niedziela, 30 września 2012

Rozdział XIV Podwieczorek ciepłej wdówki

 Lampa pod różowym abażurem zalewała mistycznym półmrokiem pokój Baronowej. Dokoła stołu zastawionego wyborną zakąską i napitkami, z wazą kryształową na środku pełną wspaniałych świeżych róż - siedziało wesołe towarzystwo: Pani Benigna, Pani Halina, niejakaś Panna Kizia - przekwitła już dziewoja lecz jeszcze dosyć ładna, Prostka, Gajżułłd, Dżuigiras i malarz Turwidas. Baronowa wspaniałomyślnie artyście przebaczyła...przez wdzięczność, że zaznajomił ją z z tymi oficerami do których tak gorąco wzdychała. Od pamiętnego wieczoru w kurhauzie sylwetki trzech kawalerzystów (a mianowicie pięknego huzara) nie dawały jej spokoju, burząc nie starzejące fermenty zmysłów. A ten poczciwy chłopczyna (tylko trochę durnowaty i bez temperamentu) spełnił jej najgorętsze życzenie...
I oto siedzi tu jak królowa, w swoich karmazynach i złocie, otoczona trójką najpiękniejszych z całej Litwy oficerów. Z lewej strony siedzi ten cudny huzar z demonicznemi oczyma, w którym zakochała się namiętnie od pierwszego spojrzenia. Teraz zagląda w oczy zalotnie, przyciska się do kolan. Z prawej ma czarnookiego i z czarnym wąsikiem kapitana. Też uśmiecha się do niej czule podkręcając wąsika, szepcze komplementy.
- Ach co za rozkoszna chwila!! Ileż życie jednakże ma czaru!
Dżuigiras siedzi obok Panny Kizi, która kokietuje go zajadle. Pani Halina siedząca między Prostką i Turwidem spogląda z ukontentowaniem na gości i promieniejącą przyjaciółkę. Złotowłosa i czarnooka pokojówka Baronowej Zośka usługiwała do stołu. Łakome spojrzenia kawalerzystów leciały ku niej ukradkiem, natomiast sygnały dawane nogą były śmielsze. A dziewucha rumieniła się po białka i rzucała lękliwym wzrokiem na trzy panie, czy nie ma w ich źrenicach gromów.
Zmniejszała się na stole szybko wykwintna zakąska, ciasta i owoce, opróżniały się flaszki z krupniczkiem i starym winem, a kawę ze śmietanką ledwo pokojówka mogła nadążyć z nalewaniem. Humory wszystkich były wyśmienite, leciały żarty, koncepty, śmiech.
- Wieczór róż! - Zawołał Prostka. - Na stole wspaniałe róże i dokoła stołu trzy róże.
Na to Gajżułłd:
- Słabe określenie "trzy róże", to są królowe róż!...
- O uwielbiona królowo róż! Czy mogę być twoim paziem?
I kapitan Prostka całował powoli piękne, opierścienione paluszki Baronowej.
Gajżułłd zrobił groźną minę, poza plecami Pani Benigny sięgnął do czarnej gęstej czupryny Prostki, odrywając go w ten sposób od rąk Baronowej.
- Ty łajdaku! Co robisz?! Jak śmiesz tak zuchwale spijać nektar miodowy z tych ślicznych paluszków. Kto ci pozwolił!?
- W tych paluszkach taki niewyczerpany zdrój tego nektaru, że i tobie go nie zabraknie.
- Ja w takich razach żadnych podziałów nie przyznaję. Te paluszki są wyłącznie moją własnością - wara ci od nich!
I na chwilę Gajżułłd zagarnął obie ręce pani Benigny czującej się w siódmym niebie.
- Poczekaj zdrajco, jutro do ciebie przyślę sekundantów...


Turwidas widząc te umizgi oficerów do 50-letniej Baronowej dusił się powstrzymywanym śmiechem i przesyłał znaczące spojrzenia siedzącemu naprzeciwko kuzynowi. Ułan uważał, że i on powinien okazać jakieś zainteresowanie romantyczną i tak wielce gościnną panią domu. Mrugnął najpierw porozumiewawczo do panny Kizi i rzekł:
- Szczęśliwi ci moi koledzy - siedzą obok naszej królowej. Włodzimierzu, zamieńmy z tobą miejsca...
- Aha! Zachciało się! Nie ma głupich!...
- Oj! Jak ciężko żyć wśród egoistów! Łzy tylko i "kocą" się...
Dżuigiras przyłożył do oczu serwetkę niby płacząc. Panna Kizia załamała ręce z  tragicznym grymasem.
- O Pani Baronowo! Tak bez sumienia zagrania Pani serca tych wszystkich trzech naszych bohaterów. Zostaw Pani i nam z Panią Haliną choć po kawałku tych ciepłych, dobrych serduszek.
Rozanielona Baronowa przewracała oczy, spoglądając na wszystkich z miodową słodyczą.
- Ach! Moja Kiziuniu! I jabym się radowała choćby kawałeczkiem serca tych ślicznych chłopaczków...Ale mi się zdaje, że te kawałeczki są już rozdane wśród dziesiątek kobiet, a nam ani okruszyny już nie ma - Odpowiedziała bardziej niż zwykle aksamitnym głosem, zasyłając oficerom omdlewające spojrzenia.
- Królowo - Rzekł huzar. - Nasze serca są tak olbrzymie, że rozebrawszy je na kawałki można zbudować piramidę. Więc u stóp Pani możemy w dobrej miarce te kawałki złożyć.
- Lepiej jedno serduszko choć maleńkie, ale szczere, wierne i kochające - Modulowała Pani Benigna.
- Pani zmienna w swoich zdaniach, przedtem była mowa o kawałkach...okruchach...a teraz już się chce całości.
- Ach! Pragnienia człowieka nie mają granic - I Baronowa westchnęła tęskno.
Prostka zaśpiewał dobrym tenorem:

Pragnę ja ciebie, dziewczyno!
Ach, jak cię pragnę, kochanie!!
Bądź moja, o ty jedyno!
W niebie czy piekieł otchłani!...

- Śliczny masz głos, kapitanie! - Zawołała entuzjastycznie Baronowa. - Proszę bardzo jeszcze coś zaśpiewać.
- Prosimy, prosimy!... - Powtórzyły Pani Halina i Panna Kizia.
- Coś tęsknego, rzewnego...Gdzie dużo uczucia...Miłości...- Dodała pół szeptem Pani Benigna.
- Czy Pani jest sentymentalna? - Zapytał uśmiechając się Prostka.
- Bardzo! Mianowicie gdy kocham...
- Czy na Panią często przychodzą momenta miłości? - Z poważną miną pytał Gajżułłd.
- Jestem bardzo wrażliwa i uczuciowa... - I Baronowa spojrzała na niego z tak bezmierną czułością, aż łzawa powłoka zapaliła czerwonym blaskiem jej białka.
- Pani jest nie tylko królową róż, lecz i aniołem słodyczy - Słowa te Gajżułłd zakończył długim westchnieniem, którym powstrzymał wyrywający się śmiech.
- Czekamy na śpiew - Zwróciła się niecierpliwie do Prostki Pani Halina.
 Zaczynała zazdrościć powodzenia przyjaciółce. - Dlaczego oni wszyscy pochłonięci Benią? Czyżby tak mocno gorzej wyglądała od Baronowej? Nie, to nie może być, Benigna od niej o parę lat starsza. A dawniej w piękności Pani Halina zawsze ją kasowała. Tylko Benia miała jakiś wabik szczególny, który pociągał mężczyzn.
 Mimowoli rzuciła okiem na duże lustro stojące przy ścianie, gdzie doskonale odbijały się postacie całego towarzystwa. Stanowczo ona i teraz ładniejsza od Beni. Czy można porównać głowę Baronowej z nieproporcjonalnie dużym nosem i popsutemi atropiną oczami z jej rasową główką o klasycznych rysach. Tylko tamta opływa w dostatkach i wszelkich wygodach, nie ma żadnych kłopotów, zajęta jedynie sobą, więc zakonserwowała dobrze ciało, nie ma zmarszczek i nie wstydzi się tak rzucająco malować się najlepszymi szminkami, sprowadzanymi z Paryża, dlatego wygląda młodo i bogata, to lgną gachy.
- Och! Gdybym ja była 10 la młodsza, to bym tego huzara odbiła od niej! - Po żyłach Pani Haliny przebiegło coś gorącego...Jeszcze raz spojrzała w lustro i westchnęła boleśnie.
Prostka nie dał się długo prosić o śpiew. Wstał, przybrał pozę artysty na scenie i dźwięcznym, miękkim tenorem zaśpiewał śpiew rosyjski jeden z najładniejszych romansów: "Szepnuw prasti".
Piękny śpiew przystojnego kapitana zrobił wielkie wrażenie na trzech paniach. Zasłuchane patrzyły na niego jak w obraz. Baronowa wybrała różę z wazy i przypięła mu do munduru, mówiąc pieszczotliwie:
- Niech ta różyczka będzie dowodem naszego uznania dla ślicznego śpiewu i świetnego głosu Pana.
Gajżułłd nie chciał ustąpić koledze.
- Dzisiaj wieczór - spectacl - zawołał. - Koncert śpiewu już się odbył, a teraz będzie balet.
- Balet? O, świetnie! A kto wystąpi z tym baletem?
- Jeżeli Panie pozwolą, to ja. Czy Pani gra kozaczka? - Zwrócił się do Pani Haliny, wiedząc o jej muzykalności.
- Gram! Gram!
 Za chwilę spod długich, cienkich palców Pani Haliny popłynęły skoczne dźwięki narodowego kozaczka. Gajżułłd odpiął z pasa krzywą szablę huzarską i puścił się w taniec. Tańczył z wielkim temperamentem właściwym ludziom wschodu. Jego niezwykle zgrabna kibić gięła się jak wąż w błyskawicznych skokach i kołach. Olśniewającej białości zęby połyskiwały w rozchylonych, czerwonych jak świeża krew wargach. Rozszerzone źrenice płonęły ogniem. Potrząsał co chwilę rozwichrzonemi kędziorami spadającemi w bezładzie na czoło.
- U-ha! U-ha! - Wykrzykiwał po kozacku.
Baronowej zaparł się oddech w piersiach, twarz jej nawet przez warstwę szminki stała się szkarłatną. Ściągała kurczowo kolana szepcząc:
- Och! Co za temperament!...Co za życie!...Ogień!...Ogień!!...
 Panny Kizi szeroko otworzyły się jasno-niebieskie oczy... Uśmiechała się konwulsyjnie...Pani Haliny ściągnęły się wąskie brwi, co chwilę trzęsła nerwowo loczkami i grała z niezwykłą u starszych pań brawurą, podskakując na krześle i ciskając raz po raz rozognione spojrzenia na tańczącego. Z końca pokoju patrzyła na taniec śliczna Zośka pokojówka Baronowej. Pierwszy raz widziała kozaczka i i zachwyt jej nie miał granic. Wyszczerzała do tańczącego wszystkie swoje białe i równe ząbki, klaskała w dłonie, przytupywała nóżkami, ruszała ramionami ze słowami:
- Ne, ne, nemusinel! (1)
Po ukończonym kozaczku zerwały się wszystkie biesiadniczki otaczając Gajżułłda. Winszowały i dziękowały przeciągłym uściskiem dłoni. Dostał też różę.
- Gdyby tak jeszcze monolog jaki, byłoby uzupełnieniem spektaklu - Wtrącił Dżuigiras.
- No to monologuj - Rzekł do niego Gajżułłd. - Jesteś przecież poetą.
- O, to bardzo ciekawe! - Zawołały panie. - Prosimy, prosimy!...
 Ułan stanął od drzwi werandy, odchrząknął krótko, poprawił jasną lwią grzywę i zadeklamował pikantny, długi wiersz własnej improwizacji, wzięty z życia własnego i dwóch kolegów ulubionych: "Trys awanturistai" (trzej awanturnicy). Ubawione panie biły rzęsiście brawo, wołając: Bis! Bis!
Nie ominęła i go róża.
 Potem Baronowa poprosiła Panią Halinę, żeby coś zagrała. Pani Halina grała z uczuciem i biegłą techniką, ale rzeczy stare i rzewne. Słuchacza uważnego miała tylko w malarzu. Usiadł w fotelu przy pianinie, oparł się łokciem o poręcz, a głowę zwiesił na dłoni i zatonął w muzyce, zgodnej i tęsknej melodii.
Ta muzyka pieściła jego duszę i unosiła w krainę marzeń, gdzie królowała Ona...Przymknął oczy, żeby wyraźnie przywołać jej wizję. Zapomniał na chwilę gdzie się znajduje. Widział tylko ją...Rozkołysane fale morza...Plażę złotą...Malowniczą Birutę...I te chabrowe cudne oczy...Muzyka grała hymn miłości...

 Oficerowie zaczęli się nudzić. Chcieliby już skrócić wizytę, lecz wychodzić zaraz po kolacji i to podczas popisu muzycznego tak wielce gościnnej gospodyni, nie uchodziło. Prostka paląc papierosy chodził z kąta do kąta - pomagał Pani Halinie wybierać nuty. Przekomarzał się z Panną Kizią siedzącą z Dżuigirem. To podchodził do Baronowej flirtującej na kanapie z Gajżułłdem i udawał, że zazdrości. Wreszcie znalazł odpowiedni moment, żeby wyślizgnąć się z pokojówką i zniknął na kwadrans...
Dżuigiras z Kizią szeptali coś ciągle i wybuchali przyciszonym śmiechem. Ze śmiejącemi minami obserwowali Baronową z Gajżułłdem.
- A może oni się pobiorą?- Szeptała Panna Kizia. - Zdaje mi się, że Baronowa wcale nie od tego, żeby po 20 latach wdowieństwa zrobić mariażek. Z tych dwojga byłaby dobrana para: on chudy, ona okazałej tuszy. Będzie mogła szpikować go swoją słoninką, która zacznie (spodziewam się) rzęsiście odpadać pod męką zazdrości co do stałości uczuć o 30 lat młodszego małżonka. Chuchuchu!
Dżuigiras kaszlał i zakrywał usta chusteczką do nosa...
 A Baronowa upojona ze szczęścia swego, siedziała pół-przytomna obok Gajżułłda. Mówiła mu coś ciągle półszeptem, lecz słowa urywały się często w jej przyspieszonym oddechu. Ruszała się wciąż gorączkowo, ocierając się ramieniem o oficera niby niechcąco.
- W Panu jest chyba wcielenie grzechu...Jakaś zagadkowa siła uroku-straszna, demoniczna!...Spojrzenie Pana oplata i druzgocze jak zdradziecki wąż-boa, a dotknięcie rąk pali żarem...Chyba w Panu jest szalony temperament? Co? Stąd ten czar niesamowity...
Gajżułłd patrzył na nią zwężonemi źrenicami, usta i piersi jego drgały od powstrzymywanego śmiechu.
- Ta elektryzacyjna sugestia którą Pani mojej przypisuje osobie - rozgorzała teraz pod prądem dwojga łaknących serc - Odparł poważnym tonem.
Pani Benigna położyła rozpaloną dłoń na jego ręce.
- Panie Włodzimierzu, ja raz w życiu kochałam się prawdziwie. Miłość moja była ogromem uczuć...Paliła się ona w każdym drgnieniu duszy...Dziś nie ma kobiet które byłyby zdolne tak kochać jak ja. Kilkanaście lat minęło od tych chwil rozkoszy, upojenia, szału...One pozostały wieczną moją tęsknotą...Celem życia mego jest spotkać raz jeszcze człowieka, którego tak mogłabym kochać jak wtedy.
 Oparła głowę o miękkie oparcie kanapy przymykając oczy, piersi jej falowały burzliwie. Włodzimierz przygryzł dolną wargę. Śmiech homeryczny przemocą wybijał się z piersi i coraz trudniej mu było zapanować nad jego wybuchem. Pani Benigna wydawała mu się przekomiczną z tym afektem przy swoich 50 z czubem lat. Mając satysfakcję do reszty rozdrażnić jej zmysły, objął ją z lekka i na sekund kilka przycisnął do swego boku. Jęk stłumiony wyrwał się z jej ust.
- Ach! Panie Włodzimierzu! - Wyszeptała. - Pan doprowadzasz mię do szaleństwa!!...
Teraz i Gajżułłd przymknął oczy, żeby ukryć w nich chochliki śmiechu.
- Och!... Nie mogę!... Odurzyłaś mię Pani jak opium...O rety! Jak mnie się w głowie kręci!!.. Benigno! Pani Benigno!...Zlituj się!...Mordujesz mię Pani!...
Zerwał się z kanapy i pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju. Gdy się znalazł w dziedzińcu, ukrył się za węgłem domu i zanosił się ze śmiechu.
 A Benigna weszła do sypialni i piła długo zimną wodę z cytryną. Potem osunęła się na fotel, zwiesiła głowę na poręczy, z uśmiechem omdlałym przymknęła oczy i zaciskała dłońmi burzące się piersi.
- Ach! Co za mężczyzna!!...Jaki śliczny!!...Jaki temperament!!!Ach! Ach!
 Potem skoczyła do lustra jak młoda panienka, poprawiła szybko oryginalnie utrefione włosy, posypała twarz świeżą warstwą pudru, odświeżyła usta różową pomadką i wróciła do salonu.
Nareszcie przyszedł czas odejścia gości.
- W sobotę tego tygodnia proszę serdecznie was wszystkich na godzinę 9-tą wieczorem. Urządzam przyjacielską biesiadę z tańcami - Rzekła przy pożegnaniu Pani Benigna.
A Gajżułłdowi szepnęła cicho, żeby on tylko słyszał:
- Niech Pan jak najczęstszym będzie moim gościem.

-------------------------------------
(1) Wykrzyk żmudzki zdumienia.

czwartek, 13 września 2012

Rozdział XIII Idylla Nocy

 Dzisiaj 17 lipca, sobota, bal dla inteligencji z zaprosinami będzie w Juracie, gdzie Gajżułłd obiecał towarzyszyć Bronce. Ona w tym dniu już od poranku jest jak w gorączce, nie ma apetytu, nie ma humoru, nie może uporządkować myśli. Świdruje bez przerwy to pytanie: czy On przyjdzie, żeby iść z nią razem na bal?? Wczoraj na podwieczorek nie przyszedł, a tak go czekały obie z mamusią! W ogóle po tym balu koncertowym nie odwiedził jej ani razu, żadnego z nim spotkania dotychczas nie miała. Myślała narazie, że poważne miał przeszkody: choroba, wyjazd czy t. p. Tymczasem w lasku gdzie gra orkiestra zobaczyła go wczoraj w taksówce z Amerykankami. To był dla niej cios, policzek, w nocy spać nie mogła z goryczy i oburzenia. Przed Mamusią zawodziła do północy nad swoją niedolą, że los ją prześladuje, nie ma szczęścia i. t. d. Daremnie Mamusia przekonywała że po takim nicponiu, babiarzu i awanturniku nie ma czego ubolewać, a raczej podziękować Bogu, że go z drogi jej życia usunął.
 Im bliżej wieczoru tym większe Bronki napięcie nerwowe, niepokój, troska do bólu: przyjdzie czy nie przyjdzie ??? Pyta koleżankę Misię na zgadywanego - tak czy nie? Biały czy różowy? Kwiat czy pokrzywa? Obrywa listek po listku trzem z kolei rumiankom, pytając: przyjdzie, nie przyjdzie?
 Kładzie pasjansa na 5 kolorów od asów do 10 z odrzucaniem 9. Jeżeli wyjdą wszystkie pod kolorem porządkowym, to przyjdzie; nie wyjdą - nie przyjdzie. Potem pasjans kładzie na asy. Jedne wróżby mówią pomyślnie, inne smucą. A w Bronce grają wszystkie nerwy.
 Już słońce zaszło, mrok różany osnuwa przyrodę. Potem barwa różowa przechodzi w liliową. Wreszcie zaczyna szarzeć.
 Wskazówka budzika wskazuje 9.20. Samowarek kipi. Zakąska do kolacji rozstawiona w oczekiwaniu tak pożądanego gościa. Bronka od kilku kwadransów przygotowana do balu. Ma suknię seladynową z cieniutkiego jedwabiu, na głowie takąż opaskę, nakrapianą kryształkami błyszczącemi jak krople rosy.   Cztery luźne warkocze zakończone wężowemi lokami, dwa spadają na piersi, dwa na plecy. Przygląda się w lustrze, widzi siebie prześliczną: gorączkowe rumieńce dodają oczom szmaragdowym fascynującego blasku, usta płoną koralem. A on nie przychodzi!??
 Bronka już dostaje nerwowych dreszczów, serce bije nierówno, żar ma w głowie, gorycz w ustach...Na wielkim zegarze w wieży kościelnej wybiła godzina 10. Nie ma go!! Dziewczę upada z płaczem spazmatycznym na kanapę.
- Mamusiu! Mamusiu! Czemu ja taka nieszczęśliwa!? Czemu los mię tak prześladuje!? Uchchu, uchchu!
Stroskana Mamusia szuka w szafce kropli walerianowych. Rozprowadza je w wodzie i podaje spazmującej córce. Bronka w furii trzasnęła o podłogę kieliszek z walerianką.
- Co mi po tej waleriance gdy serce boli i dusza płacze. O jaki marny ten cały świat!! Po co mnie urodziła? Po co przywiodła na ten padół cierpień i łez!?
 Pani Joanna stoi zbolała nad płaczącą córką. Załamała spracowane dłonie i mówi:
- A widzisz! A czy nie mówiłam, nie przestrzegałam?! Nieszczęście twoje że lubujesz się w awanturnikach i nicponiach zamiast się trzymać solidnych i statecznych kawalerów.
- Mama tylko zrzędzić umie, a poradzić, otuchy dodać nie potrafi.
- Kiedy ty rad matki nie słuchasz, idziesz zawsze za swoją fantazją, impulsem. Żebyś mnie słuchała, to...
Bronka raptownie się zrywa z kanapy bo ktoś do drzwi zapukał. To On! To On...

 Obciera zapłakane oczy, przygładza wzburzone włosy i prawie kłusem biegnie do drzwi, aby najmilszemu gościowi otworzyć.
 Rozczarowanie! To Jadzia ze swoim nowym asystentem, przystojnym Tatarem spolszczonym, kapitanem Makałłowiczem. Przyszli po Bronkę, żeby iść razem na bal do Juraty.
- Dziękuję wam bardzo, ale tak mię głowa boli, kładę się do łóżka.
Jadzia popatrzyła na balową suknię przyjaciółki sezonowej, zauważyła też jej zaczerwienione od łez oczy i domyśliła się wszystkiego. Uśmiech leciuchny przewinął się jej po twarzy.
- Przechadzka i tańce najlepszym środkiem byłyby od bólu głowy, Bronko. Nie grymaś i chodź z nami.
- Nie, dziękuję, nie mam chęci. Naprawdę głowa mię boli.
Kapitan Makałłowicz też namawiał ją uprzejmie na bal. Odmówiła.
- No to dobranoc. Życzymy ci chociaż snu słodkiego.
- Czemu nie poszłaś z nimi? - Po odejściu ich zapytała Mamusia.
- A co mi za przyjemność dzielić się z Jadzią jej asystentem.
 Zrzuciła z siebie suknię, negliż balowy, opaskę z głowy i rzuciła się do pościeli. Wie że nie zaśnie do północy ale lepiej leżeć niż siedzieć.
- Nie zmówiłaś pacierza - Zwróciła uwagę Mamusia.
- "Jak Bóg Kubie, Kuba Bogu" - Burknęła Bronka obrażona na Pana Boga i świat cały.
Pobożna pani Joanna westchnęła ciężko, szepcząc: Odpuść jej Panie.
Pomodliła się poczciwina za córkę i siebie i poszła też do łóżka. Będąc ruchliwą i pracowitą sen miała dobry, twardy. Gdy spała, mogli rozmawiać, grać i śpiewać, jej nieprzeszkadzało. W pierwszym śnie głucha była na wszelki gwar. I teraz po krótkiej chwilce głęboki oddech wskazywał, że staruszka już spała snem sprawiedliwych.
 Bronka z głową na jaśku, a rękami skrzyżowanemi pod jaśkiem patrzyła przed siebie w srebrzystoszary mrok nocy i rozmyślała nad gorzkim swoim losem. Zastanawiała się co teraz ma robić z sobą? Jak się zemścić nad tym niegodziwcem? Przez niego straciła wszystkich swoich wielbicieli tego sezonu. Kto jej teraz będzie towarzyszyć? Szkoda że nie poszła z Jadzią. Na balu z pewnością znalazłaby nowego adoratora. Cóż z tego! Gajżułłda nikt jej nie zastąpi. On widocznie przerzucił się teraz od niej do Amerykanek. Tak czule rozmawiał w taksówce z tą ładną miedzianowłosą i różanolicą siostrą Staknisowej.
 Bronka jeszcze nigdy nie czuła się taką nieszczęśliwą jak teraz. Gdy ją tak trapiły żal, ból, gniew i zgryzota, pod oknem otwartym na rozcież do ogródka cicho zabrzmiały dźwięki hawajskiej gitary i przytłumiony ozwał się śpiew pod melodią znanej hiszpańskiej serenady:

Dążę sam z gitarą srebrną w ręku
Wśród ciszy tej pod okienko jej,
Stanę ja tu z powagą i bez lęku
Zanucę pieśń dla ukochanej mej.

Ta moja pieśń tak czysta nieskalana
Co składam ci jako miłości cześć
Dzieweczko ma, ty śliczna ukochana!
Czy mogę ci w ofierze pieśń tę nieść?

I zbudź się słuchać pieśni mojej duszy!
Przez okno swą główkę wychyl ty.
Może cię ta gorąca pieśń ma wzruszy
I spełnisz mych najsłodszych marzeń sny.

 Na moment zamarł oddech w piersi Bronki z radości i wzruszenia. To On! To jego ten miękki przytłumiony baryton, jego ta hawajska gitara. Och, żeby Mamusia nie usłyszała.
Bronka drżąc cała naciąga na nagie ciało suknię balową (negliżu włożyć nie zdążyła). Błyskawicznie rozplata warkocze i jak nimfa nocna w bieli z płaszczem falistych rozpuszczonych włosów, cichutko bosemi stopami przebiegła do okna i wychyliła się z framugi.
 On stał pod oknem, w powodzi kwiatów, oblany blaskiem księżyca; czarny płaszcz na ramionach, włosów pukle rozwiane, trzyma hawajską gitarę, cicho uderza w srebrne jej struny i śpiewa głosem przyciszonym tę pieśń miłości. Serenadę tę sam przetłumaczył z języka rosyjskiego (Nakinuw płaszcz) na język polski, żeby Polkom przyjemniej było słuchać. Ujrzawszy nimfę wychylającą z framugi okna postawił na ziemi gitarę i obiema dłońmi ujął jej ręce. Przez parę minut nie przemówili do siebie wchłaniając się wzajemnie oczyma. Pierwsza odezwała się Bronka.
- Dziękuję Panu za ten śliczny śpiew. Za wszystkie koncerta świata jabym tej pieśni nie oddała, którą Pan zaśpiewał.
Ucałował przeciągle jej ręce.
- Bardzo mnie miło, że moich uczuć serenada przemówiła tak do Pani duszy.
- Ale Pan jesteś niesłowny...
 On oparł jej dłonie na swoich policzkach i ze słodkim półuśmiechem patrząc w zielone migdały zapytał miękko, tak samo szeptem jak ona:
- Dlaczego "nie słowny"?
- Obiecałeś Pan przyjść wczoraj na podwieczorek. Tak z Mamusią czekałyśmy i nie przyszłeś. Wolałeś Pan taksówką jeździć z Amerykankami niż naszą gościnę! Na dziś obiecał Pan przyjść i towarzyszyć mnie na bal i też "obiecanka-cacanka"...
- Śliczna moja! Toż jestem aby zabrać Panią na bal. A co do podwieczorku - nie powiedziałem  "przyjdę".
- Odpowiedziałeś Pan na zaprosiny "z przyjemnością".
- Przyjemność może pozostać tylko w chęci, nie uskuteczniona.
- Wiem, że Pan masz obrotny języczek i wszystko po swojemu umiesz wytłumaczyć. A czemu Pan przyszedł tak późno jeżeli chodzi o bal?
- Złoto moje! Nie zapóźno, teraz największy impuls balowy.
- Bal w Juracie o godzinie dziewiątej się zaczyna, a teraz koło 11-ej. Dwie godziny zmarnowane!
- Chciałem pozwolić zasnąć Pani Mamusi. Gdybym przyszedł wcześniej na pewno powędrowałaby z nami dla bezpieczeństwa córeczki przed złowrogim kapitanem. A ja - przyznam szczerze - nie lubię towarzystwa starych pań gdy asystuję młodym.
Bronka zachichotała.
- A to żulik z Pana Kapitana!...
- No, mój skarbie, potem mię wygderasz, a teraz niech się Pani ubiera, aby się nie spóźnić na bal ostatecznie.
Bronka ubrała się jak mogła najprędzej i najciszej, żeby nie obudzić Mamusi, zadowolona bardzo, że pójdzie z najmilszym bez "plastru przyzwoitości". Oby nie było skrzypu klucza, nie wychodziła przez drzwi lecz przez okno, skąd mimowoli wpadła w objęcia Gajżułłda, który pomógł jej zleźć z framugi. Mamusi nawet sen nie przestrzegł przed niebezpieczeństwem córki, spała głęboko pochrapując z lekka.
 Oni szli we dwoje przez uśpiony sad wonny kwieciem lipowym i tysiącem kwiatów, przy blasku srebrnym księżyca, ramię przy ramieniu. Przez małą bramkę ogrodową weszli do sosnowego lasu, gdzie na skraju przy plaży morskiej stała Jurata, mieszcząca razem: kawiarnię, cukiernię, restaurację i dancing. Ten dom zabaw okolony był werandą z bluszczowemi ścianami, a ściany oddzielające bawialnię od werandy były szklane. Od wschodu wyjście z salonu do boru sosnowego, od zachodu na plażę morską. Teraz przez te szklane ściany szły długie snopy światła. Na sali pośród stolików i wazonów z egzotyczną rośliną kłębiły się pary tańczących. Bronka i Gajżułłd ujrzeli tam wszystkich swoich znajomych z sezonu. Między nimi Adę i Marynię. Ta druga w białej muślinowej sukni, z białemi różami przy koronie złoto-popielatych włosów, szczupła, wysoka o klasycznych rysach i modremi oczyma i kasowała urodą wszystkie panie. Drobna, motylkowata Ada też wyglądała ślicznie w swojej różowej sukience i wielkiemi kokardami po bokach małej główki, ze spadającemi na ramiona lokami. Po Maryni najładniejsza była Amerykanka miedzianowłosa, siostra Staknisowej. A najwspanialsza ze wszystkich dam była Sędzina Ludmiła. Gdyby na tym balu uczestniczyła Rachela Tajcz, mogłaby o pierwszeństwo w piękności współzawodniczyć z Marynią, lecz tej cudnej semitki nie było, po tym balu w kurhauzie zachorowała ze zmartwienia nad asystencją Gajżułłda Bronce.
 Oprócz uczestników tańca było też niemało starszych Pań, które towarzyszyły swoim córkom, inne poprzychodziły dla obserwacji i ploteczek. Inteligencja Polonii litewskiej prawie wszyscy znali jedni drugich jeżeli nie osobiście to z widzenia, dlatego wzajemne było zainteresowanie...
 Gdy zobaczyły Bronkę z Gajżułłdem bez towarzystwa osoby trzeciej, przepłynął wśród tych dam kanapowych szmer szeptów z dołączeniem złośliwych min...Bronka nic sobie z tych szeptów i minek nie robiła, czuła się szczęśliwa i dumna ze swego towarzysza, który jej nie odstępował. Ale był dzisiaj w zupełnie innym nastroju, jakiś chmurny, poważny, milczący. Tańczył tylko z Bronką i pierś przy piersi. W przerwach tańców tylko z nią przechadzał się po sali lub siedzieli razem jak najbliżej siebie. Fundował jej lody, porter i czekoladki, ale widać było po nim, że myślami był od niej daleko. Jak parę tygodni temu asystując Sędzinie i Racheli obserwował ciągle Bronkę, teraz towarzysząc Bronce patrzył wciąż na Marynię pełnemi tęsknoty i bólu oczyma.
 Ona wyczuwała te spojrzenia, dostała drżączki nerwowej i gorączkowych rumieńców. Jej towarzyszył prokurator sądu wojennego kapitan Bataitis, który potem za kilka lat był jakiś czas gubernatorem Kłajpedzkim. Ów Pan Batajtis po Włodzimierzu Gajżułłdzie Kardgirle miał u kobiet największe powodzenie. Od swego rywala różnił się całkowicie, tak w strukturze fizycznej jak i w psychicznej. Gajżułłd był wysmukły, prościutki jak młoda topola, o ruchach żywych, sprężystych. Kapitan Batajtis był wyższy od Gajżułłda, barczysty o trochę sutułowatych plecach z głową nieco w dół, ruchy miał powolne, ciężkie.    Uważano go też za bruneta, a właściwie był szatynem o zielonawo-rudosiwych oczach sceptycznie przymrużonych, które czasami otwierał szeroko, a wtedy były jak grot przenikliwe, uśmiech ironiczno-filuterny, trochę szyderski i szelmowski.Pozornie był bardzo solidny, najlepszej opinii jako obywatel i wojskowy. W gimnazjum był przykładem sztuby i skończył ze złotym medalem, co mu jako sierocie bez ojca i matki dało stypendium uniwersyteckie, gdzie studijował prawo. Dobra opinia, gorliwa nauka i rzetelna praca, to były jego narzędzia do wyższego stanowiska i kariery. A prawdziwym celem jego życia, bodźcem głównym czynów, osią całej istoty - to były kobiety. Podobnie jak Gajżułłd lubił nowości, wrażenia i zmiany.   Ale Gajżułłd nie zamykał całego powabu życia jedynie w kobietach, lubił też namiętnie sport, tańce, awantury, podróże, teatr, kino, polowanie, wojnę, muzykę, śpiew, książki, karty, swego konia i psa. A kapitan Batajtis nie miał innych namiętności oprócz erotycznych. Tą erotyką własną sugestionował kobiety, do których się zbliżał. Na kobietach inteligentnych wrażenie głębsze wyczyniał też swoim nieprzeciętnym intelektem i marzycielstwem, oraz różnił się od innych mężczyzn tą indywidualnością, że w stronie zmysłowej szukał też duszy i serca, nie lubił przelotnych miłostek wulgarnych, żądał od kobiety uczuć głębszych i pokarmu duchowego. Dlatego niewiasty subtelniejsze określały go, że jest interesujący i ma inną indywidualność. Przeciwnikiem też był małżeństw, wolał żony cudze, niż posiadać małżonkę własną.
W Maryni uderzyła go nie ta piękność klasyczna, lecz smutek i zaduma na jej twarzy. Na tym balu postarał się zapoznać z nią i towarzyszył nieodstępnie jak Gajżułłd Bronce.
 Marynia i Bronka zamieniły z sobą ukłony. Ta druga serdecznie z przychylnym uśmiechem. Tamta sztywnie i chłodno. Od pierwszej znajomości z Bronką przez kuzynkę swoją Jadzię poczuła do niej jakąś antypatię. Wydała się jej pustym trzpiotem, pełną finezji i przebiegłości. A Bronce Marynia podobała się, chciała z nią się zbliżyć, zaprzyjaźnić, będąc jedynaczką marzyła zawsze o przyjaciółce, któraby zastąpiła jej siostrę. Ale odepchnięta nieufnością i chłodem, odsunęła się też, z godnością.
- Czy Pani zna bliżej pannę Stargwiłłównę? - Zapytał Gajżułd jakimś dziwnym głosem, gdy zauważył ich wzajemne ukłony.
- Będzie około dwóch tygodni, gdy zapoznała mnie z nią Jadzia.
- Jak ona Pani się podoba?
- Na ile ładna, o tyle dumna i niedostępna.
 Gajżułłd potwierdził jej słowom kiwnięciem głowy z bolesnym półuśmiechem i nie spuszczał oczu z Maryni, która siedziała teraz naprzeciwko niego obok swego towarzysza, prokuratora wojennego kapitana Batajtisa. Unikała ile mogąc spotkania się wzrokiem Gajżułłda, spoglądała bokiem na swego asystenta lub na własne ręce. Bronka zauważyła mętny nastrój najmilszego.
- Czemu Pan dzisiaj taki nie swój jakiś? Nie poznaję wprost Pana pozawczorajszym balu.
- Martwa maszyna żelazna nie zawsze jednakowo dokoła motoru swego się kręci, a co mówić o człowieku - istocie z kośćmi, krwią i duszą.
- I tańczy Pan jakoś machinalnie, bez życia?
- Do tańca lubię naszą orkiestrę wojskową albo symfoniczną. A nie znoszę takich kwilących kilku instrumentów jak tu, bez żadnych trąbek.
- A czy Pan lubi mazura?
- Bardzo. Niestety. Wojskowym władze zabroniły ten taniec w miejscach publicznych jako narodowego tańca polskiego, bo bywały stąd wielkie hece...
- Tu jest bal w charakterze półprywatnym. Właścicielem tego klubu Pan Wojtkiewicz jest Polakiem i damy które Pan tu widzisz prawie wszystkie Polki.
- Taaak!? Świetnie! Będziemy mazurować.
 I w jednej chwili znikł chmurny cień z jego twarzy, oczy zabłysnęły ogniem życia. Podszedł do kapelmistrza - pianisty, który był szlachcicem i polskiej orientacji z nazwiskiem Rodowicz. Położył banknot na pianinie zamawiając natychmiastowego mazura. Pianista - kapelmistrz zagrał ogniście, z brawurą, za nim siedmiu muzykantów uderzyło w swoje instrumenty a tarabanista stuknął z impetem pałeczkami w bęben. Zaczął się mazur. Gajżułłd z Bronką w pierwszej parze. Cała Polonia - młodzi i starzy, wszystkie damy kanapowe, którym nie zabrakło tancerzy ich rówieśników - podnieśli się do mazura. To najulubieńszy był taniec inteligencji polskiej w Litwie.
Prowizor Pacewicz z czarną do piersi brodą, słynny mazurzysta miał dyrygować figurami.
 Wtem do kapelmistrza podszedł jakiś wąsal w ubraniu cywilnym, zapewne urzędnik wyższego stanowiska i huknął całym gardłem do muzykantów.
- Tu nie Polska a Litwa. Precz z mazurem! Grajcie suktinis!
Zdeterminowani muzykanci przerwali muzykę.
- Cóż to?! - Krzyknął Gajżułłd. - Dlaczego przerwaliście muzykę? Dalej! Grać mazura!
- Nie! - Wrzasnął Litwin. - Grać suktinis!
- Mazura!
- Suktinis!
- Mazura! - Huknął jeszcze głośniej Gajżułłd. I oczy jego zaczęły skrzyć zielonym blaskiem.
- Mazura! - Powtórzyli za Gajżułłdem: Prostka, kapitan-Tatar Makałłowicz, kapitan Urbanowicz, lejtnanci starsi Gasztowt i Tranis, prowizor Pacewicz i kilka innych głosów - wojskowych i cywilów-Polaków.
- Mazura! - Zapiszczało za nimi kilkanaście głosów panien - Polek, gdzie dominował dyszkant Ady i alt Bronki.
Muzykanci zagrali znowu mazura. Wąsal krzyczał na cały salon:
- Precz z tańcem polskim! Suktinis grać, suktinis!
I prawą dłonią zaczął bębnić po klawiszach melodię suktinisa, przeszkadzając w ten sposób kapeli.
Gajżułłd skoczył jak żbik na estradę gdzie sadowiła się kapela. Hałaśliwego cywila porwał jedną ręką za kark, drugą za pośladek (jak Skrzetuski Czaplińskiego w trylogii Sienkiewicza) i wyrzucił przez otwarte okno na werandę.
- Marsz głupia gębo do domu jeżeli nie umiesz zachować się przyzwoicie.
- Zażalę się milicji! - Zajęczał pod oknem cywil wąsaty.
- Jeżeli tu przyjdzie milicja, "szwyrnę" tak samo jak ciebie, a ty sam oberwiesz odemnie wtedy szpicrutą choćby na ulicy, gdziebym cię spotkał! - Odpalił Gajżułłd.
Pośród urzędników zrobił się szum w obronie współtowarzysza. Oficerowie najwięksi zawadijacy lub polskiej orientacji zadzwonili w szable.
- Wy skrobipióry, którzy siedzieliście sobie w ciepłych gabinetach przy biurku w tym czasie, gdy my przelewaliśmy krew walcząc o wolność Litwy - chcecie teraz nam dyktaturę swoją narzucać, bałwany! Duposiady!
- Bić się może z nami chcecie, co? Hola! Prosimy! Kto pierwszy w szranki?
Cywile uspokoili się rozumiejąc jasno swoją przegraną w walce z wojskowymi. Tylko jeden student śmielszy odezwał się:
- Litewskie mundury, a duch polomański.
- Jak? Jak on powiedział?! Dawajcie nam zaraz tego głupca! My pokażemy jemu nasze polomaństwo! - Wykrzyknęli Dżuigiras, Tranis i Gasztowt.
Śmiałemu cywilowi udało się zemknąć.
 Zadudnił mazur. Zawirowało 20 par pod ognistą muzyką. Starsi panowie i starsze panie posuwistym krokiem pełnym gracji, młodzież żywo, z hołupcami i skokiem. Płomień w żyłach i żar w duszy  uczuli wszyscy, wykonując ten nasz przepiękny taniec narodowy - najpiękniejszy z wszystkich tańców w świecie (a dziś tak haniebnie przez nasz naród zapomniany wobec murzyńskich dżesów).
 Jednakże mazur ten nietrwał tak jak na prywatnych balach polskich. Większość oficerów i cywilów - Litwinów nie tańczyła, nie chciała mniejszość narażać się na przykrość od władz wojskowych.
- Wąż! -Na zakończenie mazura  zadyrygował czarnobrody prowizor Pacewicz.
Wszystkie pary splotły się ramionami w krzyżowej linii. Przebiegli ognistym mazurowym krokiem dokoła ogromnej sali, z bawialni ten wąż splecionych par wybiegł na werandę, przebiegł dookoła całego pawilonu, po schodach krąg jeszcze długi zrobił się w lesie i powrócił do bawialni.

 Po skończonym mazurze Gajżułłd z Bronką wypili dla ochłody porteru, zjedli lody i wyszli na werandę. On znowu zapadł w jakieś posępne milczenie. Prowadził Bronkę pod ramię chłodny i sztywny.
- Co mu jest? - Myślała Bronka. Zrobiło jej się przykro. Ona go już chyba znudziła swoim towarzystwem. Tak im się nie wiążą tematy. Widać w nim jakiś przymus do całej zabawy dzisiejszej.
- Jestem głupia, banalna. Nie umiem zainteresować rozmową. Nudzi się ze mną, asystuje przez grzeczność, chyba już poraz ostatni? - Markociła się dziewczyna.
 Chodzili po werandzie od strony morza. Noc była cicha, jasna, z pełnią księżycową i bezmiarem gwiazd. Widok mieli na plażę i morze zalane blaskiem księżyca. Gajżułłd patrzał z zachwytem na ten bezkres srebrny wód, ze drgającą, złotą smugą.
- Czy Pani uważa- jakie cudne morze pod tym gwiaździsto-księżycowym baldachimem nocy.
- Och! Tak! Przepiękne!! - Potwierdziła ona machinalnie. Gajżułłd był dla niej piękniejszy i ciekawszy nad wszelkie piękna przyrody. W danej chwili żaden czar natury nie zwracał jej uwagę, myśli i wzrok pochłonięte miała tylko nim.
On mówił półgłosem jakby do siebie:
- Błądzić tak teraz przy tej sennej muzyce fal, wsłuchiwać się w ten szum tajemniczy, upajać się pięknem i ciszą nocy nadmorskiej. To jest rozkosz duchowa, odrębna od innych powabów życia, a taka wielka swym czarem i mocą!...
Bronka słuchała słów jego z zachwytem i smutkiem zarazem.
- Jaka to natura bogata w komplikacje psychiczne - Myślała. - To typ z poematów Szekspira czy Bayrona. On teraz chciałby sam błądzić nad morzem z fermentami ducha swego, a ja mu przeszkadzam.
Nie chciała go krępować i rzekła mu jak najsłodszym głosem.
- Ja widzę, że Pan dziś nastrojony do marzeń i poezji, a nie do balów i tańców. Więc niech się Pan mną nie krępuje. Ja wymknę się stąd nieznacznie do domu. A Pan niech idzie nad morze pieścić istotę swoją pięknem nocy nadmorskiej.
- Gdyby w ten sposób Pani pozbawiłaby mnie swego towarzystwa, wpadłbym w czarną melancholię.
- Ja kocham morze nie mniej jak Pan. I jeszcze milej mnie byłoby spacerować  nad morzem w tę cudowną noc niż tańczyć.
- Poszłaby Pani ze mną teraz na spacer nad morze?
- Bardzo chętnie.
 Odwrócił twarz od morza, swoim zwyczajem skrzyżował ramiona na piersiach i w milczeniu patrzył na Bronkę długo tym ciężkim przenikliwym spojrzeniem. Wreszcie zwęził oczy dziwnie i zapytał cedząc powoli wyrazy:
- A czy Pani się nie boi iść nad morze o północy sam na sam z mężczyzną takiej opinii jak ja?
Bronka bez drgnienia powiek spojrzała mu prosto w jego czarne teraz jak noc listopadowa źrenice, zmrużone zagadkowo.
- Nie, nie boję się. Pomimo tylu gawęd i plotek ja Panu ufam w zupełności. Jestem przekonana, że przy szaleńczym temperamencie Pan jesteś dżentelmenem i człowiekiem szlachetnym, nie zrobisz krzywdy młodej, uczciwej dziewczynie.
 On jeszcze raz popatrzył na nią przeciągle. Coś zadrgało w kącikach jego warg - ironia czy uśmiech (a może tkliwe wzruszenie) i rzekł:
- Idę przynieść szal Pani, swój płaszcz i szablę.
Bronka kilka minut stała sama oparta o filar werandy. Dziwne w tym momencie przeżywała uczucia: słodycz nadziei długiego z nim sam na sam, jakaś żądza czegoś nieokreślonego...Ciekawość, co ta nocna przechadzka we dwoje z tym demonem jej przyniesie - jakie nowe wrażenia? Niewyraźny łopocze w niej lęk, lecz podniecający i luby.
- Jestem ryzykowna - Myślała. - To tak jakby owcy leźć wilkowi w paszczę. Pójdę. Zobaczę, co wyniknie z tego nocnego we dwójkę z mężczyzną - demonem??
Ciepły prąd przebiegł jej ciało i przyśpieszyła tętnica serca. - Co będzie z tego? Co będzie???
 Przyszedł. Otulił ją troskliwie szalem. Ujął pod ramię ciepło, tkliwie i poszli. Za szklaną ścianą pogonił za nimi czyjś wzrok z pobladłej twarzy. To Marynia spoglądała za nimi dopóki jej z oczu nie znikli. Kapela grała walca. Poszła tańczyć ze swym towarzyszem, prokuratorem wojennym Batajtisem. Myślała cały czas o Bronce. On zgubi tę dziewczynę. Dobrze jej tak, niech ma karę za swoje trzpiotostwo i flirciarstwo.  Wie chyba jaki on jest. I ta panna tak napozór szlachetna, wzniosła, wyczułaby prawdziwe zadowolenie, gdyby Gajżułłd zwiódł Bronkę. Piekła ją bolesna zazdrość, dlaczego on tak towarzyszy stale Bronce. Z okrucieństwem rywalki życzyła jej tragicznego zakończenia tego flirtu z Gajżułłdem.
Zniknęcie Bronki i Gajżułłda zauważyły wszystkie damy kanapowe. Trącały w bok jedna drugą i kiwały ze zgorszeniem głową.
 Gajżułłd i Bronka szli dróżką między wydmami, potem plażą i znaleźli się przy morzu. Otoczyła ich gwiaździsta cisza nocna rozełkana szmerem fal. U stóp ich kołysało się morze rozelśnione blaskami gwiazd i księżyca. Orzeźwiający wonny wiaterek pieścił ich włosy, wachlował gorące twarze.
On przystanął na chwilę i wyciągnął jakby z tęsknotą ręce ku morzu deklamując z własnej improwizacji:

O morze przepiękne, morze rozełkane,
Co koisz ducha tęsknotę i żal-
Ucisz istoty mej huragany!
Ukołysz pieśnią sennych swych fal.

- Nie wiedziałam, że Pan wiersze improwizuje.
- Chyba każdy w młodości jest trochę poetą.
- I ja czasami piszę wiersze. Mam już osiem zeszytów. Lubię też układać piosenki z własną kompozycją melodii.
- To ślicznie! Niech Pani zaśpiewa choć jedną piosenkę własnej improwizacji i kompozycji.
Bronka niedała się długo prosić. Głos miała ładny, lubiła bardzo śpiewać i deklamować.
- Zaśpiewam Panu najulubieńszą moją piosenkę, której dałam tytuł Serenada Dziewczęcia.

Na niebios ciemne, gwiaździste sklepienie
Wypłynął księżyc - król cudownych mar
Dokoła cisza nocna i milczenie,
Z wiosenną wonią płynie marzeń czar.

Przed moim domkiem w uroczej dolinie
Zdrojami swemi cicho strumyk gra.
A śpiew słowiczy z wiaterkiem płynie.
Ziemio, jak piękna jest przyroda twa!!

Siądę tu samotna na balkonie
i Patrząc hen! - w tę osrebrzoną dal,
Cichą gitarę wezmę w swoje dłonie
I będę grać przy wtórze sennych fal.

Na drżących strunach kochanej gitary
Będę ja grać miłości cudnej śpiew,
A w rytm mnie zaszumią te drzewa stare.
Popłynie pieśń z wonią kwitnących krzew.

A może On chodzący gdzieś w zadumie
Usłyszy tęskną moję piosnkę tę
I rzewne słowa tej pieśni zrozumie...
Powie mnie: "Jak życie kocham cię!!"

Płyńcie dźwięki strun z wiatru powiewem,
O piosnko mych najmilszych marzeń dzwoń!
Nadziejo ma najsłodsza płyń z tym śpiewem.
Płyń hen! W gwiaździstą, cudną nieba toń.

Gajżułłd słuchał śpiewu Bronki z głębokim wrażeniem.
- Ta dziewczyna ma czar nieprzeciętny. Jest istotą z sercem i duszą - Pomyślał.
I uczuł do niej coś więcej jak sympatię. Dotychczas podobała mu się bardziej od innych swoją postacią zewnętrzną. Teraz zainteresował się i jej wewnętrzną istotą. Wydała mu się jakąś bliską jego natury, jego duszy. Uniósł do ust obie jej ręce i pokrył serdecznemi pocałunkami.
- Dziękuję Pani! Dziękuję bardzo! Panna Bronisława nie wyobraża sobie jaką przyjemność zrobiła mnie tym śpiewem prześlicznym. Teraz Panią naprawdę lubię. Pani jest nietuzinkowa. Dla inteligentnego mężczyzny Pani może być nie tylko kochanką lecz przyjacielem, powiernicą. Twoje towarzystwo daje radość, ukojenie, jakieś ciepło, spokój. Od dzisiejszego wieczoru jestem Pani przyjacielem.
- A ja całym sercem jestem przyjaciółką Pana.
Przycisnął ją gorąco do piersi i złożył na jej ustach długi pocałunek.
- To pocałunek braterski, czy zgadza się Pani być ze mną na ty?
- Owszem! Bardzo miło!
 Otoczył ją ramieniem i szli tak dalej w srebrną dal, brzegiem wód, przy pieśni morskich fal. Nagle ukłuło go coś w duszy.
- A kto jest ten "On" chodzący  "w zadumie", o którym śpiewasz w swojej piosence?
- Moje marzenie.
- Przecież kilka razy byłaś już zaręczona?
- Tak. Ale żadnego nie kochałam z tych narzeczonych. Nawet nie pocałowałam się. A skąd ty wiesz już o tym?
- W Połądze życiorysy ciekawszych osóbek nie ukryją się. A dlaczego się zaręczyłaś nie kochając?
- Warunki materialne zmuszają do tego. Żeby ratować majątek potrzebny moim rodzicom jest zięć; jako jedynaczka muszę zrobić tę ofiarę z siebie, żeby zabezpieczyć starość rodziców i utrzymać rodzinne gniazdo.
- Może i mnie uważasz za kandydata do ręki?
- Nawet i nie pomyślałam o tym. Wiem że jestem dla ciebie za biedna i za mało piękna, żeby twoją być żoną. Moje uczucie ku tobie całkiem bezinteresowne. Jesteś mężczyzną którego w marzeniach swoich kochałam od wielu lat. Ty zrealizowałeś moje sny fantastyczne.
On słuchał jej słów, myśląc:
- Gdyby nie  Marynia pokochałbym gorąco tę dziewczynę. Taka miła, szczera, inteligentna, pełna wdzięku i śliczna.
Po chwili milczenia zapytał niespodzianie:
- Powiedz mniej więcej- jakie gawędy krążą o mnie, które wspomniałaś na werandzie?
- Dobrze, powiem ci główne treści. - I otwarcie powtórzyła jemu w skrócie ploteczki o nim słyszane.
Nie przerywał ani słowem. Gdy ten temat skończyła, zapytał:
- I to już wszystko?
- To, co najgorsze, wszystko.
Oczy jego zmrużyły się zagadkowo, a usta rozchylił uśmiech tajemniczy.
- A więc... ludzie mniej mówią o mnie niżby powiedzieć mogli...
Bronka spojrzała na niego ze zdziwieniem i ciekawością.
- To mało jeszcze!?
Uśmiechnął się iście po diabelsku.
- Mało, wobec ogólnej ilości tematów...
 Zapadło milczenie. Chcąc to milczenie przerwać Bronka odezwała się:
- Ja tobie zaśpiewałam piosenkę mojej improwizacji, a ty zaśpiewaj swoją. Naprzykład, ten śpiew, który śpiewałeś na stole w kurhauzie. Bardzo mnie się podobał.
Zaśpiewał ten śpiew od początku do końca pełnym głosem. Jego dźwięczny, miękki baryton niósł się w tej ciszy nocnej z powiewem wiatru i szumem fal.
- To śpiew anarchistów, prawda?
- Jak ty rozumiesz słowo "anarchista"?
- Tak rozumiem jaka treść twego śpiewu.
Gajżułłd roześmiał się. Nie rozumiesz, koteczku. Swoboda myśli i czynów, to nie jest anarchia, tylko wolność człowieka, która od czasów jak skończyła się era pierwotna jest stale ujarzmiona: przez imperializm, różne przesądy, konwenansy, księży, kapitał i niedolę.
 - A jak zdobyć tę wolność?
- Przez nowe prądy ludzkiej myśli i światową rewolucję.
- Widocznie bolszewik - Pomyślała Bronka. Ona polityki nie lubiła. Przejęta zasadami kasty ziemiańskiej do której należała była do bolszewizmu niechętnie usposobiona, a nie chcąc swemi poglądami zniechęcić do siebie dyskusją najmilszego, odwróciła temat na inne tory. Teraz skierowali przechadzkę swoją do parku pałacowego i znaleźli się na wzgórzu niższej Biruty, skąd roztaczał się widok na morze, w całej wspaniałości. Usiedli na ławkę pod szpalerem drzew.
 Gajżułłd deklamował Bronce urywki z tekstów poezji Puszkina, oraz litewskiego poety Maironisa, skończył na wierszach naszego Słowackiego. Wreszcie zaśpiewał miłosne dumki rosyjskie z takim uczuciem i tęsknotą jak amant operowy na scenie. Prosił Bronkę o piosenki własnej improwizacji. Z radością i wzruszeniem spełniła tę prośbę.
 Mrok nocy rzednąć zaczął. Księżyc coraz niżej skłaniał się nad morzem, gwiazdy bladły. Bronka uczuła przedporankowy chłód, gdyż tylko szal włóczkowy miała na sukience balowej. Dreszcz ją wstrząsnął raz i drugi.
On położył dłoń na jej ręce.
- Czy ci  nie zimno, kochanie?
- Nie mam płaszcza, a poranek chłodny. Chociaż tak na tu miło pójdziemy chyba do naszych mieszkań.
-  Byłoby ciekawie zobaczyć zachód księżyca, jak zapada w morską toń. Utulę ciebie żeby nie było zimno.
 To mówiąc podniósł ją z ławki i posadził na kolanach, otulając ramionami i płaszczem. Bronka zrobiła ruch żeby się uwolnić z tego objęcia. On ją przytulił do piersi łagodnie i silnie.
- Nie bój się malutka, nie zrobię ci krzywdy. Utuliłem żebyś mi nie zziębła.
Jej tak było błogo w tych gorących ramionach i pod tym ciemnym płaszczem. On pochylił głowę nad jej twarzą.
- Ja grzeję ciebie, ty grzej mnie. Ramiona swe zarzuć na moją szyję jak siostra bratu.
Bezwolnie wykonała tą prośbę, a głowę przytuliła do jego ramienia.
- O tak! Tak! Jak dobrze! Jak miło!...Teraz będziemy odpoczywali we dwoje.
 I kołysząc ją na kolanach jak matka usypiającą dziecinę śpiewał przyciszonym głosem z własnej improwizacji, pod melodią tej jednej z najpiękniejszych w świecie kołysanki ruskiej "Bajuszki baju".
Śpij najdroższa ma dziecino
Luli-luli-lu
Śpij przy piersi mej jedyna
Luli-luli-lu.
 Świtało gdy opuścili ławkę i ruszyli do mieszkań swoich. Bronka czuła dziwną ociężałość w całym ciele. On zauważył te senne jej ruchy. Wziął ją na ręce, okrył znowu płaszczem i tak niósł prawie pół drogi. Gdy postawił ją na ziemię, otoczył ramieniem i tak przytuleni do siebie szli oboje pod jednym okryci płaszczem, alejami parku osnutemi różowym brzaskiem świtu.
- Dżari, przecież przyjdziesz dzisiaj do mnie - Pytała Bronka tuląc się do niego.
On drgnął nerwowo.
- Skąd wiesz o tym zdrobniałym moim imieniu?
- Przecież jesteś półgruzinem. Po gruzińsku Włodzimierz - Wadżari, więc w skrócie Dżari.
- Tego zdrobnienia mego imienia na "Dżari" nie lubię, bo mi przypomina jedną osóbkę, którą chciałbym z mego życia wykreślić...
- Szkoda! To tak ładnie brzmi i oryginalnie. Dżari! Dżari! Ale jeżeli ci przykro, zdrobnię inaczej. Będę cię nazywała Dżemi, to też pasuje do imienia Włodzimierz.
- "Dżemi"? No bardzo miło i też oryginalnie. Przytem całkiem nowe, nikt dotychczas tak mię nie nazywał. A jak mam ciebie nazywać zdrobniale?
- Zostawiam to twojej własnej pomysłowości.
- Nie lubię zdrobniania tylko skróty, tak ładnie brzmi Bronka, Broncia, Broneczka.
- Więc nazywaj tak, jak ci najwygodniej i najprzyjemniej.
Zbliżali się już do miasteczka.
- Dżemi, o której godzinie mam ciebie czekać?
- Nie przyjdę dzisiaj.
- Mnie będzie bardzo smutno.
- To ten smutek staraj się usunąć od siebie jakąś inną radością, których tyle nam daje młodość i życie.
- A kiedy przyjdziesz, Dżemi?
- Będę się starał aby odwiedziny moje były możliwie najrzadsze.
Bronkę zabolała bardzo taka obietnica.
- Chyba nudnym jest dla ciebie moje towarzystwo?
- Przeciwnie. Jesteś mi przemiła, ponętna i urocza. Mógłbym cię nawet pokochać.
- Więc z jakiej przyczyny chcesz ograniczać nasze spotkania?
- Obawiam się urazić ciebie szczerą odpowiedzią...
- Przecież zawarliśmy układ przyjaźni. Przyjaciele muszą zawsze być między sobą szczerzy.
- Wobec tego powiem otwarcie. Za silne wrażenie robisz na mnie, Broneczko; z tego powodu muszę unikać częstego obcowania z tobą.
- A to dlaczego! Nowa zagadka.
- Czyż nie możesz domyślić się przy swej inteligencji?
- Zagadka zbyt zawiła do rozwiązania...
Milczał chwilę, potem mówił z wolna, zniżonym do szeotu głosem:
- Ja jestem namiętny mężczyzna i nie lubię opanowywać swoje impulsa seksualne. Jeżeli kobieta pociąga moje zmysły, muszę ją posiąść. Nawet gdy spotykam opór, bez ceremonii pokonywam jego...A przecież jesteś "dziewic i panna uczciwa" - panna z "towarzystwa" z pokoleniowej inteligencji...Celem twoim (jak zresztą wszystkich panien na wydaniu) jest zamążpójście za sobie odpowiedniego - z tej samej sfery, ziemiańskiej kultury i ziemiańskich zasad. Nie mogę więc pozbawić ciebie szacunku twego przyszłego małżonka, któryby nigdy nie przebaczył swojej żonie, gdyby ją znalazł bez "wianeczka". To pragnienie mężczyzny, żeby on był pierwszym przełamcą dziewictwa swojej żony, jest ogólną cechą nas wszystkich. Ja jestem łajdak, ale też nie darowałbym nigdy małżonce, gdyby przedemną posiadał ją inny. - Dalibóg! - Rozstałby się natychmiast po pierwszej nocy, poślubnej, gdybym takie zrobił odkrycie. Teraz chyba rozumiesz, dlaczego unikać muszę częstych z tobą spotkań?...
Bronka poczerwieniała jak wiśnia na taką otwartą odpowiedź. Spuściła rzęsy.
- Nie zupełnie rozumiem...
- A co jeszcze w tej kwestii jest tobie mglistem?
- A to: wyraziłeś się iż podobam ci się, że mógłbyś mnie pokochać. Przecież oboje jesteśmy wolni, z jednej sfery, tej samej kultury, przeszkód dla nas nie ma, żeby...
Urwała zażenowana swoją śmiałością, ale chciała konkretnie wiedzieć co on odpowie.
Gajżułłd dokończył, maskując poważną miną wewnętrzny śmiech, który w nim teraz się zbierał.
- Przeszkód żadnych nie ma żeby nam ksiądz zaśpiewał "Veni Creator", prawda? Niestety! Do małżeństwa nie czuję jeszcze żadnych aspiracji. Od miesiąca kwietnia roku bieżącego mam dopiero 23 lata. Nie będę tak wcześnie zakuwał się w jarzmo małżeńskie. W ogóle jestem przeciwnikiem małżeństw. Nie znoszę tej prozy codziennej życia małżeńskiego, tej monotonności dnia powszedniego, tej ciąży, tych rodów (kobieta ciężarna wzbudza we mnie szczególną abominację) tych wrzasków dzieci, tego stałego współżycia z jedną i tą samą kobietą; patrzeć jak ona w moich oczach brzydnie, starzeje, chlapnie - fuj!! Miłość powinna być zawsze świeża, zawsze nowa, z żarem krwi i szałem zmysłów. Wtedy daje największą rozkosz, unosi w poezję, promienieje szczęściem. Małżeństwo to taka monotonia, taka szarość, taka proza! Żenić się trzeba wtedy tylko, gdy człowiek przejdzie fermenty młodości - słowem nasyci się życiem, światem, miłością. Ożenić się w tym celu, żeby nie mieć samotnej starości i pozostawić po sobie legalne pokolenie swojej krwi...
 Już stanęli przed sztachetami ogródków Domku Mickiewicza. Tam ukryta wśród kwiatów i oparta o ścianę pod oknem stała hawajska gitara, oczekując swego właściciela.
 Gajżułłd serdecznie pożegnał Bronkę, podniósł ją do framugi okna, żeby dopomóc wejść tędy do mieszkania i zniknął wśród drzew ze swoją hawajską gitarą pod płaszczem. Gdy wyszedł z sadu i znalazł się w lesie, uderzył w struny i szedł do swego mieszkania sąd o 300 metrów, śpiewając pełnym głosem przy akompaniamencie gitary.

Miłość! Miłość! Ach, to życie!
To największy czar!
Wywołuje serca bicie
Wznieca rozkosz, żar!...

 Mamusia usłyszała szelest w oknie, bo już przeszedł jej pierwszy, najsilniejszy sen. Otworzyła oczy i ujrzała córkę w balowej sukni przy oknie.
- A ty co robisz? - Zapytała przestraszonym głosem.
- Nic, Mamusiu. Powróciłam teraz z balu.
- Ty byłaś na balu!? Jakim sposobem?!
- Gdy Mamusia spała przyszedł Gajżułłd pod okno z hawajską gitarą, zaśpiewał hiszpańską serenadę miłości i zabrał mnie na bal, do Juraty.
- Ty! Ty! W nocy z łóżka poszłaś sam na sam na bal publiczny z tym awanturnikiem i teraz porankiem wracasz!? Tfu! To coś niesłychanego!! Taki nietakt, takie trzpiotostwo, taka lekkomyślność!...
- Przecież... - Bronka zamknęła pocałunkiem usta oburzonej Mamusi.
- Niech się Mamusia nie gniewa, nie denerwuje, nie psuje mnie wspomnień momentu prawdziwego szczęścia. Nic przecież złego się nie stało. Cnotę mam w całości. On tylko jeden raz mnie pocałował, chociaż trzy godziny byliśmy sam na sam.
- Trzy godziny sam na sam wśród nocy i pozwoliłaś się pocałować!!! Ładnie się sprawujesz - nie ma co i mówić!...
- Mamusiu, to była nasza pierwsza i chyba ostatnia przechadzka we dwoje. Zapowiedział, że już więcej nie będzie mnie asystował. - Mówiła smutnym głosem Bronka.
- Dlaczego?
- Nie przyznaje żeniaczki, przeciwnikiem jest małżeństw. A wie iż moim celem i potrzebą materialną jest zamążpójście, więc nie chce mieć mnie na sumieniu, albowiem jego spotkania ze mną są "niebezpieczeństwem dla mojej cnoty dziewiczej" - jak sam się wyraził. A w uczuciach on nie lubi powściągliwości ani hamowania...Czy Mamusia rozumie?
- Łajdak! - Rzuciła z oburzeniem Mamusia.
 Bronka westchnęła i zaczęła powoli się rozbierać, łapiąc uchem jego śpiew o miłości, który przez okno otwarte wyraźnie dolatywał do jej słuchu.
- Kto się tak drze o tej porze - Zapytała Mamusia.
- To On. Idzie do swojej willi i śpiewa "Miłość, miłość! Ach, to życie!"
- Wariat - Mruknęła Pani Joanna.
Bronka westchnęła po raz wtóry i schowała się pod kołdrą.