czwartek, 17 maja 2012

Rozdział V Chłopak z fantazją


 Po smacznej herbatce ziemiańskiej ciocia Fruzia z Bronką usadowiły się na ławeczce przy ścianie Domku Mickiewicza, od strony sadu, prawie niewidzialne wśród kwiatów ogródkowych. Pani Joanna wolała sen niż słuchać opowiadań o jakimś oficerze. Sprzątnęła wszystko ze stołu, co było do zmywania wyniosła Monice do kuchni, odmówiła pobożnie pacierz wieczorny i z westchnieniem ulgi wlazła do miękkiego łóżka.

 Ciocia Fruzia lubiła napiąć ciekawość do zenitu. Zapaliła wprost papierosa i ćmiąc powoli przygotowała się do opowiadania, bawiąc się przed wstępem niecierpliwym wyczekiwaniem zaciekawionej Bronki.
... Gajżułłd - Kardgirłowie to ród szaleńców przez pokolenia. Możnaby sięgnąć do ich historii z czasów Jagiellońskich. Wpierw turnieje, walki, pojedynki, najazdy, porwania, warcholstwo i później przy "liberum veto" zrywania sejmów itp. Z ich rodu pochodził również ten straszny, przeklęty starosta upilski, Siciński. Spokrewnieni byli też z najzamożniejszymi rodami Litwy - z Radziwiłłami i Ogińskimi. Powoli topniały ich majątki przez warcholstwa i hulanki. Dziad tego pięknego oficera Sławomir Gajżułłd Kardgirło był jeszcze posiadaczem dużej fortuny. Ostatnim już był z tego rodu. Jako jedynak i spadkobierca po kilku krewnych i zmarłym z pojedynku ojcu, z młodych lat już nie miał kierunku wychowawczego ani hamulca swoich impulsów. Gościem był w ojczyźnie, trawiąc czas stale za granicą. Podróżował po różnych krajach. Będąc w Hiszpanii zakochał się w przepięknej tancerce andaluzskiej i ożenił się z nią.
 Wtedy wrócił do Litwy, gdzie musiał zlikwidować połowę fortuny za długi. W stosunku do żony był bardzo despotyczny, podejrzliwy i zazdrosny. Ta kobieta była ofiarą i niewolnicą. Miał z nią dwóch synów i trzy córki. Najstarsza Izabella chyba najładniejszą była wtedy panną w Litwie. Zakochała się mając lat 18 w oficerze kozackim, których garnizon stał niedaleko od ich Kardgirł. Potajemnie wzięła z nim ślub u popa. Druga, Idalia uciekła z domu rodzicielskiego z aktorem wędrownej trupy teatralnej. Lecz na tym mezaliansie nie przegrała, bo mąż jej był po kilku latach swojej pracy artystycznej spadkobiercą po zamożnym stryju-ziemianinie z kresowej Polski, z Podlasia i teraz w województwie Nowogródzkim są jedni z najzamożniejszych dworzan w tamtych okolicach. Najmłodsza, Filipina kochała się stale w księżach i z tymi sentymentami do sutanny pozostała starą panną.
 U Gajżułłdów-Kardgirłów takie były ustawy rodowe, żeby majątków nie rozdzielać lecz pozostawiać całe ziemskie dziedzictwo najstarszemu synowi. Spadkobiercą Kardgirł, Gajżułł i jeszcze dwóch przyległych majątków był Karol Seweryn Gajżułłd-Kardgirło. Hulaka i łajdak. Nie chciał się żenić, wolał haremy kochanek niż życie małżeńskie z jedną kobietą. Na starość uprawiał zabawę łajdacką (o której ciebie jako młodą dziewczynę nie mogę wtajemniczyć)... Za te zabawy, gdy doszło do wiadomości policji - groziła mu wieloletnia katorga. Chcąc uniknąć takiej kary skończył samobójstwem. Brat samobójcy, Władysław Emanuel odziedziczył po nim te cztery majątki, z których trzy poszły na licytację za długi i pozostał jeden centralny, Gajżułły.

 Za życia brata Władysław wiedząc o tym, że całe dziedzictwo majątkowe będzie starszemu, postanowił być marynarzem, żeby móc podróżować. Lecz chciał być zarazem i obywatelem ziemskim. Po ukończeniu szkoły wojskowo-marynarskiej, mając 23 lata ożenił się z panną w niedalekim sąsiedztwie, starszą o parę lat od niego, która była dziedziczką pięknej posiadłości. Jako marynarz był jeno gościem u swojej małżonki. Kilka lat koczował po morzach i oceanach. Będąc w Odessie na dłuższym postoju zakochał się w księżnie gruzińskiej. Jej męża zabił w pojedynku. Przyjął prawosławną wiarę nie mogąc inaczej dostać rozwodu z żoną katoliczką i ożenił się z tą Gruzinką. Za to że z katolika stał się prawosławnym awansował szybko na kapitana. Długi czas nie mieli dzieci, wreszcie doczekali się córki, a potem syna (tego, który jeździł konno po lesie). I jeszcze przybyło dwóch. Ale najukochańszym przez oboje rodziców był najstarszy. Było to diablę wcielone z wczesnego dzieciństwa. Ojciec zajęty swoim stanowiskiem lub hulatyką nie zwracał uwagi na wybryki beniaminka. Owszem, aprobował jego fantazje, figle i psoty, w czym widział męską energię i szeroki rozmach. Matka była kobietą próżną i romantyczną, zajęta strojami i połowem wrażeń, wychowanie dzieci pozostawiła swojej ochmistrzyni i bonom.
 Jeszcze jeden faworyzyta beniaminka był wuj jego, brat rodzony matki, bezdzietny, bogaty książę, Gruzin. Był zarazem ojcem chrzestnym swego najstarszego siostrzeńca. Namiętny konioman, który na Krymie zajmował się hodowlą koni dla gwardii cesarskiej. Prawie wszystkie wakacje po roku szkolnym najstarszy syn Gajżułłdów Kardgirłów spędzał u swego wuja na Krymie, gdzie wysportował się w konnicy jak kozak. Mając lat 10 najdziksze dosiadał rumaki, co zachwycało wuja, miłośnika koni.
 Zdolny to był chłopak do wszystkiego, nawet uczył się dobrze nie ucząc się, a urwis był nad urwisami. Nie było drzew i dachów na które on by nie wlazł. Mając 8 lat polował z łuku celnie na wrony, kawki i wróble. Umiał pływać jak ryba mając lat 6. Wychowawcy i nauczyciele nie mogli z nim dać rady, karkołomne wyprawiał hece. Za różne sowizdrzały wyrzucano go po każdym skończonym roku szkolnym z gimnazjum. Rodzice z wujem umieścili go wreszcie w internacie gimnazjalnym pod Sewastopolem, gdzie zarazem był dom poprawczy dla synów arystokracji. Stamtąd nie wydalali go jak z innych szkół, lecz umieli poskramiać i karać.
 Po pierwszym skończonym roku szkolnym w tym zakładzie gimnazjalno-poprawczym przyjechał mały Gajżułłd Kardgirło jak zwykle na wakacje do kochanego wujaszka, którego rezydencją było Czarne morze, góry i stepy. Gdy wakacje dobiegały ku końcowi, a z niemi zbliżał się powrót do groźnego internatu, 14-letni wówczas Włodzimierz Gajżułd Kardgirło zwiał na własnym koniu (tym białogrzywym), podarowanym mu przez wuja za to, że on jeden - mając jeszcze 8 lat potrafił go najlepiej opanować. Miał postanowienie na tym koniu przewędrować glob ziemski.
 Błąkał się po stepach Krymskich, potem Ukraińskich. Wreszcie zrozumiał swoją niedorzeczność, gdy wpadł w ręce tropiącej go policji. Gdy odwieźli Włodzimierza do wuja było już przeszło miesiąc po początkach roku szkolnego. Chłopak tę podróż swoją parę tygodni odchorował. Do internatu gimnazjalnego nie przyjęto go teraz, wskazano termin po Nowym Roku. Przez ten czas musiał uczyć się prywatnie, aby zdać z półrocza egzaminy.
 Tymczasem przyjechał do Sewastopola słynny, wędrowny cyrk Konrada. Żeby się wykręcić od wychowawczego internatu, który go czekał od Nowego Roku 1914 oraz mieć okazję do wędrówek po świecie, Włodzimierz zwiał na swoim koniu poraz drugi. Tym razem nie na 4 wiatry, lecz do cyrku Konrada. Znając świetnie konną jazdę z różnymi sztukami, występował w tym cyrku jako "Dżari". I nie domyślili się ani wuj, ani rodzice, ani policja, gdzie go szukać. A on zasłynął szeroko jako "Mały Dżokej Dżari" (po gruzińsku Włodzimierz Waldżari, skrót "Dżari"). Był ulubieńcem publiczności i swego "pryncypała".
 Dżari interesował się różnymi sztukami cyrkowymi i wszystkiego tam się uczył, od bokserów i atletów, od magów sztuk magicznych i hipnozy, od akrobatów pełzać po linach, różnych łamańców, plastyki, rzutów do celu, najwyższych skoków itp., od baletników tańców przeróżnych.
 Zaprzyjaźnił się ze słynną tancerką linową, młodszą od niego o dwa lata - śliczną Pitą Mill, która porywała publiczność pięknością i zręcznością wręcz cudowną.
 Przebywał w tym cyrku rok i kilka miesięcy dopóki nie stała się tragiczna katastrofa. To się zdarzyło wedle rosyjskiego kalendarza w początkach kwietnia 1915 roku, w mieście Jarosławlu (nad rzeką Wołgą duże miasto gubernialne). Był programowy występ Pity Mill. Ona w tym dniu czuła się niezdrowa. Właściciel cyrku tego nie uwzględnił, albowiem jakieś wybitne osoby miały być wśród widzów. Nieszczęsna dziewczynka czy osłabła, czy też dostała zawrotu głowy - dość, że podczas tańców swoich na linach spadła z kilkumetrowej wysokości i zabiła się na miejscu.
 Dżari bardzo rozpaczał. Przez zemstę nad bezwzględnym panem cyrku, wypuścił w nocy z klatek na ulicę wszystkie drapieżne zwierzęta jakie były u nich, a sam uciekł swoim koniem raz na zawsze i wstąpił jako ochotnik do kozackich pułków. Z powodu, że miał tylko 16 lat, a ochotników przyjmowano od lat 17, kwestjonowano jego przyjęcie. Ale gdy pokazał sztabowi swoją zręczność akrobatyczną, celność rzutów i strzałów oraz niezwykłe sztuki konne, nie czynili wtedy przeszkód. Z pułkami kozackimi dostał się do Litwy, gdzie w połowie 1915 roku toczyły się zażarte boje z Niemcami.
 Kozacy mieli w Dżarim jednego z najsprytniejszych wywiadowców. Rosji wielki brak było samolotów za czasów wojny z 1914 roku. Wywiady robili konne lub piesze przez dzielniejsze jednostki. Gdy Rosjanie ponieśli klęskę pod Windawą pod koniec czerwca 1915 roku, cofnęli się do rzeki Dźwiny, gdzie mocno trzymali front północny aż do wybuchu rewolucji.
 Tegoż 15 roku pod koniec września 16-letni Dżari przecisnął się jako wywiadowiec przez front na swoim białogrzywym koniu, w towarzystwie jednego z najśmielszych Kozaków.
 Tym razem niemieckie straże tyłów wojskowych coś poczuły i ruszyła za nimi pogoń. Udało się im zbiec do lasów Kurlandzkich i tam skryć się. Ale ślepy strzał ranił towarzysza Gajżułłda i biedny Kozak skonał w lesie. Dżari nie mógł opuścić rannego towarzysza broni, opiekował się nim do śmierci. Przez ten czas Niemcy wzmocnili linię bojową nad Dźwiną i Dżari nie mógł już powrócić do swego obozu. Przypomniał sobie że w Litwie mają majątek ziemski. Był tam przed kilku laty i polubił bardzo ciotkę Filipinę. Będąc mocny z geografii zorientował się w której stronie jest Litwa i posiadłość jego rodziców. Jadąc przez lasy i bagna odnalazł Gajżułły.
 Ciocia Filipina otoczyła go jak najczulszą opieką. Wszystkie sentymenty czułego serca przelała na bratanka, który zachwycał ją pięknością i fantazją. Żadna chyba matka nie była troskliwsza i czulsza od cioci Filipiny. Najmilszy "Dżaruś" był pierwszą osobą w domu, mając wszelkie wygody i najlepsze kąski.
 W Gajżułłach była bogata biblioteka. Książki, koń białogrzywy i wilk alzacki (którego jako szczenię znalazł u ciotki), były najmilszego jego towarzysze. Lubił też bardzo polowanie i wędkowanie. Broń palna była podczas okupacji zabroniona pod karą śmierci, Dżari porobił sobie pistolety i łuki z których umiał celować jak z dubeltówki.
 Takim odludnym i przykładnym chłopcem zagłębionym w książkach i przyrodzie był Dżari dwa i pół lata. W r. 1918 w początkach kwietnia stał się bohaterem niezwykłej historii.
 Niedaleko Gajżułł jest miasto parafialne  i tam znajduje się dwór hrabiowski. W tym dworze Niemcy zrobili barak dla jeńców wojennych. Było ich tam 100-kilkudziesięciu. W ciemną i dżdżystą noc Dżari obezwładnił strażnika pilnującego jeńców, zabrał jego mundur, broń, klucze od bramy i wypuścił wszystkich jeńców. Znając język niemiecki zaalarmował żandarmów pod oknem, że jeńcy uciekli. A było tylko ich dwóch, dyżurny i odpoczywający, inni patrolowali na ulicach miasteczka. Gdy żandarm dyżurujący wyszedł do niego, położył go trupem. Taki sam los spotkał drugiego żandarma. Zagarnęli kasę żandarmską, znalezione mundury, koce i broń.
 W taki sposób oczyścili miasteczko z wszystkich Niemców, zabierając po każdym mundur i broń. Poprzecinali druty telefoniczne. Nad miasteczkiem wywiesili zieloną płachtę jako swój sztandar zwycięski i przezwali swój hufiec "Zielony Garnizon". To była w Litwie pierwsza partyzantka jeńców wojennych przeciwko okupacji niemieckiej, pod dowództwem 19-letniego Włodzimierza Gajżułłda Kardgirła, który przezwał siebie "Dżari Czarny".
 We wszystkich miasteczkach Górnej Litwy, a potem Żemajtiji i w podkowieńskich okolicach, gdzie były obozy jeńców, odbijali ich od Niemców i rozszerzali grupy partyzanckie.
 Do 1 czerwca 18 r. było półtora bataliona pod bronią. Niemcy wycofywali jeńców do Prus, ale każdy sprytniejszy potrafił zwiać i wstąpić do "Zielonych Garnizonów".
 Po skończonej wojnie rozproszyły się te partyzanckie oddziały, bo to byli przeważnie Rosjanie, którzy chcieli powrócić do swojej ojczyzny. Niemało też było Polaków, Białorusinów, Łotyszów, każdy z nich wracał do rodzinnego kraju.
 Pod zielonym sztandarem została tylko "Kozacka Sotnia", która wolała pozostać w Litwie, będąc nieprzychylnie nastawiona do porewolucyjnego ustroju w Rosji.
 Z tą sotnią dokazał Gajżułłd cudów pod koniec 1918 i w 1919 roku. Dlatego w tak młodym wieku dosłużył się rangi kapitana i byłby może 23-letnim dziś pułkownikiem, gdyby nie nadmiar jego awantur.
 Jutro przyjdę znowu do was na smaczną herbatkę, wtedy opowiem dalej historię tego pięknego kapitana. A teraz muszę iść spać. Pilnuję się jednej pory do snu, wstania i jedzenia. O godz. 10 muszę być w łóżku, o 7-ej rano na nogach. A teraz już godzina 9.30, wielki mnie czas przygotowywać się do snu.

 I ciocia Fruzia pospiesznie wstała z ławeczki.
 Bronka ujęła ją pod ramię i przeprowadziła 100 metrów. Zachwycona była historią przeszłości Gajżułłda.
- To przeciekawa historia! Co za osobliwy i ciekawy typ ten Gajżułłd - Kardgirło!! A skąd ciocia wie tak dokładnie dzieje jego dzieciństwa i młodzieńczych lat?
- Przyjaźniłam się z tą ciotką jego, panną Filipiną, a dla niej wpierw najmilszym tematem byli księża, a potem ukochany bratanek Dżaruś. Każdy temat jej pogadanek zaczynał się lub kończył o Dżarusiu.
- A gdzie teraz ciocia Filipina?
- Zmarła w zimie 1919 roku z tyfusu plamistego.
- Niech cioteczka jutro przyjdzie do nas koniecznie na wieczorną herbatę i dokończy to ciekawe opowiadanie.
 Ciocia Fruzia nie dokończyła opowiadania, otrzymała depeszę na ślub bliskiej kuzynki, do której wyjechała o dwa tygodnie wcześniej, żeby pomóc w urządzeniu wesela.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz