czwartek, 30 sierpnia 2012

Rozdział XII Spowiedź Maryni

 Na stoliku przykrytym białą serwetą z płótna domowego huczał wesoło prymus. Marynia nucąc tęskną piosenkę baczyła na rondelek z mlekiem. Ada uwijała się koło zakąski: postawiła dwa kubki, talerzyki, włożyła masła do maselniczki, nakroiła szynki, kiełbasy, chleba, sera holenderskiego, kilka bułeczek. Z wyjątkiem bułek i chleba, to wszystko były zapasy z dworu Stargwiłłowa. Mleko zakipiało i Marynia weń wlała kakao w ubitych z cukrem żółtkach.
 Teraz zasiadły obie przy stoliku do wieczornego posiłku. Ada popatrzyła na kuzynkę uważnie. Była dziwnie zmieniona: jeszcze bledsza niż zwykle, a pod oczyma rysowały się powiększone obwódki.
- Czy ci niezdrowo, Maryniu? Coś bardzo nie wyglądasz po wczorajszym balu.
 Marynia zarumieniła się lekko.
- Głowa mię trochę boli - I żeby odwrócić od siebie uwagę zagadnęła, smarując chleb masłem:
- Więc ty naprawdę decydujesz się wyjść za mąż za lotnika Rudejkisa?
- Doprawdy Maśka, jesteś pocieszna! Już dzisiaj poraz trzeci zadajesz mnie to samo pytanie.
- Bo coś tak nie do wiary, żebyś ty i Rudejkis bylibyście małżonkami...
- A to dlaczego? Czyż Piotr nie przedstawia dobrej partii? Ma tylko 27 lat a jest już kapitanem awiacji. Człowiek zdolny w swoim fachu, na drodze do kariery. W litewskim wojsku oficerowie piloci mają najlepsze pobory.
- Ale ty i on - takie kontrasty! Tyś taka wykwintna, pełna życia i wdzięku. A on... Określić go można krótko: żywy kloc. Czyż ty mogłaś w nim się zakochać?
- A po cóż miłość potrzebna w małżeństwie? Kobieta która wychodzi za mąż powinna przedewszystkiem na to zwrócić uwagę, żeby mąż był filarem jej bytu, podporą materialną, wykonawcą jej potrzeb i zachcianek. Miłość niech tylko mąż ma dla żony i to jest kobiecie wystarczającym. Żona zakochana w mężu staje się jego niewolnicą, a co jest smutniejszym nad niewolę! Jeżeli zaś kobieta męża nie kocha, posiadając za to jego serce, wtedy ona jest panią domu, a mąż jej wiernym i posłusznym sługą.
Marynia oburzyła się.
- Co ty pleciesz, Ado! Czyż kobieta szlachetna i młoda może widzieć szczęście małżeńskie tylko w dobrobycie i panowaniu nad mężem!? Miłość to największy czar życia i osią całej przyrody. Kobietę młodą, subtelną i zdrową otoczyć choćby największym zbytkiem lecz pozbawić miłości, to tak jakby niewidomego zawieźć do pięknej krainy, której on widzieć nie może.
Ada zachichotała.
- Jak Bozię kocham! Gdy słucham twoich wywodów mam wrażenie, że rozmawiam z osóbką zmartwychwstałą z romantyzmu. Co za mrzonki sentymentalne! Tylko o dwa lata jesteś ode mnie młodsza, a co za różnica w trzeźwości sądów. Kto szuka tego "czaru miłości"  w małżeństwie. Praktyczni rozsądni ludzie dążąc do ołtarza dawno zdmuchali za sobą "te czary" o których mówisz tak gorąco. Bywają czasami młodiz zapaleńcy co w uniesieniu szału pobiorą się niby z miłości i mamy tysiące przykładów, że takie małżeństwa przeważnie są nieszczęśliwe. Byleby nie mieć wstrętu fizycznego do męża, inne uczucia są zbyteczne.
Marynia zamyśliła się. Po chwili rzekła:
- Moim zdaniem miłość niepotrzebna w małżeństwie tylko starzejącym ludziom: kobietom które przekroczyły trzydziestkę, a mężczyznom po czterdziestce. Tacy już przeszli fazy miłości i wystarczającym dla nich szacunek i przyjaźń. Ale ty masz przecież tylko 23 lata - jak możesz odważyć się wyjść  za mąż za człowieka którego nie kochasz?! Dla którego nawet przyjaźni większej nie masz. Chociaż on otoczy ciebie dostatkiem, którego brak ci teraz wielki nie będziesz zadowolona  z życia, bo szczęście kobiecie daje tylko miłość, a ty ją zniweczysz na zawsze.
- Przecież mąż nie wywiezie mnie na bezludną wyspę, przeciwnie, będziemy mieszkali w najbardziej ożywionym środowisku litewskim - w Kownie, w stolicy. W tym roku Piotra wysyłają ze stypendium wojskowym do Italii na wyższe kursy lotnicze. Oczywiście pojadę z nim razem. A lato będziemy spędzali w Połądze, bo tu od roku następnego powstanie aerodrom letni. Wobec tego - czyż mało będzie znajomości z ciekawymi chłopcami...
- Tym gorzej...Tym większa tragedia: pokochać innego mężczyznę, gdy się jest skutą więzami przysięgi z niekochanym człowiekiem.
- Jakąż te więzy mogą być przeszkodą w miłości?
Marynia spuściła oczy i targała końce chusteczki do nosa.
- No przecież...jeżeli ci się będzie ktoś podobał bardzo...to jest, zakochasz się...Zechcesz z nim bliższej przyjaźni...romansować...A tu niewolno, bo masz męża.
- To cóż? Będę tak romansować, żeby mąż nie wiedział.
- Co za herezje pleciesz znowu i ani rumienisz się nawet!
- Chichichi! A cóż ty myślałaś, słodkie, naiwne dziecię lasów i pól, że kobiety które wychodzą za mąż  zamykają się od świata w ramach swego nowego ogniska i pędzą życie wiernej Penelopy? Chichichi! Chyba z księżyca spadłaś. Przeciwnie, mężatkom tylko otwierają się podwoje do swobody uczuć. Panna jest skrępowana przesądami...A mężatka pod żaglem małżonka może bujać dowoli na falach miłości...
- Ado, czyżbyś ty i myślała tak jak mówisz? Przecież to przeciw moralności, grzech!...
- Jeżeli zapatrywać się na życie z punktu religijnego, to grzech człowiek popełnia w każdym momencie swego istnienia.  Bojąc się grzechów i chcąc je unikać, trzeba stać się pustelnikiem w jakiejś nieprzebytej puszczy, lub zamurować się w skale jak asceci rosyjscy w podziemiach kijowskich. A co do moralności to pojęcie bardzo rozciągłe dla ludzi rozsądnych i trzeźwych. Naprzykład, co ty nazywasz moralnością?
- Patrzę na moralność pod tym kątem widzenia, jak nasze matki i babki.
- Ależ Maśka! Toć śmiesznym jest nawet -nam córom 20 wieku opierać nasze zasady jedynie na zapleśniałych poglądach prababek naszych. Te kodeksy cnoty starych tradycji nie można nazwać gruntem moralnym, raczej to jest forma przyzwoitości. Z okresów przedwojennych rozpróżniaczone kobiety z burżuazji tak samo jak i teraźniejsze były w większości wyuzdane i niezachowujące wierności małżeńskiej, ale przestępstwa swoje ukrywały dyskretnie. Dziś demoralizacja bynajmniej nie jest większa, niż dawniej, tylko wyszła z ram obłudy. Za przykładem Rosji Radzieckiej zrzuca teraz z siebie te zasłony pozornej cnoty, obnażając otwarcie nagość swoich uczuć intymnych...
- Teraz ja cię nie rozumiem, jaka treść twoich sofizmatów? Dajesz mi jakby do zrozumienia, że zasad moralności nie uznajesz?
- Wcale ja nie mówię, że zasad moralności nie uznaję, ale mam na to własne swoje poglądy.
- Więc jakie te poglądy twoje?
- Ja nie przyznaję moralności tak kodeksowej jak i biblijnej. Mam moje własne przekonania, zasadnicze, gdzie decydują sumienie i honor. Za rozpustę uważam oddawanie się bez uczuć silniejszych, przechodząc od jednego mężczyzny do drugiego, lub handel ciałem dla zysku... Ohydnie jest najmować sobie płatnych kochanków itp. Lecz jeśli romans jest na podłożu prawdziwej miłości, przestaje być rozpustą, jeno naturalnym zadowolnieniem uczuć. I nie wyłączam z tego mężatek jeżeli pokocha innego mężczyznę więcej jak swego męża. Kobieta jest w społeczeństwie upośledzona i skrępowana tak, jakby innym była człowiekiem, a nie taką samą ludzką istotą jak mężczyzna. Oni pełną garścią zrywają uczuć kwiaty i póki się ożenią, każdy z nich do dna czarę rozkoszy wychylił. Za kawalerskich czasów spopielają gorętsze swe siły, zachowując przyszłej małżonce tylko resztki. A czy kobieta młoda i zdrowa, która uczciwą była dziewczyną i strona zmysłowa wybucha u niej dopiero po ślubie, może zadowolnić się wtedy temi resztkami zblazowanego męża, co?
- No chyba, że nie...
- A, widzisz! Dlatego nie uważam za przestępstwo nie być wierną żoną. Wtedy tylko można będzie trzymać się solidnie przepisów moralności jeżeli one będą zasadą ogólną - tak dla kobiet jak i dla mężczyzn. Nie tak jak dziś, gdy mężczyźni od lat 12 dogadzają sobie płciowym popędom i uważają sobie za chlubę wielką ilość romansów, a my panny nawet pocałunku musimy unikać. Dla tych niegodziwców tyle poświęcenia!...I jeszcze przez całe życie wierną być jednemu - czy on się podoba czy nie - niech licho bierze taki los kobietom dany!!
 Marynia słuchała słów Ady z niesmakiem. Ta wesoła kuzynka wychowana w Peterburgu (Leningrad), która z Rosji przedrewolucyjnej przywiozła z sobą całkiem nowe poglądy raziła ją swemi luźnemi zasadami. Ona lata życia swego spędziła w starym rodzinnym dworze, w którym zachowała się jeszcze atmosfera dawnych tradycji i cnót szlachty litewskiej. Cisza wiejska i piękno przyrody wyidealizowały duszę młodego dziewczęcia. Z Adą były dwa przeciwne bieguny. Mimo to lubiły się wzajemnie.  Ada kochała Marynię za jej dobroć i łagodność, a Marynia lubiła kuzynkę za jej żywość, otwartość i zawsze pogodne usposobienie. Teraz rzekła jej z przekornym uśmieszkiem.
- Słowem, musisz pogodzić się ze mną, Ado, że miłość jest powabem życia i dąży do niej każda kobieta. Czyż wobec tego nie lepiej wybrać męża którego mogłabyś kochać, niż poświęcić się tylko dla bytu i wiarołomną być żoną.
Ada westchnęła smutnie.
- Gdybym ja była taką jak ty, córką zamożnego ziemianina i w przyszłości dziedziczką dworu, siedziałabym sobie z książką czy robótką i oczekiwała zaklętego rycerza z krainy marzeń. Ale dziś, gdy ze swej dziupli na Zielonej Górze (tak się nazywa jedna górska dzielnica w Kownie) musze codziennie po kilka razy chlapać po błocie i to często w dziurawych bucikach chodząc do krnąbrnych dzieci od jednych do drugich z lekcjami francuskiego lub niemieckiego języka, kładąc w ciasne łby  jak łopatą, a przytem uważać na miny kapryśnych "mamusiek", i to wszystko za marne wynagrodzenie - w takich warunkach to się nie marzy o mężu-kochanku jeno o mężu-filarze.
- Tyś taka młoda, Ado! A ze swoją drobną postacią wyglądasz na lat 17. Masz czas... Może zdarzy się tobie ktoś odpowiedniejszy od Rudejkisa.
- Czekając na "może" straci się pewnik... W następnym roku wujaszek nie wyśle mię z tobą do Połągi na swój koszt. A w Kownie polować na męża brak czasu i okazji. Na połów taki najodpowiedniejszy jest kurort: odpoczynek sezonowy, piękna dekoracja natury i muzyka nastrajają człowieka romantycznie i prędzej w nim się budzi nastrój do miłości. W tym celu i ja skorzystałam z dobroci twego ojczulka - jestem w tej czarującej Połądze. No i dzięki litościwemu Stwórcy cel ten osiągnęłam. Będę z tobą zanim wyjedziesz. Piotruś przez ten czas przygotuje indult i paszport mnie zagraniczny, abym po ślubie mogła z mężem jechać do Italii. Z Połągi do Kowna pojadę na ślub. Ciebie zapraszam na druhnę. Wesela nie będzie, ślub cichy i kilka osób z najbliższej rodziny.
I Ada z radosnym błyskiem w piwnych oczach okręciła się parę razy walcowym krokiem dokoła stolika.
- Więc za miesiąc i kilkanaście dni już będziesz mężatką?! - Z pewnym żalem w głosie zdziwiła się Marynia. Szkoda jej było przyjaciółki, którą uważała za straconą sobie, gdy będzie miała męża.
- A po co czekać? "Kuć żelazo póki gorące"
Marynia odeszła od stolika i wyjrzała przez otwarte okno, opierając się o framugę. Już słońce zaszło. Niebo różowiło się łuną wieczornej zorzy, a szmaragdowy park powoli osnuwał cień liliowy. Po szerokiej alei między gazonami kwiatów przesuwały się pary i grupki. Cisza i spokój dokoła, tylko dolatywał tęksny szum morza. Marynia patrzyła przed siebie zamyślona, a ucisk jakiś dławił jej piersi. Łkało coś w duszy... Skarga jakaś, żal, tęsknota...Pełzał gdzieś w głębi istoty zagadkowy niepokój...Gięła się pod ciężarem tego dziwnego przygnębienia...Westchnęła głęboko, boleśnie.
Ada sprzątnęła ze stołu i stanęła obok Maryni otaczając ją ramieniem. Patrzyła w jej twarz powleczoną melancholijną zadumą.
- Maśko moja! - Rzekła całując ją w twarz. - Kochane biedactwo! Oczęta modre takie smutne, buziak znudzony. Ciebie coś dolega, Koteczko? Wiesz, idźmy się przejść - taki śliczny wieczór!
Marynia zmrużyła oczy, co wskazywało niechęć jej do propozycji. Ona pragnęła teraz samotności. Męczyło ją w danej chwili towarzystwo wiecznie rozterkotanej kuzynki. Niechby sobie poszła jedna, a ją chociaż na godzinę zostawiła samą.
- Jestem zmęczona pozowaniem  do obrazu Turwidowi. Chyba stałam dwie godziny. Mam zamiar zaraz się położyć.
- Maśka, nie bądźże dla miłości Pana Boga staruszką! Pamiętaj że jesteś na sezonie, trzeba wykorzystać każdą chwilę. Nasiedzisz się i wyśpisz w Stargwiłłowie. Teraz przyjechała do sanatorium nowa grupa oficerów. Ci prawie wszyscy są młodzi i kawalerowie. Jutro będzie bal dla inteligencji w Juracie. Przecież i my pójdziemy. Trzeba upatrzyć nam sobie asystentów, żeby nie triumfowały Bronka i Jadzia nad nami, więc zawczasu musimy zwrócić na siebie uwagę... Wczoraj wpadli mnie w oko ci trzej kawalerzyści, ale nie chciałam drażnić Piotra. Litwinowi uchybienie wielkie jeżeli panna której on poważnie asystuje zwróci uwagę na innego mężczyznę. Teraz po jego wyjeździe mam zupełną swobodę. A ten czarny huzar taki śliczny, taki efektowny! I z wielkim widać temperamentem. Wczorajszego wieczoru pożerała go Bronka. Nieodstępnie jej asystował, szampan u jej nóg rozbijał, dwa razy fundę robił i do domu odprowadził. Trudno mnie z nią rywalizować bo po tobie ona tu najładniejsza i widać bardzo w męskim guście. Pal ją sześć i tego kapitana! Niech się tam pochłoną oni wzajemnie! Znajdziemy sobie też satelitów. Ja wolę blondynów jasnych. Tamten ułan, który z z tym Gajżułłdem kompanii dotrzymywał to mój typ, ale zainteresował się zapalczywie tamtą młodą Amerykanką. Jeszcze kilku innych widziałam wcale niczego chłopców. Pięknych mężczyzn nie lubię, bo są zarozumiali, zuchwali. No, idziemy!
Zarzuciła energicznie na ramiona Maryni jej białe włóczkowe palto z króliczym kołnierzem, pomagając jej się ubrać. Wzięła ją pod ramię i poszły.
- Wiesz, pójdziemy mimo sanatorium. Chociaż tam orkiestra nie gra, po 19-ej oficerów można spotkać.
Mignęła przed Marynią matowo-śniada twarz z demonicznymi oczami...Silna uderzyła ją tęsknota za ujrzeniem tej twarzy i jednocześnie ozwał się znów ten bolesny niepokój.
Szła obok Ady automatycznie, słuchając machinalnie jej nieskończonej gadaniny. Rzadko które słowa wesołej terkotki odbiły się w uszach zadumanej dziewczyny, a cały potok wymowy pozostawał bez odpowiedzi. Ada przyzwyczaiła się do milczącego usposobienia kuzynki. Nieobrażała się na nią ani zwracała uwagę na brak odpowiedzi. Lubiła dużo mówić i dogadzała sobie w tej przyjemności. Była przekonana, że Marynia wszystko słyszy, tylko przez "flegmę i mrukliwość litewską" leni się jej odpowiadać. Teraz Ada miała temat nieskończony: Rudejkis. O jego "bezgranicznym" przywiązaniu, dzisiejszym pożegnaniu, wczorajszym balu itp.
- Boleję tylko nad tym - trzepała - że zostawszy Piotra żoną będę musiała nauczyć się litewskiego języka, który trudniejszym mi się wydaje niż chiński, a dzikszy od dialektu malajskiego. Przecież trzeci rok jestem w Litwie, uczyłam się litewskiej mowy w Kownie, a nie mogę ani kilka słów złożyć, chociaż dość dużo rozumiem.
Doszły do sanatorium. Orkiestra już nie grała, bo było po godz. 20 i nie spotkały tu żadnego osobnika choć trochę godniejszego uwagi. Skierowały się na Aleję Biruty, stamtąd do Basanowicza i podążyły tędy do mola.
- Czy i na pomoście będzie takie nasze szczęście? - Mruknęła Ada, że nie udało się spotkać żadnego oficera.
- Jednakże - Mówiła znów po krótkiej pauzie gadulstwa swym sopranowym głosikiem - ta Połąga to dziura. Nie widać tu żadnej młodzieży ciekawszej, prócz wojskowych. I nie zobaczysz ich w salonie więcej jak kilkunastu, a ta garstka tak oblężona kobietami, że trzeba kolejkę naznaczyć do każdego munduru z gwiazdką.
Weszły na molo. Morze kołysało się sennie, porysowane tęczą kolorów wieczornej zorzy, gasnącej powoli na seladynach nieba. Wieczorami tu najwięcej było spacerowiczów, spotkały też kilku  oficerów nowoprzybyłych do sanatorium na wczasy.
Wracały plażą i wyszły na ulicę Kiejstuta.
-Ech! Jakiż tu nieporządek! Żeby nie było z ulic do plaży chodników przez te piachy! - Biedowała Ada wytrząsając piasek ze swoich płóciennych pantofli.
Przechodziły mimo dużej z czerwonej cegły willi otoczonej niebotycznemi sosnami. Nad werandą napis: "Kavinė Šypsena" (kawiarnia Uśmiech). Płynęły z tej kawiarni muzyka skrzypiec przy akompaniamencie fortepianu. 
- Maśka, może zajdziemy do kawiarni posłuchać muzyki?
 Marynia kochała muzykę. I ona była muzykalną, grała na fortepianie. Chętnie przyjęła propozycję kuzynki. Weszły. Po prawej stronie od wejścia był bufet, a po lewej salon. Młody skrzypek z różową twarzą i długiemi jasnemi włosami koloru lnu wygrywał tęskne romanse rosyjskie. Blady, chudy brunet też długowłosy akompaniował mu na pianinie. W salonie przy stoliku było tylko dwóch panów, cywilów. Jedli kolację, rozmawiali po polsku i czytali rosyjską gazetę (polskich gazet w tym okresie w Połądze bez prenumeraty nie sprzedawano). 
 Panienki kazały sobie podać kawę z ciastkami. 
- Głupia sprawa - Szepnęła Ada - Znaleźć się w takim miejscu bez towarzystwa męskiego.
 Marynia nieodpowiedziała zasłuchana w muzyce. Skrzypek znał ją z widzenia, wiedział jak subtelnie odczuwa muzykę, gdy widział ją w kawiarni grał wtedy z większym uczuciem niż zwykle, wybierając najładniejsze rzeczy. Ada nie przejmowała się muzyką, mało większą jej przyjemność sprawiała od kawy z ciastkami. Zerkała na tych dwóch siedzących tu mężczyzn, domyślając się z ich inteligentnych twarzy i eleganckiego ubioru iż należą do wykwintnego towarzystwa. Oni miny mieli znudzone, twarze blade i wycieńczone. Widocznie przesyceni już byli kobietami i po powrocie z zagranicy chcieli chociaż nad morzem od nich wypocząć. Na zalotne spojrzenia jeden z nich odpowiedział ironicznym grymasem, a drugi obojętnym okiem obrzucił obie panienki od stóp do głów i zagłębił się znów nad gazetą, jedząc powoli ciepłą kolację.
- Franci z polewanym nosem! -Sarknęła Ada oburzona obojętnością wykwintnych kawalerów w których wyczuła zamożnych ziemian z polskiego koła.
W przedpokoju zastukały sprężyste męskie kroki, brzęk ostróg, żywe głosy. I weszła znajoma nam trójka oficerska. Ada przyglądała się im ciekawie, a Marynia zarumieniła się gwałtownie i odwróciła głowę.
- Czy widzisz Maśka, ci sami piękni oficerowie, którzy wczoraj w kurhauzie ogólną zwrócili uwagę.
Spojrzała na kuzynkę i uderzyła ją zmiana jaka zaszła w jej twarzy.
- Co tobie, koteczku?
- Nic!... Przerwij choć na moment swoje terkotanie!
- Chichichi! - Zachichotała Ada. Ciekawość ją drażniła, co jest przyczyną nagłego wzruszenia kuzynki. Domyśliła się, że jeden z tych oficerów. Chyba ten z którym wczoraj nie chciała przywitać się. On siadł obrócony plecami i wyrazu jego twarzy nie mogła dojrzeć, a Dżuigiras i Prostka oczkowali ją tak natarczywie i wyzywająco, że śmiała i zalotna Ada zażenowała się i spuściła rzęsy, tylko od czasu do czasu strzygła do nich wstydliwie grającemi swemi oczyma.
Oficerowie pili piwo, dzwonili w szklanki i rozmawiali donośnie, żeby panny słyszały ich koncepty.
- Koledzy, czy widzieliście w Połądze takie śliczności? - Mówił Dżuigiras szczerząc do panienek białe, zdrowe zęby. 
- Co tam w Połądze - Odpowiedział Prostka. - Ja i w Kownie piękniejszych nie widziałem.  
Gajżułłd milczał, oczy jego dziwny miały wyraz, lecz podochoceni towarzysze tego wyrazu nie spostrzegli.
Prostka kręcąc czarnego wąsika i puszczając perskie oko do panienek plótł dalej:
- Najwspanialsza ozdoba sezonu tegorocznego. Kwitną jak dwie róże zerwane w rajskim ogrodzie. Tchnie od nich świeżością maja, a bliska obecność odurza jak najprzedniejsze wino. 
Dwaj wykwintni cywile popatrzyli jeden na drugiego ze znaczącym uśmiechem.
- A ty kpie - Zwrócił się Dżuigiras do Gajżułłda - Usiadłeś plecami do tych gwiazd sezonowych.
- Daj mu spokój! - Zaśmiał się Prostka. - On już jest oszołomiony urokiem pięciu kobiet naraz: sędziny Ludmiły, Racheli, dwóch Amerykanek i panny Bronci.
- Ale ostatnie dwie Amerykanki - jedna z północnej półkuli, druga z południowej, u których taki wyborny mieliśmy podwieczorek - chyba najsilniej wstrząsnęły zmysłami. Hahahaha!
- Tylko niewiadomo która z tych dwóch egzotyczek największe zrobiła w sercu bum-bum: czy ta kolorowa ruda z eteru, czy ten pampuszek rumiany i pulchny? Włodzimierzu, która?
Gajżułłd chociaż silnie był poruszony niespodziewanym spotkaniem z Marynią, odzyskał już równowagę pod wpływem wesołości ulubionych kolegów.
- "Głodnemu chleb na myśli" - rzekł. - Karol zakochał się w tym czarnym diabełku, a ty w tej czarnobrewej sportsmence. Dlatego wam się zdaje, że i moje serce porwały te dwie papugi.
- Cicho, nie wypieraj się!...Myślisz, żeśmy nie widzieli jak za tą gęstą firanką całowałeś się z panną Akweliną. Jeszcze na policzkach twoich pozostały czerwone ślady jej malowanych ust. Chachacha! A potem z panią Melą poszłeś na sekret do drugiego pokoju. Ja w tym czasie flirtowałem w tym kącie za szafą z moją czarnuszką i widzieliśmy oboje jak tam ogniście bawiliście się...
- Hahahha! Chachacha!
- ja mam dobre serce - współczuję sentymentom kobiecym. Czy podobają się mnie więcej czy mniej - rzucam im choć drobne okruchy uczuć, jak tym zgłodniałym ptaszynkom parę ziarenek...
- Gdy masz tu całych pięć tych zgłodniałych ptaszynek, a gdy Turwidas zaprowadzi nas do tych arystokratek w strusich piórach będziesz miał aż sześć, to bądź oszczędniejszy w rozdawaniu tych okruch, abyś nie zbankrutował raptownie. Haha! Chacha!
- Co do tamtych...Obaj przyrzekliście współkę...Przy takiej spółce spodziewam się, że z tych okruchów zbierze się zapasowa miarka.
Wszyscy trzej w coraz weselszy wpadali nastrój. Prostka i Dżuigiras natrętnie kokietowali panienki.
- Ta szatynka z loczkami to istne diablę pokuszenia! - I Prostka posłał Adzie całusa dwoma palcami.
- Blondynka jeszcze ładniejsza - Szepnął Dżuigiras - Istny aniołek! Skrzydełek tylko brak. Ale jakaś dumna bardzo, ani spojrzy na nas.
 Teraz Gajżułłd obrócił głowę w stronę Maryni. Siedziała odwrócona plecami z łokciem wspartym na stole a głową na dłoni. Zatrzymał na niej wzrok przez chwilę. Źrenice jego rozszerzyły się i zaczęły w półmroku jarzyć się fioletowo-zielonymi ognikami.
Marynia odczuła to palące spojrzenie, drgnęła całym ciałem, po skórze przebiegły zimne mrówki...Wstała nagle z wypiekami na twarzy i zaciśniętemi wargami.
 - Ado, dosyć tu...Idziemy!...-Szepnęła przez zęby.
- Maśka, teraz najciekawsza chwila...A ty chcesz urwać tą chwilę!...
- Siedź tu sobie i rób oczy do tych nachalnych oficerów, ja idę.
 Odsunęła hałaśliwie krzesło i otuliła się paltem. Ada pełna niezadowolenia wzięła ją pod ramię i ruszyły ku drzwiom. Musiały przechodzić tuż mimo kawalerzystów, którzy zajmowali pierwszy stolik przy drzwiach wejściowych.
- Panienki śliczne - Zwrócił się do nich Prostka podkręcając wąsika. - Dlaczego uciekacie stąd pozbawiając nas widoku czarujących waszych postaci?
- Obawiamy się spłonąć pod iskrami waszych spojrzeń - Odpowiedziała z zalotną minką Ada i znikły za drzwiami.
Dżuigira zapłonęły oczy i zarumieniły się policzki.
- Koledzy, chodźmy za niemi!...Zaznajomimy się... 
Powstał szybko ze swego krzesła, za nim Prostka. Gajżułłd niepodnosząc się, przytrzymał ich obu za poły.
- Stójcie! Nie gorączkujcie się! Nie róbcie z siebie uliczników!...
W oczach huzara migotał gniew.
- Dlaczego? - Spytał Dżuigiras. - Przecież to twoja była inicjatywa, zrobić polowanie dzisiejszego wieczora na dwunożne źwierzyny...No!...Okazja teraz doskonała.  
- Widać, że niedawno bat świstał w twoich rękach - tak nie masz taktu. Polujmy - ale na dziewuchy z ludu, lecz nie ośmieszajmy nasze mundury wobec panien z inteligencji. Bądźmy rozpustnikami, lecz w niektórych razach trzeba zachować formy przyzwoitości.
Prostka i Dżuigiras zastosowali się jak zwykle do woli imponującego kolegi.

Pałanga, lipiec 2015

Marynia i Ada szły szybko w wieczornym mroku i zawróciły do parku gdzie stała willa Kiejstutis.
Gdy się znalazły w swoim pokoju, Marynia siadła na łóżku i nagle wybuchnęła płaczem. Przestraszona Ada zaczęła ją tulić i uspokajać. 
- Masiu, kochanie! Co tobie? Coś ci się stało?
- Ach! Ado! Ado! Taka jestem nieszczęśliwa!!
 Ada tuliła ją do siebie jak małe rozkapryszone dziecko. Obok współczucia była i ciekawość. Może teraz nadeszła chwila, że się dowie tajemnicy kuzynki: co za powód był jej dziwnego nastroju na balu wczorajszym. Jej widocznego przygnębienia i ten wyraz jakiegoś znużenia w oczach? Marynia była skryta i zamknięta w sobie. Nie zwierzała się przed Adą z tajników serca. Ada po przyjeździe z Rosji słyszała coś o jej przeżyciach. Domyślała się tragedii miłosnej kuzynki i paliła ją ciekawość. 
- Powiedz koteczko - powiedz co cię dolega? Będzie lżej tobie. Ja cię tak kocham! Wierne echo w mej istocie znajdziesz dla cierpień twoich. 
 Rozebrała Marynię, ułożyła w łóżku i objęła serdecznie. Marynia ujęta ciepłem przyjaźni i pieszczotami powzięła chęć zwierzeń.
 Zwierzenia przynoszą zawsze ulgę młodej dziewczynie. Roztoczyła szczerze i cicho przed przyjaciółką tragedię życia swego. Ona opowiadanie zwierzeń swoich ciągnęła do poranku, a ja streszczę jak najkrócej, na paru stronicach.
 Gdybym chciała wyobszernić ze wszystkiemi szczegółami te przeżycia Maryni, musiałabym napisać o jedną książkę więcej i ta książka moja zamiast dwie części zawierałaby trzy, a ja się lenię za dużo pisać.
 W tym przykładnym i cichym dziewczęciu drzemała istota namiętna i wrażliwa. Przez częstą samotność i pochłaniane książki miała rozbujałą wyobraźnię i romantyczną naturę. Zaledwie z dziecka budzić się zaczynała a serce już przygotowane było do siejby miłości. Na horyzoncie jej życia zjawił się Gajżułłd, piękny 20-letni oficer z pierwszym wojskiem litewskim, a sławny już jako partyzantki wódz "Czarny Dżario".  Romantycznemu dziewczęciu wydał się wtedy jakimś bohaterem z powieści Aleksandra Dumasa (ojca) jej najulubieńszego autora pism historycznych. I pokochała go tak, jak kochać może młoda dziewczyna o duszy czystej lecz namiętnej natury. Ojciec zauważył romans córki. Miał swoje powody dla których zanic nie chciał, żeby Gajżułłd był jego zięciem. Żeby nie dopuścić córki do ślubu z nim, wywiózł ją do Warszawy i zostawił pod opieką starszej siostry swojej bogatej i możnej w stolicy pani. Marynia pozostała wierną swoim uczuciom. Pisywała do ukochanego długie listy, przyrzekając w nich, że po powrocie do rodzinnych stron zostanie jego żoną wbrew woli całej rodziny. On pomimo miłości do narzeczonej nie mógł oprzeć się pokusom, któremi osaczały go kobiety. W kilka miesięcy po rozłące z Marynią zapoznał się z piękną wampirzycą, która potrafiła piekielnie opętać jego zmysły. Ścigała ona go wszędzie jak cień. Gdy w 1920 r. były walki Litwinów z Polakami o Wilno, potrafiła jako nieodstępny ordynans - adiutant towarzyszyć mu na wszystkich frontach i walczyć przy jego boku.
 Pod koniec 1920 r. powróciła Marynia po skończonych walkach polsko-litewskich, bo ciotka wstrząśnięta stratą syna w bitwie pod Pińskiem i najściem bolszewików pod Warszawę umarła z ataku serca, a ojciec bez poważniejszej opieki nie chciał córkę zostawić w stolicy. W tajemnicy przed rodziną Marynia powiadomiła listownie narzeczonego o swoim powrocie i naznaczyła jemu spotkanie. Ten list przejęła ta "wampirzyca". Oczywiście nic o tym nie powiedziała Gajżułłdowi. Natomiast uprosiła go, żeby w siedmiu kliszach sfotografować się razem nago w najlubieżniejszych pozach "dla dozgonnego upamiętnienia" ich namiętnej miłości i pieszczot. Gajżułłd nie wiedział o powrocie Maryni i nie przeczuwał podstępu przewrotnej kochanki.
 Te fotografie wysłała Maryni wraz  z listem w którym bezczelnie odkryła swój romans z jej narzeczonym. Te fotografie w wyuzdanych pozach były potwierdzeniem faktu, że pisze prawdę. I zrobiła jej ostre zastrzeżenie iżby "nie śmiała wchodzić im dwojgu w drogę". Oto kilka zdań z tego potwornego listu.
 "Ty należysz już do dalekiej nic nie znaczącej jego przeszłości. Twoja osoba i twoja miłość tyle go dziś obchodzi, co dziura w starym, podartym trzewiku, wyrzuconym na śmietnik. Ja dziś jestem jemu najukochańszą kobietą. Jego serce, ciało i dusza należą do mnie bezpodzielnie i jestem już matką jego dziecka. Więc zapomnij o nim ładna panienko, tak jak on zapomniał o tobie. Nie śmiej plątać się pośród nas dwojga, inaczej źle skończysz!...Oto przesyłam Pani nasze zdjęcia jako dowód konkretny, że odszedł od Ciebie i jest kochankiem oraz przyszłym mężem moim".
 Po tym liście z fotografiami znaleźli domownicy Marynię zemdloną i chyba dwie godziny musiano ją cucić. Potem chorowała obłożnie cały miesiąc. Gdy wyzdrowiała, uparła się jechać do Rzymu i tam wstąpić do klasztoru polskiego "Siedmiu Sióstr Bolejących". Ojciec nie sprzeciwił się. Zawiózł ją do Italii i umieścił w tym klasztorze, ale prosił mateczkę, żeby pozwoliła jej przebyć wpierw kilka miesięcy jako internistce. Po trzymiesięcznym pobycie takowym Marynia bardzo się rozczarowała do życia klasztornego.Opuściła ten klasztor i powróciła do Stargwiłłowa, ku wielkiej radości rodziny, mianowicie ojca.
 Gajżułłd z czasem dowiedział się o podstępie kochanki, sprał ją straszliwie i zerwał z nią. Lecz Marynia chciała ani słyszeć o powtórnym nawiązaniu z nim narzeczeństwa. On rzucił się wtedy w wir życia. Kobiety szalały za nim. Postrachem był mężów i kochanków, a marzeniem najgorętszym dam. Użycie jemu stało się nałogowym, przerzucał się z jednej kochanki do drugiej. Kobieta go interesowała zanim się nią nasycił, potem rzucał jak psotnik połamaną zabawkę. Znało go całe Kowno i dalsze tereny Litwy jako prawdziwego Don Juana, najlepszego sportsmena, nieokiełznanego awanturnika i hulakę. Poznała go tak samo z tej strony czeska stolica Praga, gdzie się dokształcał w akademiji wojskowej i uczył się lotnictwa. Nie mógł tam dokończyć swego roku szkolnego, po dwóch kwartałach musiał zmykać. Czechosłowacja nie tolerowała jego awantur tak jak ojczysta Litwa, kazano mu opuścić granicę Czech w przeciągu 24 godzin.   W Litwie - jako niewielkim kraju niosą się szerokim echem nowiny i plotki. I do uszu Maryni dochodziły wieści o skandalicznym prowadzeniu się Gajżułłda, przejmując ją oburzeniem i bólem. Jednakże miłości do niego nie mogła zniweczyć w sobie. Jednostajne monotonnością życie na wsi, samotne dumania, książki romantyczne - podsycały jej uczucia, które stały się męką. Tęsknota, namiętność, pogarda i żal wywołały w niej taką rozterkę, że zaczęła upadać na zdrowiu, rozwijało się nerwowe cierpienie i anemija. Ojciec w obawie żeby córka nie rozchorowała się poważniej, wysłał ją z kuzynką wesołą i żywą na sezon do Połągi, wiedząc że młodym, nerwowym dziewczętom najlepsze lekarstwo rozrywki i zmiana otoczenia. Nowa atmosfera, powietrze morskie i kąpiele, niespodziankami urozmaicone dni dobrze podziałały na Marynię, poprawił się humor, nabrała trochę rumieńców. Aż tu raptem - takie spotkanie...I znowu burza zawrzała w istocie nieszczęsnej dziewczyny.

 Ada z wielkim zajęciem słuchała zwierzeń Maryni. Taka udręka miłosna ciągnąca się dwa lata po ostatecznym zerwaniu z narzeczonym, była czymś niezrozumiałym. Ona kochała się już od 12-tego roku życia, ale uczucia jej nie trwały dłużej nad parę- kilka miesięcy. Gasły dla jednego, zapalały się znowu drugiemu. I tak ciągle w sercu Ady kwitła do kogoś większa sympatia, lecz to były przelotne uczucia z których nieczyniła sobie żadnej tragedii. Przeciwnie, było to jej sportem, najmilszą rozrywką, wesołą grą. 
- Dziecko 17 wieku! - Mówiła sobie słuchając zwierzeń kuzynki- przyjaciółki. - Ciekawam czy to ogólna cecha Litwinek: bzikowanie na punkcie miłości?
 Epilog opowiadania swego Marynia zakończyła łzami. Ada starała się ją  uspokoić.
- Jednakże ja ciebie nie rozumiem. Jeżeli go jeszcze kochasz, czemu odepchnęłaś wczoraj, gdy prosił przebaczenia? Należało się pogodzić.
- Chciałam się zemścić nad nim za wszystkie moje udręki...Rozkosz czułam jakąś przedstawiając sobie jego męczarnie.
- Musisz koniecznie wyjechać znowu gdzieś daleko. Proś ojca niech wyśle cię do Paryża. Tam przecież macie bliskich krewnych. W wirze nowego życia i wrażeń zapomnisz o nim.
- Byłam przecież w Warszawie gdzie ciotka Anna urozmaicała mnie czas jak najwięcej. Tyle eleganckich poznałam tam mężczyzn. Bywaliśmy w teatrze, na balach i rautach. Miałam kilku starających się o rękę, kawalerów wykwintnych i ciekawych. Jednakże pierwszej miłości pozostałam niezłomna. A On, On!...
-To było co innego. Gdy rezydowałaś w Warszawie, ta miłość twoja do Gajżułłda miała postać idylli ze skrzydłami nadziei i kwiatami wspomnień. A teraz po tych gorzkich w uczuciach jego zawodach zapomnisz o nim w Paryżu, tym najciekawszym w świecie mieście - jeśli chodzi o ponęty życia i rozmaitości. A ciocia Ludgarda bardzo lubi towarzystwo i mozaikową publiczność. Na jej salonach spotkasz typy z różnych sfer i kategorii. Znajdziesz tam jakiegoś nieprzeciętnego i pięknego mężczyznę, który blaskiem swojej indywidualności i ogniem nowych uczuć zaćmi wspomnienie o Gajżułłdzie. Taki koloryt jasny jak twój ma wielkie wzięcie u mężczyzn z południowej Europy. Zakocha się tam napewno w tobie jaki hiszpański książę, czy włoski markiz lub francuski hrabia, zobaczysz! Będąc w Piotrogrodzie ja się kochałam w jednym studencie z politechniki. Flirtowaliśmy chyba rok i uważaliśmy się już za narzeczonych. Zdradził on mnie z aktorką i pozostał przy tamtej. Byłam narazie w rozpaczy ale powinął się miły i ładny oficerek z gwardii cesarskiej, no... i zapomniałam o tamtym zupełnie.  
- Ty i ja, to dwa kontrasty. Może i ja zapomniałabym o Włodzimierzu, gdybym wiedziała że nie ma uczuć do mnie. Ale teraz - gdy wiem, że on jeszcze kocha... Och! Nie mogę! ...Nie mogę!...Umrę chyba prędzej niżeli go zapomnę!!
Marynia drżała jak w febrze. Ada patrzyła na nią stroskana nie wiedząc, co drogiej kuzynce radzić i jak uspokoić. 
- Myślałam, że z zawodów życia jest jeszcze jedyna ucieczka - klasztor. Lecz i tam się zawiodłam. To ponure życie klasztorne, ten snobizm i obłuda sióstr zakonnych dały mi tylko niesmak i ulotniłam się stamtąd po kilku  miesiącach... I szarpie nadal tęsknota za szczęściem wzburzonym, a godność kobieca nakazuje pogardę. Ten Bałtyk kochany mnie koił duszę i spokój niósł sercu. Nagle staje na mej drodze znowu on... jak demon złowrogi i rzuca powtórnie na rozszalałe uczuć fale. Chciałam dzisiaj wyjechać, uciekać...Lecz siła jakaś piekielna trzyma mię tutaj...Boję się!...Drżę na jego widok i zarazem pragnę go widzieć...Widzieć choc zdaleka! Choć na sekundę zatonąć w tych ciemnych, płomiennych głębiach jego oczu!!
Marynia siadła  na łóżku łamiąc w rozpaczy ręce nad głową.
Ada chciała się śmiać nad desperacją taką miłosną i zarazem płakać nad tragedią serca najmilszej kuzynki. Przemocą położyła ją na poduszce, okrywając kołdrą.
- Cicho Maśka, cicho! Uspokój się!...Nie! Jak Bozię kocham! Tu coś niezdrowego jest w mózgownicy. Tyle desperacji, tyle łez dla jakiegoś litewskiego kapitana, babiarza i awanturnika, jakgdyby na świecie mężczyzn nie było! Fe!
Brzask poranny już zaróżowił komnatę dwóch przyjaciółek. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz