niedziela, 30 września 2012

Rozdział XIV Podwieczorek ciepłej wdówki

 Lampa pod różowym abażurem zalewała mistycznym półmrokiem pokój Baronowej. Dokoła stołu zastawionego wyborną zakąską i napitkami, z wazą kryształową na środku pełną wspaniałych świeżych róż - siedziało wesołe towarzystwo: Pani Benigna, Pani Halina, niejakaś Panna Kizia - przekwitła już dziewoja lecz jeszcze dosyć ładna, Prostka, Gajżułłd, Dżuigiras i malarz Turwidas. Baronowa wspaniałomyślnie artyście przebaczyła...przez wdzięczność, że zaznajomił ją z z tymi oficerami do których tak gorąco wzdychała. Od pamiętnego wieczoru w kurhauzie sylwetki trzech kawalerzystów (a mianowicie pięknego huzara) nie dawały jej spokoju, burząc nie starzejące fermenty zmysłów. A ten poczciwy chłopczyna (tylko trochę durnowaty i bez temperamentu) spełnił jej najgorętsze życzenie...
I oto siedzi tu jak królowa, w swoich karmazynach i złocie, otoczona trójką najpiękniejszych z całej Litwy oficerów. Z lewej strony siedzi ten cudny huzar z demonicznemi oczyma, w którym zakochała się namiętnie od pierwszego spojrzenia. Teraz zagląda w oczy zalotnie, przyciska się do kolan. Z prawej ma czarnookiego i z czarnym wąsikiem kapitana. Też uśmiecha się do niej czule podkręcając wąsika, szepcze komplementy.
- Ach co za rozkoszna chwila!! Ileż życie jednakże ma czaru!
Dżuigiras siedzi obok Panny Kizi, która kokietuje go zajadle. Pani Halina siedząca między Prostką i Turwidem spogląda z ukontentowaniem na gości i promieniejącą przyjaciółkę. Złotowłosa i czarnooka pokojówka Baronowej Zośka usługiwała do stołu. Łakome spojrzenia kawalerzystów leciały ku niej ukradkiem, natomiast sygnały dawane nogą były śmielsze. A dziewucha rumieniła się po białka i rzucała lękliwym wzrokiem na trzy panie, czy nie ma w ich źrenicach gromów.
Zmniejszała się na stole szybko wykwintna zakąska, ciasta i owoce, opróżniały się flaszki z krupniczkiem i starym winem, a kawę ze śmietanką ledwo pokojówka mogła nadążyć z nalewaniem. Humory wszystkich były wyśmienite, leciały żarty, koncepty, śmiech.
- Wieczór róż! - Zawołał Prostka. - Na stole wspaniałe róże i dokoła stołu trzy róże.
Na to Gajżułłd:
- Słabe określenie "trzy róże", to są królowe róż!...
- O uwielbiona królowo róż! Czy mogę być twoim paziem?
I kapitan Prostka całował powoli piękne, opierścienione paluszki Baronowej.
Gajżułłd zrobił groźną minę, poza plecami Pani Benigny sięgnął do czarnej gęstej czupryny Prostki, odrywając go w ten sposób od rąk Baronowej.
- Ty łajdaku! Co robisz?! Jak śmiesz tak zuchwale spijać nektar miodowy z tych ślicznych paluszków. Kto ci pozwolił!?
- W tych paluszkach taki niewyczerpany zdrój tego nektaru, że i tobie go nie zabraknie.
- Ja w takich razach żadnych podziałów nie przyznaję. Te paluszki są wyłącznie moją własnością - wara ci od nich!
I na chwilę Gajżułłd zagarnął obie ręce pani Benigny czującej się w siódmym niebie.
- Poczekaj zdrajco, jutro do ciebie przyślę sekundantów...


Turwidas widząc te umizgi oficerów do 50-letniej Baronowej dusił się powstrzymywanym śmiechem i przesyłał znaczące spojrzenia siedzącemu naprzeciwko kuzynowi. Ułan uważał, że i on powinien okazać jakieś zainteresowanie romantyczną i tak wielce gościnną panią domu. Mrugnął najpierw porozumiewawczo do panny Kizi i rzekł:
- Szczęśliwi ci moi koledzy - siedzą obok naszej królowej. Włodzimierzu, zamieńmy z tobą miejsca...
- Aha! Zachciało się! Nie ma głupich!...
- Oj! Jak ciężko żyć wśród egoistów! Łzy tylko i "kocą" się...
Dżuigiras przyłożył do oczu serwetkę niby płacząc. Panna Kizia załamała ręce z  tragicznym grymasem.
- O Pani Baronowo! Tak bez sumienia zagrania Pani serca tych wszystkich trzech naszych bohaterów. Zostaw Pani i nam z Panią Haliną choć po kawałku tych ciepłych, dobrych serduszek.
Rozanielona Baronowa przewracała oczy, spoglądając na wszystkich z miodową słodyczą.
- Ach! Moja Kiziuniu! I jabym się radowała choćby kawałeczkiem serca tych ślicznych chłopaczków...Ale mi się zdaje, że te kawałeczki są już rozdane wśród dziesiątek kobiet, a nam ani okruszyny już nie ma - Odpowiedziała bardziej niż zwykle aksamitnym głosem, zasyłając oficerom omdlewające spojrzenia.
- Królowo - Rzekł huzar. - Nasze serca są tak olbrzymie, że rozebrawszy je na kawałki można zbudować piramidę. Więc u stóp Pani możemy w dobrej miarce te kawałki złożyć.
- Lepiej jedno serduszko choć maleńkie, ale szczere, wierne i kochające - Modulowała Pani Benigna.
- Pani zmienna w swoich zdaniach, przedtem była mowa o kawałkach...okruchach...a teraz już się chce całości.
- Ach! Pragnienia człowieka nie mają granic - I Baronowa westchnęła tęskno.
Prostka zaśpiewał dobrym tenorem:

Pragnę ja ciebie, dziewczyno!
Ach, jak cię pragnę, kochanie!!
Bądź moja, o ty jedyno!
W niebie czy piekieł otchłani!...

- Śliczny masz głos, kapitanie! - Zawołała entuzjastycznie Baronowa. - Proszę bardzo jeszcze coś zaśpiewać.
- Prosimy, prosimy!... - Powtórzyły Pani Halina i Panna Kizia.
- Coś tęsknego, rzewnego...Gdzie dużo uczucia...Miłości...- Dodała pół szeptem Pani Benigna.
- Czy Pani jest sentymentalna? - Zapytał uśmiechając się Prostka.
- Bardzo! Mianowicie gdy kocham...
- Czy na Panią często przychodzą momenta miłości? - Z poważną miną pytał Gajżułłd.
- Jestem bardzo wrażliwa i uczuciowa... - I Baronowa spojrzała na niego z tak bezmierną czułością, aż łzawa powłoka zapaliła czerwonym blaskiem jej białka.
- Pani jest nie tylko królową róż, lecz i aniołem słodyczy - Słowa te Gajżułłd zakończył długim westchnieniem, którym powstrzymał wyrywający się śmiech.
- Czekamy na śpiew - Zwróciła się niecierpliwie do Prostki Pani Halina.
 Zaczynała zazdrościć powodzenia przyjaciółce. - Dlaczego oni wszyscy pochłonięci Benią? Czyżby tak mocno gorzej wyglądała od Baronowej? Nie, to nie może być, Benigna od niej o parę lat starsza. A dawniej w piękności Pani Halina zawsze ją kasowała. Tylko Benia miała jakiś wabik szczególny, który pociągał mężczyzn.
 Mimowoli rzuciła okiem na duże lustro stojące przy ścianie, gdzie doskonale odbijały się postacie całego towarzystwa. Stanowczo ona i teraz ładniejsza od Beni. Czy można porównać głowę Baronowej z nieproporcjonalnie dużym nosem i popsutemi atropiną oczami z jej rasową główką o klasycznych rysach. Tylko tamta opływa w dostatkach i wszelkich wygodach, nie ma żadnych kłopotów, zajęta jedynie sobą, więc zakonserwowała dobrze ciało, nie ma zmarszczek i nie wstydzi się tak rzucająco malować się najlepszymi szminkami, sprowadzanymi z Paryża, dlatego wygląda młodo i bogata, to lgną gachy.
- Och! Gdybym ja była 10 la młodsza, to bym tego huzara odbiła od niej! - Po żyłach Pani Haliny przebiegło coś gorącego...Jeszcze raz spojrzała w lustro i westchnęła boleśnie.
Prostka nie dał się długo prosić o śpiew. Wstał, przybrał pozę artysty na scenie i dźwięcznym, miękkim tenorem zaśpiewał śpiew rosyjski jeden z najładniejszych romansów: "Szepnuw prasti".
Piękny śpiew przystojnego kapitana zrobił wielkie wrażenie na trzech paniach. Zasłuchane patrzyły na niego jak w obraz. Baronowa wybrała różę z wazy i przypięła mu do munduru, mówiąc pieszczotliwie:
- Niech ta różyczka będzie dowodem naszego uznania dla ślicznego śpiewu i świetnego głosu Pana.
Gajżułłd nie chciał ustąpić koledze.
- Dzisiaj wieczór - spectacl - zawołał. - Koncert śpiewu już się odbył, a teraz będzie balet.
- Balet? O, świetnie! A kto wystąpi z tym baletem?
- Jeżeli Panie pozwolą, to ja. Czy Pani gra kozaczka? - Zwrócił się do Pani Haliny, wiedząc o jej muzykalności.
- Gram! Gram!
 Za chwilę spod długich, cienkich palców Pani Haliny popłynęły skoczne dźwięki narodowego kozaczka. Gajżułłd odpiął z pasa krzywą szablę huzarską i puścił się w taniec. Tańczył z wielkim temperamentem właściwym ludziom wschodu. Jego niezwykle zgrabna kibić gięła się jak wąż w błyskawicznych skokach i kołach. Olśniewającej białości zęby połyskiwały w rozchylonych, czerwonych jak świeża krew wargach. Rozszerzone źrenice płonęły ogniem. Potrząsał co chwilę rozwichrzonemi kędziorami spadającemi w bezładzie na czoło.
- U-ha! U-ha! - Wykrzykiwał po kozacku.
Baronowej zaparł się oddech w piersiach, twarz jej nawet przez warstwę szminki stała się szkarłatną. Ściągała kurczowo kolana szepcząc:
- Och! Co za temperament!...Co za życie!...Ogień!...Ogień!!...
 Panny Kizi szeroko otworzyły się jasno-niebieskie oczy... Uśmiechała się konwulsyjnie...Pani Haliny ściągnęły się wąskie brwi, co chwilę trzęsła nerwowo loczkami i grała z niezwykłą u starszych pań brawurą, podskakując na krześle i ciskając raz po raz rozognione spojrzenia na tańczącego. Z końca pokoju patrzyła na taniec śliczna Zośka pokojówka Baronowej. Pierwszy raz widziała kozaczka i i zachwyt jej nie miał granic. Wyszczerzała do tańczącego wszystkie swoje białe i równe ząbki, klaskała w dłonie, przytupywała nóżkami, ruszała ramionami ze słowami:
- Ne, ne, nemusinel! (1)
Po ukończonym kozaczku zerwały się wszystkie biesiadniczki otaczając Gajżułłda. Winszowały i dziękowały przeciągłym uściskiem dłoni. Dostał też różę.
- Gdyby tak jeszcze monolog jaki, byłoby uzupełnieniem spektaklu - Wtrącił Dżuigiras.
- No to monologuj - Rzekł do niego Gajżułłd. - Jesteś przecież poetą.
- O, to bardzo ciekawe! - Zawołały panie. - Prosimy, prosimy!...
 Ułan stanął od drzwi werandy, odchrząknął krótko, poprawił jasną lwią grzywę i zadeklamował pikantny, długi wiersz własnej improwizacji, wzięty z życia własnego i dwóch kolegów ulubionych: "Trys awanturistai" (trzej awanturnicy). Ubawione panie biły rzęsiście brawo, wołając: Bis! Bis!
Nie ominęła i go róża.
 Potem Baronowa poprosiła Panią Halinę, żeby coś zagrała. Pani Halina grała z uczuciem i biegłą techniką, ale rzeczy stare i rzewne. Słuchacza uważnego miała tylko w malarzu. Usiadł w fotelu przy pianinie, oparł się łokciem o poręcz, a głowę zwiesił na dłoni i zatonął w muzyce, zgodnej i tęsknej melodii.
Ta muzyka pieściła jego duszę i unosiła w krainę marzeń, gdzie królowała Ona...Przymknął oczy, żeby wyraźnie przywołać jej wizję. Zapomniał na chwilę gdzie się znajduje. Widział tylko ją...Rozkołysane fale morza...Plażę złotą...Malowniczą Birutę...I te chabrowe cudne oczy...Muzyka grała hymn miłości...

 Oficerowie zaczęli się nudzić. Chcieliby już skrócić wizytę, lecz wychodzić zaraz po kolacji i to podczas popisu muzycznego tak wielce gościnnej gospodyni, nie uchodziło. Prostka paląc papierosy chodził z kąta do kąta - pomagał Pani Halinie wybierać nuty. Przekomarzał się z Panną Kizią siedzącą z Dżuigirem. To podchodził do Baronowej flirtującej na kanapie z Gajżułłdem i udawał, że zazdrości. Wreszcie znalazł odpowiedni moment, żeby wyślizgnąć się z pokojówką i zniknął na kwadrans...
Dżuigiras z Kizią szeptali coś ciągle i wybuchali przyciszonym śmiechem. Ze śmiejącemi minami obserwowali Baronową z Gajżułłdem.
- A może oni się pobiorą?- Szeptała Panna Kizia. - Zdaje mi się, że Baronowa wcale nie od tego, żeby po 20 latach wdowieństwa zrobić mariażek. Z tych dwojga byłaby dobrana para: on chudy, ona okazałej tuszy. Będzie mogła szpikować go swoją słoninką, która zacznie (spodziewam się) rzęsiście odpadać pod męką zazdrości co do stałości uczuć o 30 lat młodszego małżonka. Chuchuchu!
Dżuigiras kaszlał i zakrywał usta chusteczką do nosa...
 A Baronowa upojona ze szczęścia swego, siedziała pół-przytomna obok Gajżułłda. Mówiła mu coś ciągle półszeptem, lecz słowa urywały się często w jej przyspieszonym oddechu. Ruszała się wciąż gorączkowo, ocierając się ramieniem o oficera niby niechcąco.
- W Panu jest chyba wcielenie grzechu...Jakaś zagadkowa siła uroku-straszna, demoniczna!...Spojrzenie Pana oplata i druzgocze jak zdradziecki wąż-boa, a dotknięcie rąk pali żarem...Chyba w Panu jest szalony temperament? Co? Stąd ten czar niesamowity...
Gajżułłd patrzył na nią zwężonemi źrenicami, usta i piersi jego drgały od powstrzymywanego śmiechu.
- Ta elektryzacyjna sugestia którą Pani mojej przypisuje osobie - rozgorzała teraz pod prądem dwojga łaknących serc - Odparł poważnym tonem.
Pani Benigna położyła rozpaloną dłoń na jego ręce.
- Panie Włodzimierzu, ja raz w życiu kochałam się prawdziwie. Miłość moja była ogromem uczuć...Paliła się ona w każdym drgnieniu duszy...Dziś nie ma kobiet które byłyby zdolne tak kochać jak ja. Kilkanaście lat minęło od tych chwil rozkoszy, upojenia, szału...One pozostały wieczną moją tęsknotą...Celem życia mego jest spotkać raz jeszcze człowieka, którego tak mogłabym kochać jak wtedy.
 Oparła głowę o miękkie oparcie kanapy przymykając oczy, piersi jej falowały burzliwie. Włodzimierz przygryzł dolną wargę. Śmiech homeryczny przemocą wybijał się z piersi i coraz trudniej mu było zapanować nad jego wybuchem. Pani Benigna wydawała mu się przekomiczną z tym afektem przy swoich 50 z czubem lat. Mając satysfakcję do reszty rozdrażnić jej zmysły, objął ją z lekka i na sekund kilka przycisnął do swego boku. Jęk stłumiony wyrwał się z jej ust.
- Ach! Panie Włodzimierzu! - Wyszeptała. - Pan doprowadzasz mię do szaleństwa!!...
Teraz i Gajżułłd przymknął oczy, żeby ukryć w nich chochliki śmiechu.
- Och!... Nie mogę!... Odurzyłaś mię Pani jak opium...O rety! Jak mnie się w głowie kręci!!.. Benigno! Pani Benigno!...Zlituj się!...Mordujesz mię Pani!...
Zerwał się z kanapy i pośpiesznym krokiem wyszedł z pokoju. Gdy się znalazł w dziedzińcu, ukrył się za węgłem domu i zanosił się ze śmiechu.
 A Benigna weszła do sypialni i piła długo zimną wodę z cytryną. Potem osunęła się na fotel, zwiesiła głowę na poręczy, z uśmiechem omdlałym przymknęła oczy i zaciskała dłońmi burzące się piersi.
- Ach! Co za mężczyzna!!...Jaki śliczny!!...Jaki temperament!!!Ach! Ach!
 Potem skoczyła do lustra jak młoda panienka, poprawiła szybko oryginalnie utrefione włosy, posypała twarz świeżą warstwą pudru, odświeżyła usta różową pomadką i wróciła do salonu.
Nareszcie przyszedł czas odejścia gości.
- W sobotę tego tygodnia proszę serdecznie was wszystkich na godzinę 9-tą wieczorem. Urządzam przyjacielską biesiadę z tańcami - Rzekła przy pożegnaniu Pani Benigna.
A Gajżułłdowi szepnęła cicho, żeby on tylko słyszał:
- Niech Pan jak najczęstszym będzie moim gościem.

-------------------------------------
(1) Wykrzyk żmudzki zdumienia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz