środa, 13 czerwca 2012

Rozdział VIII Przekwitła Wenus


 A teraz zapoznajmy się z innymi postaciami w Połądze, które będą też kroczyły po arenie mojej powieści.
Na oszklonej werandzie willi "Saulute" siedziały dwie starsze panie: właścicielka tej willi pani Halina i jej przyjaciółka-letniczka, baronowa Benigna. Usadowiły się obie na wygodnej tureckiej otomanie pośród wyszywanych poduszek, w rękach miały romanse francuskie. Dzień był pochmurny, wietrzny i dżdżysty.
 Baronowa z wyrazem nudy na wyszminkowanej twarzy położyła książkę na stole.
- Jakaś ckliwa... banalna rzecz! - Rzekła ziewając z wykwintem, głos jej był miękki, pełen modulacji. Wybrała wonny papieros ze srebrnej cygarnicy. Rozparła się na poduszkach jeszcze wygodniej i puszczała fantastyczne kłęby dymu, a nuda nie schodziła z jej twarzy. I towarzyszka odłożyła książkę. Patrzyła na baronową zafrasowana.
- Powiedz Halu - Rzekła po chwili pani Benigna, wypuszczając kłąb dymu obfitrzy od innych. - Jak ja wyglądam?
 Pani Halina uważała, że Baronowa na swoje 50 z czubem lat, wygląda o wiele młodziej. Ma stosunkowo gładką skórę i dobrą linię. Tusza trochę za wielka, rzecz zwykła u pani, która przekroczyła pięćdziesiątkę, mając zdrowie, dobry wikt i wszelkie wygody. Poczciwego serca i prawdomówna Pani Halina, nie uważała za fałszywy komplement gdy powiedziała ze zwykłą sobie serdecznością i przesadą.
- Ślicznie wyglądasz Beniu! Mówię Ci to bez komplementu.
- Naprzykład, ile twarz moja wskazuje lat?
 Pani Halina myślała chwilkę nad odpowiedzią, żeby przyjemną była przyjaciółce i nie rozmijała się z prawdą. Odpowiedziała, uważając swoje słowa za szczere w zupełności:
- Nikt nie może dać tobie lat więcej nad 30 kilka.
- Szczerze to mówisz?
- Oczywiście! Znasz mnie przecież - ja się brzydzę kłamstwem.
- Byłoby to dla mnie pocieszającym. Ale może tylko twoje oczki kochane tak pochlebnie mię widzą?
- Cóż znowu, Beniteczko! Przecież nie jestem zaślepiona. Wyglądasz świetnie i taką cię widzę.
Baronowa uścisnęła przyjaciółkę czule.
- Moja Ty złota, kochana Halu! Jakaż anielska z Ciebie istota!! Ty zawsze mnie pocieszysz! Ale to jest niezrozumiałym dla mnie, dlaczego w Połądze nie zainteresowałam dotychczas nikogo? A przecież bawię już od 10-ciu dni tutaj.
- Ależ Beniu przecież z nikim nie zapoznałyśmy się jeszcze i nie było ku temu okazji.
- Jakże! Byłyśmy przecież na koncercie, na wieczorku. Spaceruję codziennie w lasku muzycznym. Jeżeli nie bujasz mnie, że wyglądam na lat 30 kilka, mogłabym niejednego mężczyzny zwrócić uwagę na moją osobę. Kiedy byłam trzydziestoletnią kobietą, gdy przyjeżdżałam do miasta, czy do tej samej Połągi, dosyć było paru dni tu i ówdzie pokazać się, zaraz znajdował się rój wielbicieli a dziś nic... Jak to rozumieć?
- Pamiętaj Beniu, że to było w czasokresie przedwojennym, gdy zjeżdżali się tu mężczyźni wykwintni, subtelni, światowi, którzy umieli poznać nasz czar. Dziś tu się zbiera masa wulgarna...tacy osobnicy nie mogą zrozumieć, ani ocenić kobiet naszego pokroju.
 Pani Halina wypowiedziała to i teraz najszczerzej o prawdzie swoich słów przekonana. Przecież i koło niej kiedyś był rój wielbicieli. A teraz - po wojnie już drugie lato przebywa w Połądze od połowy maja do pierwszego października i nikt dotychczas tu się w niej nie zakochał!? To oburzało ją bardzo. Tą obojętność mężczyzn nie przypisywała skończonej swojej młodości, lecz "schamiałemu gustowi tereźniejszej młodzieży" nie widzącej jej wdzięków. A Baronowa mówiła z tęskną modulacją w zniżonym głosie:
- Ach, Halu! Czemu chwile szczęścia mijają tak szybko i bezpowrotnie, a w sercu pozostaje tylko tęsknota szarpiąca? Halu, moja Halu! Tak bym pragnęła raz jeszcze upić się nektarem życia - kochać i być kochaną. Ach, ach!
 Ciężki biust Pani Benigny podniosło głębokie westchnienie i oparła się ociężale o miękką poręcz otomany, przymykając omdlewająco oczy.
 Uśmiech lekki przewinął się przez drobne usta Pani Haliny, lecz zaraz twarz swą zamaskowała tkliwym wyrazem współczucia. Czule otoczyła przyjaciółkę ramieniem.
- Biednaś ty, moja Beniteczko! Ja cię rozumiem w zupełności (naprawdę ją rozumiała, bo podobne dzieliła pragnienia). Ale bądź dobrej myśli, złotko, nie trać nadziei...Zobaczysz, szczęście uśmiechnie się jeszcze do ciebie w miłości.
- Ach, żeby słowa twoje były prorocze, Halu!
 I Baronowa gorąco ucałowała przyjaciółkę. W tem na dziedzińcu zjawił się jakiś osobnik z dużą walizą i ze sztalugami, w piaskowym palcie, na nogach zielone zawijaki żołnierskie i czarne półbuty, spod ronda olbrzymiego czarnego kapelusza wyglądała twarz 20-letniego chłopaka, w ramie długich ciemnych włosów, rumiana jak jabłko, o regularnych rysach i dużych szafirowych oczach pod bardzo czarnymi brwiami. To zjawisko przerwało rozmowę i czułości tych pań, patrzyły na niego ciekawie.
- Gera diena (dzień dobry) - Rzekło, stając na stopniach werandy.
- Dzień dobry - odpowiedziały po litewsku obie panie uśmiechając się sympatycznie.
On milczał chwilę, lustrując jedną, to drugą badawczym okiem.
- Czy mogę widzieć gospodynię tego domu?
- Ja nią jestem - Odparła Pani Halina. - A co pan życzy?
- Chcę dostać jeden pokój z całodziennym utrzymaniem.
 Pani Halina obrzuciła go wzrokiem od stóp, do głowy. Spostrzegła, że palto podejrzanej czystości, miejscami pocerowane, a nawet czerniło się kilka dziur, buty juchtowe, w jednym sznurowadło, a w drugim sznurek, waliza bardzo obszargana, rękawiczki świecące ażurami dziur. Z takiego ubrania domyśliła się, że kieszeń nieznajomego gwiżdże żałośnie pustkami.
- Moje mieszkanie może zadrogie będzie dla Pana - rzekła.
- Jeżeli za drogie, poszukam innego. A ile Pani ceni?
- Pokój z całodziennym utrzymaniem 35 ortów dziennie.
Chłopak zamyślił się i milczał, stojąc bez ruchu.
- Charmant garcon! (śliczny chłopiec) - szepnęła Baronowa, która nie odrywała wzroku z młodzieńczej twarzy nieznajomego.
- Niezwykłe oczy - dodała też po francusku pani Halina.
On chwilę mierzył nieufnie obie panie i mruknął, zawracając do odejścia: sudiewu! (żegnam).
Pani Benigna pochwyciła rękę pani Haliny.
- Halu, zrób jakkolwiek żeby on tu zamieszkał - taki śliczny.
- Poczekaj Pan! - Zawołała pani Halina do odchodzącego powoli chłopaka. - Czemuż Pan tak natychmiast ucieka.
- Za drogo.
- Pan nie obejrzałeś moich pokoi.
- Po cóż czas tracić bezcelowo.
- Jeżeli Pan weźmie ten świronek, ostatni z końca domu, a do śniadania nie będziesz żądał jajek, spuszczę 10 ortów z oznaczonej ceny.
Zaprowadziła go do tego świronka. Był to pokój z oknem od północy i czuło się tu stęchliznę. Młodzieniec utargował jeszcze 5 ortów i ulokował pod ścianą walizę i sztalugi.
- A czy zadatku Pan mi nie dasz?
- Za kilka dni ojciec przyśle mi pieniądze pod wskazanym adresem, wtedy porachujemy się.
- Niech mi Pan przedstawi się, muszę wpisać pańskie nazwisko do mojej księgi gości.
- Artysta-malarz Pranas Turwidas.
- A! Pan jesteś artystą malarzem? Bardzo mi przyjemnie! Proszę na werandę, zapoznam Pana z moją przyjaciółką. Beniteczko, wiesz kogo mamy? Artystę malarza.
- Ach! To cudownie!! - Zawołała z najbardziej miłym uśmiechem baronowa, wyciągając na powitanie rękę. - Przepadam za artystami! To są ludzie najciekawsi: subtelni, wrażliwi, uczuciowi. Moją pierwszą miłością (ciekawe którą ze wszystkich miłostek pani Benigna nazywała pierwszą), był też artystą malarzem. Kochaliśmy się szalenie! Malował mi śliczne obrazy, których liczny zbiorek mam w swoim pałacu. Ach, jaka byłam szczęśliwa, kochając tego czarującego mężczyznę. A Pan jesteś żywym jego portretem, dlatego patrzyłam tak na Pana.
- Proszę siadać - rzekła uprzejmie do artysty, rada z ożywienia przyjaciółki pani Halina. - Ja muszę wstąpić do kuchni, bo wkrótce moi sezonowi goście zaczną się schodzić na obiad.
- Siadaj, siadaj kochany Panie! Tu, na kanapie, obok mnie, pogawędzimy. Ja tak lubię poznawać duszę młodych ludzi! Może pan mówisz po polsku, lub po rosyjsku? Ja w języku litewskim nie nebrałam jeszcze wprawy, a lubię posługiwać się taką mową, którą najłatwiej mi jest wyrazić myśli...
- Ja nie lubię dużo mówić, ani zwierzać się. Dlatego wszystko jedno w jakim języku będę rozmawiał, bylebym rozumiał co do mnie mówią i wiedział, że moje słowa są też zrozumiane. Więc chociaż najprzyjemniej  jest mi mówić po litewsku, mogę zastosować się do Pani życzeń i rozmawiać po polsku albo po rosyjsku.
- Ach, jak przyjemnie, że mówisz Pan po polsku i po rosyjsku! Może Pan zapali?
Podsunęła mu złotą papierośnicę, wpierw wziąwszy sama papierosa.
- Dziękuję, ja nie palę.
- Pan nie palisz? To godne pochwały! Dlatego taką śliczną masz Pan cerę, jak rajskie jabłuszko. Ja dużo miałam smutnych przejść w życiu. W smutnych chwilach chcąc oddalić od siebie bolesne wspomnienia, odurzałam się nikotyną, to łagodzi nerwy, i nabrałam nałogu do palenia.
 Pranas nie było domyślny żeby wyrazić zainteresowanie czy współczucie dla przeżyć sympatycznej damy, o których wzmiankowała z taką modulacją w głosie. Zdawał się nie uważać, co ona mówi. Siedział z rękoma założonymi na piersiach, rozparty o poręcz otomany, nogi wyciągnął przed siebie w długiej, sztywnej linii, a na pełnych ponsowych ustach igrał zagadkowy uśmiech, odsłaniający wyjątkowej białości zęby.
- Mruk litewski i bez towarzyskiej ogłady - pomyślała baronowa. - Ale śliczny.
Chciała znaleźć żywszy temat, żeby rozmową zainteresować artystę i zwrócić na siebie większą uwagę.
- Czy bywałeś Pan w Połądze przed wojną?
- Nie. Dzisiaj jestem poraz pierwszy. Wobec tego nie będę czas tracił na rozmowie. Chcę zwiedzić Połągę i pójść nad morze.
Chciał powstać ze swego miejsca. Pani Benigna zatrzymała go, ująwszy za rękę.
- Poczekaj Pan, zaraz obiad. Po obiedzie zwiedzisz. Ja będę przewodniczką Pana, znam dobrze najpiękniejsze zakątki miasta.
- Ja piękno przyrody odczuwam najlepiej w samotności.
- Jakiż to gbur nieokrzesany - Pomyślała znowu Baronowa. - Ale nie można mu tego mieć za złe - chamuk przecież, syn rzemieślnika, lub chłopa, za to przepiękny.
 Baronowa podsuwała nowe tematy. Chciała mu się wydać miłą i zajmującą. On ciężkim był w rozmowie, a gdy potrzebna była odpowiedź, zbywał paru słowami i bez zdań pytających milczał, patrząc przed siebie i nie zmieniając pierwszej pozy, gdy usiadł na kanapie. Ona zachowywała się niespokojnie: poprawiała się na poduszkach i zmieniała pozę nóg. Przy tych ruchach ocierała się z lekka, niby niechcąco o malarza.
- Może ja za wiele miejsca dla Pani zajmuję? - Zapytał wreszcie, zauważywszy jej niespokojne ruchy.
- Acha, poczuł już dotknięcie mego ciała - uśmiechnęła się do siebie pani Benigna i rzekła:
- Ja bardzo lubię odczuwać bliskość młodego człowieka, to takie miłe daje wrażenie. - Znowu zmieniła pozę nóg i oparła się lekko o ramię Turwida.
 Zapach odurzających perfum i pudru, wraz z gorącym oddechem wionął na artystę. Spojrzał na nią przeciągle. Widział bliziutko utkwione w niego zezująco na wielkich czerwonawych białkach źrenice popsute przez używanie w młodości atropiny, mięsista twarz porcelanowa od pudru, nad grubą obnażoną szyją zwieszało się dosyć obfite podbródzie. Na karminowych wargach igrał zmysłowy uśmiech, a z karmazynowej szaty porannej wyłaniał się kusząco potężny biust, podniesiony gorsetem. Przypomniała mu się mitologia grecka i pomyślał, że Baronowa nadawałaby się na model do Meduzy. Z mefistofelskim uśmiechem patrzył na nią długo, natrętnie, chcąc szczegółowo wyrysować ją w swojej pamięci jako okaz dobry do karykatury. Pani Benigna inaczej rozumiała to uporczywe spojrzenie. Uśmiechnęła się do niego zalotnie, błyskając złotymi plombami.
- Pan masz bajeczne oczy - rzekła przyciszonym głosem. - I taki Pan młodziutki! - dodała szeptem.
Pulchną, wypieszczoną ręką ozdobioną pierścieniami z brylantami przesunęła po jego długich, wijących się włosach, zacząwszy to głaskanie z tyłu głowy od szyi.
- Chyba jeszcze i miłości nie poznałeś?
- Czego ta straszna baba chce ode mnie? - Pomyślał chłopak.
To przybliżenie się baronowej i pieszczota jej dłoni przejęła go jakimś wstrętem. Odsunął się prawie niegrzecznie i odpowiedział.
- Ja kocham przyrodę i sztukę. Kocham te dwie moje kochanki całym sercem. I na miłość kobiety nie ma w moim sercu miejsca.
- Miłość jest poezją przyrody i życiem sztuki. Artysta nie stanie u szczytu, jeżeli miłość dla kobiety w nim się nie zbudzi.
- Co tam kobieta - głupstwo. Świat ma ciekawsze i piękniejsze bodźce dla sztuki. Kobietom artyści kult oddawali dawniej, gdy ludzie wrażenie swoje odczuwali zmysłami. Dzisiaj, gdy cywilizacja i kultura postąpiły tak wysoko, powinna i sztuka dążyć do wydoskonalenia się. Trzeba wyczuwać ją więcej duszą niż zmysłami. Uczuć miłości szukać w dziedzinie duchowej, wznosić się ku wyższym ideałom. A miłość do kobiety jest tylko naturalnym popędem krwi...Zupełnie rzeczą zwykłą, tak jak pokarm do podtrzymania organizmu. Ja zaś chcę naśladować czystość Rafaela, położyłem cugle na zmysły. Jeżeli kiedy spotkam kobietę, która będzie mi się podobała więcej od innych i zechcę być zakochanym, to wtedy tylko, jeżeli się przekonam, że ona jest uosobieniem moich marzeń. Nietylko ponętna jako kobieta, lecz która będzie mogła być moją żoną, towarzyszką życia i skrzydłami ducha mego.
Pierwszy raz w przeciągu ich rozmowy tyle słów wypowiedział Turwidas. Świadomość, że serce ślecznego chłopca jest obce dotychczas uczuciom miłości, wzbudziła w Pani Benignie entuzjastyczne uwielbienie.
- Czarujący - Szeptała do siebie. - Świeży i młody jak zapach wiosny. On musi być moim, musi! Ja będę pierwszą jego kochanką!
Dreszcz przebiegł gorący. On szedł do swego świronka pogwizdując głośno rzewną melodię piosenki litewskiej. Odprowadzała go wzrokiem zanim zniknął za drzwiami. Rozparta na poduszkach, paliła wonne papierosy i zapatrzona w dziwaczne kłęby dymu, układała plan zdobywania serca artysty.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz