pocałunek był nie powtórzony, więc nie rozbudził zmysły? No, ale z tymi narzeczonymi...? Nawet smaku teraz przypomnieć nie może, takie były błahe. A przecież ci narzeczeni nie byli jakimiś straszydłami narzuconymi. Przeciwnie, sama ich sobie wybierała – bez przymusu – z wolnej woli.
Pierwszy to był 20-letni student medycyny, nazywał się Dominik, wysoki, wysmukły, złotowłosy, z szaro-szafirowemi oczyma i dużym orlim nosem, ładnie śpiewał, grał na mandolinie i tak ją kochał! Ich miłość to była poezja sielska, wśród tych malowniczych okolic Pogelind, pól, łąk, gajów, lasów i wód. Potajemnie dali słowo sobie, gdyż on chłopskim był synem i biednym chłopakiem, którego kształcił stryj – ksiądz, przytem nazwisko miał chłopskie litewskie z końcówką na is, ojciec Bronki nigdyby nie pozwolił wyjść za niego zamąż, marząc o zięciu Polaku- szlachcicu dla swojej jedynaczki ukochanej. A i ona sama nie miała chęci zostać żoną Dominika, tylko chciała się pobawić w miłość i narzeczeństwo. Marzeniem jej było mieć męża legionistę polskiego, bo to był rok 1918-1919, gdy Ojczyzna nasza zrzuciła kajdany niewoli i powstawała pierwsza polska armija, bohaterskie legiony. Pośród naszego narodu było wtedy nadzwyczajne napięcie patriotyczne, entuziazm szczytowy. Ten zapał bohaterski dla wolnej ojczyzny ogarniał wszystkie warstwy społeczne i klasowe. O upragnioną wolność Polski walczył wiejski lud chłopski, walczyli mieszczanie- inteligencja i robotnicy, walczyła szlachta zagrodowa, ziemiaństwo i arystokracja.
 „Polska wolna! Polska wolna!” - Tym okrzykiem szczęścia najwyższego wołała cała istota naszego narodu.
I w Litwie młodzież polska opuszczała swoje rodziny, majątki i kochanki uciekając do Polski pod oręż naszych legionów. Taki sam entuziazm patriotyczny był i w sercu Bronki. Układała wiersze i pieśni o wolnej Polsce. Miała wtedy 17 lat i razem z koleżanką swoją Tuńką Wojtkiewiczówną przygotowały się zwiać przez zieloną granicę i wstąpić do dywizji legionistek polskich w Wilnie. W tę noc która miała byćostatnią nocą w jej domu rodzinnym - zachorował poważnie ojciec Bronki na ataki wątrobowe. Bronka bardzo kochała ojca, a będąc i przez niego umiłowaną jedynaczką, zrozumiała, że taka jej awantura zabiłaby go, wobec tego pozostała przy rodzicach. Natomiast wymogła od rodziców, żeby odbyć podróż do Polski, powitać zmartwychwstałą Ojczyznę, zobaczyć polskie wojsko i to nowe życie wyzwolonego narodu naszego.
 Papo i Mamusia dogodzili żądaniom jedynaczki i w początkach 1920 roku korzystając z okupacji francuskiej nad Kłapedą, pojechali wszyscy troje cichaczem przez Prusy Wschodnie. Jechać bezpośrednio przez granicę polsko-litewską było przez władzę litewską zabronione, ze względu na ostry konflikt Litwy z Polską, który zaczął się jednocześnie ze zdobyciem niepodległości obu tych krajów. Polska chciała powrotu unii, a Litwa wolała całkowitą niepodległość. Wtedy przyczyny główne zatargów były część Suwalszczyzny i Wilno, które Litwa uważała za etnograficzne ziemie swoje. Natomiast Polska z powodu że na tych ziemiach wielki procent przeważała ludność polskiego narodu - nie uważała za rację koło miliona Polaków podarować Litwinom. 
 Gdy przejechali w Lipówku pruską granicę, Bronka zobaczyła w Raczkach pierwszych oficerów polskich: w ładnych mundurach, w konfederatkach, z pięknymi wąsami. Bronką zainteresował się bardzo komendant pogranicznej straży, pan Mieczysław. Złożył wizytę w Suwałkach, gdzie Bronka z rodzicami zatrzymali się na parę tygodni, bo Pani Joanna miała tam dom własny, który oddała starszej córce pierwszego małżeństwa. I wizytował stale, gdy miał wolne od dyżurów dni. Nie był gustem Bronki. Ona lubiła wysokich, wysmukłych, o podłużnych twarzach i matowym kolorycie. A Pan Mieczysław był typ szlachcica kresowego: pleczysty, rumiany, z okrągłą twarzą, główna ozdoba jego były wspaniałe ciemne wąsy i błękitne oczy. Był już w tym wieku kiedy mężczyzna tęskni do życia małżeńskiego, miał 32 lata. Śliczna 18-letnia Bronka bardzo mu się podobała, a gdy dowiedział się z ust wiarygodnych, że to i dziedziczka w przyszłości, nie tracąc czasu oświadczył się przy szóstej wizycie o jej rękę, bo ta kokietka dawała mu pozory też wielkiej sympatji.   Bronka bez namysłu zamieniła narzeczonego, biednego studenta-Litwina na polskiego oficera wyższej rangi.
Z tym zaręczyny odbyły się oficjalnie, przy błogosławieństwie obojga rodziców. Bronka przedewszystkim uczuła triumf, że w przeciągu parutygodniowego pobytu w Polsce zdobyła kandydata na męża w osobie polskiego komendanta. Chciała nawet od razu wziąć ślub nie zwlekając, lecz ojciec nie zgodził się na takie nagłe rozstanie z jedynaczką, przeznaczyli termin do jesieni.
 Z Suwałk wracali do Litwy przez Grodno i Wilno. W Wilnie zatrzymali się u ciotecznej siostry Pana Antoniego, cioci Bogusławy, mającej posiadłość ziemską koło Święcian i kamienicę własną przy ulicy Mickiewicza. Ta można pani przeżywała tragedię: syn jedynak, kapitan ułanów zakochał się w aktorce z teatru wileńskiego. Chociaż miał serce zajęte aktorką, podobała mu się bardzo kuzyneczka z Żemaitiji. Na towarzyszenie jej poświęcał wszystkie wolne chwile. Pani Bogusława łudziła się, że Bronka jako młodsza i ładniejsza odbija afekt syna od aktorki i tej nadziei chwyciła się jak tonący brzytwy. Wobec tego namówiła kuzyna, żeby zostawili u niej Bronkę na kilka miesięcy, obiecując opiekować się nią tak, jak "rodzoną córką". Taka propozycja dziewczęciu uśmiechała się bardzo. U ciotki był kwaterunek oficerski, ogromny salon, wielki ruch towarzyski. Gdy Bronka pozostała a rodzice jej odjechali, kuzynek przestał uważać ją za gościa i powrócił do aktorki. A Bronka zapoznała się z młodym porucznikiem ułanów, który kwaterował u ciotki. Zapędził się w niej straszliwie od pierwszego spotkania. On więcej był w jej guście, jak Pan    Mieczysław: młodszy, żywszy, zalotniejszy, elegantszy. Gdy po jego wyznaniu miłości Bronka przyznała się, że jest zaręczona z innym, on wpadł w szał, powiedział, że nie odda ją nigdy żadnemu mężczyźnie "po moim trupie" - było kategoryczne jego zastrzeżenie. I stało się tak że przysiągł jej wierność w Ostrobramie, wziął od biskupstwa indult z terminem ślubu na dzień św. Jóżefa (teraz był wielki post). Tak jak przed paru miesiącami Bronka napisała zerwalny list do studenta Dominika, donosząc o zaręczynach swoich z komendantem polskiej straży pogranicznej, teraz oznajmiła listownie o nowym narzeczonym swoim pana Mieczysława. 
 Tymczasem zaostrzyła się linia bojowa na wschodzie. I trzeci narzeczony Bronki niespodzianie wysłany został na front, a przy pierwszej walnej bitwie pod Mińskiem poległ na wieki.
Do tego trzeciego narzeczonego nie czuła też Bronka gorętszych uczuć, podobał się jej więcej od komendanta, a mniej od studenta Dominika. Gdy powróciła do Pogelind, chciała odnowić przyjaźń z tym najpierwszym, lecz on dumnie usunął się raz na zawsze,. nie mogąc przebaczyć zdrady i krzywdy szczerych swoich uczuć, a uraza Litwina jest głęboka. Rzucił medycynę i wstąpił do szkoły oficerskiej, jako zdolny i solidny awansował szybko.
 Czwarty narzeczony - ów Henryk, którego wypominał Papo i wzmiankowała ciocia Fruzia - na razie z tych narzeczonych zrobił na Bronce wrażenie największe. Jej gust: wysoki brunet o wspaniałych czarnych oczach, namiętny, awanturnik. Potem przypatrzyła się, że włosy miał szczotkowate, króciutko ostrzyżone, zagrożone łysiną, czoło zaniskie, nos niekształtny, w górnym rzędzie brakowało dwóch zębów, głos przepity, brak wymowy i dowcipu, przy tem za stary dla niej: ona miała lat 19 a on 30 kilka. 
 Piąty narzeczony był ów Raczysław: wysmukły, subtelny, z miłą i rasową twarzą zdradzającą "błękitną krew", z temperamentem, rozmowny, dowcipny, świetny tancerz. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia, gdy w Kretyndze z okna swego mieszkania zobaczył ją przejeżdżającą konno.
 Młody to był chłopak, z ziemiańskiej rodziny, odbywał służbę wojskową jako urzędnik-buchalter w intendenturze. Oszalał za tą dziewczyną. Raz na balu gdy był gazem, publicznie rzucił się przed nią na kolana mówiąc: "Kochaj mnie! Miłość twoja lub śmierć moja!" No i wbrew ostrzegawczemu rozsądkowi i przestrogom przyjaciół zaręczyła się z nim. Był to młodzian rozpieszczony bardzo przez mamusię-wdowę, wyuzdany, lekkoduch. Raptem zachorował. Zamiast w wojskowym szpitalu litewskim leczył się w Kłajpedzie w szpitalu niemieckim. To choroba ogłoszoną była jako ciężkie zapalenie płuc. Potem okazało się, że to "wenerka". Wówczas Bronka miała pretekst do zerwania z nim. 
Tak dumając samotnie Bronka przebiegała myślami tych wszystkich pięciu narzeczonych. Żadnego chyba  z nich nie kochała, wobec Gajżułłda byli oni dla niej jak gwiazdy wobec słońca. Jednak oni kochali Bronkę. Każdy z nich miał w uczuciach swoich cel, aby ją posiąść jako małżonkę. A Gajżułłd?...
Nie chce być jej mężem, ani kochankiem, ani towarzyszem. A mówi, że jest jej przyjacielem, że ją ceni, że bardzo mu się podoba, kazał nazywać się z nim na "ty" itd.
 Co on właściwie myśli? Czego chce? Gra z nią w jakąś ciuciubabkę... Coraz Bronce smutniej. Coraz większe ogarnia ją przygnębienie. Chyba nigdy nie czuła się taką nieszczęśliwą jak teraz.

Hej! Dzieweczko moja miła!
Gdzie-żeś ty jest, gdzie?
Czemuś się ode mnie skryła?
Serce woła cię!...
Zaśpiewał niski i miękki znajomy baryton. Wśród powodzi kwiatów pod szpalerem starych drzew stał Gajżułłd i wyciągał na powitanie ramiona. Radość Bronki trudno wyrazić mnie piórem. Wzruszenie przez chwilę uwięziło słowa w jej gardle. Jej twarz promieniała jak jutrzenka.
- Czarujący twój zachowanek, Broneczko. - Mówił on siadając obok dziewczęcia. - Tu tylko we dwoje pieścić się i gruchać! A ty samiuteńka kryjesz się w tych kwiatach.
- Nie chce mi towarzyszyć ten, który jest mi miły... Bez niego wolę być jedna niż z kimś obojętnym.
- Ten miły jest jakiś głuptas, że takiej ślicznotce nie chce towarzyszyć. Będę z nim dzisiaj rywalizował.
- A to żulik! - Pomyślała Bronka. - Niby on nie rozumie kto mój najmilszy.
Razem teraz siedzieli ukryci przed wzrokiem wszelkim kwiatami i zielonym żywopłotem ze spirei i innych  kwiecistych i pachnących, bujnych krzewów.
Śmiał się do Bronki oczyma i zębami. Lecz pod tą wesołością Bronka zauważyła pogłębione obwódki i twarz jakby mizerniejszą i bledszą. Tkliwie odgarnęła pukle jego włosów opadające na czoło.
- Dlaczego tak przybladłeś i zmizerniałeś?-Pytała słodko.
- Za wiele się kąpię i godzinami pływam.
-Po co szkodzisz sobie?
-Lubię namiętnie morskie kąpiele tak, jak miłe i ładne dzieweczki.
Tak jak przed chwilą ona jemu, teraz on jej z czoła odsunął rozwichrzone włosy.
- Ale i ty zmizerniałaś, kochanie!
Oczywiście nie mylił się. Ona zmizerniała z udręki miłosnej, której on był przyczyną.
- Ja za mało sypiam, a za dużo myślę, tańczę i kąpię się.
- Morze ma tę właściwość, że narazie wysysa człowieka, za to potem wzmacnia i dodaje wagi.

 Dzisiaj Bronka miała upragnione towarzystwo Gajżułłda powetowana za cały ten czas w którym ją tak bezlitośnie zaniedbał. Po podwieczorku, który Bronka przyszykowała z kawy, ciast i malin ze śmietanką - poszli do lasu posłuchać orkiestry. Po skończonej muzyce spacerowali nad morzem. Po przechadzce nadmorskiej Gajżułłd zaprowadził Bronkę do kurhauzu na kolację i trio Hoffmehlera, które grało od godziny 20 do 23. Tam zobaczyli Baronową z Panią Haliną, one przyszły na lody z oranżadą i posłuchać muzyki. Była też Marynia w towarzystwie tego prokuratora wojennego p. Batajtisa, Ady i jej nowego towarzysza, majora Lormana. Gdy Marynia ujrzała Gajżułłda z Bronką, przybrała lodowaty wyraz pogardy i dumy. A pani Benigna dostała gorących potów i kolki w wątrobie.
- Widzisz Halu, on stale z tą Bronką...
- Ma dobry gust - Z nieukrytą złośliwością odpowiedziała pani Halina.
Baronowa tak się oburzyła, że odbiegło od niej zwykłe opanowanie.
- I to ty Halu mówisz z taką zimną krwią - ty! Moja przyjaciółka, powiernica!! Chociaż wiesz, jak ja szaleję za tym mężczyzną, jak się dręczę, jak morduję!...
Pani Halina sama rozgoryczona i kwaśna, miała zadowolenie podobny nastrój widzieć w przyjaciółce.
- Kochana Beniu, czas nam zrozumieć, że my - kobiety mające za sobą pół wieku z czubem, nie możemy rywalizować z wiośnianą młodością. Tak samo, jak nie możemy się łudzić realizacją marzeń, iż mężczyzna, który mógłby najmłodszym być naszym synem, piękny i uwielbiany przez dziesiątki kobiet młodych - może odwzajemnić się w naszych uczuciach.
- On mówił mnie, że woli towarzystwo pań starszych, albowiem inteligentniejsze i ciekawsze, a z młodemi nie ma o czym mówić, takie to puste, banalne i nudne...
- To tylko powiedział przez grzeczność.
Pani Benigna szybko wachlowała się jedwabną chusteczką, nie mogąc ochłodzić poty i stłumić sapanie.
- Mówiłaś przedtem inaczej...
- Teraz, gdy się zastanawiam nad wszystkiem i obserwuję - zmieniłam zdanie poprzednie, bo opieram się na logice...
- Tak! Tak! To jest smutne...To okropne!!...Och! Halu! Halu! Już ja nie żądam jego serca, jego uczuć, tylko pragnę go mieć choć jedną noc...Choć godzinę!...Choć chwilę! On przychodzi na moje wino i kolacyjki, robi do mnie oczy, prawi komplimenta, a nawet nie pocałował dotychczas. Jeżeli ja go nie posiądę choć na moment, dostanę choroby nerwowej...Dostanę obłędu!...Nie wytrzymam! Halu, nie wytrzymam.
-Popróbuj kogo innego wciągnąć w galopadę swoich uczuć.
- Nikt mnie go nie zastąpi, nikt! Gorzeją wszystkie zmysły moje do niego!...
A Gajżułłd ukłonił się szarmancko obu paniom, nawet parę spojrzeń zalotnych im posłał. Bronka zauważyła to z niezadowoleniem i chciała trochę się zemścić.
- Wiesz, ploteczki krążą po całej Połądze, że ty romansujesz z tą starą baronową na którą teraz tak zerkasz. Mnie te plotki przejęły niesmakiem, bo to nisko świadczy o tobie...a ja chcę uważać ciebie za szlachetnego.
- Mój romans z baronową polega na spijaniu jej win starych i jadaniu u niej wyśmienitych  kolacyjek.
- Te wina i kolacyjki mają oczywiście swój epilog...?
- No, naturalnie! Gdy butelkę wysuszymy, a talerze wypróżnimy, wtedy z życzeniami jej dobrej nocy i słodkich snów opuszczam gościnny salonik baronowej i idę sobie na nocny spacer, czy do dancingu, czy na muzykę, albo do młodych i ponętnych pań.
- Czy dla wina i kolacyjki warto narażać się na szarganie opinii?
- Ja nic sobie z wszelkich plotek nie robię. Przeciwnie, mam satysfakcję z tych gawęd, opinia Don Juana mężczyźnie pochlebia. Człowiek lękający się krytyki i obmowy jest niewolnikiem tłumu, a ja chcę być panem własnego życia, swego ja, dlatego gwiżdżę na opinię tłumów, wszystkie języki i plotki.
Gdy Gajżułłd z Bronką opuścili kurhauz, Baronowa z Panią Haliną też wyszły. Pani Benigna chciała koniecznie zobaczyć dokąd on uda się. Szły więc za nimi w pewnej odległości, żeby nie zwrócić na siebie uwagi, a ich nie stracić z oczu. Gajżułłd odprowadził Bronkę do progu jej mieszkania. Gdy podała mu rękę na dobranoc, on tę rękę ujął w obie dłonie.
- Bronko - Zapytał cicho. - Czy ty naprawdę jesteś moim przyjacielem?
- Sercem i duszą, Dżemi!!...
- A dlaczego nie proponujesz mi odpoczynku w twoim mieszkanku po takich długich naszych przechadzkach?
- No, bo...Sam chyba rozumiesz. Już północ...
On obie jej ręce przycisnął do swoich piersi, szepcząc:
- Broneczko, jeżeli sprzyjasz mnie szczerze, to ufaj mi - nie bój się! Ja mam wielkie przeżycia...Ja cierpię!...Jestem umęczony tragedią własną...Szereg nocy to udręka bezsenna moja. A ty mój żal ukoisz!...Ty mój ból uciszysz...Uczuciem swoim i pieszczotą do snu ukołyszesz. J ci krzywdy nie zrobię - przysięgam!!...Dla zadowolnienia chuci mam dziesiątki kobiet do wyboru. Mnie teraz chodzi tylko o ciepło prawdziwej przyjaźni. O bliskość twoją, najdroższa!... Z wszystkich tyś najbliższa i najmilsza dla mnie! Czy mię rozumiesz teraz?
Bronka patrzyła na niego. Patrzyła w te oczy teraz czarne jak schyłkowe niebo jesienne, a migocące jak błędne ogniki. Fala gorąca przeszła całe jej ciało: silne uczucie, pożądliwość pieszczot jego, strach i ciekawość...
- Dobrze...Chodź!... - Rzekła cicho.
Klucz zgrzytnął i znikli oboje za drzwiami.
Baronowa i Pani Halina chyba godzinę defilowały koło Domku Mickiewicza wyczekując, kiedy on wyjdzie i nie doczekały.
- Rozpustnica! Łajdaczka! - Syczała baronowa. - Muszę napisać o tym jej rodzicom.
 Upadła na schodki jednego z domów letniskowych w pobliżu Domku Mickiewicza. Była bliska omdlenia.
Gajżułłd Bronce dotrzymał słowa, "cnoty" nie zabrał, honor i sumienie (a nawet dobroć serca) wstrzymywały go od tego przestępstwa. Zresztą, pieścić i całować jej przepyszne kształty - takie wiośniane, jędrne, pachnące polnymi kwiatami i żywicą (widząc jak pod jego ustami to młode śliczne dziewczę pręży się całe i wije jak wąż w paroksyźmie zmysłów) - dawała mu rozkosz większą jak akcje seksualne z innemi kobietami. Zapomniał przy niej o Maryni i świecie całym, tonąc zmysłami w tych momentach....Nie poczuli jak do pokoju tego zajrzał poranek.
 Bronka tylko teraz zrozumiała to niebezpieczeństwo pieszczot męskich, doprowadzające do utraty woli i przytomności. Mężczyźni zwykle szukają rozkoszy w kobiecie dla siebie wyłącznie. Ale czasami zdarzają się tacy, którzy lubują się w dawaniu kobietom jak największą rozkosz. Tacy najzimniejsze niewiasty potrafią doprowadzić do szału. Właśnie tacy mężczyźni są pogromiciele serc i zdobywcy miłości kobiet. Do tego typu demonów miłości należał Gajżułłd.
 Z tej pamiętnej Bronce nocy nawiązała się przyjaźń ich dwojga. I on teraz pragnął towarzystwa Bronki. Odwiedzał ją codziennie, najczęściej dwa razy na dobę. Chodzili na dalekie przechadzki, do dancingów, kurhauzu. Kajakiem we dwoje pływali po morzu. Czytali razem książki, śpiewali duetem przy hawajskiej gitarze, układali wzajemnie wierszyki jedno do drugiego itd. Harmonizowali do siebie zmysłami i duszą. W tym czasokresie nie było jeszcze w Połądze wspólnych kąpieli nad czym Gajżułłd szczerze ubolewał. Lecz i w tej rzeczy dali sobie radę, aby jak najwięcej czasu spędzać razem. Wybrali odległą plażę koło "Olendu Kepure" (tam gdzie po raz pierwszy dognał na koniu) i z dala od wszelkich oczu kąpali się we dwoje.
 Zauważył, że Bronka interesuje się bardzo i zachwyca jego przeżyciami i komplikacją psychiczną, więc zrobił ją swoją powiernicą, wziąwszy wpierw jej solenne przyrzeczenia zachowania tajemnicy. Godzinami opowiadał jej historie swoich przeżyć, nie ukrywając stron nawet najbardziej intymnych. Ona wyczuwając tę słabość jego do zwierzeń przed nią starała się dogadzać się jak najwięcej tej słabostce, zadając mu różne pytania wchodzące w głąb istoty. Domyślała się, że jego pierwszą miłością była Pita Mill. Gdy jednego wieczoru o zmroku siedzieli na molo przytuleni do siebie, pod jednym okryci płaszczem, Bronka muskając jego krucze pukle szepnęła jak najsłodziej.
- Dżim, opowiedz mi o tej ślicznej Picie Mill.
- A skąd wiesz o Picie Mill?
- Jesteś ciekawym typem, ludzie interesują się tobą, dlatego umieją wygrzebać różne historyjki z twego życia.
Roześmiał się tym swoim takim miłym "cha cha cha" (czasami umiał chichotać po szatańsku przytłumionym, syczącym dźwiękiem).
- Tak. ludzie interesują się szczególnie moją osobą i memi przeżyciami. No, a  mnie to bawi i daję im jak najwięcej tematu.
 Opowiedział o Picie Mill obszernie i często ją wspominali w pogadankach swoich. To była miłość wulkaniczna 15-letniego chłopca. Uważał ją za najcudniejszą istotkę w dziewczęcej postaci. Złotowłosa, modrooka o miniaturowych rysach greckich i różanej buzi. Miłość ta choć wielka ale platoniczna. Tylko czasem popieścili się i pocałowali jak brat z siostrą, to mu dawało tyle szczęścia, upojenia. Pita nieodstępną miała opiekunkę, starą Italiankę (1), Lorenzę. Ona tę dzieweczkę strzegła jak źrenicy oka. Jego uczucia zmysłowe nie były jeszcze rozbudzone i nie czuł do niej seksualnych popędów, wystarczały jej bliskość, jej widok i te serdeczne dziecinne pieszczoty. Gdy ona umarła i on pragnął śmierci. Nie wiedział jaką śmierć wybrać: nie miał palnej broni, żeby się zastrzelić, powiesić się - wisielec ohydnie wygląda, a on z dziecinnych lat był estetą kochającym piękno, utopić się w zimie pod lodem - zbyt męczeńska śmierć. Wystawić się umyślnie pod kule, uważał za nierozsądek i nie chciał zginąć z opinią "kiep". Więc szedł w największe niebezpieczeństwa walk i wywiadów. Wśród ciągłych wrażeń bitwy i przygód przeszła w nim żądza śmierci.  Wreszcie, gdy mimowolnym stał się dezerterem i mieszkał w Gajżułłach, zatopił się w książkach i marzeniach. Dwoiste utworzył sobie życie: realne i w fantazjach myśli.
 Bronkę zastanawiało, dlaczego on tyle mówiąc o Gajżułłach - różnych tam swoich pomysłach, fantazjach i książkach - nie wspominał nigdy ciotkę Filipinę, chyba tylko gdy związany z jej osobą był jakiś temat. Przecież ciocia Fruzia mówiła o takim przywiązaniu jej do niego.
Spytała go raz:
- Czemu nie opowiesz mnie nigdy o ciotce Filipinie? Słyszałam, że kochała cię jak matka?
Wtedy w wyrazistych jego oczach ponury pojawił się cień.
- To ohyda...chcę ją wykreślić zupełnie z moich wspomnień...
Ciekawską Bronkę nie tak łatwo było usunąć od jakiejś tajemnicy, która ją korciła. Raz przy obopólnym spoczynku sennym i pieszczotach, owijając się czule dookoła jego szyi, prosiła z jej właściwą słodyczą i wdziękiem, żeby otworzył przed nią jako wierną przyjaciółką swoje przeżycia z ciocią Filipką. I zwierzył się szczerze...
 Ta kobieta lat koło 50-ciu, najmłodsza siostra jego ojca, wpierw była mu lepszą od matki. I on - chłopak lat wówczas 16-17, oderwany przez front od całej rodziny, przywiązał się też do niej. Te uczucia w charakterze macierzyńskim trwały przeszło dwa lata. A potem zaczęła go prześladować miłością seksualną i coraz agresywniej...Różnemi sztuczkami starzejącej erotyczki dopięła wreszcie swego celu. Widocznie przez instynkt samozachowawczy wobec kazirodztwa, wówczas znienawidził swoją ciotkę.
 Zorganizował "zielone garnizony" nie tylko w chęci walki, przygód i sławy - jeszcze i ten był powód od niezepsutego młodzieńca, żeby rozstać się z wszeteczną ciotką Filipką.
- Więc twój pierwszy debiut płciowy odbył się z ciotką Filipką? (Bronka nie posiadała się z oburzenia) Czy była chociaż ładna?
- Więcej niż ładna, bez przesady można było nazwać ją piękną.
- Dlaczego powziąłeś do niej taką odrazę?
- Bo wtedy miałem lat 18, a ona 48, przytem ciotka rodzona.
- Dobrześ określił to wyrazem "ohyda".
- Najczęściej młodych niewinnych chłopców wprowadzają w sprawy intymne mężatki lub starzejące łajdaczki.
- No i...potem...pojechałeś już chyba tą drogą?...
- Jeszcze nie...Za wielki był wstręt, za wielka odraza po ciotce Filipce. Po tym fakcie każda kobieta budziła we mnie pogardę i obrzydzenie. Zdawało mi się, że wszystkie są takie bezczelne i wyuzdane jak ciotka Filipka. Unikałem spotkań i rozmowy z niemi. Temperament mój wyładowywałem w partyzanckich walkach z Niemcami. Dopiero opinię i wrażenie co do kobiet poprawiło spotkanie z dziewczęciem-aniołem.

 I opowiedział Bronce swoje spotkanie  i romans z Marynią. Odtąd ona była mu jednym z najprzyjemniejszych tematów w pogawędce z Bronką.
 Marynia wydawała się jemu dalszy ciąg Pity. Gdyby Pita żyła, miała tyle samo lat, taka sama złotowłosa z długimi warkoczami i koloru chabrów oczyma, takaż łagodna, cicha o anielskiej słodyczy.
- Dlaczego nie potrafiłeś być jej wiernym?
- Gdy rozłączono mię z Marynią, miałem 20 lat. Rozbudzone były już zmysły gorącą miłością i pierwszym romansem na podłożu silnych uczuć. Jednakże 5 miesięcy byłem jej wiernym choć na odległość. I wtedy spotkałem niepospolitą kobietę - wampira - demonkę szału i rozkoszy.
 Długo musiała go Bronka prosić, żeby opowiedział szczegółowiej o tej niepospolitej kochance. Nie wymienił nazwiska ani imienia, nazywając w skrócie Gerdą. Miała ona włosy jak roztopione w purpurze złoto, oczy tygrysa, ciało Wenus medycejskiej. Amazonka, sportsmenka, dobrze grała na scenie, wykonywała tańce baletowe, ładnie śpiewała, grała na fortepianie, a przede wszystkiem miała szalony temperament. Żadna kobieta nie potrafiła dać jemu tyle rozkoszy co ona.
 Na froncie w 1920 r. była z nim razem we wszelkich walkach, przy boku jego jako ordynans. Razem szabrowali w Wilnie na paskarzach. Na przykład: przebiorą się za zwykłych żołnierzy i sprzedają paskarzom wojskowe rzeczy: broń i mundury. Za jakąś godzinę zjawiał się tam sam w mundurze oficera, dokonywał rewizję, konfiskował i żądał wielkich opłat za paserstwo, które płacili w strachu przed wielką karą. Albo, gdy wyszperali, który Izraelita lub paskarz znany ma zapas mamony w banknotach czy złocie, przebierali się za maruderów i robili napady rabunkowe.
  Przez podstęp Gerdy z tymi fotografiami znienawidził ją. Zerwał ten romans i stał się zawodowym donżuanem: hulał, pił, tańczył, szalał, broił różne awanturki i uwodził dziesiątki kobiet.
- Czemu taki niestały byłeś w stosunku do kobiet? Czemu nie trzymałeś się dłużej jednej kochanki, a zmieniałeś co kilka dni?
- Chcę posiadać każdą ładną kobietę, którą spotkam. Gdy posiądę, staje się dla mnie przeczytaną książką i już nie mam do niej pociągu płciowego, chce się nowej...
- Z jakiej przyczyny taka dziwna w uczuciach twych seksualnych niestałość? To coś chorobliwego!
- Nie wiem czemu taki jestem. Nie mogę trafić na kobietę, która by zainteresowała mię głębiej intelektualizmem swoim i zarazem nie rozczarowała ciałem. W każdej odkrywam jakieś ujemne strony - duchowe lub fizyczne, albo te braki oba razem, to zraża mię seksualnie. Nie mogę spotkać kobietę, którą mógłbym pokochać jak Marynię, ani takiej która dawałaby tyle rozkoszy jak Gerda.
- Czemu zerwałeś z Gerdą, jeżeli ona tobie taka rozkoszna?
- Nie zerwałem ostatecznie. Spotykamy się co jakiś okres czasu, wtedy romansujemy nie dłużej jak kilka godzin.
- Dlaczego taki dziwny ułożyłeś z nią stosunek?
- Bo nienawidzę...
- To czemu zupełnie z nią nie zrywasz?
- Pożądam jej ciała, jej pieszczot...W rozkoszy seksualnej niezastąpiona jest przez żadną inną kobietę. W każdej nowej kochance szukam - czy nie znajdę rozkoszy tej, co w niej. Na próżno!... Rozkosz 25 kobiet oddałbym za jedną Gerdę...
- Nie rozumiem zupełnie takiej komplikacji, żeby nienawidzić i kochać.
- Nienawidzić i kochać nie można, ale może wytworzyć się nienawiść połączona z żądzą.
- A ona - ta Gerda, jak się odnosi do ciebie?
- Szaleje za mną, na kolanach się czołga, stopy całuje...Jest moją sługą, moją niewolnicą, moim psem...Żeby zdobyć choć na godzinę, choć na chwilę moje zmysły, nie cofnęłaby się nawet przed zbrodnią. A gdybym ja się usunął od niej całkiem, toby mię zamordowała.
- A jak ona reaguje na twoje zdrady?
- Skowycze z bólu i udręki, ale mi nie przeszkadza. Wie o tym, gdyby zrobiła mnie jaką hecę, tobym sprał ją do krwi i straciłaby na zawsze te tak pożądane dla niej ze mną chwilki...
- Znowu nie rozumiem ciebie zgoła ani tej Gerdy: pragniesz ją, pożądasz, przyznajesz ją jako najrozkoszniejszą tobie ze wszystkich kobiet, 25 kochanek oddałbyś za nią jedną, a dręczysz tę kobietę i siebie, unikając z nią spotkań, poprzestając jeno na migawkowych chwilkach przez jakiś przeciąg czasu. Nie rozumiem!...
 Roześmiał się cicho, przeciągle, tym szatańskim chichotem.
- Właśnie, takim sposobem opanowałem tę bestię piekielną. Gdybym nie miał silnej woli tak jak większość mężczyzn wobec pożądanej kobiety, to ja byłbym jej niewolnikiem, a ona tryumfatorką i sadystką. My mężczyźni jesteśmy panami ziemi i królami przyrody, filozofowie życia i mędrcami nauk, wojownicy i obrońcy ojczyzny. A wy kobiety z mózgownicą o 10 procent słabiej rozwiniętą od mózgu mężczyzny, królujecie nad nami, robicie z nas swoje ofiary i niewolników, sługami najgłupszych kaprysów, zachcianek i wykonawców nieraz absurdów waszych. Tym kobiecym narzędziem zwycięskim, waszą imperialną dyktaturą nad nami, to są nasze zmysły. Wskazują to nawet legendy biblijne: Ewa zmusiła Adama do skosztowania owocu z drzewa zakazanego, Dalila obcięła włosy niezwyciężonego Samsona, Judyta zabiła Holofernesa w jego paroksyźmie namiętności. A Goethe tak świetnie odcharakteryzował w "Fauście" zwycięstwo szatana nad mędrcem przez prostytutkę. Ja pod tym względem staram się być wyjątkiem: nie dałem się i nie dam ujarzmić żadnej kobiecie. Wolę być tyranem niż niewolnikiem. Tyran kobiecie imponuje, a gdy imponuje, to kocha go; a mężczyzna - niewolnik wzbudza w kobiecie pogardę i politowanie.
- Ja bym nigdy nie kochała mężczyznę, który w stosunku do mnie byłby tyranem.
- A niewolnika jeszcze mniej...
- Mężczyzna nie powinien być niewolnikiem ani tyranem.
- Względem takich kobiet jak ty czy Marynia, mężczyzna powinien być subtelny, żeby harmonizować z subtelnością swoich wybranek; lecz kobiety gruboskórne cenią i kochają tylko despotów i tyranów, a przede wszystkiem tyran-despota jest ideałem kobiet-demonek lub zepsutych uwielbieniem i adoracją.
Raz - słuchając jego zwierzeń z lubieżnych przeżyć Bronka powiedziała: Jednakże tyś łajdak.
- Mylisz się. Ja nie jestem łajdakiem, tylko prawdziwym mężczyzną. Wedle wskazówek ginekologicznych zdrowy z normalnym temperamentem i żywotny mężczyzna powinien dla oczyszczenia organizmu mieć dwa razy w tygodniu stosunek seksualny. I ja tej normy nie przekraczam, chyba tylko w niespodziewanie ponętnych okazjach...Mężczyźni żonaci tak często nie zadowalniają się żoną, chodzą do publicznych domów i ulicznych dziwek. Ja do publicznych domów nie uczęszczam wcale. Raz tylko z kolegami byłem przez ciekawość. Unikam prostytutek, brzydzę się wszelkich kobiet sprzedajnych lub przechodzące z rąk jednych mężczyzn do drugich. Ale kobiety nadzwyczajnie lgną do mnie. Bardzo czują się pokrzywdzone jeżeli którąś zakochaną zbędę zimną obojętnością. Każda z was woli ze mną romans choćby zakończony zdradą, niż obojętność.

 W tej tak bliskiej przyjaźni oraz uwielbieniu dla Gajżułłda Bronka jednakże stała silnie na straży "wianeczka dziewiczego". On musiał na honor własny jej przysiąc, że tego "wianeczka" nie zabierze. Pomna była przestrogi matczynej i jego własnej, jakie ważne znaczenie w życiu małżeńskim ma ta "cnota panieńska".   Przytem i ambicja panny z pokoleniowej inteligencji grała tu wielką rolę. Nie chciała być jedną z tych wielu, któremi ten Don Juan zadowalniał swoje potrzeby zmysłowe, a potem je rzucał z szyderskim śmiechem.   Wyobrażała sobie jaki to byłby dla niej cios - wstyd, upokorzenie, gdyby on po złamaniu "prawictwa" puścił ją kantem jak pierwszą lepszą dziewuchę z bruku. Na samą myśl o tym gorący rumieniec zalewał jej twarz...Niech ją całuje, niech pieści jak chce, całe jej ciało, lecz do "wianeczka" wara i jemu, chociaż tak pożądany, najmilszy, kochany! Ale on był tu więcej stroną opanowaną. Ona tajała jak wosk w ogniu w tych płomiennych jego pieszczotach, traciła przytomność, była jak odurzona opiumem, jak pijana alkoholem i w tych momentach była całkiem bezbronna, bezsilna, zdana  jedynie na łaskę jego  szlachetności i mógłby w takich chwilach zrobić z nią co by chciał. Jednak hamował się nieraz całą siłą woli, miał dla niej szczerą, serdeczną przyjaźń, nie chciał zawieść jej ufności podłością, oddać za silne uczucia i przyjazne gorące serce.  Przed pójściem do niej najczęściej wyładowywał się u którejś z tych trzech kobiet: sędziny Ludmiły, Racheli Tajcz lub Melanii Daugnorowej, żeby u nich zaspokoić chuć, a z Bronką zadowalniać się tylko pieszczotami i przyjacielską biesiadą. Tamte kobiety nazywał w duchu "przeczyszczającą krew miksturą" albo "tłustym obiadem zmysłów", a Bronka była "słodki deser", "winko najprzedniejsze", "pokarm duszy i serca". Gdy kiedyś zrobiła mu uwagę zazdrości, odpowiedział:
- Tobie jest górna część mojej struktury: głowa, ramiona i serce, a dla nich część moja dolna, która potrzebuje skrobanki regulującej.

wtorek, 23 października 2012

Rozdział XV Na plaży

 Na małej mieliźnie otulona w białe muśliny stała Marynia. Wspaniałe, rozpuszczone włosy złoto popielate lśniły w blaskach słońca zapadającego nad morską tonią. Pozowała do obrazu. Turwidas stał przy rozstawionych sztalugach i malował w skupieniu. Nie był już tym dziwacznym abnegatem. Miał nową jasną koszulę jedwabną z kołnierzem Słowackiego, spodnie perłowe (blado-szare), jedwabne skarpetki w kratki i płócienne trzewiki białe. Szeroki pas brązowy uwydatniał wysoką, zgrabną i muskularną kibić młodzieńczą.


Bałtyk, lipiec 2015


 Cisza była dokoła. Pogodne lazury nieba przeglądały się w lustrzanej powierzchni morza. Fale srebrzysto-kryształowe z cichym kolebały się szmerem pod pieszczotą wiaterku. W dali bielały żagle rybackich łodzi.     Na widnokręgu ukazał się okręt i mknął szybko pod kłębami dymu. Jakaś łódź zbliżała się do brzegu, ciemniały w niej sylwetki i niósł się chóralny śpiew.
 Turwidas upojony pięknem przyrody i zachwycony cudnym modelem był jak w ekstazie. Śliczne oczy jego promieniały jak gwiazdy, twarz kwitła rumieńcami, włosy burzyły się nad czołem jeszcze więcej niż zwykle i w licznych, bezładnych puklach spadały na skronie, boki twarzy i obnażoną szyję, mieniąc się w słońcu brązem i miedzią. Był podobny teraz do zjawiska z bajki. Pracował bez odpoczynku.
- Panie Franciszku, już dosyć na dzisiaj...Ja się zmęczyłam.
- Panno Mario, jeszcze jedna chwileczka i szkic będzie gotów, a od jutra przystąpimy do robienia oryginału.
Odgarną wichr grzywy z czoła, otarł chhusteczką krople potu i malował dalej.
 Tymczasem łódź z rozśpiewanym towarzystwem zbliżała się coraz więcej. Teraz wyraźnie było widać trzech wojskowych i cztery jaskrawo ubrane panie.
 Marynia przypatrywała się chwilę uważnie, przysłaniając oczy dłonią od słońca. Nagle przybladła...Poprawiła szybko swoje muśliny i obróciła się w drugą stronę. Malarz obejrzał się też na łódkę, śpiewające towarzystwo oderwało na chwilę jego myśl od obrazu.
- Oho! Mój kuzynek ze swymi kolegami ostro asystują Amerykankom-lądu już im za mało.
Szkic już był na wykończeniu. Łódka zatrzymała się koło mielizny, gdzie do obrazu pozowała Marynia. Dwóch tęgich rybaków zaniosło damy do brzegu, a oficerowie przebrnęli w swoich długich kawaleryjskich butach. Amerykanki przyglądały się ciekawie  malarzowi i pozującej mu do obrazu dziewczynie.
- Czy poznajecie koledzy? - Zawołał Dżuigiras. - To jedna z tych ładnych panienek, które widzieliśmy w kawiarni "Sypsena" kilka dni temu. Prostka patrzył z zachwytem na Marynię, przypominającą jakąś wizję obłoczną.
- Szelma Pranas ma gust! - Szepnął kręcąc wąsika dłużej niż zwykle.
Gajżułłd obserwował ją spod chmurnie ściągniętych brwi i milczał ćmiąc papierosa. Szczupła, wysoka Argentynka o rudo-złotawych włosach i w złotym pince-nez wykrzywiła się złośliwie i przysunęła do oczu binokle, nastawując impertynencko w stronę Maryni.
- Tak, niebrzydko - Rzekła. - Temu pięknemu malarzowi jest widocznie modelem do obrazów i... pokarmem dla serca.
- A ten malarz - co za śliczny chłopiec!! Jakieś bajeczne oczy! Co za włosy! A cera jak rozkwiłty pąk róży! I taki młodziutki, świeży!...Zachwycały się jej towarzyszki.
Gajżułłd zwrócił się do tej pierwszej. Rumieniec gniewu miał na twarzy, oczy ciskały gromy.
- Panno Akwelino! - Rzekł. - Mniej złośliwości wobec młodych panien! Bo taka złośliwość zdradza staropanieństwo.
 Akwelina popatrzyła na niego jadowicie i myślała nad odpowiedzią, zanim ją znalazła, Gajżułłda już przy niej nie było. Podszedł do Turwida i stanął obok. Przyglądał się chwilę szkicowi, gdzie postać Maryni widział jak żywą. Przedstawiała geniusz w postaci białoskrzydłego anioła w tęczowej szacie. Stała na samotnej skale osnutej obłokami, w blaskach zachodniej zorzy. Trzymała wieniec laurowy i wzywała młodzieńca płynącego do niej po wzburzonym morzu. Młodzian ten miał śliczne i uduchowione rysy Turwida. Oczy tęskno wzniesione ku skrzydlatemu geniuszowi. Pchnął wątłą łódź swoją po groźnych falach, omdlałym ramieniem dźwigając wiosła toczył rozpaczliwą walkę z morskimi bałwanami. Nadzieja mocna dobicia do szczytu geniusza dodaje mu odwagi, męstwa i siły.
- Ma jednakże niemały talent - Pomyślał Włodzimierz ulegając mimowoli zachwytowi nad pięknością tego utworu malarskiego. - Jeżeli pójdzie tą drogą wytrwale, może być sławnym i to w niedalekiej przyszłości.
Od obrazu pobiegł wzrokiem do Maryni, która stała teraz z gorączkowemi wypiekami i spuszczonemi oczyma.
 Zazdrość bolesna, wściekła szarpnęła jego istotę. Ledwo się pohamował od nieprzepartej chęci rozbicia tego wspaniałego dzieła sztuki.

- A Pan czego tu przyszłeś? - Zapytał artysta opryskliwie. - Przeszkadzasz mnie w robocie.
Silna dłoń oficera oplotła kiść ręki malarza jak żelazną okową.
- Chodź... Mam kilka słów.
Pranas drgnął pod dźwiękiem tego przyciszonego głosu. Szedł posłusznie. Stanęli w wydmie za wysokim pagórkiem.
- Panie Pranas, słuchaj co ci powiem: ty się kochasz w pannie Stargwiłłównie. Ale pamiętaj - biada wam obojgu jeżeli jej serce zdobędziesz!!...
Puścił dłoń Turwida i odszedł prędko jak złowieszcze widziadło.
Pranas stał chwilę nieruchomo. Potem zacisnął pięść i pogroził w stronę gdzie zniknął huzar.
- Judasz!...Gad!...Diabeł!...
 Pławi się w rozpuście i plugawą ręką swoją śmie targać cudną idyllę naszą. Myśli, że ja się zlęknę bezczelnych jego pogróżek! Nie! Nigdy!! Nie ustąpię mu szczęścia mego. Niech Ona sama wybiera z nas dwóch.
 Poszedł do swoich sztalug. Maryni już nie znalazł. Domyślił się, że poszła do wydm, gdzie zostawiła swoje ubranie. Lecz zauważył, że nie było też Gajżułłda i serce jego załopotało bolesnym niepokojem. Drżącą rękę poprawiał pędzlem obraz, a wzrok jego biegał niespokojnie dokoła.
 Nieopodal niego rozsiadło się towarzystwo Amerykanek- wesołe, hałaśliwe.
 Gdy Turwidas z Gajżułłdem odeszli, Marynia opuściła mieliznę na której pozowała i wolno podążała do wydm gdzie zostawiła ubranie. Gajżułłd tymczasem wyszedł zza pagórka, gdzie groził malarzowi i zobaczył ją. Nie namyślając się zawrócił raptem ku niej i zbliżał się szybko. Ona to widząc przyspieszyła kroku z bijącym gwałtownie sercem.
 Już znalazła się w swojej wydmie za wysokim pagórkiem porosłym trzciną morską. Pochyliła się nad ubraniem otrzepując je z piasku. Wtem stanął przed nią Gajżułłd. Zobaczył rozrzucone na piasku ubranie i domyślił się, że tylko trykot i białe muśliny otulają jej ciało. Świadomość, że ukochana dziewczyna, którą dotychczas wyróżniał ze wszystkich kobiet i czcił jak świętość - w takim skandalicznym stroju pozowała pięknemu artyście w dalekim i odludnym miejscu - wywołała w nim wściekłość, żal, ból i zazdrość. Słowa Amerykanki: "modelem do obrazu i pokarmem dla serca" ponurym w jego duszy zadzwoniły echem.

 Gęste, sinawe brwi załamały się ściągając w groźną bruzdę, a ciemne zielono-stalowe źrenice zrobiły się czarne ja noc i zamigotały czerwonymi płomykami jak łuna na schyłkowym niebie jesiennym. W wyrazie jego twarzy było w tej chwili tak coś złowrogiego, że Marynia zadrżała z przerażenia całym ciałem i stała blada jak opłatek, przyciskając szczelnie do siebie muśliny rozwiane trochę przed chwilą.
- Czy jesteś naga pod temi muślinami? - Zapytał syczącym głosem.
Fala krwi zalała twarz jej i szyję. Drgały usta i nozdrza.
- Bezczelny!! Precz mi z oczu!...
- Tyś bezczelna!...
 I silnym szarpnięciem dłonią zerwał muśliny i trykot, obnażając jej ciało. Marynia krzyknęła, okrywając się płaszczem włosów, zasłaniającym ją do kolan i z płomieniem w oczach wymierzyła mu silny policzek.
 Twarz oficera zrobiła się szara. Rozchyliły się szkarłatne wargi i błysnęły straszliwie olśniewająco białe, drapieżne zęby. Porwał obie jej ręce, skrzyżował na plecach i rzucił ją na ziemię, przyklękając nad nią. Gniótł ją i ściskał konwulsyjnie. Po twarzy jego przebiegały drgawki, a z piersi świszczący wychodził oddech. Ona skamieniała, niema patrzyła nieruchomo zastygłemi źrenicami w jego rozszalałe oczy.
- Włodzimierzu - Wydarł się wreszcie ze zbielałych warg szept głuchy. - Zabij mię...jeśli chcesz...zbeszcześcić...
- Ty kochasz...Turwida?!
- Nie!...Nie...
- Ale...romansujesz?!
- Nie!...
- Możesz przysiąc, że nic...między wami??
- Przysięgam na... duszę mojej matki!!..
 Teraz drgnęły skrucha i wstyd w tej dzikiej duszy. Pierzchły wściekłość i zazdrość. Jeszcze pochłaniał ją wzrokiem. Miał w swoich ramionach tę najdroższą: nagą, cudną, bezbronną. Miał przy swoim łonie tę - niezapomnianą, upragnioną... Szalona żądza przyciskać spalone usta do niej - całować i tulić bez końca, piekła go ogniem. Całą siłą woli opanowywał ten szał uczuć i zmysłów.
 Zrobiło mu się nagle słabo. Oczy zaszły mgłą. Jakiś go tuman otoczył różowy i nic przez moment nie widział prócz tych śnieżno-białych kształtów drżących w jego ramionach. Serce zdawało się wyskakiwać mu z piersi od nadmiernego bicia. Żarem gorzały wszystkie jego zmysły i dreszcz trząsł febryczny.
 Znów szept cichy:
- Miry!... Błagam!...Puść mię!...
 Łzy wielkie i czyste jak perły zasłoniły chabrowe oczęta i zaczęły spływać jedne za drugą po zbladłych jak kreda policzkach. Ocknął się...Czuł upokorzenie...Wstyd aż do bólu...Wstręt do siebie.
- Marynieczko- Wyszeptał. - Przebacz. Miłość chwilami doprowadza mię do obłędu.
 Ucałował obie jej ręce i stopy. Zerwał się i zniknął za pagórkiem wydmy. Wracał do swego towarzystwa. Szedł jak pijany, blady, drżący febrycznie. Znalazł wszystkich stojących przed obrazem Turwida. Amerykanki zachwycały się przesadnie, nie szczędząc młodemu artyście komplimentów i czułych spojrzeń.
Gdy Gajżułłd zbliżył się do nich, Akwelina - której uwadze nie uszło widoczne jego poruszenie - zapytała ze złośliwym uśmiechem, skrywając tym swoje rozdrażnienie: co Pan rotmistrz tak długo porabiał w wydmach? Czy nie rywalizujesz Pan z malarzem? Widziałam jak zniknąłeś za jego modelem.
 On zmierzył ją szydersko.
- Innym razem, gdy za niezbędną potrzebą będę zmuszony oddalić się od towarzystwa, niech Pani mnie asystuje, żeby nie rozstrajać sobie nerwów podejrzeniami. Tylko podczas tej asystencji proszę zdjąć pince-nez, inaczej narazisz się Pani na nieestetyczny widok.
 Argentynka roześmiała się swobodnie, zadowolona że podejrzenie jej było mylne. Uderzyła do po karku, mówiąc z czułym wejrzeniem:
- Ah, tu velniukas! (Ach, ty diablę!)

 Druga Amerykanka biało-różowolica i miedzianowłosa, ze śmieszną szyją i powabnemi kształtami, nie spuszczała z niego dużych i łagodnych oczu jasnoniebieskich, uśmiechając się tkliwie koralowemi ustami. Potem podeszła do niego i biorąc pod ramię szepnęła:
- Chodźmy, mam sekret...
Odprowadziła do kilkanaście kroków od towarzystwa.
- Włodzimierzu - Szeptała. - Mano sirdis nezami (moje serce niespokojne)... Ja ciebie tak pokochałam!... Tyś pierwszy mężczyzna dla którego stałam się wiarołomną żoną... A tyś może inną kobietą zajęty? Może wtedy...skłamałeś?...
- Co ja skłamałem?
- Że mnie kochasz...
- Chacha! O miłości i mowy między nami nie było. Czemu mnie czynisz zarzuty kłamstwa?
Wpatrywał się w nią przymrużonemi drwiąco oczyma.
 Amerykanka przesunęła drżącą dłonią po swych bujnych, jedwabistych włosach. W oczach jej błyszczały łzy.
- Mówiłeś: "ja pragnę ciebie"...
 Zaśmiał się z cicha, cynicznie. Rad był, że jest istota którą podręczyć może dla ulgi własnej udręki.
- Pragnąć jeszcze nie jest kochaniem. Lubię ciebie, jesteś serdeczna i miła, a twoje powabne ciałko otulone w jaskrawe jedwabie, śliczne usta i ząbki i włosy drażnią moje zmysły. Ta noc nasza... dała mi rozkosz. I zanim jestem w Połądze mogę twemu sercu służyć dopóki chcesz...
- Ja pragnę żeby nasz stosunek łączyła przyjaźń i miłość. Ty przecież pierwszy mój kochanek. Byłam zawsze (tu głos jej stał się szeptem) tak wierną mojemu mężowi...
- Miła moja Melu, nie bądźże dziecinną! Przy twojej piękności i wdziękach jest fenomenem zdradzić męża dopiero po 10-ciu latach (jeżeli nie fantazjujesz?), bo trudno przypuszczać, żebyś w Czikago nie miała okazji.
- Takiego jak ty nie spotkałam. Kochałam mego męża, on był rozumny i dobry.
Spod jej spuszczonych, długich rzęs potoczyły się dwie łzy i niespodzianie zaczęła chlipać.
Gajżułłd ściągnął brwi, a twarz jego smagło-bladą okrasił rumieniec gniewu.
- Melu - Mówił przez zaciśnięte zęby, gniotąc jej rękę. - proszę cię, tylko bez łzawych scen! Bo uciekam w tej chwili i nie zobaczysz mię więcej. Ja szukam w kobiecie pociechy, zapomnienia, a ty chcesz mię poić nową goryczą...burzysz moje nerwy, które dosyć stargane przez głupie życie...
- Boli mię niewymownie, że byłam tobie tylko upojeniem zmysłów. Ja pragnę twego serca, przywiązania... Ja pragnę twej miłości!...
 Znowu ten cyniczny śmiech przytłumiony.
- Melu, przecież nie jesteś osiemnastoletnim dziewczęciem, żebyś bawiła się w sentymentalność. Podobamy się wzajemnie i możemy sobie dogadzać na ile czujemy potrzebę. Masz - jak powiadasz - dobrego męża, który za dwa miesiące przyjedzie z Ameryki z prezentem w ładnym kapitale. Masz dwie nadobne córeczki. Dla nich - dla rodziny swojej zachowaj miłość! Ja nie chcę kraść twego serca, które należy się twoim dzieciom i panu Daugnorze. Więc będziemy zakochaną pareczką sezonową zanim wyjadę do Kowna. Potem pozostaniemy tylko jako dobrzy znajomi i kwita!
Pani Melania z trudem powstrzymywała chlipanie. Łzy gwałtem cisnęły się jej do oczu. Co chwilę gorączkowo poprawiała włosy i ocierała nos chusteczką. Milczeli kilka minut oboje stojąc tuż przy morzu. On zapalił papierosa i patrzył posępnie przed siebie w dal seladynową. Wreszcie Daugnorowa spojrzała przez łzy na jego twarz. Delikatnie oparła dłoń na ramieniu jego.
- Ciebie coś gnębi - Rzekła tkliwie.
Usta jego drgnęły i zacisnęły się kurczowo, a oczy zwęziły się boleśnie. Milczał nie odrywając wzroku od morza.
- Naprawdę, co ci jest Włodeczku? Powiedz!
Milczał jeszcze chwilę. Potem wstrząsnął głową jak młody koń grzywą i zwrócił się do Meli. Pieścił ją teraz ognistemi swojemi oczyma. Wziął obie jej ręce.
- Czy mię żałujesz Melu, gdy jestem smutny?
Na biało-różowej jej twarzy rozlała się iście macierzyńska tkliwość.
- Bardzo żałuję! - Głos jej brzmiał tak poczciwie i szczerze.
Oparł jej ręce na swoich piersiach, przycisnął je jedną dłonią, a drugą głaskał powoli, delikatnie od kiści do ramienia.
- Ja przecież taki niedobry...bez serca...burzyciel pokoju...- mówił cicho.
- Kocham cię wszystko jedno, choćbyś nawet był złoczyńcą.
- Dobra i miła istota z ciebie, Melu. Chyba i ja nie zapomnę cię długo.
Podniósł do ust jej ręce i przycisnął przeciągle gorące jak pieczęć wargi.
Pani Melania ledwo się pohamowała, żeby nie zawiesić się na jego szyi i całować te rozpalone usta. - Niech on ją nie kocha...Niech ją zdradza! Niech rzuci! Byleby jeszcze choć kilkanaście, choć kilka dni był jej kochankiem.
Pieścił jej ręce. Na twarz jego znów powracała chmura. Zapalił papierosa. Po chwili milczenia Pani Melania zapytała:
- A co zrobisz z Akweliną? Czy ożenisz się z nią?
- A niech Pan Bóg broni!!..
- To bogata panna, chyba najbogatsza ze wszystkich panien w Litwie. Ma może 10000 dolarów w gotówce, drogocenną biżuterię i trzy domy w Buenos Aires.
- Jestem syty i ubrany bez jej dolarów. Ożenię się wtedy, gdy się dobrze wyburzę. A ta reakcja nastąpi chyba za 20 lat dopiero.
Spojrzał na Melę i uśmiechnął się demonicznie.
Ona westchnęła.
- Biedna Akwelina! Ona tak się zapędziła w tobie.
- Szał sezonowy krótkotrwały, a dla uchodzącej młodości to zdrowo- najlepszy eliksir życia. Cha cha cha!
Pierzchnęła chmura z jego nastroju. Zagrała w nim jakaś krotochwilna wesołość. Szli obok ramię przy ramieniu.
Zastąpiła im drogę Akwelina.
- Coś zanadto flirtujesz, Melu! - Rzekła tonem żartu, lecz w liliowo-niebieskich jej oczach, z których zdjęła pince -nez miotał się gniew, poszerzając krótkowzroczne źrenice i tak nienormalnie duże. - Chyba zapominasz, ze masz męża?
Daugnorowa zarumieniła się, zażenowanie swoje zamaskowała śmiechem brzmiącym nienaturalnie.
- Cóż dziwnego, od trzech miesięcy jestem słomianą wdową.
Akwelina wypukliła wargi złośliwie.
-Czy uważasz, iż to zadługi post dla twego temperamentu?
- Przecież my jako Amerykanki postów nie przyznajemy. Mój mąż w Czikago zapewne życia świętoszka też nie prowadzi. Co do mnie jestem przede wszystkim swacią, a swatowie mają specjalne przywileje...

Niska, ognista brunetka w czerwonej woalowej sukni stała obok Prostki i z uśmiechem przyglądała się dwom damom przylepionym do ramion Gajżułłda.
- Jak myślisz Panie Karolu, czy ta dwójka nie pobije się o Gajżułłda?
Kapitan z łobuzerską miną podkręcił wąsika.
- Czy ja wiem? Przecież w Ameryce bokserski pojedynek przyjęty i wśród kobiet.
- A jakże! Ja gdybym miała rywalkę zaraz wyzwałabym na boksy. A po zwycięstwie wrzuciłabym w fale Bałtyku, niechby popłynęła na ucztę morskim potworom.
- Jak uważam Pani Domicela jest niebezpieczną osóbką pod każdym względem.
- A tak, kochany Kapitanie! Moje uczucia nie mają granic, tak w miłości jak i w nienawiści. Bieda i tobie, jeżeli mię zdradzisz!...
- W tym wypadku zemsta Pani byłaby niesłuszną. Przecież zawczasu...uprzedziłem o mojej niestałości.
- Ja też nie należę do stałych w uczuciach. Dowodem tego, że tylko półtora roku żyłam z mężem pierwszym, a rok z drugim, zaś od trzeciego - po sześciu miesiącach uciekłam aż tu, do Litwy. Ja kocham krótko, ale za to gorąco...A mężczyzna ma prawo tylko wtedy mi się sprzeniewierzyć, gdy usunę go ze swego serca.
- A czy pani się zgadza, żebym ja swoją kandydaturę postawił na czwartego małżonka? Tylko z tym warunkiem, że termin rozwodowy nastąpi w dniu zakończenia mojego urlopu.
Pani Domicela uczuła urazę.
- Czyż po dwóch tygodniach Pan będzie już sytym moją miłością?!
- Czy będę ja "syty" czy "głodny" tej kwestii nie poruszymy. Pani wyraźnie mnie objaśniła, że czasokres małżeński w każdej następującej jego kolekcji - o wielki procent Pani skraca. Więc ta czwarta kolekcja, którą będzie stanowiła moja osoba, powinna mieć termin najkrótszy od trzech poprzednich. Czy zgoda Pani Domicelo?
Pani Domicela zaśmiała się z widocznym przymusem, pobłyskując dwoma rzędami białych drobnych ząbków.
- Taka ugoda powinna mnie przynieść dobry upominek...
-Owszem, Pani Domicelo! Ja hojny jestem w zostawianiu upominków, ale...tylko żywych...
Pani Domicela wydęła zmysłowe, ładne usteczka.
- Ja nic żywego mieć nie lubię z wyjątkiem chłopaka z czarnym wąsikiem.
Kapitan roześmiał się wesoło.
- Brawo, Pani Domicelo! Teraz na serio zaczynam kochać się w Pani. Daj ucałować rączkę.
Mała Amerykanka zrobiła dziecinny grymas.
- "Rączka"? Fi! Co za przyjemność! Od tego rodzaju czułości my w Ameryce odwykłyśmy zupełnie.
prostka przysunął się do niej, zaglądając z uśmiechem zalotnym w oczy.
- A jak....?
Nie odsuwając się od niego pokazała palcem na usta.
- Tu...Ale gdy nikt nie widzi...
- Doskonale! Więc ugoda zawarta!
- Tak, niby...
Ubawiony kapitan podniósł ją trzy razy w górę aż ponad swoją głowę.

Siostrzenica Melanii panna Regina, Dżuigiras i Turwidas siedzieli razem w półleżących pozach. Młodziutka Amerykanka prosiła malarza o zrobienie jej portretu.
- Najlepszy portret Panny Reginy to moje oczy. - Mówił porucznik ułanów. - Żaden artysta nie potrafi ująć tego czaruna płótnie, a moje oczy pędzlem zachwytu malują każdy rys twój!
I jasną, wichrowatą głową ocierał się jak kot o jej ramiona (preludia czułości Litwinów). Regina uśmiechnęła się z lekka, wydymając dolną wargę na znak, że komplement nie robi na niej żadnego wrażenia, uważając to za należność sobie. Za to owe kocie umizgi ładnego oficera działały silniej. Gorący rumieniec powlekł jej twarz i tak wiśniowo-różową. On prosił:
-Panele Regite (Panno Reginko), przejdźmy się trochę. Mnie już kości zaczynają drętwieć od tak długiego siedzenia: trzy godziny przesiedzieliśmy w łódce i już godzinę chyba siedzimy tu na plaży. Pójdźmy drogą między wydmami. Wyjdziemy do ładnego lasu. Tam dużo malin i sinic (1).
- Maliny i sinice - świetnie!! Idziemy!...
Poszli trzymając się za ręce jak sympatyzujące z sobą dzieci. Gdy znaleźli się pośród wydm, Dżuigiras obejrzał się dokoła czy kto nie widzi, pochwycił w silne objęcia Regitkę i gorąco ją pocałował. Gdy chciał powtórzyć ten pocałunek, przegięła się wstecz odgradzając się od niego rękami na całą ich długość.
- Dlaczego mnie całujesz?
- Bo kocham ciebie.
- Czy naprawdę kochasz mię, Witoldzie?
- Kocham cię, kocham Regite "kaip dangaus saulute" (jak z nieba słonko)!
- Jeżeli prawdę mówisz, że mnie kochasz i chcesz całować, to musisz ze mną ożenić się.
- Dobrze, dobrze, najdroższa! Bierzmy ślub choć jutro.
-Ja mówię zupełnie serio, bez żartów...Nie chcę całować się z mężczyzną, który nie będzie moim mężem.
- No tak, no tak! Od tej chwili jesteśmy narzeczeni.
- Czy naprawdę?
- Naprawdę! Naprawdę!
- Więc dzisiejszego wieczoru pójdziesz ze mną do naszego domu i oświadczysz się rodzicom o moją rękę. Czy zgadzasz się?
- Dobrze, zgadzam się, jak ty chcesz. - Szybkim ruchem obezwładnił jej ręce, przycisnął ją znowu do siebie i pokrywał całą twarz pocałunkami. Regina nie oddając pieszczoty stała w jego ramionach nieruchomo, przyjmując te pocałunki ze zmrużonemi oczami.
- Już dosyć...Nieprzystoi tak długo się całować skoro nie jesteśmy jeszcze po ślubie ani po zaręczynach...Idźmy na maliny.
- Nie ma tu malin w pobliżu. Chciałem być sam na sam z tobą i skłamałem co do tych malin. "Tu mano gelele brangijoi" (2).
Nie dał jej się uwolnić ze swoich objęć przyciskając do siebie coraz namiętniej. Nawet ukazanie się Maryni jego ognistej nie przerwało pieszczoty. W podnieceniu swoim nie zauważyli ją narazie. Ona tuż mimo nich przeszła w swoim białym, płóciennym kostiumie i ze splecionymi w dwa warkocze włosami. Stanęła na pagórku pod którym oni siedzieli wysoka i smukła jak biała statua. Chwilę spoglądała na towarzystwo rozłożone przy sztalugach malarza. Pochwyciła spojrzenie Turwida i skinęła nań ręką. Artysta zerwał się z piasku i zwijał szybko sztalugi.
- Nie odchodź Pan - Rzekła Domicela. - Zostań z nami, potem pójdziemy do nas wszyscy na kolację.
- Pranas w milczeniu zwijał dalej sztalugi.
- May zaprosimy tu tę pannę, dobrze Panie Pranas? - Odezwała się Melania.
- Daj pokój! - Mruknęła Akwelina. - Po co nam tu nieznajoma panna.
- Będzie towarzystwo dla Reginy - Odpowiedziała Daugnorowa, która wyczuwała w Maryni "pannę błękitnej krwi" i chciała wciągnąć do swego kółka - przez ciekawość poznania typu z ziemiańskiej sfery. Zaczęła machać ręką, wołając: "Panele", prosimy do nas!
Marynia nie raczyła ani gestem odpowiedzieć, znikła natychmiast z pagórka.
- Jakaś dzika dziewczyna - Rzuciła Akwelina, która szczególną antypatię powzięła do Maryni.
- Niech Pan ją namówi do nas i razem przyjdziecie - Zachęcała Pani Melania.
- Ani myślę!...
- Dlaczego? - Spytała Domicela.
- Takie towarzystwo to nie dla panny Stargwiłłówny. - Odparł z flegmą, zakładając sztalugi na plecy.
- Czy tak wysoko podniosłeś Pan swój piękny modelek? - Zadrwiła Akwelina.
- Bez porównania stoi ona wyżej od ciebie, małpo malowana.
Odszedł, sucho rzuciwszy "sudiewu".
- To nie artysta, lecz pastuch albo wariat! - Donośnie rzuciła za nim Akwelina.
- Cho cho cho! - Roześmiał się malarz i zniknął wkrótce za wydmami.

----------------------------------------------------------------------
(1) Tak na Litwie nazywają czarne borówki.
(2) Ty mój kwiatuszku drogi

niedziela, 30 września 2012

Rozdział XIV Podwieczorek ciepłej wdówki

 Lampa pod różowym abażurem zalewała mistycznym półmrokiem pokój Baronowej. Dokoła stołu zastawionego wyborną zakąską i napitkami, z wazą kryształową na środku pełną wspaniałych świeżych róż - siedziało wesołe towarzystwo: Pani Benigna, Pani Halina, niejakaś Panna Kizia - przekwitła już dziewoja lecz jeszcze dosyć ładna, Prostka, Gajżułłd, Dżuigiras i malarz Turwidas. Baronowa wspaniałomyślnie artyście przebaczyła...przez wdzięczność, że zaznajomił ją z z tymi oficerami do których tak gorąco wzdychała. Od pamiętnego wieczoru w kurhauzie sylwetki trzech kawalerzystów (a mianowicie pięknego huzara) nie dawały jej spokoju, burząc nie starzejące fermenty zmysłów. A ten poczciwy chłopczyna (tylko trochę durnowaty i bez temperamentu) spełnił jej najgorętsze życzenie...
I oto siedzi tu jak królowa, w swoich karmazynach i złocie, otoczona trójką najpiękniejszych z całej Litwy oficerów. Z lewej strony siedzi ten cudny huzar z demonicznemi oczyma, w którym zakochała się namiętnie od pierwszego spojrzenia. Teraz zagląda w oczy zalotnie, przyciska się do kolan. Z prawej ma czarnookiego i z czarnym wąsikiem kapitana. Też uśmiecha się do niej czule podkręcając wąsika, szepcze komplementy.
- Ach co za rozkoszna chwila!! Ileż życie jednakże ma czaru!
Dżuigiras siedzi obok Panny Kizi, która kokietuje go zajadle. Pani Halina siedząca między Prostką i Turwidem spogląda z ukontentowaniem na gości i promieniejącą przyjaciółkę. Złotowłosa i czarnooka pokojówka Baronowej Zośka usługiwała do stołu. Łakome spojrzenia kawalerzystów leciały ku niej ukradkiem, natomiast sygnały dawane nogą były śmielsze. A dziewucha rumieniła się po białka i rzucała lękliwym wzrokiem na trzy panie, czy nie ma w ich źrenicach gromów.
Zmniejszała się na stole szybko wykwintna zakąska, ciasta i owoce, opróżniały się flaszki z krupniczkiem i starym winem, a kawę ze śmietanką ledwo pokojówka mogła nadążyć z nalewaniem. Humory wszystkich były wyśmienite, leciały żarty, koncepty, śmiech.
- Wieczór róż! - Zawołał Prostka. - Na stole wspaniałe róże i dokoła stołu trzy róże.
Na to Gajżułłd:
- Słabe określenie "trzy róże", to są królowe róż!...
- O uwielbiona królowo róż! Czy mogę być twoim paziem?
I kapitan Prostka całował powoli piękne, opierścienione paluszki Baronowej.
Gajżułłd zrobił groźną minę, poza plecami Pani Benigny sięgnął do czarnej gęstej czupryny Prostki, odrywając go w ten sposób od rąk Baronowej.
- Ty łajdaku! Co robisz?! Jak śmiesz tak zuchwale spijać nektar miodowy z tych ślicznych paluszków. Kto ci pozwolił!?
- W tych paluszkach taki niewyczerpany zdrój tego nektaru, że i tobie go nie zabraknie.
- Ja w takich razach żadnych podziałów nie przyznaję. Te paluszki są wyłącznie moją własnością - wara ci od nich!
I na chwilę Gajżułłd zagarnął obie ręce pani Benigny czującej się w siódmym niebie.
- Poczekaj zdrajco, jutro do ciebie przyślę sekundantów...


Turwidas widząc te umizgi oficerów do 50-letniej Baronowej dusił się powstrzymywanym śmiechem i przesyłał znaczące spojrzenia siedzącemu naprzeciwko kuzynowi. Ułan uważał, że i on powinien okazać jakieś zainteresowanie romantyczną i tak wielce gościnną panią domu. Mrugnął najpierw porozumiewawczo do panny Kizi i rzekł:
- Szczęśliwi ci moi koledzy - siedzą obok naszej królowej. Włodzimierzu, zamieńmy z tobą miejsca...
- Aha! Zachciało się! Nie ma głupich!...
- Oj! Jak ciężko żyć wśród egoistów! Łzy tylko i "kocą" się...
Dżuigiras przyłożył do oczu serwetkę niby płacząc. Panna Kizia załamała ręce z  tragicznym grymasem.
- O Pani Baronowo! Tak bez sumienia zagrania Pani serca tych wszystkich trzech naszych bohaterów. Zostaw Pani i nam z Panią Haliną choć po kawałku tych ciepłych, dobrych serduszek.
Rozanielona Baronowa przewracała oczy, spoglądając na wszystkich z miodową słodyczą.
- Ach! Moja Kiziuniu! I jabym się radowała choćby kawałeczkiem serca tych ślicznych chłopaczków...Ale mi się zdaje, że te kawałeczki są już rozdane wśród dziesiątek kobiet, a nam ani okruszyny już nie ma - Odpowiedziała bardziej niż zwykle aksamitnym głosem, zasyłając oficerom omdlewające spojrzenia.
- Królowo - Rzekł huzar. - Nasze serca są tak olbrzymie, że rozebrawszy je na kawałki można zbudować piramidę. Więc u stóp Pani możemy w dobrej miarce te kawałki złożyć.
- Lepiej jedno serduszko choć maleńkie, ale szczere, wierne i kochające - Modulowała Pani Benigna.
- Pani zmienna w swoich zdaniach, przedtem była mowa o kawałkach...okruchach...a teraz już się chce całości.
- Ach! Pragnienia człowieka nie mają granic - I Baronowa westchnęła tęskno.
Prostka zaśpiewał dobrym tenorem:

Pragnę ja ciebie, dziewczyno!
Ach, jak cię pragnę, kochanie!!
Bądź moja, o ty jedyno!
W niebie czy piekieł otchłani!...

- Śliczny masz głos, kapitanie! - Zawołała entuzjastycznie Baronowa. - Proszę bardzo jeszcze coś zaśpiewać.
- Prosimy, prosimy!... - Powtórzyły Pani Halina i Panna Kizia.
- Coś tęsknego, rzewnego...Gdzie dużo uczucia...Miłości...- Dodała pół szeptem Pani Benigna.
- Czy Pani jest sentymentalna? - Zapytał uśmiechając się Prostka.
- Bardzo! Mianowicie gdy kocham...
- Czy na Panią często przychodzą momenta miłości? - Z poważną miną pytał Gajżułłd.
- Jestem bardzo wrażliwa i uczuciowa... - I Baronowa spojrzała na niego z tak bezmierną czułością, aż łzawa powłoka zapaliła czerwonym blaskiem jej białka.
- Pani jest nie tylko królową róż, lecz i aniołem słodyczy - Słowa te Gajżułłd zakończył długim westchnieniem, którym powstrzymał wyrywający się śmiech.
- Czekamy na śpiew - Zwróciła się niecierpliwie do Prostki Pani Halina.
 Zaczynała zazdrościć powodzenia przyjaciółce. - Dlaczego oni wszyscy pochłonięci Benią? Czyżby tak mocno gorzej wyglądała od Baronowej? Nie, to nie może być, Benigna od niej o parę lat starsza. A dawniej w piękności Pani Halina zawsze ją kasowała. Tylko Benia miała jakiś wabik szczególny, który pociągał mężczyzn.
 Mimowoli rzuciła okiem na duże lustro stojące przy ścianie, gdzie doskonale odbijały się postacie całego towarzystwa. Stanowczo ona i teraz ładniejsza od Beni. Czy można porównać głowę Baronowej z nieproporcjonalnie dużym nosem i popsutemi atropiną oczami z jej rasową główką o klasycznych rysach. Tylko tamta opływa w dostatkach i wszelkich wygodach, nie ma żadnych kłopotów, zajęta jedynie sobą, więc zakonserwowała dobrze ciało, nie ma zmarszczek i nie wstydzi się tak rzucająco malować się najlepszymi szminkami, sprowadzanymi z Paryża, dlatego wygląda młodo i bogata, to lgną gachy.
- Och! Gdybym ja była 10 la młodsza, to bym tego huzara odbiła od niej! - Po żyłach Pani Haliny przebiegło coś gorącego...Jeszcze raz spojrzała w lustro i westchnęła boleśnie.
Prostka nie dał się długo prosić o śpiew. Wstał, przybrał pozę artysty na scenie i dźwięcznym, miękkim tenorem zaśpiewał śpiew rosyjski jeden z najładniejszych romansów: "Szepnuw prasti".
Piękny śpiew przystojnego kapitana zrobił wielkie wrażenie na trzech paniach. Zasłuchane patrzyły na niego jak w obraz. Baronowa wybrała różę z wazy i przypięła mu do munduru, mówiąc pieszczotliwie:
- Niech ta różyczka będzie dowodem naszego uznania dla ślicznego śpiewu i świetnego głosu Pana.
Gajżułłd nie chciał ustąpić koledze.
- Dzisiaj wieczór - spectacl - zawołał. - Koncert śpiewu już się odbył, a teraz będzie balet.
- Balet? O, świetnie! A kto wystąpi z tym baletem?
- Jeżeli Panie pozwolą, to ja. Czy Pani gra kozaczka? - Zwrócił się do Pani Haliny, wiedząc o jej muzykalności.
- Gram! Gram!
 Za chwilę spod długich, cienkich palców Pani Haliny popłynęły skoczne dźwięki narodowego kozaczka. Gajżułłd odpiął z pasa krzywą szablę huzarską i puścił się w taniec. Tańczył z wielkim temperamentem właściwym ludziom wschodu. Jego niezwykle zgrabna kibić gięła się jak wąż w błyskawicznych skokach i kołach. Olśniewającej białości zęby połyskiwały w rozchylonych, czerwonych jak świeża krew wargach. Rozszerzone źrenice płonęły ogniem. Potrząsał co chwilę rozwichrzonemi kędziorami spadającemi w bezładzie na czoło.
- U-ha! U-ha! - Wykrzykiwał po kozacku.
Baronowej zaparł się oddech w piersiach, twarz jej nawet przez warstwę szminki stała się szkarłatną. Ściągała kurczowo kolana szepcząc:
- Och! Co za temperament!...Co za życie!...Ogień!...Ogień!!...
 Panny Kizi szeroko otworzyły się jasno-niebieskie oczy... Uśmiechała się konwulsyjnie...Pani Haliny ściągnęły się wąskie brwi, co chwilę trzęsła nerwowo loczkami i grała z niezwykłą u starszych pań brawurą, podskakując na krześle i ciskając raz po raz rozognione spojrzenia na tańczącego. Z końca pokoju patrzyła na taniec śliczna Zośka pokojówka Baronowej. Pierwszy raz widziała kozaczka i i zachwyt jej nie miał granic. Wyszczerzała do tańczącego wszystkie swoje białe i równe ząbki, klaskała w dłonie, przytupywała nóżkami, ruszała ramionami ze słowami:
- Ne, ne, nemusinel! (1)
Po ukończonym kozaczku zerwały się wszystkie biesiadniczki otaczając Gajżułłda. Winszowały i dziękowały przeciągłym uściskiem dłoni. Dostał też różę.
- Gdyby tak jeszcze monolog jaki, byłoby uzupełnieniem spektaklu - Wtrącił Dżuigiras.
- No to monologuj - Rzekł do niego Gajżułłd. - Jesteś przecież poetą.
- O, to bardzo ciekawe! - Zawołały panie. - Prosimy, prosimy!...
 Ułan stanął od drzwi werandy, odchrząknął krótko, poprawił jasną lwią grzywę i zadeklamował pikantny, długi wiersz własnej improwizacji, wzięty z życia własnego i dwóch kolegów ulubionych: "Trys awanturistai" (trzej awanturnicy). Ubawione panie biły rzęsiście brawo, wołając: Bis! Bis!
Nie ominęła i go róża.
 Potem Baronowa poprosiła Panią Halinę, żeby coś zagrała. Pani Halina grała z uczuciem i biegłą techniką, ale rzeczy stare i rzewne. Słuchacza uważnego miała tylko w malarzu. Usiadł w fotelu przy pianinie, oparł się łokciem o poręcz, a głowę zwiesił na dłoni i zatonął w muzyce, zgodnej i tęsknej melodii.
Ta muzyka pieściła jego duszę i unosiła w krainę marzeń, gdzie królowała Ona...Przymknął oczy, żeby wyraźnie przywołać jej wizję. Zapomniał na chwilę gdzie się znajduje. Widział tylko ją...Rozkołysane fale morza...Plażę złotą...Malowniczą Birutę...I te chabrowe cudne oczy...Muzyka grała hymn miłości...

 Oficerowie zaczęli się nudzić. Chcieliby już skrócić wizytę, lecz wychodzić zaraz po kolacji i to podczas popisu muzycznego tak wielce gościnnej gospodyni, nie uchodziło. Prostka paląc papierosy chodził z kąta do kąta - pomagał Pani Halinie wybierać nuty. Przekomarzał się z Panną Kizią siedzącą z Dżuigirem. To podchodził do Baronowej flirtującej na kanapie z Gajżułłdem i udawał, że zazdrości. Wreszcie znalazł odpowiedni moment, żeby wyślizgnąć się z pokojówką i zniknął na kwadrans...
Dżuigiras z Kizią szeptali coś ciągle i wybuchali przyciszonym śmiechem. Ze śmiejącemi minami obserwowali Baronową z Gajżułłdem.
- A może oni się pobiorą?- Szeptała Panna Kizia. - Zdaje mi się, że Baronowa wcale nie od tego, żeby po 20 latach wdowieństwa zrobić mariażek. Z tych dwojga byłaby dobrana para: on chudy, ona okazałej tuszy. Będzie mogła szpikować go swoją słoninką, która zacznie (spodziewam się) rzęsiście odpadać pod męką zazdrości co do stałości uczuć o 30 lat młodszego małżonka. Chuchuchu!
Dżuigiras kaszlał i zakrywał usta chusteczką do nosa...
 A Baronowa upojona ze szczęścia swego, siedziała pół-przytomna obok Gajżułłda. Mówiła mu coś ciągle półszeptem, lecz słowa urywały się często w jej przyspieszonym oddechu. Ruszała się wciąż gorączkowo, ocierając się ramieniem o oficera niby niechcąco.
- W Panu jest chyba wcielenie grzechu...Jakaś zagadkowa siła uroku-straszna, demoniczna!...Spojrzenie Pana oplata i druzgocze jak zdradziecki wąż-boa, a dotknięcie rąk pali żarem...Chyba w Panu jest szalony temperament? Co? Stąd ten czar niesamowity...
Gajżułłd patrzył na nią zwężonemi źrenicami, usta i piersi jego drgały od powstrzymywanego śmiechu.
- Ta elektryzacyjna sugestia którą Pani mojej przypisuje osobie - rozgorzała teraz pod prądem dwojga łaknących serc - Odparł poważnym tonem.
Pani Benigna położyła rozpaloną dłoń na jego ręce.
- Panie Włodzimierzu, ja raz w życiu kochałam się prawdziwie. Miłość moja była ogromem uczuć...Paliła się ona w każdym drgnieniu duszy...Dziś nie ma kobiet które byłyby zdolne tak kochać jak ja. Kilkanaście lat minęło od tych chwil rozkoszy, upojenia, szału...One pozostały wieczną moją tęsknotą...Celem życia mego jest spotkać raz jeszcze człowieka, którego tak mogłabym kochać jak wtedy.
 Oparła głowę o miękkie oparcie kanapy przymykając oczy, piersi jej falowały burzliwie. Włodzimierz przygryzł dolną wargę. Śmiech homeryczny przemocą wybijał się z piersi i coraz trudniej mu było zapanować nad jego wybuchem. Pani Benigna wydawała mu się przekomiczną z tym afektem przy swoich 50 z czubem lat. Mając satysfakcję do reszty rozdrażnić jej zmysły, objął ją z lekka i na sekund kilka przycisnął do swego boku. Jęk stłumiony wyrwał się z jej ust.
- Ach! Panie Włodzimierzu! - Wyszeptała. - Pan doprowadzasz mię do szaleństwa!!...
Teraz i Gajżułłd przymknął oczy, żeby ukryć w nich chochliki śmiechu.
- Och!... Nie mogę!... Odurzyłaś mię Pani jak opium...O rety! Jak mnie się w głowie kręci!!.. Benigno! Pani Benigno!...Zlituj się!...Mordujesz mię Pani!...
Zerwał się z kanapy i pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju. Gdy się znalazł w dziedzińcu, ukrył się za węgłem domu i zanosił się ze śmiechu.
 A Benigna weszła do sypialni i piła długo zimną wodę z cytryną. Potem osunęła się na fotel, zwiesiła głowę na poręczy, z uśmiechem omdlałym przymknęła oczy i zaciskała dłońmi burzące się piersi.
- Ach! Co za mężczyzna!!...Jaki śliczny!!...Jaki temperament!!!Ach! Ach!
 Potem skoczyła do lustra jak młoda panienka, poprawiła szybko oryginalnie utrefione włosy, posypała twarz świeżą warstwą pudru, odświeżyła usta różową pomadką i wróciła do salonu.
Nareszcie przyszedł czas odejścia gości.
- W sobotę tego tygodnia proszę serdecznie was wszystkich na godzinę 9-tą wieczorem. Urządzam przyjacielską biesiadę z tańcami - Rzekła przy pożegnaniu Pani Benigna.
A Gajżułłdowi szepnęła cicho, żeby on tylko słyszał:
- Niech Pan jak najczęstszym będzie moim gościem.

-------------------------------------
(1) Wykrzyk żmudzki zdumienia.

czwartek, 13 września 2012

Rozdział XIII Idylla Nocy

 Dzisiaj 17 lipca, sobota, bal dla inteligencji z zaprosinami będzie w Juracie, gdzie Gajżułłd obiecał towarzyszyć Bronce. Ona w tym dniu już od poranku jest jak w gorączce, nie ma apetytu, nie ma humoru, nie może uporządkować myśli. Świdruje bez przerwy to pytanie: czy On przyjdzie, żeby iść z nią razem na bal?? Wczoraj na podwieczorek nie przyszedł, a tak go czekały obie z mamusią! W ogóle po tym balu koncertowym nie odwiedził jej ani razu, żadnego z nim spotkania dotychczas nie miała. Myślała narazie, że poważne miał przeszkody: choroba, wyjazd czy t. p. Tymczasem w lasku gdzie gra orkiestra zobaczyła go wczoraj w taksówce z Amerykankami. To był dla niej cios, policzek, w nocy spać nie mogła z goryczy i oburzenia. Przed Mamusią zawodziła do północy nad swoją niedolą, że los ją prześladuje, nie ma szczęścia i. t. d. Daremnie Mamusia przekonywała że po takim nicponiu, babiarzu i awanturniku nie ma czego ubolewać, a raczej podziękować Bogu, że go z drogi jej życia usunął.
 Im bliżej wieczoru tym większe Bronki napięcie nerwowe, niepokój, troska do bólu: przyjdzie czy nie przyjdzie ??? Pyta koleżankę Misię na zgadywanego - tak czy nie? Biały czy różowy? Kwiat czy pokrzywa? Obrywa listek po listku trzem z kolei rumiankom, pytając: przyjdzie, nie przyjdzie?
 Kładzie pasjansa na 5 kolorów od asów do 10 z odrzucaniem 9. Jeżeli wyjdą wszystkie pod kolorem porządkowym, to przyjdzie; nie wyjdą - nie przyjdzie. Potem pasjans kładzie na asy. Jedne wróżby mówią pomyślnie, inne smucą. A w Bronce grają wszystkie nerwy.
 Już słońce zaszło, mrok różany osnuwa przyrodę. Potem barwa różowa przechodzi w liliową. Wreszcie zaczyna szarzeć.
 Wskazówka budzika wskazuje 9.20. Samowarek kipi. Zakąska do kolacji rozstawiona w oczekiwaniu tak pożądanego gościa. Bronka od kilku kwadransów przygotowana do balu. Ma suknię seladynową z cieniutkiego jedwabiu, na głowie takąż opaskę, nakrapianą kryształkami błyszczącemi jak krople rosy.   Cztery luźne warkocze zakończone wężowemi lokami, dwa spadają na piersi, dwa na plecy. Przygląda się w lustrze, widzi siebie prześliczną: gorączkowe rumieńce dodają oczom szmaragdowym fascynującego blasku, usta płoną koralem. A on nie przychodzi!??
 Bronka już dostaje nerwowych dreszczów, serce bije nierówno, żar ma w głowie, gorycz w ustach...Na wielkim zegarze w wieży kościelnej wybiła godzina 10. Nie ma go!! Dziewczę upada z płaczem spazmatycznym na kanapę.
- Mamusiu! Mamusiu! Czemu ja taka nieszczęśliwa!? Czemu los mię tak prześladuje!? Uchchu, uchchu!
Stroskana Mamusia szuka w szafce kropli walerianowych. Rozprowadza je w wodzie i podaje spazmującej córce. Bronka w furii trzasnęła o podłogę kieliszek z walerianką.
- Co mi po tej waleriance gdy serce boli i dusza płacze. O jaki marny ten cały świat!! Po co mnie urodziła? Po co przywiodła na ten padół cierpień i łez!?
 Pani Joanna stoi zbolała nad płaczącą córką. Załamała spracowane dłonie i mówi:
- A widzisz! A czy nie mówiłam, nie przestrzegałam?! Nieszczęście twoje że lubujesz się w awanturnikach i nicponiach zamiast się trzymać solidnych i statecznych kawalerów.
- Mama tylko zrzędzić umie, a poradzić, otuchy dodać nie potrafi.
- Kiedy ty rad matki nie słuchasz, idziesz zawsze za swoją fantazją, impulsem. Żebyś mnie słuchała, to...
Bronka raptownie się zrywa z kanapy bo ktoś do drzwi zapukał. To On! To On...

 Obciera zapłakane oczy, przygładza wzburzone włosy i prawie kłusem biegnie do drzwi, aby najmilszemu gościowi otworzyć.
 Rozczarowanie! To Jadzia ze swoim nowym asystentem, przystojnym Tatarem spolszczonym, kapitanem Makałłowiczem. Przyszli po Bronkę, żeby iść razem na bal do Juraty.
- Dziękuję wam bardzo, ale tak mię głowa boli, kładę się do łóżka.
Jadzia popatrzyła na balową suknię przyjaciółki sezonowej, zauważyła też jej zaczerwienione od łez oczy i domyśliła się wszystkiego. Uśmiech leciuchny przewinął się jej po twarzy.
- Przechadzka i tańce najlepszym środkiem byłyby od bólu głowy, Bronko. Nie grymaś i chodź z nami.
- Nie, dziękuję, nie mam chęci. Naprawdę głowa mię boli.
Kapitan Makałłowicz też namawiał ją uprzejmie na bal. Odmówiła.
- No to dobranoc. Życzymy ci chociaż snu słodkiego.
- Czemu nie poszłaś z nimi? - Po odejściu ich zapytała Mamusia.
- A co mi za przyjemność dzielić się z Jadzią jej asystentem.
 Zrzuciła z siebie suknię, negliż balowy, opaskę z głowy i rzuciła się do pościeli. Wie że nie zaśnie do północy ale lepiej leżeć niż siedzieć.
- Nie zmówiłaś pacierza - Zwróciła uwagę Mamusia.
- "Jak Bóg Kubie, Kuba Bogu" - Burknęła Bronka obrażona na Pana Boga i świat cały.
Pobożna pani Joanna westchnęła ciężko, szepcząc: Odpuść jej Panie.
Pomodliła się poczciwina za córkę i siebie i poszła też do łóżka. Będąc ruchliwą i pracowitą sen miała dobry, twardy. Gdy spała, mogli rozmawiać, grać i śpiewać, jej nieprzeszkadzało. W pierwszym śnie głucha była na wszelki gwar. I teraz po krótkiej chwilce głęboki oddech wskazywał, że staruszka już spała snem sprawiedliwych.
 Bronka z głową na jaśku, a rękami skrzyżowanemi pod jaśkiem patrzyła przed siebie w srebrzystoszary mrok nocy i rozmyślała nad gorzkim swoim losem. Zastanawiała się co teraz ma robić z sobą? Jak się zemścić nad tym niegodziwcem? Przez niego straciła wszystkich swoich wielbicieli tego sezonu. Kto jej teraz będzie towarzyszyć? Szkoda że nie poszła z Jadzią. Na balu z pewnością znalazłaby nowego adoratora. Cóż z tego! Gajżułłda nikt jej nie zastąpi. On widocznie przerzucił się teraz od niej do Amerykanek. Tak czule rozmawiał w taksówce z tą ładną miedzianowłosą i różanolicą siostrą Staknisowej.
 Bronka jeszcze nigdy nie czuła się taką nieszczęśliwą jak teraz. Gdy ją tak trapiły żal, ból, gniew i zgryzota, pod oknem otwartym na rozcież do ogródka cicho zabrzmiały dźwięki hawajskiej gitary i przytłumiony ozwał się śpiew pod melodią znanej hiszpańskiej serenady:

Dążę sam z gitarą srebrną w ręku
Wśród ciszy tej pod okienko jej,
Stanę ja tu z powagą i bez lęku
Zanucę pieśń dla ukochanej mej.

Ta moja pieśń tak czysta nieskalana
Co składam ci jako miłości cześć
Dzieweczko ma, ty śliczna ukochana!
Czy mogę ci w ofierze pieśń tę nieść?

I zbudź się słuchać pieśni mojej duszy!
Przez okno swą główkę wychyl ty.
Może cię ta gorąca pieśń ma wzruszy
I spełnisz mych najsłodszych marzeń sny.

 Na moment zamarł oddech w piersi Bronki z radości i wzruszenia. To On! To jego ten miękki przytłumiony baryton, jego ta hawajska gitara. Och, żeby Mamusia nie usłyszała.
Bronka drżąc cała naciąga na nagie ciało suknię balową (negliżu włożyć nie zdążyła). Błyskawicznie rozplata warkocze i jak nimfa nocna w bieli z płaszczem falistych rozpuszczonych włosów, cichutko bosemi stopami przebiegła do okna i wychyliła się z framugi.
 On stał pod oknem, w powodzi kwiatów, oblany blaskiem księżyca; czarny płaszcz na ramionach, włosów pukle rozwiane, trzyma hawajską gitarę, cicho uderza w srebrne jej struny i śpiewa głosem przyciszonym tę pieśń miłości. Serenadę tę sam przetłumaczył z języka rosyjskiego (Nakinuw płaszcz) na język polski, żeby Polkom przyjemniej było słuchać. Ujrzawszy nimfę wychylającą z framugi okna postawił na ziemi gitarę i obiema dłońmi ujął jej ręce. Przez parę minut nie przemówili do siebie wchłaniając się wzajemnie oczyma. Pierwsza odezwała się Bronka.
- Dziękuję Panu za ten śliczny śpiew. Za wszystkie koncerta świata jabym tej pieśni nie oddała, którą Pan zaśpiewał.
Ucałował przeciągle jej ręce.
- Bardzo mnie miło, że moich uczuć serenada przemówiła tak do Pani duszy.
- Ale Pan jesteś niesłowny...
 On oparł jej dłonie na swoich policzkach i ze słodkim półuśmiechem patrząc w zielone migdały zapytał miękko, tak samo szeptem jak ona:
- Dlaczego "nie słowny"?
- Obiecałeś Pan przyjść wczoraj na podwieczorek. Tak z Mamusią czekałyśmy i nie przyszłeś. Wolałeś Pan taksówką jeździć z Amerykankami niż naszą gościnę! Na dziś obiecał Pan przyjść i towarzyszyć mnie na bal i też "obiecanka-cacanka"...
- Śliczna moja! Toż jestem aby zabrać Panią na bal. A co do podwieczorku - nie powiedziałem  "przyjdę".
- Odpowiedziałeś Pan na zaprosiny "z przyjemnością".
- Przyjemność może pozostać tylko w chęci, nie uskuteczniona.
- Wiem, że Pan masz obrotny języczek i wszystko po swojemu umiesz wytłumaczyć. A czemu Pan przyszedł tak późno jeżeli chodzi o bal?
- Złoto moje! Nie zapóźno, teraz największy impuls balowy.
- Bal w Juracie o godzinie dziewiątej się zaczyna, a teraz koło 11-ej. Dwie godziny zmarnowane!
- Chciałem pozwolić zasnąć Pani Mamusi. Gdybym przyszedł wcześniej na pewno powędrowałaby z nami dla bezpieczeństwa córeczki przed złowrogim kapitanem. A ja - przyznam szczerze - nie lubię towarzystwa starych pań gdy asystuję młodym.
Bronka zachichotała.
- A to żulik z Pana Kapitana!...
- No, mój skarbie, potem mię wygderasz, a teraz niech się Pani ubiera, aby się nie spóźnić na bal ostatecznie.
Bronka ubrała się jak mogła najprędzej i najciszej, żeby nie obudzić Mamusi, zadowolona bardzo, że pójdzie z najmilszym bez "plastru przyzwoitości". Oby nie było skrzypu klucza, nie wychodziła przez drzwi lecz przez okno, skąd mimowoli wpadła w objęcia Gajżułłda, który pomógł jej zleźć z framugi. Mamusi nawet sen nie przestrzegł przed niebezpieczeństwem córki, spała głęboko pochrapując z lekka.
 Oni szli we dwoje przez uśpiony sad wonny kwieciem lipowym i tysiącem kwiatów, przy blasku srebrnym księżyca, ramię przy ramieniu. Przez małą bramkę ogrodową weszli do sosnowego lasu, gdzie na skraju przy plaży morskiej stała Jurata, mieszcząca razem: kawiarnię, cukiernię, restaurację i dancing. Ten dom zabaw okolony był werandą z bluszczowemi ścianami, a ściany oddzielające bawialnię od werandy były szklane. Od wschodu wyjście z salonu do boru sosnowego, od zachodu na plażę morską. Teraz przez te szklane ściany szły długie snopy światła. Na sali pośród stolików i wazonów z egzotyczną rośliną kłębiły się pary tańczących. Bronka i Gajżułłd ujrzeli tam wszystkich swoich znajomych z sezonu. Między nimi Adę i Marynię. Ta druga w białej muślinowej sukni, z białemi różami przy koronie złoto-popielatych włosów, szczupła, wysoka o klasycznych rysach i modremi oczyma i kasowała urodą wszystkie panie. Drobna, motylkowata Ada też wyglądała ślicznie w swojej różowej sukience i wielkiemi kokardami po bokach małej główki, ze spadającemi na ramiona lokami. Po Maryni najładniejsza była Amerykanka miedzianowłosa, siostra Staknisowej. A najwspanialsza ze wszystkich dam była Sędzina Ludmiła. Gdyby na tym balu uczestniczyła Rachela Tajcz, mogłaby o pierwszeństwo w piękności współzawodniczyć z Marynią, lecz tej cudnej semitki nie było, po tym balu w kurhauzie zachorowała ze zmartwienia nad asystencją Gajżułłda Bronce.
 Oprócz uczestników tańca było też niemało starszych Pań, które towarzyszyły swoim córkom, inne poprzychodziły dla obserwacji i ploteczek. Inteligencja Polonii litewskiej prawie wszyscy znali jedni drugich jeżeli nie osobiście to z widzenia, dlatego wzajemne było zainteresowanie...
 Gdy zobaczyły Bronkę z Gajżułłdem bez towarzystwa osoby trzeciej, przepłynął wśród tych dam kanapowych szmer szeptów z dołączeniem złośliwych min...Bronka nic sobie z tych szeptów i minek nie robiła, czuła się szczęśliwa i dumna ze swego towarzysza, który jej nie odstępował. Ale był dzisiaj w zupełnie innym nastroju, jakiś chmurny, poważny, milczący. Tańczył tylko z Bronką i pierś przy piersi. W przerwach tańców tylko z nią przechadzał się po sali lub siedzieli razem jak najbliżej siebie. Fundował jej lody, porter i czekoladki, ale widać było po nim, że myślami był od niej daleko. Jak parę tygodni temu asystując Sędzinie i Racheli obserwował ciągle Bronkę, teraz towarzysząc Bronce patrzył wciąż na Marynię pełnemi tęsknoty i bólu oczyma.
 Ona wyczuwała te spojrzenia, dostała drżączki nerwowej i gorączkowych rumieńców. Jej towarzyszył prokurator sądu wojennego kapitan Bataitis, który potem za kilka lat był jakiś czas gubernatorem Kłajpedzkim. Ów Pan Batajtis po Włodzimierzu Gajżułłdzie Kardgirle miał u kobiet największe powodzenie. Od swego rywala różnił się całkowicie, tak w strukturze fizycznej jak i w psychicznej. Gajżułłd był wysmukły, prościutki jak młoda topola, o ruchach żywych, sprężystych. Kapitan Batajtis był wyższy od Gajżułłda, barczysty o trochę sutułowatych plecach z głową nieco w dół, ruchy miał powolne, ciężkie.    Uważano go też za bruneta, a właściwie był szatynem o zielonawo-rudosiwych oczach sceptycznie przymrużonych, które czasami otwierał szeroko, a wtedy były jak grot przenikliwe, uśmiech ironiczno-filuterny, trochę szyderski i szelmowski.Pozornie był bardzo solidny, najlepszej opinii jako obywatel i wojskowy. W gimnazjum był przykładem sztuby i skończył ze złotym medalem, co mu jako sierocie bez ojca i matki dało stypendium uniwersyteckie, gdzie studijował prawo. Dobra opinia, gorliwa nauka i rzetelna praca, to były jego narzędzia do wyższego stanowiska i kariery. A prawdziwym celem jego życia, bodźcem głównym czynów, osią całej istoty - to były kobiety. Podobnie jak Gajżułłd lubił nowości, wrażenia i zmiany.   Ale Gajżułłd nie zamykał całego powabu życia jedynie w kobietach, lubił też namiętnie sport, tańce, awantury, podróże, teatr, kino, polowanie, wojnę, muzykę, śpiew, książki, karty, swego konia i psa. A kapitan Batajtis nie miał innych namiętności oprócz erotycznych. Tą erotyką własną sugestionował kobiety, do których się zbliżał. Na kobietach inteligentnych wrażenie głębsze wyczyniał też swoim nieprzeciętnym intelektem i marzycielstwem, oraz różnił się od innych mężczyzn tą indywidualnością, że w stronie zmysłowej szukał też duszy i serca, nie lubił przelotnych miłostek wulgarnych, żądał od kobiety uczuć głębszych i pokarmu duchowego. Dlatego niewiasty subtelniejsze określały go, że jest interesujący i ma inną indywidualność. Przeciwnikiem też był małżeństw, wolał żony cudze, niż posiadać małżonkę własną.
W Maryni uderzyła go nie ta piękność klasyczna, lecz smutek i zaduma na jej twarzy. Na tym balu postarał się zapoznać z nią i towarzyszył nieodstępnie jak Gajżułłd Bronce.
 Marynia i Bronka zamieniły z sobą ukłony. Ta druga serdecznie z przychylnym uśmiechem. Tamta sztywnie i chłodno. Od pierwszej znajomości z Bronką przez kuzynkę swoją Jadzię poczuła do niej jakąś antypatię. Wydała się jej pustym trzpiotem, pełną finezji i przebiegłości. A Bronce Marynia podobała się, chciała z nią się zbliżyć, zaprzyjaźnić, będąc jedynaczką marzyła zawsze o przyjaciółce, któraby zastąpiła jej siostrę. Ale odepchnięta nieufnością i chłodem, odsunęła się też, z godnością.
- Czy Pani zna bliżej pannę Stargwiłłównę? - Zapytał Gajżułd jakimś dziwnym głosem, gdy zauważył ich wzajemne ukłony.
- Będzie około dwóch tygodni, gdy zapoznała mnie z nią Jadzia.
- Jak ona Pani się podoba?
- Na ile ładna, o tyle dumna i niedostępna.
 Gajżułłd potwierdził jej słowom kiwnięciem głowy z bolesnym półuśmiechem i nie spuszczał oczu z Maryni, która siedziała teraz naprzeciwko niego obok swego towarzysza, prokuratora wojennego kapitana Batajtisa. Unikała ile mogąc spotkania się wzrokiem Gajżułłda, spoglądała bokiem na swego asystenta lub na własne ręce. Bronka zauważyła mętny nastrój najmilszego.
- Czemu Pan dzisiaj taki nie swój jakiś? Nie poznaję wprost Pana pozawczorajszym balu.
- Martwa maszyna żelazna nie zawsze jednakowo dokoła motoru swego się kręci, a co mówić o człowieku - istocie z kośćmi, krwią i duszą.
- I tańczy Pan jakoś machinalnie, bez życia?
- Do tańca lubię naszą orkiestrę wojskową albo symfoniczną. A nie znoszę takich kwilących kilku instrumentów jak tu, bez żadnych trąbek.
- A czy Pan lubi mazura?
- Bardzo. Niestety. Wojskowym władze zabroniły ten taniec w miejscach publicznych jako narodowego tańca polskiego, bo bywały stąd wielkie hece...
- Tu jest bal w charakterze półprywatnym. Właścicielem tego klubu Pan Wojtkiewicz jest Polakiem i damy które Pan tu widzisz prawie wszystkie Polki.
- Taaak!? Świetnie! Będziemy mazurować.
 I w jednej chwili znikł chmurny cień z jego twarzy, oczy zabłysnęły ogniem życia. Podszedł do kapelmistrza - pianisty, który był szlachcicem i polskiej orientacji z nazwiskiem Rodowicz. Położył banknot na pianinie zamawiając natychmiastowego mazura. Pianista - kapelmistrz zagrał ogniście, z brawurą, za nim siedmiu muzykantów uderzyło w swoje instrumenty a tarabanista stuknął z impetem pałeczkami w bęben. Zaczął się mazur. Gajżułłd z Bronką w pierwszej parze. Cała Polonia - młodzi i starzy, wszystkie damy kanapowe, którym nie zabrakło tancerzy ich rówieśników - podnieśli się do mazura. To najulubieńszy był taniec inteligencji polskiej w Litwie.
Prowizor Pacewicz z czarną do piersi brodą, słynny mazurzysta miał dyrygować figurami.
 Wtem do kapelmistrza podszedł jakiś wąsal w ubraniu cywilnym, zapewne urzędnik wyższego stanowiska i huknął całym gardłem do muzykantów.
- Tu nie Polska a Litwa. Precz z mazurem! Grajcie suktinis!
Zdeterminowani muzykanci przerwali muzykę.
- Cóż to?! - Krzyknął Gajżułłd. - Dlaczego przerwaliście muzykę? Dalej! Grać mazura!
- Nie! - Wrzasnął Litwin. - Grać suktinis!
- Mazura!
- Suktinis!
- Mazura! - Huknął jeszcze głośniej Gajżułłd. I oczy jego zaczęły skrzyć zielonym blaskiem.
- Mazura! - Powtórzyli za Gajżułłdem: Prostka, kapitan-Tatar Makałłowicz, kapitan Urbanowicz, lejtnanci starsi Gasztowt i Tranis, prowizor Pacewicz i kilka innych głosów - wojskowych i cywilów-Polaków.
- Mazura! - Zapiszczało za nimi kilkanaście głosów panien - Polek, gdzie dominował dyszkant Ady i alt Bronki.
Muzykanci zagrali znowu mazura. Wąsal krzyczał na cały salon:
- Precz z tańcem polskim! Suktinis grać, suktinis!
I prawą dłonią zaczął bębnić po klawiszach melodię suktinisa, przeszkadzając w ten sposób kapeli.
Gajżułłd skoczył jak żbik na estradę gdzie sadowiła się kapela. Hałaśliwego cywila porwał jedną ręką za kark, drugą za pośladek (jak Skrzetuski Czaplińskiego w trylogii Sienkiewicza) i wyrzucił przez otwarte okno na werandę.
- Marsz głupia gębo do domu jeżeli nie umiesz zachować się przyzwoicie.
- Zażalę się milicji! - Zajęczał pod oknem cywil wąsaty.
- Jeżeli tu przyjdzie milicja, "szwyrnę" tak samo jak ciebie, a ty sam oberwiesz odemnie wtedy szpicrutą choćby na ulicy, gdziebym cię spotkał! - Odpalił Gajżułłd.
Pośród urzędników zrobił się szum w obronie współtowarzysza. Oficerowie najwięksi zawadijacy lub polskiej orientacji zadzwonili w szable.
- Wy skrobipióry, którzy siedzieliście sobie w ciepłych gabinetach przy biurku w tym czasie, gdy my przelewaliśmy krew walcząc o wolność Litwy - chcecie teraz nam dyktaturę swoją narzucać, bałwany! Duposiady!
- Bić się może z nami chcecie, co? Hola! Prosimy! Kto pierwszy w szranki?
Cywile uspokoili się rozumiejąc jasno swoją przegraną w walce z wojskowymi. Tylko jeden student śmielszy odezwał się:
- Litewskie mundury, a duch polomański.
- Jak? Jak on powiedział?! Dawajcie nam zaraz tego głupca! My pokażemy jemu nasze polomaństwo! - Wykrzyknęli Dżuigiras, Tranis i Gasztowt.
Śmiałemu cywilowi udało się zemknąć.
 Zadudnił mazur. Zawirowało 20 par pod ognistą muzyką. Starsi panowie i starsze panie posuwistym krokiem pełnym gracji, młodzież żywo, z hołupcami i skokiem. Płomień w żyłach i żar w duszy  uczuli wszyscy, wykonując ten nasz przepiękny taniec narodowy - najpiękniejszy z wszystkich tańców w świecie (a dziś tak haniebnie przez nasz naród zapomniany wobec murzyńskich dżesów).
 Jednakże mazur ten nietrwał tak jak na prywatnych balach polskich. Większość oficerów i cywilów - Litwinów nie tańczyła, nie chciała mniejszość narażać się na przykrość od władz wojskowych.
- Wąż! -Na zakończenie mazura  zadyrygował czarnobrody prowizor Pacewicz.
Wszystkie pary splotły się ramionami w krzyżowej linii. Przebiegli ognistym mazurowym krokiem dokoła ogromnej sali, z bawialni ten wąż splecionych par wybiegł na werandę, przebiegł dookoła całego pawilonu, po schodach krąg jeszcze długi zrobił się w lesie i powrócił do bawialni.

 Po skończonym mazurze Gajżułłd z Bronką wypili dla ochłody porteru, zjedli lody i wyszli na werandę. On znowu zapadł w jakieś posępne milczenie. Prowadził Bronkę pod ramię chłodny i sztywny.
- Co mu jest? - Myślała Bronka. Zrobiło jej się przykro. Ona go już chyba znudziła swoim towarzystwem. Tak im się nie wiążą tematy. Widać w nim jakiś przymus do całej zabawy dzisiejszej.
- Jestem głupia, banalna. Nie umiem zainteresować rozmową. Nudzi się ze mną, asystuje przez grzeczność, chyba już poraz ostatni? - Markociła się dziewczyna.
 Chodzili po werandzie od strony morza. Noc była cicha, jasna, z pełnią księżycową i bezmiarem gwiazd. Widok mieli na plażę i morze zalane blaskiem księżyca. Gajżułłd patrzał z zachwytem na ten bezkres srebrny wód, ze drgającą, złotą smugą.
- Czy Pani uważa- jakie cudne morze pod tym gwiaździsto-księżycowym baldachimem nocy.
- Och! Tak! Przepiękne!! - Potwierdziła ona machinalnie. Gajżułłd był dla niej piękniejszy i ciekawszy nad wszelkie piękna przyrody. W danej chwili żaden czar natury nie zwracał jej uwagę, myśli i wzrok pochłonięte miała tylko nim.
On mówił półgłosem jakby do siebie:
- Błądzić tak teraz przy tej sennej muzyce fal, wsłuchiwać się w ten szum tajemniczy, upajać się pięknem i ciszą nocy nadmorskiej. To jest rozkosz duchowa, odrębna od innych powabów życia, a taka wielka swym czarem i mocą!...
Bronka słuchała słów jego z zachwytem i smutkiem zarazem.
- Jaka to natura bogata w komplikacje psychiczne - Myślała. - To typ z poematów Szekspira czy Bayrona. On teraz chciałby sam błądzić nad morzem z fermentami ducha swego, a ja mu przeszkadzam.
Nie chciała go krępować i rzekła mu jak najsłodszym głosem.
- Ja widzę, że Pan dziś nastrojony do marzeń i poezji, a nie do balów i tańców. Więc niech się Pan mną nie krępuje. Ja wymknę się stąd nieznacznie do domu. A Pan niech idzie nad morze pieścić istotę swoją pięknem nocy nadmorskiej.
- Gdyby w ten sposób Pani pozbawiłaby mnie swego towarzystwa, wpadłbym w czarną melancholię.
- Ja kocham morze nie mniej jak Pan. I jeszcze milej mnie byłoby spacerować  nad morzem w tę cudowną noc niż tańczyć.
- Poszłaby Pani ze mną teraz na spacer nad morze?
- Bardzo chętnie.
 Odwrócił twarz od morza, swoim zwyczajem skrzyżował ramiona na piersiach i w milczeniu patrzył na Bronkę długo tym ciężkim przenikliwym spojrzeniem. Wreszcie zwęził oczy dziwnie i zapytał cedząc powoli wyrazy:
- A czy Pani się nie boi iść nad morze o północy sam na sam z mężczyzną takiej opinii jak ja?
Bronka bez drgnienia powiek spojrzała mu prosto w jego czarne teraz jak noc listopadowa źrenice, zmrużone zagadkowo.
- Nie, nie boję się. Pomimo tylu gawęd i plotek ja Panu ufam w zupełności. Jestem przekonana, że przy szaleńczym temperamencie Pan jesteś dżentelmenem i człowiekiem szlachetnym, nie zrobisz krzywdy młodej, uczciwej dziewczynie.
 On jeszcze raz popatrzył na nią przeciągle. Coś zadrgało w kącikach jego warg - ironia czy uśmiech (a może tkliwe wzruszenie) i rzekł:
- Idę przynieść szal Pani, swój płaszcz i szablę.
Bronka kilka minut stała sama oparta o filar werandy. Dziwne w tym momencie przeżywała uczucia: słodycz nadziei długiego z nim sam na sam, jakaś żądza czegoś nieokreślonego...Ciekawość, co ta nocna przechadzka we dwoje z tym demonem jej przyniesie - jakie nowe wrażenia? Niewyraźny łopocze w niej lęk, lecz podniecający i luby.
- Jestem ryzykowna - Myślała. - To tak jakby owcy leźć wilkowi w paszczę. Pójdę. Zobaczę, co wyniknie z tego nocnego we dwójkę z mężczyzną - demonem??
Ciepły prąd przebiegł jej ciało i przyśpieszyła tętnica serca. - Co będzie z tego? Co będzie???
 Przyszedł. Otulił ją troskliwie szalem. Ujął pod ramię ciepło, tkliwie i poszli. Za szklaną ścianą pogonił za nimi czyjś wzrok z pobladłej twarzy. To Marynia spoglądała za nimi dopóki jej z oczu nie znikli. Kapela grała walca. Poszła tańczyć ze swym towarzyszem, prokuratorem wojennym Batajtisem. Myślała cały czas o Bronce. On zgubi tę dziewczynę. Dobrze jej tak, niech ma karę za swoje trzpiotostwo i flirciarstwo.  Wie chyba jaki on jest. I ta panna tak napozór szlachetna, wzniosła, wyczułaby prawdziwe zadowolenie, gdyby Gajżułłd zwiódł Bronkę. Piekła ją bolesna zazdrość, dlaczego on tak towarzyszy stale Bronce. Z okrucieństwem rywalki życzyła jej tragicznego zakończenia tego flirtu z Gajżułłdem.
Zniknęcie Bronki i Gajżułłda zauważyły wszystkie damy kanapowe. Trącały w bok jedna drugą i kiwały ze zgorszeniem głową.
 Gajżułłd i Bronka szli dróżką między wydmami, potem plażą i znaleźli się przy morzu. Otoczyła ich gwiaździsta cisza nocna rozełkana szmerem fal. U stóp ich kołysało się morze rozelśnione blaskami gwiazd i księżyca. Orzeźwiający wonny wiaterek pieścił ich włosy, wachlował gorące twarze.
On przystanął na chwilę i wyciągnął jakby z tęsknotą ręce ku morzu deklamując z własnej improwizacji:

O morze przepiękne, morze rozełkane,
Co koisz ducha tęsknotę i żal-
Ucisz istoty mej huragany!
Ukołysz pieśnią sennych swych fal.

- Nie wiedziałam, że Pan wiersze improwizuje.
- Chyba każdy w młodości jest trochę poetą.
- I ja czasami piszę wiersze. Mam już osiem zeszytów. Lubię też układać piosenki z własną kompozycją melodii.
- To ślicznie! Niech Pani zaśpiewa choć jedną piosenkę własnej improwizacji i kompozycji.
Bronka niedała się długo prosić. Głos miała ładny, lubiła bardzo śpiewać i deklamować.
- Zaśpiewam Panu najulubieńszą moją piosenkę, której dałam tytuł Serenada Dziewczęcia.

Na niebios ciemne, gwiaździste sklepienie
Wypłynął księżyc - król cudownych mar
Dokoła cisza nocna i milczenie,
Z wiosenną wonią płynie marzeń czar.

Przed moim domkiem w uroczej dolinie
Zdrojami swemi cicho strumyk gra.
A śpiew słowiczy z wiaterkiem płynie.
Ziemio, jak piękna jest przyroda twa!!

Siądę tu samotna na balkonie
i Patrząc hen! - w tę osrebrzoną dal,
Cichą gitarę wezmę w swoje dłonie
I będę grać przy wtórze sennych fal.

Na drżących strunach kochanej gitary
Będę ja grać miłości cudnej śpiew,
A w rytm mnie zaszumią te drzewa stare.
Popłynie pieśń z wonią kwitnących krzew.

A może On chodzący gdzieś w zadumie
Usłyszy tęskną moję piosnkę tę
I rzewne słowa tej pieśni zrozumie...
Powie mnie: "Jak życie kocham cię!!"

Płyńcie dźwięki strun z wiatru powiewem,
O piosnko mych najmilszych marzeń dzwoń!
Nadziejo ma najsłodsza płyń z tym śpiewem.
Płyń hen! W gwiaździstą, cudną nieba toń.

Gajżułłd słuchał śpiewu Bronki z głębokim wrażeniem.
- Ta dziewczyna ma czar nieprzeciętny. Jest istotą z sercem i duszą - Pomyślał.
I uczuł do niej coś więcej jak sympatię. Dotychczas podobała mu się bardziej od innych swoją postacią zewnętrzną. Teraz zainteresował się i jej wewnętrzną istotą. Wydała mu się jakąś bliską jego natury, jego duszy. Uniósł do ust obie jej ręce i pokrył serdecznemi pocałunkami.
- Dziękuję Pani! Dziękuję bardzo! Panna Bronisława nie wyobraża sobie jaką przyjemność zrobiła mnie tym śpiewem prześlicznym. Teraz Panią naprawdę lubię. Pani jest nietuzinkowa. Dla inteligentnego mężczyzny Pani może być nie tylko kochanką lecz przyjacielem, powiernicą. Twoje towarzystwo daje radość, ukojenie, jakieś ciepło, spokój. Od dzisiejszego wieczoru jestem Pani przyjacielem.
- A ja całym sercem jestem przyjaciółką Pana.
Przycisnął ją gorąco do piersi i złożył na jej ustach długi pocałunek.
- To pocałunek braterski, czy zgadza się Pani być ze mną na ty?
- Owszem! Bardzo miło!
 Otoczył ją ramieniem i szli tak dalej w srebrną dal, brzegiem wód, przy pieśni morskich fal. Nagle ukłuło go coś w duszy.
- A kto jest ten "On" chodzący  "w zadumie", o którym śpiewasz w swojej piosence?
- Moje marzenie.
- Przecież kilka razy byłaś już zaręczona?
- Tak. Ale żadnego nie kochałam z tych narzeczonych. Nawet nie pocałowałam się. A skąd ty wiesz już o tym?
- W Połądze życiorysy ciekawszych osóbek nie ukryją się. A dlaczego się zaręczyłaś nie kochając?
- Warunki materialne zmuszają do tego. Żeby ratować majątek potrzebny moim rodzicom jest zięć; jako jedynaczka muszę zrobić tę ofiarę z siebie, żeby zabezpieczyć starość rodziców i utrzymać rodzinne gniazdo.
- Może i mnie uważasz za kandydata do ręki?
- Nawet i nie pomyślałam o tym. Wiem że jestem dla ciebie za biedna i za mało piękna, żeby twoją być żoną. Moje uczucie ku tobie całkiem bezinteresowne. Jesteś mężczyzną którego w marzeniach swoich kochałam od wielu lat. Ty zrealizowałeś moje sny fantastyczne.
On słuchał jej słów, myśląc:
- Gdyby nie  Marynia pokochałbym gorąco tę dziewczynę. Taka miła, szczera, inteligentna, pełna wdzięku i śliczna.
Po chwili milczenia zapytał niespodzianie:
- Powiedz mniej więcej- jakie gawędy krążą o mnie, które wspomniałaś na werandzie?
- Dobrze, powiem ci główne treści. - I otwarcie powtórzyła jemu w skrócie ploteczki o nim słyszane.
Nie przerywał ani słowem. Gdy ten temat skończyła, zapytał:
- I to już wszystko?
- To, co najgorsze, wszystko.
Oczy jego zmrużyły się zagadkowo, a usta rozchylił uśmiech tajemniczy.
- A więc... ludzie mniej mówią o mnie niżby powiedzieć mogli...
Bronka spojrzała na niego ze zdziwieniem i ciekawością.
- To mało jeszcze!?
Uśmiechnął się iście po diabelsku.
- Mało, wobec ogólnej ilości tematów...
 Zapadło milczenie. Chcąc to milczenie przerwać Bronka odezwała się:
- Ja tobie zaśpiewałam piosenkę mojej improwizacji, a ty zaśpiewaj swoją. Naprzykład, ten śpiew, który śpiewałeś na stole w kurhauzie. Bardzo mnie się podobał.
Zaśpiewał ten śpiew od początku do końca pełnym głosem. Jego dźwięczny, miękki baryton niósł się w tej ciszy nocnej z powiewem wiatru i szumem fal.
- To śpiew anarchistów, prawda?
- Jak ty rozumiesz słowo "anarchista"?
- Tak rozumiem jaka treść twego śpiewu.
Gajżułłd roześmiał się. Nie rozumiesz, koteczku. Swoboda myśli i czynów, to nie jest anarchia, tylko wolność człowieka, która od czasów jak skończyła się era pierwotna jest stale ujarzmiona: przez imperializm, różne przesądy, konwenansy, księży, kapitał i niedolę.
 - A jak zdobyć tę wolność?
- Przez nowe prądy ludzkiej myśli i światową rewolucję.
- Widocznie bolszewik - Pomyślała Bronka. Ona polityki nie lubiła. Przejęta zasadami kasty ziemiańskiej do której należała była do bolszewizmu niechętnie usposobiona, a nie chcąc swemi poglądami zniechęcić do siebie dyskusją najmilszego, odwróciła temat na inne tory. Teraz skierowali przechadzkę swoją do parku pałacowego i znaleźli się na wzgórzu niższej Biruty, skąd roztaczał się widok na morze, w całej wspaniałości. Usiedli na ławkę pod szpalerem drzew.
 Gajżułłd deklamował Bronce urywki z tekstów poezji Puszkina, oraz litewskiego poety Maironisa, skończył na wierszach naszego Słowackiego. Wreszcie zaśpiewał miłosne dumki rosyjskie z takim uczuciem i tęsknotą jak amant operowy na scenie. Prosił Bronkę o piosenki własnej improwizacji. Z radością i wzruszeniem spełniła tę prośbę.
 Mrok nocy rzednąć zaczął. Księżyc coraz niżej skłaniał się nad morzem, gwiazdy bladły. Bronka uczuła przedporankowy chłód, gdyż tylko szal włóczkowy miała na sukience balowej. Dreszcz ją wstrząsnął raz i drugi.
On położył dłoń na jej ręce.
- Czy ci  nie zimno, kochanie?
- Nie mam płaszcza, a poranek chłodny. Chociaż tak na tu miło pójdziemy chyba do naszych mieszkań.
-  Byłoby ciekawie zobaczyć zachód księżyca, jak zapada w morską toń. Utulę ciebie żeby nie było zimno.
 To mówiąc podniósł ją z ławki i posadził na kolanach, otulając ramionami i płaszczem. Bronka zrobiła ruch żeby się uwolnić z tego objęcia. On ją przytulił do piersi łagodnie i silnie.
- Nie bój się malutka, nie zrobię ci krzywdy. Utuliłem żebyś mi nie zziębła.
Jej tak było błogo w tych gorących ramionach i pod tym ciemnym płaszczem. On pochylił głowę nad jej twarzą.
- Ja grzeję ciebie, ty grzej mnie. Ramiona swe zarzuć na moją szyję jak siostra bratu.
Bezwolnie wykonała tą prośbę, a głowę przytuliła do jego ramienia.
- O tak! Tak! Jak dobrze! Jak miło!...Teraz będziemy odpoczywali we dwoje.
 I kołysząc ją na kolanach jak matka usypiającą dziecinę śpiewał przyciszonym głosem z własnej improwizacji, pod melodią tej jednej z najpiękniejszych w świecie kołysanki ruskiej "Bajuszki baju".
Śpij najdroższa ma dziecino
Luli-luli-lu
Śpij przy piersi mej jedyna
Luli-luli-lu.
 Świtało gdy opuścili ławkę i ruszyli do mieszkań swoich. Bronka czuła dziwną ociężałość w całym ciele. On zauważył te senne jej ruchy. Wziął ją na ręce, okrył znowu płaszczem i tak niósł prawie pół drogi. Gdy postawił ją na ziemię, otoczył ramieniem i tak przytuleni do siebie szli oboje pod jednym okryci płaszczem, alejami parku osnutemi różowym brzaskiem świtu.
- Dżari, przecież przyjdziesz dzisiaj do mnie - Pytała Bronka tuląc się do niego.
On drgnął nerwowo.
- Skąd wiesz o tym zdrobniałym moim imieniu?
- Przecież jesteś półgruzinem. Po gruzińsku Włodzimierz - Wadżari, więc w skrócie Dżari.
- Tego zdrobnienia mego imienia na "Dżari" nie lubię, bo mi przypomina jedną osóbkę, którą chciałbym z mego życia wykreślić...
- Szkoda! To tak ładnie brzmi i oryginalnie. Dżari! Dżari! Ale jeżeli ci przykro, zdrobnię inaczej. Będę cię nazywała Dżemi, to też pasuje do imienia Włodzimierz.
- "Dżemi"? No bardzo miło i też oryginalnie. Przytem całkiem nowe, nikt dotychczas tak mię nie nazywał. A jak mam ciebie nazywać zdrobniale?
- Zostawiam to twojej własnej pomysłowości.
- Nie lubię zdrobniania tylko skróty, tak ładnie brzmi Bronka, Broncia, Broneczka.
- Więc nazywaj tak, jak ci najwygodniej i najprzyjemniej.
Zbliżali się już do miasteczka.
- Dżemi, o której godzinie mam ciebie czekać?
- Nie przyjdę dzisiaj.
- Mnie będzie bardzo smutno.
- To ten smutek staraj się usunąć od siebie jakąś inną radością, których tyle nam daje młodość i życie.
- A kiedy przyjdziesz, Dżemi?
- Będę się starał aby odwiedziny moje były możliwie najrzadsze.
Bronkę zabolała bardzo taka obietnica.
- Chyba nudnym jest dla ciebie moje towarzystwo?
- Przeciwnie. Jesteś mi przemiła, ponętna i urocza. Mógłbym cię nawet pokochać.
- Więc z jakiej przyczyny chcesz ograniczać nasze spotkania?
- Obawiam się urazić ciebie szczerą odpowiedzią...
- Przecież zawarliśmy układ przyjaźni. Przyjaciele muszą zawsze być między sobą szczerzy.
- Wobec tego powiem otwarcie. Za silne wrażenie robisz na mnie, Broneczko; z tego powodu muszę unikać częstego obcowania z tobą.
- A to dlaczego! Nowa zagadka.
- Czyż nie możesz domyślić się przy swej inteligencji?
- Zagadka zbyt zawiła do rozwiązania...
Milczał chwilę, potem mówił z wolna, zniżonym do szeotu głosem:
- Ja jestem namiętny mężczyzna i nie lubię opanowywać swoje impulsa seksualne. Jeżeli kobieta pociąga moje zmysły, muszę ją posiąść. Nawet gdy spotykam opór, bez ceremonii pokonywam jego...A przecież jesteś "dziewic i panna uczciwa" - panna z "towarzystwa" z pokoleniowej inteligencji...Celem twoim (jak zresztą wszystkich panien na wydaniu) jest zamążpójście za sobie odpowiedniego - z tej samej sfery, ziemiańskiej kultury i ziemiańskich zasad. Nie mogę więc pozbawić ciebie szacunku twego przyszłego małżonka, któryby nigdy nie przebaczył swojej żonie, gdyby ją znalazł bez "wianeczka". To pragnienie mężczyzny, żeby on był pierwszym przełamcą dziewictwa swojej żony, jest ogólną cechą nas wszystkich. Ja jestem łajdak, ale też nie darowałbym nigdy małżonce, gdyby przedemną posiadał ją inny. - Dalibóg! - Rozstałby się natychmiast po pierwszej nocy, poślubnej, gdybym takie zrobił odkrycie. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego unikać muszę częstych z tobą spotkań?...
Bronka poczerwieniała jak wiśnia na taką otwartą odpowiedź. Spuściła rzęsy.
- Nie zupełnie rozumiem...
- A co jeszcze w tej kwestii jest tobie mglistem?
- A to: wyraziłeś się iż podobam ci się, że mógłbyś mnie pokochać. Przecież oboje jesteśmy wolni, z jednej sfery, tej samej kultury, przeszkód dla nas nie ma, żeby...
Urwała zażenowana swoją śmiałością, ale chciała konkretnie wiedzieć co on odpowie.
Gajżułłd dokończył, maskując poważną miną wewnętrzny śmiech, który w nim teraz się zbierał.
- Przeszkód żadnych nie ma żeby nam ksiądz zaśpiewał "Veni Creator", prawda? Niestety! Do małżeństwa nie czuję jeszcze żadnych aspiracji. Od miesiąca kwietnia roku bieżącego mam dopiero 23 lata. Nie będę tak wcześnie zakuwał się w jarzmo małżeńskie. W ogóle jestem przeciwnikiem małżeństw. Nie znoszę tej prozy codziennej życia małżeńskiego, tej monotonności dnia powszedniego, tej ciąży, tych rodów (kobieta ciężarna wzbudza we mnie szczególną abominację) tych wrzasków dzieci, tego stałego współżycia z jedną i tą samą kobietą; patrzeć jak ona w moich oczach brzydnie, starzeje, chlapnie - fuj!! Miłość powinna być zawsze świeża, zawsze nowa, z żarem krwi i szałem zmysłów. Wtedy daje największą rozkosz, unosi w poezję, promienieje szczęściem. Małżeństwo to taka monotonia, taka szarość, taka proza! Żenić się trzeba wtedy tylko, gdy człowiek przejdzie fermenty młodości - słowem nasyci się życiem, światem, miłością. Ożenić się w tym celu, żeby nie mieć samotnej starości i pozostawić po sobie legalne pokolenie swojej krwi...
 Już stanęli przed sztachetami ogródków Domku Mickiewicza. Tam ukryta wśród kwiatów i oparta o ścianę pod oknem stała hawajska gitara, oczekując swego właściciela.
 Gajżułłd serdecznie pożegnał Bronkę, podniósł ją do framugi okna, żeby dopomóc wejść tędy do mieszkania i zniknął wśród drzew ze swoją hawajską gitarą pod płaszczem. Gdy wyszedł z sadu i znalazł się w lesie, uderzył w struny i szedł do swego mieszkania sąd o 300 metrów, śpiewając pełnym głosem przy akompaniamencie gitary.

Miłość! Miłość! Ach, to życie!
To największy czar!
Wywołuje serca bicie
Wznieca rozkosz, żar!...

 Mamusia usłyszała szelest w oknie, bo już przeszedł jej pierwszy, najsilniejszy sen. Otworzyła oczy i ujrzała córkę w balowej sukni przy oknie.
- A ty co robisz? - Zapytała przestraszonym głosem.
- Nic, Mamusiu. Powróciłam teraz z balu.
- Ty byłaś na balu!? Jakim sposobem?!
- Gdy Mamusia spała przyszedł Gajżułłd pod okno z hawajską gitarą, zaśpiewał hiszpańską serenadę miłości i zabrał mnie na bal, do Juraty.
- Ty! Ty! W nocy z łóżka poszłaś sam na sam na bal publiczny z tym awanturnikiem i teraz porankiem wracasz!? Tfu! To coś niesłychanego!! Taki nietakt, takie trzpiotostwo, taka lekkomyślność!...
- Przecież... - Bronka zamknęła pocałunkiem usta oburzonej Mamusi.
- Niech się Mamusia nie gniewa, nie denerwuje, nie psuje mnie wspomnień momentu prawdziwego szczęścia. Nic przecież złego się nie stało. Cnotę mam w całości. On tylko jeden raz mnie pocałował, chociaż trzy godziny byliśmy sam na sam.
- Trzy godziny sam na sam wśród nocy i pozwoliłaś się pocałować!!! Ładnie się sprawujesz - nie ma co i mówić!...
- Mamusiu, to była nasza pierwsza i chyba ostatnia przechadzka we dwoje. Zapowiedział, że już więcej nie będzie mnie asystował. - Mówiła smutnym głosem Bronka.
- Dlaczego?
- Nie przyznaje żeniaczki, przeciwnikiem jest małżeństw. A wie iż moim celem i potrzebą materialną jest zamążpójście, więc nie chce mieć mnie na sumieniu, albowiem jego spotkania ze mną są "niebezpieczeństwem dla mojej cnoty dziewiczej" - jak sam się wyraził. A w uczuciach on nie lubi powściągliwości ani hamowania...Czy Mamusia rozumie?
- Łajdak! - Rzuciła z oburzeniem Mamusia.
 Bronka westchnęła i zaczęła powoli się rozbierać, łapiąc uchem jego śpiew o miłości, który przez okno otwarte wyraźnie dolatywał do jej słuchu.
- Kto się tak drze o tej porze - Zapytała Mamusia.
- To On. Idzie do swojej willi i śpiewa "Miłość, miłość! Ach, to życie!"
- Wariat - Mruknęła Pani Joanna.
Bronka westchnęła po raz wtóry i schowała się pod kołdrą.