sobota, 16 czerwca 2012

Rozdział IX Tajemnicza Sylfida

- Morze, morze! - Wykrzyknął malarz Turwidas, gdy wyszedł z cienistego zakończenia ulicy Simsona i stanął na jednym z pagórków wydm szerokiej, złocistej plaży.
Przed oczyma jego roztaczał się bezkresny bezmiar wód, zda się połączony na widnokręgu z niebem. Biegł ku plaży, do morza w skokach, śmiejąc się głośno jak dziecko.
Był silny wiatr i pochmurne niebo. Morze barwy stalowej, wzburzone olbrzymimi falami, huczące jak żywioł rozszalały, potężny i tajemniczy. Szarpały się fale spienione, kłębiły i rozbijały o szeroki brzeg piaszczysty. Nad nimi unosiły się srebrno-białe mewy. Wicher i ołowiane niebo płaczące deszczem chwilami, spłoszyły gości sezonowych z plaży.

Bałtyk, lipiec 2015

Nie widać spacerujących, tylko majaczyła w dali niewyraźna, ciemna sylwetka.
Pranas był jak w ekstazie z zachwytu. Serce artysty biło przyspieszonym tętnem i przybladła na chwilę jego twarz rumiana. Wyciągnął ramiona ku temu wspaniałemu kolorowi wód.
- O jūra, koki tu graži! (o morze, jakie ty piękne!) - Wykrzyknął, a głos jego i dla własnych uszu był głuchy przy tym szumie wzburzonych fal. Dlaczego nie zabrał swoich sztalug i farb?! Natychmiast zacząłby malować ten bajeczny obraz morza. Chciał wrócić do willi i zabrać swoje malarskie przybory lecz nie mógł oderwać się od tego wspaniałego widoku.

 Nagle ozwała się w nim żądza wchłonąć się w to morze nie tylko wzrokiem i duszą lecz i ciałem. Widząc, że nie ma nikogo w pobliżu, a owa sylwetka jeszcze daleko, rozebrał się prędko, ubranie piaskiem wilgotnym przycisnął, żeby wiatr nie poniósł do morza i rzucił się z okrzykiem w spienione fale. Rozkoszny chłód przejął go całego. Szedł dalej i dalej, bo woda wciąż była za płytka. Wtem olbrzymia fala z szumem złowrogim uderzyła go z siłą. On, kąpiąc się po raz pierwszy w morzu, stracił równowagę i zniknął pod wodą. Ciemno, zimna otchłań. Woda gorzko-słona w ustach, nozdrzach, uszach. Brak powietrza... Miał wrażenie, że ostatnia dla niego wybiła godzina. Fala przeszła ponad głową i z szumem ponurym o brzeg się rozbiła.
- Jeszcze żyję - Wyszeptał krztusząc się od wody. Serce biło jak młotem, brakło tchu. Roześmiał się wesoło.
- A to mnie powitała pierwsza fala naszego Bałtyku! - znów groźny szum. Drugi olbrzym wodny z rozwianą śnieżno-białą grzywą leci na niego.
- Aha! Ty mi takiego figla nie spłatasz! - Obrócił się plecami stojąc silnie na nogach. Fala uderzyła weń białą pianą, rozbryzgując się w tysiące kropel. Niezwykła rozkosz takie uderzenie fali, krew żywiej krąży i tak robi się rześko, ciepło, dobrze. 
Bawił się Pranas z falami. - To są rusałki. - Widział w swej bujnej wyobraźni artysty marzyciela. - Ja jestem wędrowcem zbłąkanym samotnie. A one córy morza-olbrzyma, dziewice przepiękne i złe. Chcą mię porwać i unieść w czarne, zimne topiele.

 Uciekał od fal, to je gonił, to się nurzał w nie, a śmiał się donośnie, serdecznie. Wreszcie wyszedł z morza. Kąpał się za długo na pierwszy raz, posiniał i zębami dzwonił z zimna. Owa sylwetka zbliżała się coraz bardziej. Była nią młoda osóbka w szarych deszczochronnym płaszczu i wysokich żółtych bucikach. Na plecy odrzucony kaptur odsłaniał jej złotopopielatą głowę, trzykrotnie warkoczami okoloną jak koroną królewską, przedziwnie błękitne oczy, senne i smętne do bólu, ocienione bajecznie długimi rzęsami, tak były duże, iż zdawały się zajmować połowę twarzy, bladawej o rysach jakby wyrzeźbionych z marmuru kararyjskiego, teraz lekko zaróżowione od wiatru i deszczu. Wysoka i szczupła, z szyją łabędzią. Coś w tym dziewczęciu było z obrazów Boticcellego, oczy z ballad mitologicznych. Przechodząc mimo, rzuciła na Turwida powłóczyste spojrzenie i jakieś dalekie zarazem, jakby zza mgły dumań nieuchwytnych.
On stanął jak wryty i patrzył za nią, patrzył bez przerwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz