czwartek, 3 maja 2012

Rodział III Wizyta u bankiera


 W obszernym parku stał pałacyk nabyty z licytacji od hrabiego Z. przez bankiera, największego bogacza w Litwie. Był to Litwin-Amerykanin, który zaraz po skończonej wojnie światowej powrócił do ojczyzny. Litwa jako państwo po 100-kulkudziesięcioletniej niewoli carskorosyjskiej i 4-letnim terrorze wojennej okupacji niemieckiej była w ciężkich warunkach finansowych (rok 1919-1920). Ów bogacz dolarowy potrafił wykorzystać odmomenta polityczno-krajowe. Siecią swoich dolarów omotał cały kraj. We wszystkich miasteczkach powiatowych zakładał banki z lichwiarską pożyczką. Przy pomocy duchowieństwa litewskiego zorganizował partię Krikščionių -Demokratų (1). I dużo miał innych zasług politycznych i społecznych względem swego narodu.

 Ten władczy bogacz przechadzał się teraz przed swoim pałacykiem z brewiarzem w ręku. Spoglądał na wspaniałe kwietniki zdobiące dziedziniec frontowy. Wciągał z rozkoszą w płuca wonie kwitnących róż i jaśminów. Ustami szeptał modlitwy z brewiarza, a myślami błądził dokoła swoich dolarów, interesów i polityki.
 Było wtedy popołudnie 30 czerwca upalne i duszne, widocznie zbierało się na burzę. Bankier miał na sobie cienką, jedwabną koszulę i szerokie, białe spodnie amerykańskie. Pomimo tego lekkiego ubioru pot spływał po łysinie i zaczerwienionych policzkach. On co chwilę ocierał ten pot białą płócienną chusteczką.

 W tem na drodze ukazała się jakaś postać kobieca w podróżnym szarym płaszczu. Zatrzymała się przed żelazną bramą wiodącą na dziedziniec i poruszyła dzwonek. Bankier zbliżył się powoli, otworzył bramę i badawczym wzrokiem obrzucił przybyłą od stóp po głowę. Była to 20-kilkuletnia kobieta niezwykle ładna. Najbardziej uderzającym w jej twarzy były oczy: zmrużone tajemniczo kryły się prawie zupełnie w niezmiernie długich jakby podwójnych, czarnych rzęsach tworząc wąskie, długie szpareczki. Oryginalności też dużo dawały czarne jak heban włosy w obfitych puklach spadające na ramiona i czoło. Zapytała przytłumionym prawie do szeptu głosem:
- Czy w domu jest Ksiądz Kanonik?
- A co Tamsta (2) sobie życzysz?
- Sprawę moją powiedzieć mogę tylko Księdzu Kanonikowi osobiście.
- No to proszę do gabinetu.
Poprowadził ją przez tarasy do przedpokoju, stamtąd przez boczne drzwi do gabinetu. Wskazał jej krzesło, a sam się zagłębił w dużym fotelu. Splótł ręce na brzuchu.
- No to w czym rzecz?...
- To Pan Jego Wielebność Ksiądz Kanonik? - Spytała głosem nieśmiałym, jakby strwożonym (z powodu cywilnego ubioru Bankiera nie domyśliła się w nim księdza).
- Ten sam.
Ona głęboko złapała powietrze i zaczęła mówić tym przytłumionym niemal do szeptu głosem:
Zanim powiem o mojej sprawie, wpierw muszę przedstawić swój życiorys Waszej Wielebności. Nazywam się Julia Andriejewna Krewastolska. Jestem uciekinierką z rewolucji rosyjskiej. Ojciec mój był pułkownikiem i Rosjaninem, a matka Litwinką pochodzenia szlacheckiego. Chociaż oficjalnie byłam prawosławna, lecz duszą katoliczka i Litwinka, bo W+P matka w takim duchu mię wychowała. Dzieckiem będąc marzyłam zawsze o Litwie, ojczyźnie mojej matki, którą uważałam też za ojczyznę swoją i kochałam gorąco. W czasie rewolucji zginęli mój ojciec i brat, a matka umarła na tyfus. Mój organizm silniejszy, wytrwałam. I udało mi się z jedną rodziną litewską przyjechać transportem dla obywateli z Litwy. Odnalazłam w Szawlach moją ciotkę, siostrę matki. Myślałam, że ona będzie ostoją i pomocą życia mego. Niestety! Zawiodłam się bardzo na tej nadziei... Ciotka - chociaż ma domek, ale proces z rodziną o swoją należność podkopał jej sytuację materialną. Przy tem jako stara panna... że tak powiem - ma swoje dziwactwa, które normalnemu człowiekowi uniemożliwiają z nią dłuższe życie. A słyszałam o Jego Wielebności szerokich znajomościach i wpływach i dlatego przyszłam błagać Jego Wielebność o pomoc dla mnie o znalezienie pracy. Chyba Ksiądz Kanonik nie odmówi mnie w tej prośbie!?
Łzy zaczęły się toczyć jedna za drugą po jej twarzy. Porwała Bankiera za obie ręce i przyciskając do nich gorąco czerwone swoje wargi, powtarzała błagalnym tonem:
- Przecież Jego Wielebność mnie nie odmówi!? Pomoże w mojej bezdomnej, sierocej doli?! Przecież pomożecie!...

 On nie usuwał rąk od jej pocałunków, jako litewski ksiądz przyzwyczajony był do takiej pokory swoich owieczek. Przypatrywał się jej uporczywie. W jego głęboko osadzonych, siwych mądrych oczach zatliły jakieś iskierki. Po chwili rzekł:
- Mam pracującego personelu więcej niż mnie potrzeba, albowiem wielu osobom dałem pracę z litości. Ale taką jak Wy- młodą i nieszczęśliwą dzieweczkę sumienie moje nie pozwala odsunąć z niczem. Coś dla Was obmyślę przy pomocy mego młodszego brata, który jutro do mnie przyjedzie, a on jest głównym plenipotentem moich interesów. Tymczasem zjemy podwieczorek, chyba jesteście głodna?
- Ciotka dała mnie trochę prowiantów, ale po pieszej podróży z Szawlów...
- Tamsta przyszłyście z Szawel piechotą!? Toż 30 kilka kilometrów stamtąd do nas. A naszą szosą chodzą autobusy i stacja S. o 10 stąd kilometrów.
- Tak, ale... muszę być oszczędną...No i dobrze na mój organizm taka wycieczka. Tylko, że... wrócić do Szawel dzisiaj to już nad moje siły. Będę musiała przenocować w tej wiosce najbliższej, którą minęłam tu idąc.
- Możecie u mnie przenocować, mam dla gości specjalne pokoje. Tymbardziej, że jutro przyjedzie mój brat, z którym wspólnie uradzimy nad Waszym losem.
- Bardzo - bardzo jestem wdzięczna Waszej Wielebności. Nie mam słów podzięki! I znowu ucałowała jego ręce.

 Przy podwieczorku znikły jej zakłopotanie i nieśmiałość. Zrobiła się rozmowna i wesoła. Opowiadała fragmenty z wielkiej rewolucji październikowej i własnych przeżyć. Ksiądz - Bankier wyraźnie zainteresował się jej towarzystwem i osobą. Po podwieczorku zaprowadził ją do salonu pełnego kwiatów wazonowych i miękkich mebli. Było tam też nowe pianino.
- Och! Co ja widzę- pianino! Tak utęskniłam do tego instrumentu! Trzy lata chyba minęły jakem ostatni raz na fortepianie grała.
- Niech Pani zagra, posłucham z przyjemnością.
Damulka zagrała smętne dumki rosyjskie.
- Zaśpiewaj Pani!
Nie dała powtórzyć prośbie. Przytłumionym altem zaśpiewała "Bieriozkę" (Brzózka). Ta piosenka była popularna i w polskim przekładzie. Oto pierwsze jej zwrotki.

Widziałem ja brzózkę
jak wiatr silnie ją zgiął
Dla swojej igraszki
Gałązki jej zmiął.

Tak stała złamana
I zbrakło jej sił,
gdy promień ostatni
za góry się skrył.

A zwrotki tej pieśni ostatnie:

Tak każdy na ziemi
Słoneczko swe ma
i żyje dopóki
blaski jego mu trwa

Gdy promień zagaśnie,
nie chcę się żyć,
bo życie bez słońca
nie warte jest nic.

 Bankier jak każdy Litwin wrażliwy był na śpiew, tym bardziej gdy wychodził z piersi młodej i ładnej kobiety; a ona z takim uczuciem tę pieśń śpiewała, jak gdyby skargę swej własnej duszy.
- Urocza dziewczyna! - Szeptał do siebie zasłuchany w śpiew i pochłaniając ją oczyma.

 A chmury zakrywały coraz gęściej niebo. Znikło za ich ciemną masą słońce, cień osnuwał przyrodę i komnaty Bankiera. Mignęła błyskawica, a w dali głucho odezwał się grom.Wiatr zaszumiał wśród drzew i szum ten wzmagał się coraz silniej. Wreszcie ściemniało zupełnie. Na zegarze ściennym wybiła godzina 9. Grała wichura poszumem dźwięków tajemniczych, ale burza krążyła jeszcze w oddali z przytłumionym hukiem odległych piorunów i bladą rakietą błyskawic.

Bankier i gość - Damulka jedli teraz kolację. Było przy tej kolacji dobre domowe wino stare. Ona gawędziła, chichotała cicho, drażniąco, błyskając drobnemi i ostremi jak młodej kotki ząbkami. Na moment otwierała zagadkowe swoje oczy, żeby z nich ogniste promienie posłać Bankierowi i znów je kryła pod czarnemi firankami pozostawiając jeno tajemnicze, migotliwe szpareczki. Wino rumieńcem zabarwiło matowe policzki i krwią napełniło grube, namiętne wargi. Była teraz nie tylko ładna, ale prześliczna. I jego oczy iskrzyły coraz więcej do pięknej "sieroty".
W tem damulka zaczęła coś szukać koło siebie.
- Co szukacie? - Zapytał Bankier.
- Torebkę. Zostawiłam widocznie  w salonie. A tam jest moja chustka do nosa i kilka drobnych. Sama boję się iść do salonu, chyba Ksiądz Kanonik ofiaruje się mnie towarzyszyć?
- Przyjdzie zaraz lokaj i przyniesie.
- Oj! Kiedy potrzeba mi natychmiast chusteczka. Mam silny katar.
- No, dobrze. Idziemy...
Damulka po dwóch chwiejnych krokach upadła znowu na krzesło.
- Zawrót głowy - rzekła zażenowanym głosem. - Widocznie z przemęczenia daleką droga. I to wino takie mocne...
- Usłużę Wam i przyniosę te torebkę.
- O! Serdecznie dziękuję i bardzo przepraszam, że śmiem Waszą wielebność fatygować.
Gdy Bankier zniknął za drzwiami wyciągnęła momentalnie z wewnętrznej kieszeni bluzki szklaną tutkę. Wysypała z niej na dłoń dużawą białą pastylkę i wsypała do kieliszka z winem Bankiera. Wymieszała to swoją łyżeczką i zaraz przybrała minę niewiniątka. Wstała z krzesła i przeszła się kilka kroków. Bankier powrócił z torebką. Zawołała śmiejąc się wesoło:
- Byłam w obawie czy się nie upiłam lub zachorowałam. Ale nic, już nogi mi służą dobrze. - I wdzięcznym ruchem zrobiła parę balansów walcowych.
- Upiła się trochę - pomyślał Bankier. - To dobrze... Jeszcze po tych ostatnich kieliszkach odurzy się całkiem. A wtedy przekonam się, co to za typ. No! - rzekł do gościa. - Wychylmy te kieliszki na zakończenie kolacji.
Stuknęła swoim kieliszkiem o szklaneczkę Kanonika.
- Zdrowie Księdza Kanonika i najdłuższych lat.
Po wysuszeniu kielicha zaczęła pleść udając podpitą:
- Ach! Czemu księżom katolickim nie wolno się żenić!? Tylu ciekawych kandydatów byłoby na małżonków.! Jakiż to procent zmniejszyłby się starych panien! Dlaczegóż to papież wyrządził taką wam krzywdę i kobietom tym dekretem ślubów czystości? Przecież to przeciw Boskim prawom natury. Co? Nieprawdaż?!
Ksiądz pomyślał: czy się upiła tak winem, czy bezczelna kokietka i chce mnie dać do zrozumienia, że... Chyba jedno i drugie razem. Byłaby szczególna okazja... Ale... trzeba jeszcze zachować powagę... Zobaczymy, co dalej...
Ona plotła dalej, huśtając się z lekka na krześle.
- Tak. Co wam po tych bogactwach, po tych tysiącach, gdy odebrano od was największą rozkosz życia, którą każdy największy owad - najmniejszy robak się cieszy, a wam nie wolno...Może Ksiądz Kanonik powie "to grzech nieczystości"... Jeżeli to jest grzechem - dlaczego Pan Bóg dał człowiekowi czynniki seksualne? Czemuż dla ludzkości Stwórca nie dał takiej struktury organicznej jak roślinom, żeby rozrodczość następowała bez akcji zmysłów? Co?
Bankier jeszcze próbował być oratorem duchownym.
- Bez pokus nie byłoby zasługi moralnej. Duch się doskonali przez umartwienia i walki ze złem. Człowiek jest to żołnierz Boży walczący z szatanem. Do tej walki Bóg dał istocie ludzkiej silne narzędzia: wolę, rozum i sumienie. Tą bronią jest zadaniem człowieka zwalczać złego ducha, żeby tym bohaterstwem duszy zasłużyć na Królestwo Niebieskie. Dla zadowolnienia żądz cielesnych bez grzechu jest przecież ustanowiony przez Kościół małżeński sakrament.
Damulka zrobiła figlarną minkę i zapytała:
- A kto udzielił sakramentu małżeńskiego Adamowi i Ewie, gdy nie było kościołów i księży?
Bankier roześmiał się szeroko.
- Na to mnie trudno odpowiedzieć.
Damulka przeskoczyła na inny temat.
- A jaki Ksiądz Kanonik ma cel życia? Gdzie jego szczęście i radość? Ascetą religijnym chyba Ksiądz nie jest? Czy może dać człowiekowi rozkosz jeno martwy pieniędzy trzos?
- To diablę wcielone - pomyślał Bankier a głośno odpowiedział:
- Mnie pieniądze dają siłę i władzę. Dzięki pieniądzom nie ja zależny jestem od diecezji lecz biskupi liczą się ze mną. Jestem dosłownie panem swego ja. I tymczasem nie prezydent Stulginskis rządzi Litwą, lecz ja trzymam ster państwa naszego. Bogactwem moim podnoszę bogactwa naszej ojczyzny i naszych kościołów. Po śmierci mojej będą stypendia dla kleryków i naszej biednej młodzieży kształcącej się. Będą banki, piękne kościoły, społeczne instytucje.
- To daleka jeszcze przestrzeń czasu gdy Ksiądz Kanonik ma tylko 50 lat.
Przekomarzali się jeszcze chwilę. Te jej strzeliste spojrzenia spod długich rzęs, wyzywające uśmiechy i znaczące półsłówka rozpaliły zmysły Bankiera aż do gorączki. Jako ksiądz - bogacz i jeszcze krzepki miałby kolosalne powodzenia u kobiet, gdyby folgował lubieżności i kieszeni. Ale on więcej interesował się pieniędzmi i polityką niż kobietami. Był to spekulant dosłowny - zimny, opanowany, z silną wolą. Jego uciechy zmysłowe były to tylko okazyjne momenta migawkowe. Wtedy kilku dniami potrafił użyć na parę lat... Właśnie i teraz nadarzyła się taka okazja...
- Pod pretekstem szukania pomocy w znalezieniu pracy, puka do moich zmysłów - myślał, - żeby potem zapukać do mojej kasy. Che che che! Znam się na takich ptaszynkach!... Jak to dobrze być bogaczem, nie trzeba nawet zadawać sobie trudu, gdy się kiedy zechce kobietki, najpiękniejsze niewiasty same się zapraszają... w nadziei do dolarków. Che che! Ale jam nie kiep moje miłe! Owszem pomasażuję chętnie wam brzuszki, moje miłe, "i u księdza nie z mosiędza", ale moje dolarki na wędkę nie złapiecie! Nie byłbym dzisiaj najpotężniejszym bankierem litewskim, żebym dla waszych ładnych ocząt trząsł mój napchany pugilares. Dość gdy zafunduję jakąś seteczkę ortów poniemieckich, które do października roku bieżącego będą już tylko kupą papierków do oklejania ścian w ubikacjach.
Tak sobie rozumował Ksiądz Bankier pożerając oczyma ponętną Damulkę. Chciał jak najprędzej dać ulgę wzburzonym zmysłom. Nie lubił długich preludii w grach seksualnych.Flirty platoniczne uważał za stratę drogiego mu czasu. Ale nie wiedział jaki zrobić wstęp bez naruszenia swojej powagi... Wreszcie wynalazł stosowną chwilę, żeby wstać ze swego miejsca i podejść do małego stolika, na którym stała karafka z wodą. Poczuł dziwną ociężałość w nogach i całym ciele. Przypisał to swemu staremu winu, którego więcej teraz wypił w towarzystwie Damulki, a do alkoholu nie była przyzwyczajony, unikając jego jako jako szkodliwość dla mózgu i kieszeni.

 Wypił duszkiem pół szklanki wody i podszedł do dziewczyny, która świdrowała go wciąż zagadkowemi swemi szpareczkami.
Nachylił się nad nią i buchając jej w głowę gorącym oddechem, rzekł zduszonym z wezbranej żądzy głosem:
- Chyba cię do mnie przysłał diabeł z piekieł - rozdrażniłaś mię do nieprzytomności!...
Ona wyprężyła się piersiami wyzywająco, odchylając głowę na poręcz krzesła i roztwierając jak do objęcia ramiona, nadając całej twarzy i spojrzeniu wyraz najbardziej kuszący, a w rozchylonych, nabrzmiałych wargach błysnęły dziko dwa rzędy białych, ostrych ząbków.
Szał jego ogarnął i stracił wszelkie panowanie nad sobą. Wpił się ustami i językiem w te rozchylone wargi. Potem ją podniósł z krzesła, otoczył silnie ramieniem i prowadził bez słowa. Gdy się znaleźli w jego sypialni rzekł rozkazująco:
- Rozbierz się!...
Odepchnęła go niemal szorstko.
- Wstydzę się - szepnęła. - Daj jeszcze tego dobrego wina.
Poszedł szybko po wino. Ona tymczasem rozglądała się po całej sypialni. Wzrok jej zatrzymał się na żelaznej skrzynce przykutej do ściany na dębowej półce.
- Kasa pieniężna... Poczekamy... Za pół godziny działa ten narkotyk! A już chyba jest koło tego...

 Bankier powrócił z butelką i nalał jej wina do dużego 100-gramowej pojemności kielicha. Piła bardzo powoli, po kropli, przeplatając to picie chichotem i szczebiotaniem. Bankier pienił się z niecierpliwości.
- A dlaczego Ksiądz Kanonik nie pije? Ja jedna pić nie będę.
- Nie zabrałem sobie kieliszka. Alkoholu nie lubię.
- Nie, nie! Ksiądz musi ze mną wypić.
Spostrzegła szklankę na biurku, skoczyła balansowym krokiem i przyniosła tę szklankę Bankierowi.
- Jeżeli Ksiądz Kanonik mnie lubi, musi ze mną tę jedną szklankę wypić.
- Zrobię ustępstwo ładnej buzi i wypiję z tobą pół tej szklanki.
Gdy wypił ociężałość jego stała się jeszcze większa. Oklapły także naprężone przez chwilą zmysły i poczuł senne znużenie.
- Upiłem się - pomyślał. Ona wychyliła do dna swój kieliszek i wybuchnęła przeciągłym chichotem. Zdjęła z siebie bluzkę i rzuciła Bankierowi na głowę.
- Chu chu chu! Już robię się pijana, zaraz zabawimy się w Adama i Ewę. Tylko jeszcze jeden kieliszek.
Tym razem sama nalała sobie wina do kieliszka i wypiła duszkiem. Zaszła w niej teraz raptowna zmiana po tym ostatnim kieliszku. Znikły z jej twarzy wesołość i uśmiech, zaczęła czkać i ziewać.
- Za dużo tego wina - mówiła powoli głosem przerywanym czkawką. - Epp... Epp... Fe!... Tak mi niedobrze!...Epp... Epp... Ojej! Ojej! Epp... Będę chyba wymiotować. Prfff!... To gazy... Prff...Ojej! ojej! Jak w brzuchu boli! Prff!... Jakie gazy! Epp... Oj! Oj! Jak źle! Prfff...
Bankier patrzył na nią jak przez mgłę, osowiały, senny, prawie zasypiający. Słysząc te wszystkie czkawki, rygania i jeszcze coś gorszego... widząc śliną obciekłe usta i brodę poczuł do niej wstręt do ohydy. Splunął głośno. Tfu! i mówił do siebie"
- Spiła mi się jak bela - Łajdaczka! Flondra! K... ostatniego gatunku! Ohyda!!! Jak ja nie znając jej mogłem się tak skompromitować, żeby tyle czasu stracić w towarzystwie jakiejś włóczęgi i ugaszczać ją przy moim stole. Miał ochotę wyrzucić ją za drzwi czy przez okno jak śmieć jakiś. Ale ogarnęły go bezwładna niemoc i sen.
- Spiłaś się do obrzydliwości. Wynoś się zaraz z mojej sypialni!
- Nie! Nie! Mieliśmy być Adamem i Ewą. Epp...Prop... Patrz, jestem już Ewa. Epp... Prop... A ty czemu jeszcze nie w adamowym kostiumie? Epp... Propp...
Zrobił ruch, żeby wstać i wyrzucić ją za drzwi czy przez okno, ale niezwykła ociężałość całego ciała nie pozwoliła mu powstać.
- Nic dziwnego - pomyślał - że się dziewczyna tak upiła, kiedy i ja jestem pijany jakem nie był nigdy w życiu. To wino bardzo mocne.
Rzucił się na łóżko w spodniach, spacerowej koszuli i bucikach. Zasypiając przypatrywał się jeszcze nagiej dziewczynie wyciągniętej na kanapie, która takoż zasypiała, czkając jeszcze przez sen.  Przepyszne jej kształty znowu obudziły żądze, lecz był bezsilnym.
- Wytrzeźwieję, wtedy...
Zerknął raz jeszcze z lubością pożądliwą na śpiącą "Ewę" i zasnął twardo. Gdy jego głęboki oddech z chrapaniem rozległ się w pokoju, Damulka powoli otworzyła oczy. Uważnie popatrzyła na śpiącego, potem wzrok podniosła na zegar ścienny. Godzina 21.50, za 10 minut 22-ga. Wstała szybko i zaczęła ubierać się pospiesznie, szepcząc do siebie urywkami swoich myśli.
- Ten narkotyk działa najmocniej przez dwie godziny. Dużo czasu... Żeby to znaleźć kluczyki do kasy!... Miałby Dżari niespodziankę...
Cicho, bezszelestnie snuła się po całym pokoju, zaglądając we wszystkie kąty i kąciki, pod meble i do biurka.
- Pochował dobrze ten harpogon. Ha! Szkoda! Bez kluczyków nie dam rady... O, gdybym znalazła!... Podyktowałabym temu łajdakowi swoje warunki... A teraz ciągle jestem niewolnicą tej mojej szalonej miłości. O dolaż moja potępiona!! Dlaczego ja tak kocham tego szatana przez niego nienawidzona, pogardzana?! Ani z nim żyć, ani bez niego. I co będzie dalej? Deptane serce, rozpacz... Och! Dżari! Dżari! Za co ja ciebie kocham nie kochana!? Tych kilka miesięcy rozkoszy w przeszłości. Dziś, jeno z szyderstwem chuci okruchy...
Weszła do trzeciego stąd pokoju. Był to audiencyjny gabinet Bankiera. Podeszła do okna i patrzyła przez szyby w ciemną nieprzeniknioną dal. Burza już była blisko. Ona stała w oknie długo, nieruchomo, rozmyślając nad czymś głęboko. Otworzyły się szeroko zmrużone szpary jej oczu, były teraz duże prawie. Gdyby teraz ktoś zajrzał w te szczególne oczy, dojrzałby w nich ponury ogień istoty namiętnej, złej i nieszczęśliwej.
Wróciła po jakimś czasie do sypialni Bankiera. Popatrzyła na śpiącego i zadrgały w jej twarzy diabliki szyderskiej wesołości, na wspomnienie przeżytych z nim scen przed chwilą.
- Doskonała ze mnie aktorka - śmiała się do siebie. - I taka mądra kobieta jak ja, żeby tak się marnowała, taką skończoną idiotką była w swojej namiętności! Żeby nie ten szał dla tego demona - jakąż ja karierę mogłabym zrobić przy moim sprycie, wdziękach i finezji. A teraz!? Skończę chyba w więzieniu lub na katafalku.
Spojrzała znowu na zegar, 22.30. Wybrała z torebki latarkę elektryczną. Zgasiła światło w sypialni i posunęła się znowu do tego pokoju audiencyjnego. Otworzyła jak najciszej okno. Wyciągnęła na całą długość rękę nad framugą, zapaliła latarkę i zrobiła nią trzy koła w powietrzu. Potem pozostawiając niedomknięte szyby powróciła do sypialni, siadła na łóżku przy nogach śpiącego i czekała...

 Wiatr szumiał wśród mroków nocy, huk gromów był coraz bliższy, błyskawice jaskrawsze. Bankier chrapał donośnie, a zegar głosił sekundy: tik-tak, tik-tak. Wreszcie bim-bam - wybił 11 razy.
Burza już szalała nad domem i trwała parę kwadransów. Polał się ulewny deszcz, jego chlipiący szmer zlewał się z szumem wichury. Pomimo pluchania deszczu i szumu wiatrów dobry słuch Damulki pochwycił ciche stąpania czyichś stóp w łapciach.
Dreszcz febryczny wstrząsnął całym jej ciałem, a serce zaczęło bić silnie przyspieszonym tętnem.
- To On!...
Nieopuszczało jej to nerwowe drżenie. Wlepiła wzrok w drzwi. Jej oczy oswoiły się z ciemnością nocy i widziała wyraź nie: oto wsuwa się do sypialni Bankiera potworne widmo w czarnej okapturzonej masce. Otulone całe do kostek nóg opończą z dużego woru z otworami na ręce i głowę, nogi w onucach i chłopskich łapciach. Z oczodołów maski świeciły oczy jak wilcze ślepia.
To straszydło podeszło do Damulki. Siadło obok niej i 10 minut rozmawiało jak najcichszym szeptem. Ona widocznie opowiedziała jemu w skrócie swoją grę z Bankierem, bo widmo długo się śmiało stłumionym chichotem i rzekło trochę głośniejszym szeptem.
- Z ciebie rekordowa aktorka, Gerdo!
Podeszło teraz do Bankiera i przypatrywało się chwilę śpiącemu. Potem wyciągnęło spod swej szaty workowej dwa witrychy i próbowało niemi otworzyć kasetę. Ale cztery zameczki wewnętrzne były zbyt skomplikowane, aby dały się otworzyć witrychem. Wtedy widmo wyciągnęło parę mocnych powrozów. Obróciło na piersi leżącego na wznak Bankiera (on zamamrotał przez sen ale spał dalej) i szybko skrępowało mu ręce, a potem nogi, następnie kneblem z waty zatkało mu usta. Wreszcie zaczęło go tarmosić i szczypać, powtarzając mu szeptem do ucha jego imię i nazwisko.
Bankier gadał coś przez sen chrapliwie, ale nie mógł się obudzić. Widmo chlusnęło na jego twarzy zimną wodą ze stojącej na stole karafki. Dopiero wówczas Bankier otworzył nieprzytomne po narkotyku oczy. To co ujrzał nad sobą wytrzeźwiło go zupełnie ze snu i odurzenia.
Zdawało mu się narazie, że to koszmar senny. To potworne straszydło w szacie z worków, pod czarną z kapturem spiczastym maską i świecącemi z oczodołów oczyma. Chciał wrzasnąć - nie mógł wydać głosu z zakneblowanych ust, chciał ręką sięgnąć pod poduszkę, gdzie leżał mauzer, były skrępowane, chciał rzucić się do ucieczki, bezwładne przez powróz miał nogi.
Widmo pochyliło zamaskowaną twarz tuż nad jego głową i przyłożyło mu do szyi ostrze noża długiego jak kindżał czerkieski, z obandażowaną rękojeścią.
Wtedy bankier usłyszał wypowiedziane dobitnie choć szeptem:
- Jestem Raikauskis.
Tylko dzięki żelaznej woli i niezwykłemu męstwu Ksiądz Bankier nie zemdlał z przerażenia i grozy.

 Raikauskis to był słynny herszt złoczyńców. Od roku 1918 do 1925 grasował po całej Litwie, drwiąc ze wszystkich policjantów, detektywów i władzy. Wszelkie władze były względem niego bezsilne, tak pomysłowemi fortelami umiał z ich pułapek się wywijać. Bankier wiedział, że straszliwy rabuś-bandyta Raikauskis miał metodykę nieuśmiercania swoich ofiar, tylko dręczył okrutnie jeżeli nie dawano czego żądał. Zabijał z ostateczności, jeśli męczarnie nie zdołały przełamać czyjegoś uporu. A gdzie czynił napad, tam demonstracyjnie afiszował się swoim pseudonimem. Jakie nazwisko było jego prawdziwe nawet nie wiedziała najbliższa drużyna tego herszta. I to tak utrudniało w pochwyceniu groźnego grasanta. Pod maską wykonywał wszystkie swoje rabunkowe czyny i pod maską się zjawiał wśród towarzyszów złoczyńskich.

 Ten który nazwał siebie Raikauskis, milczał chwilę pochylony nad Bankierem ze sztychem noża przy jego gardle, jakby się napawając widokiem przerażenia swojej ofiary. Wreszcie przemówił szepcząc mu do ucha jak najciszej.
- Czy wiesz kto w istocie jest Raikauskis? To bicz boży dla grzeszników, spekulantów, skąpców, lichwiarzy, łajdaków i pasożytów. A Ty Księże-Bankierze jesteś jednym z tych łotrów w naszym kraju. Masz te wszystkie wady które ja wymieniłem. I w dodatku jesteś wiarołomcą. - Przecież na prymicji duchowej przysięgałeś przed ołtarzem wobec tysiąca ludzi czystość dozgonną, a usiłowałeś zbezcześcić bezbronną sierotę, która z ufnością zwróciła się pod opiekę twoją w swej niedoli. Ty dobrymi słówkami i winem prowadziłeś tą nieszczęśliwą dziewczynę do grzechu przeciwko 6-temu przykazaniu Boskiemu - do cudzołóstwa. Och! Nikczemny burżuju w duchownej sutannie! Spekulancie lichwiarski! Taki to przykład owieczkom swoim dajesz - ty bogaczu - kanoniku! Jesteś nie sługą Bożym lecz głównego szatana - Lucyfera. Za tak wielkie grzechy musisz teraz ponieść karę, aby oczyścić sumienie z kałów przestępstwa. Tym zadośćuczynieniem będzie to kasa twoja żelazna przymocowana do tej dębowej półki. Więc wyjmę ci z ust ten knebel i powiedz natychmiast, gdzie masz pochowane kluczyki od tej kasy? Jeżeli będziesz namyślał się z odpowiedzią lub skłamiesz albo zechcesz krzyknąć, to nóż ten co przy twojej szyi trzymam, zatopię w twą gardziel po samą rękojeść, słyszysz?! Więc sekunda czasu do wyboru: kluczyki od kasy i życie, lub kasa zamknięta i śmierć natychmiastowa, straszna, rzeźnicza.

 Wybrał knebel z ust jego nie odrywając noża od gardła.
- No, gadaj. Gdzie klucz?
- Rozwiąż mnie ręce i nogi to podam.
Złoczyńca zachichotał szydersko.
- Raikauskis nie jest naiwny, Księżulku... Mów natychmiast, gdzie klucze od kasy bo śmierć!...
I zaczął łaskotać mu podgardle ostrzem noża.
Bankier nie namyślał się. Wiedział że nic po pieniądzach gdyby umarł i to taką straszną śmiercią.
- Tu pod tym dużym obrazem "Chrystus w Ogrójcu".
Napastnik znowu zapchał watowym kneblem usta Bankiera. Podniósł obraz od ściany i podtrzymując jedną ręką ramy, drugą szukał oświetlając latarką. Znalazł kluczyki, wisiały na trzech ćwieczkach. Teraz bez trudu odemknął trzy zameczki kasy. Znalazł tam 9000 dolarów z setkami.
Gdy znalazł i zabrał te pieniądze, szeptał znów do Bankiera:
- Dziękuję Wielebny Księże Bankierze za szybkie załatwienie... Wy poleżycie sobie do rana z tymi powrozikami i knebelkiem, odmawiając myślami różaniec i psalmy pokutne. Będziecie mieli odpusty wielkie, gdy z serca zaofiarujecie Stwórcy swoją przygodę za grzechy. Jutro Was służba zapewne znajdzie i z tych pęt uwolni. Chrapy nosowe macie potężne i nie zakatarzone, więc powietrza Wam nie zabraknie. Dla świeżego powiewu otworzę okno w Waszej sypialni. Pożyczę jeszcze od Waszej Wielebności motocykl, który zauważyłem w przedpokoju. Znajdziecie jego jutro w lasku ostatnim przed stacją S. A policję powiadomcie o mnie gońcem, bo Wasze druty telefoniczne koło domu poprzecinałem.
Otulił go troskliwie jego atłasową kołdrą, wybrał knebel i dał napić się jemu wody, a potem znowu łagodnie tym kneblem usta zatknął, otworzył okno, szepnął dobranoc i wyszedł szybko.
Damulka przez całą tę akcję rabunkową siedziała w drugim pokoju, żeby na niej nie było zbyt wyraźnych dowodów współudziału w tej złoczyńskiej sprawce, lecz obserwowała jak najuważniej przez szparę drzwi, przebijając  mrok nocy kocim swym wzrokiem.

 Zabrali z przedpokoju motocykl, siedli nań oboje i pognali piorunem w nocną dal. Ulewa zmywała i ślady, a szum wichru zagłuszał huk motoru. Damulka otaczając z tyłu ramionami swego towarzysza, szeptała mu:
- Przesprytny twój pomysł, Dżari - przedstawić się Bankierowi jako Raikauskis. Tym zatrzesz wszelki ślad za sobą.
- A Ty dobrze skombinowałaś Gerdo farbując włosy na czarny kolor. Ale czy tą farbą nie popsujesz naturalnej ich barwy?
- Wymyję rumiankiem gorącym z octem, sodą i żółtkami, wnet farba zejdzie. A ty jak teraz ucharakteryzujesz się do jazdy koleją?
- To już moja tajemnica...
- Ty ze mną nigdy nie chcesz być szczerym.
- Nie jestem naiwny, żeby takiego diabełka zrobić swoją powiernicą.
- O to mnie podzięka jak zawsze!...
- Geruniu droga! Teraz nie zawracaj mi głowę. Nie pora na to...
W gęstym gąszczu leśnym pół kilometra od stacji zatrzymali się i umieścili tam motocykl.
- Ten motocykl bardzoby się nam przydał - zauważyła Damulka.
- A no, to siadaj na niego i jedź. Ja takich rzeczy nie zabieram które w każdej chwili mogą zdradzić...
Stali teraz ramię przy ramieniu pod baldachimem gąszczu, przykryci jednym płaszczem deszczochronnym, które "widmo" miało pod workowym swoim strojem. On przy świetle latarki elektrycznej spojrzał na zegarek.
- Za godzinę będzie pociąg idący do Kowna.O tu, w tym gąszczu masz ubranie, które zostawiłem tobie w tej walizeczce. Przebierz się zaraz i nie śpiesz do stacji. Mój pociąg będzie za 20 minut. Idę już.
Zrzucił z siebie maskę, worki, łapcie i onuce. Naciągnął chłopskie buty, twarz całą obandażował niby spuchniętą. Uścisnął mocno Gerdę i chciał gnać do stacji. Ona go porwała za rękę.
- Dżari! Dżari! Zabierz mię ze sobą, chociaż na jedną dobę. To będzie twoja podzięka za moją pomoc.
- Masz na podziękę 2000 dolarów ze zdobytej sumy. Zabrać cię teraz nie mogę. Jestem poważnie chory i jadę stąd wprost do Królewca leczyć się.
- To gdzie się zobaczymy i kiedy?
- Gdzie?... Oczywiście w Kownie, jak zawsze. A kiedy, nie mogę terminu randki określić, nie wiedząc jak długo przetrzymają mię na kuracji.
- Łżesz jak zwykle!
- Nie wymyślaj mi, bo się pogniewamy. No, pa!...
I jak najprędszym krokiem oddalał się od niej aż znikł w mrokach nocy.
Ona stała nieruchomo oparta o pień sosny, przykryta płaszczem deszczochronnym, pod którym osłonięci stali oboje przed chwilą. Zacisnęła pięści z gniewu i bólu.
- Poszedł gałgan, ani mię przyhołubił, ani podziękował. Rzucił tylko piątą część zrabowanych przy mojej pomocy pieniędzy i wszystko. Do doktora on jedzie za granicę!... Uhm. Frajdę napewno ma tam nową. I będą hulać, łajdaczyć za granicą z forsy, którą on zdobył tylko dzięki mnie. Zadzwonię ze stacji do policji w Szawlach, powiem całą prawdę...Zemszczę się choć raz nad nim, niech gnije w więzieniu. Nie będzie wtedy dla mnie ani żadnej kobiecie.
Poczuła ulgę nad tym projektem zemsty. nagle spostrzegła jego workową szatę, łapcie, onuce i maskę z spiczastym kapturem. Zostawił swój strój złoczyński, żeby na niej były te poszlaki. On zawsze jak najsprytniej wywinie ze wszystkich przestępstw swoich. I teraz potrafiłby tak obmotać dzisiejszą historię, że ona wpadłaby w tarapaty z własną osobą, gdyby go chciała wydać w ręce policji i zamiast jego wsadziłaby siebie do kryminału.
- Piękny łotr, kuty na cztery szatańskie kopyta.

 I nagle przy swoim gniewie i chęci zemsty uczuła dla niego podziw i uwielbienie. To był jej typ, jej ideał nie zastąpiony przez żadnego mężczyznę. Znowu zmysły jej zapaliły niezaspokojone żądze i całą jej istotę wezbrała ta dzika, rozpaczliwa miłość. Chciałaby teraz rzucić się na tę mokrą od ulewy trawę leśną, tarzać, się, wyć i szarpać włosy na głowie. Ten impuls rozpaczy wyrywał się suchym łkaniem.
- Czemu ja go kocham wzgardzana i nienawidziana? Dżari! Dżari! Dlaczego ty nade mną nie masz chociaż litości!? Jeżeli ty Boże - jesteś w istocie rzeczy - wypleń z mego serca to uczucie dla tego demona. Spraw żebym ja go tak nienawidziła jak on mnie nienawidzi. A może ty - szatanie - jesteś nad tym światem silniejszym od Boga? To ty zły duchu dopomóż mi zdobyć go znowu, żeby szalał za mną jak dawniej lub dopomóż znaleźć zapomnienie.
Wśród tych rozmyślań ponurych przypomniała, że już zaraz pociąg przyjedzie kowieński. Przebrała się szybko w strój chłopski, który jej Dżari pozostawił w tej ukrytej w gąszczu leśnym walizie. Szła prawie biegiem do stacji dźwigając walizę.
Gdy się znalazła w wagonie, wcisnęła się do kąta, głowę przykryła chustką i udawała śpiącą, a myśl jej pracowała z natężeniem.
Na koniec zdecydowała sobie, że po powrocie do domu, po parodniowym odpoczynku pojedzie do Kowna i postara się o paszport zagraniczny. On jedzie do Prus niby na kurację, a ona pojedzie do Łotwy na sezon letni. Znajdzie sobie letnisko w Libawie, czy Kemeru lub w Rydze. Zagranica orzeźwi ją, odsunie ten ból targający stale jej serce, uśmierzy tę szaloną namiętność. Tam może więcej jest ciekawych typów jak w Litwie. Może spotka takiego, w którego ramionach uleczy się ze swojej tragicznej miłości.
Ach! Jakie to byłoby szczęście, gdyby mogła plunąć mu w oczy i odpowiedzieć z zimnym szyderstwem:
- Mam teraz kochanka jakiego chcę. Ciebie nienawidzę jak ty mnie. Precz mi z oczu nazawsze (tak jak to rzekł kiedyś on jej)!...

-----------------------
Przypisy
(1) Chrześcijańsko-Demokratyczna
(2) "Tamsta" w języku litewskim zastępuje "pani".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz