środa, 16 maja 2012

Rozdział IV Muzyka i obserwacja


 Piękna i obszerna willa seladynowa w sosnowym lesie przy plaży - to sanatorium oficerskie. W sezonie codziennie tu grała orkiestra wojskowa od godziny 18 do 20.

Koncert orkiestry miasta Palangi w rotundzie parkowej (lipiec 2015)

Dla muzyki, spotkań i obserwacji zbierał się tu cały rój gości sezonowych i mających czas tubylców. Publiczność różnych klas i kategorii: dyplomaci, studenci, fachowcy, księża itp.
Było też przyjezdnych ziemian, przeważnie płci żeńskiej. Prawie trzecią część publiczności stanowili Żydzi. Żydówki były modelem najnowszych mód i szyku.
Rozmowa dokoła przeważała w języku litewskim. Inteligencja semicka rozmawiała między sobą po rosyjsku. Żargonem żydowskim mówił element biedniejszy.
Było też kilka grup rozmawiających po polsku, to z koła ziemiańskiego lub z zamożniejszych klas miejskich. Polski wyróżniały się od Litwinek skromnym acz gustownym strojem, pewną rasowością rysów i głębszym wyrazem twarzy. Te okrążone były mundurami. Przez kilka lat po pierwszej Wojnie Światowej oficerowie byli ozdobą litewskiej młodzieży. Cieszyli się największym powodzeniem u kobiet, bo to byli bohaterowie z Wielkiej Wojny, obrońcy ojczyzny z 1919 i 1920 roku, oraz studenci z rosyjskich uniwersytetów. Oni znali swoją wartość, nie lubili pospolitować się i szukali towarzystwa kobiet najbardziej "ucywilizowanych", a takiemi były właśnie Polki, które z domów swoich wyniosły rodową kulturę. Więc uważane były za "najgodniejsze" asystować oficerom. Nie zrażali się tym, że wedle ówczesnych litewskich haseł patriotycznych były to córy "wyrodków", "renegatów", "polomanów", "zagrabicieli Wilna". Natomiast Litwinki gotowe były rozszarpać te nadobne Polski zabierające im najciekawszych kawalerów.

 Snują się pary i grupki. Inni siedzą na ławkach lub pagórkach. Miło tu i ciekawie: muzyka najlepszej orkiestry wojskowej, szmer sosen, szum fal morskich, powietrze pełne jodu i żywicy, a dokoła różne postacie i ludzkie typy.


Koncert orkiestry miasta Palangi w rotundzie parku Biruty
(lipiec 2015)

Na jednym z najważniejszych pagórków pod starą, karłowatą sosną rozsiadły się Bronka i jej Mamusia. Pani Joanna w swoim nieśmiertelnym kostiumie bladoszarym w czarne kratki, staromodnym lecz gustownym i w czarnym kapeluszu ze strusim piórkiem.
 Bronka biła jak zawsze na oryginalność, do kolorytu swojej postaci. Miała suknię uszytą z sześciu chustek cygańskich - zwykły materiał w kilkukolorowe jaskrawe desenie z przeważającą barwą czerwoną, luźne wachlarzowe rękawy tworzyły jakby pelerynkę, na głowie czerwony zawój z szarfy z opadającymi na ramiona frendzlami i czerwone pantofelki na bosych nogach. Uczesana w cztery warkocze zakończone lokami. Ze swoją nieprzeciętną twarzą i strojem zwracała ogólną uwagę. To był pierwszy dzień jej tegorocznego sezonu w Połądze, czyli dzień 1-lipca. Tu zaczynał się sezon od pierwszego czerwca.

- Co za różnica w publiczności - mówi Mamusia - jaka była tu przed Wojną, a jaka jest dziś!... Wtedy zjeżdżała się do Połągi z różnych stron Polski miejska śmietanka i inteligencja pokoleniowa. A teraz tylko Litwini i Żydzi z miasteczek litewskich.
Bronka westchnęła żałośnie.
- Czemuż to ja tak późno się urodziłam!...
Czuła i dobra Mamusia zrozumiała córkę i pospieszyła ją pocieszyć.
- Byli wykwintni mężczyźni a z nimi wykwintne panny. Jak teraz, tak i dawniej dam zawsze było więcej niż mężczyzn. No i dlatego ta sama wśród kobiet konkurencja o asystentów i połów męża. Wśród dzisiejszych panien ty jesteś "prima", dlatego masz takie powodzenie.  A wśród tamtych, przygasłabyś...

"Co za różnica w publiczności" - koncert orkiestry w parku Biruty
(lipiec 2015)
Bronka zaperzyła się. Czy ona mogłaby przygasnąć z tymi złoto-brązowymi w czterech splotach warkoczami poniżej pasa, z tymi czarnymi brwiami i rzęsami, z tymi zielono-modrymi oczyma kształtu migdałów, z tą różowo-matową cerą i figurą jak ulaną!
- Mamusia mnie nie docenia, Mamie brak gustu. A co w zeszłym roku mówił hrabia Załuski, ze w Połądze jestem jedyną prawdziwie ładną panną. Chyba taki arystokrata, który pół globu objechał lepiej się zna na urodzie od Mamusi. A ten stary kawaler hrabia Wiszomirski i ten lowelas inżynier Płański - czy Mamusia zapomniała jak moją urodą się zachwycali? A w Wilnie w 1920 roku - czy nie królowałam tam podczas karnawału na balach oficerskich, chociaż były studentki, artystki, arystokratki.
 Między Mamą i córką doszłoby do dyskusji, bo Pani Joanna uważała za swój obowiązek wychowawczy wyplenić tę zbytnią zarozumiałość córki. W jej przekonaniu Bronka tylko przez swoje przesadne wyobrażenie odrzuciła takie korzystne "partie" matrymonialne, bo czeka jakiegoś księcia i hrabiego.  Powiada, jeżeli książę ordynat Michorowski z powieści Heleny Mniszek "Trędowata" mógł tak zakochać się bezgranicznie w tej nauczycielce, Stefci Rudeckiej i chciał ją uczynić swoją żoną, więc i ona - Bronka może takiego księcia spotkać, byleby tylko wyjechać w świat - do Paryża, a choćby do Warszawy, tu się marnuje jeno. Właśnie, te dzierlatki naczytają się tych romansów i romanse chcą robić ze swego życia, Głupota! Kierują sobie losy patrząc na książkę a nie ze strony realnej. Ci literaci to próżniaków kupa, nie chcą pracować i bazgrają piórem swoje marzenia za prawdę, tumaniąc tym głowy młodzieży, a mianowicie dziewczętom. Niechby pisali coś rozsądnego, co ma związek z życiem i prawdą, a nie te romantyczne bzdury budzące chorobliwą wyobraźnię.


 Takie rozumowania były praktycznej Pani Joanny. Po tych pełnych zarozumiałości słowach córki, przygotowała Mamusia długa orację na ten temat, ale przeszkodziła jedna osóbka. Była to dama lat 60 kilka, niewielka, siwiuteńka, z twarzą jak ze starych fotografii, słodkim uśmiechem i przenikliwymi oczyma. Gustownie ubrana: w ciemnobrązowym kostiumie - z bielejącą na piersiach bluzką i białym od bluzki kołnierzykiem, w kapelusiku takiego koloru jak kostium.
 Była to ciocia Fruzia, daleka kuzynka znajomych nam pań. Ta ciocia była skoligacona z połową Polonii w Litwie. To żywa kronika życiorysów ziemiańsko-szlacheckich i inteligencji miasteczkowej, encyklopedia genealogiczna, reporterka wszelkich nowin sensacyjniejszych. Pochodziła z dosyć zamożnej rodziny ziemiańskiej. Ze swego posagu, jeszcze na 10 lat przed wojną światową wybudowała sobie willę w Połądze.

Pałanga, lipiec 2015
 Sama tą willą nie zajmowała się, dzierżawiła stale swojej przyjaciółce, tez starej pannie. Dla siebie w tej willi miała jeden pokój. Przyjeżdżała do Połągi regularnie 15 maja, a wyjeżdżała 1 października. Przez tych 7/1m miesięcy wędrowała od komina do komina, regularnie rezydując po kilka tygodni kolejkami u różnych krewnych i znajomych. Była pożądana dla swych szerokich nowin i ładnych robótek szydełkowych. W Pogelindach też rezydowała kilka tygodni zeszłej jesieni w sezonie owocowym. Za te gościnę zrobiła Bronce na sezon letni w Połądze piękny żakiet amarantowy z białym szamerowaniem huzarskim.
Obie nasze znajome ucieszyły się ze spotkania i zrobiły jej miejsce obok siebie na kocu z domowej wełny.
-Dlaczego Kuzyneczki nie raczyłyście mnie odwiedzić? - Pierwsze po przywitaniu były słowa cioci Fruzi.
- Wczoraj tylko przyjechałyśmy po południu o godzinie 4-tej. Do wieczora byłyśmy zajęte rozpakowaniem i prządkiem. Potem burza z ulewą zmusiła nas siedzieć w mieszkaniu. A dzisiaj poranek zaspałyśmy, później poszłyśmy do kąpieli i plażować się. Po obiedzie ja lubię podrzemać, a Bronia poszła do Panny Martyszewskiej po książki z biblioteki. Po moim odpoczynku zachciało się nam przejść się na Birutę, a teraz muzyka....
- Słowem całą tyradę przyczyn wyłuszczyłaś, Kuzynko. No, będziemy spotykały się przy muzyce, to się nagadamy. Gdzie zamieszkałyście? U panny Mongirdówny w Domku Mickiewicza, co? I tam Wam gotuje ta stróżka Monika, tak? To uczciwa kobieta i dobrze zna kuchnię, bo dużo lat była pomocnicą kucharki u hrabiów Tyszkiewiczów. No, a z tobą Bronko, co słychać? Z kim teraz jesteś zaręczona? Wiesz, ten twój zeszłoroczny narzeczony kapitan Henryk wziął powtórny ślub ze swoją żoną, w katolickim kościele. Przyjedzie do mnie w tych dniach mój kuzyn do mnie, ziemianin nadniemeński, słyszysz? Ja was zapoznam. (Ciocia Fruzia przy swoich zaletach miała też szczególny dryg do swatostwa). To byłaby partia! Piękny majątek ma w pobliżu Kowna. Bylebyś nie wklepała się znowu w jakimś awanturniku, ale sza! zaraz wam powiem najważniejszą nowinę... - To sensacja nie tylko dla was, ale dla wszystkich mateczek-Polek mających córki na wydaniu. No, nastawić uszy rzetelnie i palec wskazujący podnieść do góry...-Uwaga!!!... Tu zatrzymała na chwilę potok słów swoich, dla większej ciekawości Mamusi i córuni.
- No co, co?? - Pytały obie skwapliwie.
- Zaraz, zapalę papierosika. - I ciocia Fruzia z flegmą wybrała z torebki paczuszkę papierosów jeszcze flegmatyczniej czyniła ogienek.
- Ale ciocia jest okrutna! Żeby tak dręczyć naszą ciekawość!
- Zaraz, zaraz moja panno! Zaciągnę się jeno trochę dymkiem dla zasilenia krtani głosowej.
Tak kilka minut ciocia grała na napiętych nerwach kuzynek.
- Więc słuchajcie. - Z czerwoną wycieczką amerykańską przyjechał kuzyn państwa Milewiczów inżynier - fermer, milioner !! Właściwie nie przyjechał, ale przyleciał własnym samolotem nowego systemu jakiego tu nikt nie zna. Wiecie w jakim głównie przywojażował celu? - Oto chce sobie znaleźć żonę z polsko ziemiańskiej herbowej rodziny, gdyż sam jest z takiej sfery. W 63 roku ojciec jego jako powstaniec zmuszony był ratować się ucieczką za granicę. Jako nową ojczyznę wybrał Stany Zjednoczone. Tam wraz z dzielną i zapobiegliwą małżonką potrafili się wzbogacić. Pozostali jednak wierni polskiej mowie z sentymentem dla Litwy i naszej braci szlacheckiej. Teraz zwiedza całą Litwę. Przyjedzie do Połągi w sierpniu. Gdy znajdzie sobie żonusię, chce wtedy odbyć podróż poślubną samolotem we wszystkich krajach Europy. Wpierw zwiedzi Polskę, potem kolejno wszystkie inne państwa. Z Europy ma frunąć do Azji lub Afryki - zależeć będzie jak zadecyduje przyszła jego połowica.
Bronka zamyśliła się głęboko. - To coś bajecznego: Amerykanin - milioner... Podróż poślubna samolotem dookoła świata. Och! Mój Boże! Kto będzie tą najszczęśliwszą z szczęśliwych??
Po krótkiej pauzie milczenia ciocia Fruzia mówiła dalej:
- Jest tu też jeden Amerykanin, kawaler do wzięcia. Podobno ma 30000 dolarów. Właśnie, przyjechał do Połągi w tym celu, żeby znaleźć żonę. O! Widzisz, tam siedzi na tej ławce, w szarym kostiumie, białej panamie i czerwonym krawacie. Patrzy w tej chwili na ciebie. Jest też ważny kandydat do ręki, generał Kumialis, najmłodszy latami z naszych generałów. Dzielnością i zdolnościami strategicznymi dosłużył się w tak młodym wieku generalskiej rangi. Oto on. Patrz jak ciebie obserwuje.
Istotnie, z sanatorium oficerskiego wyszedł przed chwilą generał Kumialis. Przechadzał się po lasanku gapiąc na publiczność. Zauważył Bronkę i zatrzymał naprzeciwko. Stanął pod niebotyczną sosną, zapalił półmetrową fajkę i ćmiąc nie spuszczał z Bronki oczu. Był to mężczyzna lat 30 kilka, wysoki rudawy szatyn, z marsową miną, o siwych wąskich oczach i brodą na model Mikołaja II.
- Generał na wstępie sezonu - o to wspaniale!!
I Bronka ku świdrującym ją oczom generała posłała powłóczyste spojrzenia. Generał pod tymi spojrzeniami uczuł niepokój. Nie mógł stać spokojnie pod sosną. Zbliżył się do pagórka, gdzie ona siedziała i nie przestając ćmić ze swej olbrzymiej fajki, krążył tam i z powrotem.
Ciocia Fruzia spojrzała na kuzynki ze znaczącym uśmiechem.
- Krąży... Krąży... - rzekła.


 A orkiestra grała najpiękniejsze rzeczy jakie znała. Coraz więcej zbierało się publiczności. Cóż to za postacie? Granatowe spodnie, granatowe koszule, czarne z dużym rondem kapelusze, czerwone jak krew i długie do pasa krawaty, a włosy do ramion. - Czy to apasze jacyś z Paryża? Idzie ich trzech! Teraz usiedli  na niskiej, grubej gałęzi sosny. Jeden z nich ma binokle. Powoli wszyscy trzej patrzą przez te binokle na publiczność.
- Ciociu, kto to? - Pyta Bronka wszechwiedzącą ciocię Fruzię.
- To są studenci z artystycznej szkoły Kowieńskiej, zorganizowanej w tym roku. Taki ich strój.
- A tam co za osobliwość? - I Bronka ruchem głowy wskazała na główną aleję lasanku.
Ukazały się dwie starsze panie. Jedna w czarnym atłasowym palcie z białym przyszytym kołnierzem, w fantazyjnej czapce (na czarnym słomkowym tle wyszyte przeróżne desenie z białych paciorków i muszelek) podobnej do hinduskiego zawoju. Spod tego dziwnego kapelusza na czoło i boki twarzy tej damy spadały liczne, naturalne kędziory, twarz blada, rasowa, oczy tragiczne.
Druga-bez płaszcza, w czarnej z drogiego aksamitu sukni o modnym kroju, w białym kapeluszu z długą aż do końca sukni białą gazą, w białych pantoflach i białych, ażurowych pończochach (wtedy białe obuwie było bardzo modne), białe z cienkiej skóry rękawiczki do łokcia, zapinane na 12 guziczków, biały saczek z perłowej masy, z rzeźbą i herbem rodowym.
 Obie rozmawiały po francusku, w atłasowym palcie głosem ostrym i trochę krzykliwym, a w czarnych aksamitach i białej gazie - miękkim i pieszczotliwym. Na widok tych pań ciocia Fruzia i Pani Joanna uśmiechnęły się z lekka. Ta pierwsza objaśniała:
- Widzisz Bronko - ta w kapeluszu z białą gazą to baronowa Benigna H. historyczna dama... Wyszła za mąż mając 19 lat za starszego od siebie o lat 30. Pociągnęły ją tytuł barona i bogactwo tego pana. Mężczyźni mówili, że pani Benigna posiada czar. Życie swoje wypełniała wrażeniami i flirtem. Tuzin miała kochanków. Mąż dostał choroby nerwowej z powodu romansów żony. Wreszcie wyjechał do jednego ze swoich majątków najbardziej ustronnego. Tam zmarł po kilku latach. Podobno przyspieszył śmierć sobie nasennymi pigułkami, cierpiąc stale na bezsenność. W tym majątku był w nieoficjalnej separacji z żoną. Nie mając bliższych krewnych, utestamentował żonę jako niepodzielną dożywotnią na całej fortunie. Obwiniał siebie o upadek moralny małżonki, którą kochał bezgranicznie. Już 20 lat pani Benigna jest wdową. Nie chciał ponownie wychodzić za mąż, ceniąc swoją swobodę i lubiąc zmianę kochanków. Gościem sezonowym była w swoim dworze. Bujała w dużych miastach i za granicą. W Petersburgu miała kamienicę po mężu. W zeszłym roku na wiosnę powróciła z Rosji w wielkich tarapatach...Teraz skończą się jej wycieczki do miast i za granicę, bo Władza nasza pozostawiła jej tylko centrum dworu a inne majątki rozparcelowano. Ta agrarna reforma zmniejszy ilość pasożytów. Tamta w atłasowym palcie też dama z historią. Narwana, ekscentryczna z burzliwą przeszłością. Jej fortuna własna i po mężu jeszcze tkwi. Dopiero w następnym roku będą parcelować, a resztę przebirbantują dwaj jej synowie.
- Przecież oprócz majątków ma ona willę w Połądze?
- Tak, ma trzy wille. Wybudowała je, żeby odseparować się od męża. Teraz chociaż pani Halina ma od kilku lat swobodę po śmierci małżonka, lecz straciła już młodość, a z nią swój sex-apil. Jej przyjaciółeczka Baronowa Benigna potrafiła lepiej się zakonserwować.

 Te dwie panie  majestatycznie przeszły się parę razy po lasku, potem usiadły na stałej ławce Pani Haliny, z której despotycznie odpędziła kilka tam rozsiadłych Żydówek.
Zaburczał motor i na ulicy przy lesie ukazała się taksówka amerykańska, kierowana przez młodą może 18-letnią panienkę, w sportowym stroju i dżokejce na bląd włosach. Wysiadły z taksówki cztery damy, a za nimi ta nadobna szoferka. Skierowały się do lasu i spacerowały po wszystkich alejach. Angielska rozmowa, jaskrawe suknie jedwabne, cenne rozpięte płaszcze, dobrze imitowane brylanty w uszach, włosach, na szyjach i paskach, złote zegarki ręczne, pierścienie na wszystkich palcach - wskazywały litewskie Amerykanki, które po powrocie z za oceanu, chcą w "dzikiej i biednej ojczyźnie" olśnić swoich rodaków bogactwem i strojem.
 Jedna z nich lat około 40 o ładnej i sympatycznej twarzy. Druga, widocznie siostra tej pierwszej, gdyż podobna z rysów, lecz o wiele młodsza, miedzianowłosa, świeża i różowa jak pączek róży. Trzecia, niska i kształtna bruneteczka z szelmowskimi czarnymi oczyma. Czwarta wysoka, szczupła, z włosami utlenionymi na rudo-złoty kolor, złote okulary, miała chyba 40 z czubkiem ale przy drobnych rysach i mocno naszminkowanej twarzy wyglądała na trzydziestkę. Zakończeniem tej grupki amerykańskiej  była ta młoda dziewczyna, która kierowała taksówką.
Reporterka całej Litwy ciocia Fruzia objaśniała znowu:
- To są Amerykanki. Ta najstarsza to pani Staknis. W zeszłym roku przyjechali z całą rodziną. Bogaci ludzie: kupili majątek ziemski, kilka willi w Połądze, budują tu cegielnię, a w Kownie kamienice. Przywieźli z Ameryki 16 dzieci. Tu rodziło się siedemnaste w prędkim czasie spodziewają się osiemnastego. Wszystkie dzieci udane, ładne i zdrowe. Ci Staknisowie to poplecznicy wielcy księży z "Krikščionių -Demokratų". Ogólnie cieszą się wielkim uznaniem i jak najlepszą opinią w kołach litewskiej inteligencji i wśród roboczego ludu.
Ta piękna blondynka w sukni białej w czerwone róże i białym płaszczu, to młodsza siostra Staknisowej, też mężatka. Przyjechała miesiąc temu, żeby zwiedzić Litwę (bo ona urodzona w Ameryce) i obejrzeć czy warto im opuścić Stany Zjednoczone dla osiedlenia się w ojczyźnie. Mąż jej pozostał w Czikago i właśnie czeka na wiadomość od żony. Podobno ona woli być obywatelką Litwy, albowiem ich 25000 dolarów to uboga jak na amerykańskich obywateli kwota, tam należą do klasy robotniczej, a tu z tą sumą będą bogaczami i "śmietanką" Litwy. To młode dziewczę to najstarsza córka Staknisów, panna Regina. Przyjechała do rodziców razem z ciotką, po skończonej w Czikago maturze. Podobno dzielna sportsmenka i ma zdolności muzyczne. Po wakacjach wyjeżdża do Rygi, aby tam wstąpić do konserwatorium.
Ta mała brunetka, to szwagierka tej ładnej siostry Staknisowej, też Litwinka urodzona w Ameryce. Przyjechała w celu turystycznym dla poznania ojczystego kraju.
A ta wysoka tyka przyjechała tej wiosny z Argentyny i zamieszkała u Staknisów. Podobno bogaczka: ma 4 domy w Buenos Aires (1) i kilkadziesiąt tysięcy dolarów. O źródłach jej bogactwa dużo plotek... Dosyć to powiedzieć, że 25 lat przebyła w Argentynie. Wpierw była kelnerką w jakiejś restauracji, a po paru latach otworzyła restaurację własną.

 Po chwili Amerykanki rozdzieliły swoje towarzystwo: Staknisowa spacerowała z córką i siostrą, a Argentynka z małą brunetką.
- Spójrzcie na tę trójkę...- Wskazała oczyma ciocia Fruzia na lewo.
Szło dwóch mężczyzn i jedna dama. Ona wysmukła, wykwintna, w zielonej sukni z lisim futerkiem. Jeden z towarzyszących jej mężczyzn lat koło 50-ciu, czerwony, dobrej tuszy, z twarzą spekulanta. Drugi - typ degenerata: wysoki, wyschnięty, z woskową twarzą i łysą czaszką.
- Ten grubas - raportowała ciocia Fruzia - to administrator hrabiego z Retowa. Ten woskowy degenerat, to we własnej osobie ów hrabia retowski. Szaleje za żoną tego administratora, tą - która idzie między nimi. Przywiózł ich oboje do Połągi i utrzymuje tu swoim kosztem. Wyciągną od niego cały spadek jaki otrzymał ten hrabia po wuju, księciu O.
- Sodoma i Gomora! - Mruknęła zgorszona Pani Joanna, spoglądając z odrazą na tę przechodzącą koło nich trójkę, to znów na baronową Benignę, siedzącą z Panią Haliną naprzeciwko ich pagórka.
- Okropność!! - Westchnęła ciocia Fruzia. - A to wszystko przez próżniactwo i nadmiar pieniędzy.
Rozmawiając po rosyjsku minęła ich grupa inteligencji semickiej z najpiękniejszą w Litwie Izraelką złotowłosą Rachelą Taicz.
- Za tą Żydówką szaleje hrabia T. i gdyby nie protest rodziców napewno ożeniłby się z nią, bo inaczej nie może ją zdobyć, gdyż Rachela jest śliczna i bogata, a hrabia T. nieładny i po parcelacji majątków ma teraz fundusz mniejszy od ojca Racheli. Ona od paru lat kocha się śmiertelnie w jednym oficerze-demonie, który...

 Nie dokończyła ciocia Fruzia swój nowy raport, przerwała para małżeńska, która podeszła do nich. To byli: sędzia pokoju i jego żona Ludmiła Aleksandrowna, wysoka, wspaniała. Z ruchów i całej postaci tej Pani przebijał się wykwint i dystyngcja, a z prześlicznych szafirowych oczu wyzierała nostalgiczna tęsknota. Suknię miała białą w czarne paski, czarny kapelusz z dużym rondem, czarnego też kolory były: jej boa rzucone na ramiona i opadające poniżej sukni, jej zamszowe pantofelki, jedwabne pończochy, ażurowe, długie rękawiczki i aksamitna torebka z brylantowym herbem rodowym.
 Mąż jej był chyba sześciostopowym kolosem, mężczyzna jeszcze młody lecz przy zbyt dużej tuszy wydawał się starszym. Ona bogata arystokratka, wyszła za mąż za studenta z chłopskiej rodziny litewskiej, którego kształcił swoim kosztem wuj-proboszcz. Zrobiła ten mezalians, żeby uciec razem z matką od rewolucji bolszewickiej w której zginęli jej ojciec i bracia. Mąż jej przyjaźnił się ze szwagrem Bronki, powiatowym sędzią śledczym.
 Oboje uprzejmie przywitali się znajomemi nam paniami. Sędzina zapytała, dlaczego jeszcze nie ma Pani Wandy, żony sędziego śledczego, przyrodniej siostry Bronki.
- Ja - mówiła piękna Rosjanka - jestem tu z dziećmi i mamą od pierwszego czerwca. Mamy taki miły, przytulny świronek. Zabrałam też służącą i prowadziłyśmy swoją kuchnię. Mąż od dnia dzisiejszego ma urlop sześciotygodniowy i mama musiała ustąpić mu miejsca, przed paru godzinami wyjechała z dziatwą naszą do wujaszka, który ma plebanię w pięknej i zdrowotnej, leśnej okolicy, nad jeziorem. Tam mamie i dzieciom jest korzystniej jak w Połądze, bo oprócz ślicznego powietrza będą miały wikt luksusowy: świeże mleko, truskawki, maliny, czereśnie, agrest, porzeczki, czarne jagody i różne wczesne warzywa. Służącą też odesłałam na odpoczynek do domu. Będziemy z Mężem jadali obiady w Kurhauzie.
- Świetna kombinacja: dzieciom i starej matce przeznaczyła Pani na letnisko plebanię małomiasteczkową u wuja-dziadka - z mlekiem, jagodami i wczesnymi owocami, a dla siebie sezon połągowski z muzyką i tańcami. - Rzekła śmiejąc się ciocia Fruzia.
Pani Ludmiła uśmiechnęła się tęskno.
- Trzeba korzystać z lat uciekającej młodości.
Zwróciła się do Bronki.
- Mąż mój chodzi za mną jak skazaniec, bo ma zaprosiny do kolegi na preferansa z herbatką i dobrą wódeczką. O godzinie 19 początek tej "frajdy" a już 18.50. Ja go trzymam jak na smyczy przy sobie, nie chcę tu spacerować bez towarzystwa. Może Panna Bronka miałaby ochotę przejść się ze mną po tym lasku, dopóki gra orkiestra? Tobym uwolniła męża z tego ciężkiego obowiązku, asystowania małżonce. Niech idzie tam gdzie go czeka taki przyjemny wieczorek.
Bronka była zadowolona z tej propozycji. Znudziło ją siedzieć na jednym miejscu, a z Mamusią tu spacerować nie chciała ze względu na staroświecki strój Pani Joanny. Sędzina Ludmiła wyglądała wielce imponująco i Bronce pochlebiało towarzystwo takiej efektownej damy. I tamta uważała, że w dwójkę z Bronką będą interesująco wyglądały. Obie ładne, szykowne, a każda w odmiennym całkiem typie.
- Czy mogę Panią wziąć pod ramię? - Zapytała Bronka.
- Proszę! Bardzo miło!...
Chodziły więc pod rękę po alejkach lasku jakby dwie przyjaciółki.
Narazie szły w milczeniu, nie wiedząc jaki zacząć temat. Pierwsza odezwała się Bronka, zapytała jak P. Sędzina spędziła w Połądze ten czas od pierwszego czerwca.
- Nuda! - odpowiedziała Pani Ludmiła. - Wszystkie dni takie monotonne swoją jednostajnością, bez towarzystwa ciekawego, bez wrażeń, bez rozrywek...
- A czy piękno przyrody, morze, lasy, parki, plaża - nie dają Pani zadowolenia?
- To jest za mało dla młodej kobiety wyrzuconej z torów właściwego życia.
Tu spojrzała przeciągle na Bronkę, ta Pani miała nerwowe mruganie oczy.
- Czy Wy mię rozumiecie?- Zapytała.
- Tak, rozumiem Panią, Pani jest osobą w wielkiego świata. Zupełnie inne były ramy Waszego życia niż dziś, inne otoczenie, towarzystwo...Ale gdyby?
- Co "ale", "gdyby"?
- Nie wiem czy mogę ośmielić się powiedzieć to Pani wyraźnie i szczerze?
- Ja lubię kto mówi otwarcie. Proszę!
- Gdyby Pani kochała męża, toby nie dręczyła Jej nostalgia za tym co minęło bezpowrotnie. Rodzina- dzieci i mąż byłyby celem i radością Waszego życia.
Sędzina westchnęła głęboko.
- Tak, żeby to...I on może wtedy kochałby mię inaczej. A teraz...Chociaż dba o mnie i o dzieci, szanuje mię i moją matkę. Jest grzeczny i zadowalniający potrzeby naszego życia, ale...
- Czy Pani może mnie szczerze powiedzieć jakiż to zgrzyt w Waszym pożyciu małżeńskim? Może ja niezadługo będę mężatką, dlatego zaciekawiają mnie przyczyny dyzharmonii małżeńskich.
- Ja się zwierzałam z tym  tylko przed siostrą Panny Broni. Jeżeli ona Wam nie powtórzyła, dowodzi jej dyskrecji. (Owszem, przyrodnia siostra, Pani Wanda, powtórzyła jej wszystkie zwierzenia Sędziny, tylko tam mała obłudnica chciała to samo usłyszeć z ust własnych nadobnej Pani Ludmiły)
- Co do sekretów - moja siostra Wanda jest jak studnia...
- Tej samej jesteście matki, może i cechy milczenia też wspólne?
- Oczywiście!
- Więc będę z Panną Bronią mówiła otwarcie. Czy wiecie - mój mąż wierny był dla mnie tylko pół roku po ślubie. A po tych sześciu miesiącach zdradza mnie na wszystkie strony aż do dnia dzisiejszego. Przy każdej okazji, bez większego wyboru. Wszystko mu jedno - czy kobieta z inteligencji, czy z pospólstwa, mężatka czy dziewczyna.
Bronka słuchała z najwyższym oburzeniem. Ten tłustol z okrągłą, nalaną twarzą, ten "parweniusz" zdradza taką śliczną, inteligentną, wykwintną żonę, która może też jako wzór być innym kobietom swoją gospodarnością, taktem i rozsądkiem. Po kilkukrotnym "och", "ach", "achjej", "Jezuniu złoty", zapytała:
- No, a Pani - jak na takie okropności reaguje??
- ja? Udaję w tym wypadku ślepą, głuchą i głupią.
- Jakże to??Jak można nie bronić swego honoru kobiecego!!?
- No i cóżbyście Wy zrobili na przykład?
- Zrobiłabym szaloną awanturę, wybiłabym aż do krwi męża i kochankę jego.
- Panna Bronia myśli, że mąż mój czy inny pozwoliłby żonie bić! Toć każdy zdrów mężczyzna dwa razy silniejszy od kobiety. Za bicie oddałby z procentem bicie. I jaki z tego wynik? Małżeńska bójka pana Sędziego pokoju z żoną!!! Farsa stąd na całe miasteczko i rejon, śmiech, drwiny, ogólna satysfakcja... W dodatku opinia zawsze będzie po stronie mężczyzny, chociażby on był głównym winowajcą.
- W ostatecznym razie to bym rozstała się z takim mężem. Zabrała bym matkę, dzieci i żegnaj na zawsze! Żyj sobie sam bez rodziny, ani kawaler, ani wdowiec, ani żonaty. - To najlepsza byłaby kara.
- "Dietoczka", a gdzieżbym się ja się w tym kraju obcym podziała z matką staruszką i dwojgiem dzieci, nie znając tutejszego języka, cudzoziemka, obca, bez fachu i zawodu, bez żadnego funduszu?! Teraz mam chociaż dostatek - tak powiem - dobrobyt. Głowa mnie nie boli o jutro własne i rodziny. Jeżeli dla natury mego męża nie wystarczająca jedna kobieta - "puskaj!"... W ostateczności, lepiej jeżeli mąż przelotnie zdradzi żonę, z kilkunastoma kobietami, niżeliby związał się z jedną. Zdradza tylko dla chwilowej rozmaitości, a uczucia głębsze oddaje żonie i dzieciom. Wiem,iż dla żadnej innej kobiety nie opuści mnie i to najważniejsze. Musimy z tym się pogodzić, że mężczyzna to samiec i ma stadnikową naturę.
- Teraz przestaję Was rozumieć, Pani Sędzino, przed chwilą wyraziła Pani bolączkę swoją nad niewiernością męża, a teraz to mówicie samo obojętnie.
- Oczywiście, bez porównania było by milej, gdyby mąż zachowywał wierność małżeńską. Lecz nie dałoby i to szczęścia. Nie odwróciłoby tę nudę i nostalgię ode mnie.
- A co by mogło rozproszyć tę nudę i nostalgię Pani? - Pytała Bronka ze współczuciem i ciekawością.
Ona ujęła dłonią rękę Bronki i przycisnęła na chwilę do lewej swej piersi.
- ... Serce pragnie miłości, a ona nie przychodzi... Rozumiecie mnie teraz?
- Pani taka śliczna, ciekawa i młoda! Mnie się zdaje, że Wam łatwiej jak innym kobietom znaleźć tę upragnioną miłość?
- Nie jestem w guście Litwinów. Tutejsi lubią białoróżowy koloryt i okrągłe buzie.
- Mąż Pani Litwin, a pokochał Was.
- To wyjątek. Przytem pochlebiała mu żeniaczka z księżniczką i mieliśmy cenną biżuterię.
- Może Pani w Połądze spotka Litwina z gustem wyrobionym, który się pozna na Waszej majestatycznej piękności.
- Wątpię. Ja też jestem wybredna. W pierwszej mojej młodości obracałam się pośród najwykwintniejszej młodzieży Petersburga i Moskwy. Na carskich balach uczestniczyliśmy. Kobiecie inteligentnej i subtelnej tak trudno zdradzić męża, jak mężowi być wiernym stale swojej żonie. Nas nie może zadowolnić tylko przelotna miłostka oparta na grze zmysłów. My w romansach naszych szukamy serca i duszy. Romans bez uczuć głębszych i spójni ducha - pozostawia kobiecie wyższej kultury tylko niesmak, obrzydzenie, wstyd i upokorzenie.
Bronka chciała coś odpowiedzieć, gdy nagle niezwykłe zjawisko przykuło uwagę całej jej istoty.
- Czy Pani widzi? - Trąciła łokciem towarzyszkę.
Ona jeno zawołała półgłosem "Hospadi!"... i stanęła jak wryta.

Od strony najwspanialszej willi w Połądze zwanej "Znicz", stojącej naprzeciwko lasu, gdzie grała orkiestra - ukazał się jeździec konny. Był to młody oficer huzarów w paradnym mundurze seladynowym ze srebrnym szamerowaniem. Siedział na przedziwnym koniu o karku jakby aksamit przyprószony lekko śniegiem, ze śnieżnobiałą wspaniałą grzywą, białym ogonem do kopyt i białemi nogami z pomalowanymi na czerwono kopytami. Taka sama kita czerwona chwiała się nad śliczną jego głową i czerwone było siodło ozdobione złotymi dzwoneczkami. Przed jeźdźcem biegł najprzedniejszej rasy wilk alzacki.
Huzar podjechał do muzykantów, którzy po chwilowym odpoczynku zabierali się znowu do muzyki i szepnął coś kapelmistrzowi. Orkiestra szumnie zagrała marsza z opery "Carmen". Wtedy koń zarżał przeciągle i jak baletnik szedł w takt marsza po alejach lasku, ogon uniósł w półkole, główkę zadarł w górę i tak maszerował balansując, parskając, rżąc. A pies poszczekiwał na niego wesoło i też po swojemu robił taneczne kroki przy silniejszych dźwiękach orkiestry. Cała publiczność zatrzymała się w swoich przechadzkach, a siedząca powstała ze swych miejsc i na to zjawisko patrzyli wszyscy jak na przedstawienie.
W tym konnym marszu oficer-huzar zbliżył się do Sędziny i Bronki. Na moment ujrzały go z bliska i wpadły jakby w ekstazę. Piękniejszego mężczyzny chyba Sędzina i w Petersburgu nie widziała. Wysoki, wysmukły, szeroki w ramionach, wąskobiodry, długonogi. Włosy granatowo-czarne o złoto miedzianym połysku na skrętach, w bujnych kędziorach spadały na czoło i szyję, zaczesane po kozacku długą grzywą na bok, długie, gęste, sino-czarne brwi zrośnięte nad nosem nadawały całej twarzy wyraz marsowej energii, bajeczne, ciemne oczy, fascynujące, demoniczne, a wargi czerwone jak wampira jaskrawo odbijały od jego matowo-śniadej twarzy.
Mijając Bronkę i Sędzinę, obrzucił obie od stóp do głów, ciężkim, płomiennym spojrzeniem. Gdy odjechał kilka kroków obrócił ku nim głowę, raz jeszcze spojrzał na nie przeciągle i pokłusował dalej.
- "Krasawiec" (2) - szepnęła Sędzina, goniąc za nim wzrokiem jak urzeczona. - To nie Litwin. Wśród Litwinów nie ma typów o takim oryginalnym smagłym kolorycie.
- Śliczny - Zachwycała się Bronka. - I takie palące spojrzenie!
- To spojrzenie dla mnie - myślała Pani Ludmiła. - Widać iż to arystokrata, taki moją piękność rozumie. (Spojrzała bokiem na Bronkę) Tę sielską urodę nie można chyba ani porównać z moją.
A Bronka dumała: - Tak patrzył na mnie. (Spojrzała spod rzęs na Sędzinę) Moja wiośniana młodość i oryginalna uroda napewno większe wrażenie zrobiła od tej olbrzymki koło trzydziestki, tymbardziej, że znawcy kobiet takich wielkich bab nie lubią.
Głośno Sędzina powiedziała: - Widocznie zainteresowałyśmy go, tak patrzył na nas.
A Bronka na to: - Na Panią tak patrzył!?
- Ja myślę, że na Was!?...
- Nie. Pani przecież ode mnie piękniejsza.
- Ale Panna Bronia młodsza i w tutejszym guście.
Tak ciesząc jedna drugą wbrew myślom własnym podążały do pagórka, gdzie pozostawiły Panią Joannę z ciocią Fruzią. Obie gnała ciekawość do tej drugiej, wszechwiedzącej, żeby z ust jej się dowiedzieć, kto jest ten oficer na koniu.
- To kapitan huzarów Gajżułłd- Kardgirło. O nim ciekawe i niezwykłe historie. Zaproście mię dzisiaj na smaczną herbatkę, po herbatce obszernie wam opowiem. A co? "Wpadł wam w oko"?
- I my jemu. Na żadną kobietę tak nie spoglądał jak na nas. - Pochwaliła się Bronka.
- Owszem - Odpowiedziała uśmiechając się ciocia Fruzia. - Patrzył ogniście na Rachelę Taicz i na te Amerykanki z taksówki.

--------------------------
Przypisy:
(1) Stolica Argentyny
(2) Piękniś

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz