sobota, 16 czerwca 2012

Rozdział X "Nie wódź na pokuszenie"

 Już upłynęło kilka dni, jak malarz Turwidas bawił w Połądze. Baronowa i jej przyjaciółka widywały go tylko podczas obiadu i kolacji. Ona całymi dniami błądził sam nad morzem, lub w innych miejscach Połągi. Upajał się pięknem przyrody, a duszę jego dręczyła tęsknota. W obrazach myśli wciąż widział postać dziewczyny spotkanej nad morzem wzburzonym. Powłóczyste spojrzenie jej sennych oczu budziło w nim niezrozumiały niepokój i pragnienie patrzenia wciąż w te oczy. Teraz widywał ją w lasku podczas muzyki, zawsze w towarzystwie i nie miał do niej dostępu. Obserwował ją z daleka. Zauważył, iż była jakaś smutna, milcząca, uśmiech rzadko się zjawiał na jej twarzy. W otaczającym ją towarzystwie była jakby tylko osobą swoją, a myśli krążyły po dalekich szlakach nieznanych nikomu. Gdy jej towarzyszące osoby - mężczyźni i panny rozmawiali i śmieli się, ona zdawała się czasami ich nie widzieć i nie słyszeć, z przymrużonymi oczyma, jakimś moralnym, czy duchowym znużeniem, patrzyła tęskno przed siebie w dal nieprzeniknioną. On siedząc samotnie, czy stojąc pod sosną, nie słyszał muzyki i nie widział ludzi, tylko patrzył na tą dziwną i cudną dziewczynę - patrzył uporczywie, jak urzeczony. A gdy orkiestra po odegraniu hymnu narodowego "Lietuva, Tėvyne mūsų" zdejmowała o narodowych barwach litewskich chorągiew i zamykała swą muzykę, ta panienka jak i wszyscy inni tu zebrani letnicy - opuszczała lasek i szła ze swoim towarzystwem na kolację. Pranas wtedy szedł za nią o kilka metrów dalej, krok za krokiem nie spuszczając z oczu jej wysokiej smukłej postaci. A gdy znikała w willi, stał z zadartą do góry głową, w nadziei ujrzenia choć cienia jej za szybami, ale tych okien dokoła tego domu letniskowego było kilkadziesiąt.

 Chociaż przed panią Benigną tak sceptycznie wyraził się o kobietach i miłości, gorącym jego marzeniem było spotkać kobietę, którą mógłby pokochać i być przez nią kochanym. Będąc idealistą  i synem bogobojnych ludzi pracy, brzydził się pospolitą rozpustą i unikał jej, marząc o ideale i prawdziwej miłości. W tej nieznajomej, myślał, że nareszcie spotkał Tę, której szukała jego tęsknota młodzieńcza. Rozbujała wyobraźnia ubierała postać tej dziewczyny w tęczę wciąż nowych marzeń, aż ją zrobił jakąś idylliczną bohaterką, tajemniczą sylfidą, istotą z krainy baśni zabłąkaną na ziemi. A druga pięćdziesięcioletnia sylfida leżała na miękkiej otomanie, wśród wyszywanych, atłasowych poduszek i paliła jeden za drugim papierosy o smaku hawanny, na twarzy rysowały się złość i nuda.  Przez te dni atakowała oblężniczo młodego artystę: roztaczała przed nim swoją indywidualność i inteligencję, kusiła pół obnażonymi pulchnymi plecami i wygorsowanym biustem, prezentowała śliczne nogi w jedwabnych pończoszkach ażurowych najlepszego gatunku, drażniła nozdrza odurzającą perfumą. A ten "głupi chamuk" najwidoczniej unikał jej, pokazując się dwa razy dziennie. Teraz pani Benigna układała ostatni plan, który musi doprowadzić do celu, albo...zupełnie rozwieje się nadzieja. Spojrzała na złoty zegarek okalający białą, wypieszczoną rękę. - Za pół godziny siódma, czas kolacji, zaraz zaczną się tu schodzić letnicy i... On! Podniosła się leniwie z otomany odrzucając niedopalonego papierosa.
- Halu! - Zwróciła się do pani domu wchodzącej na werandę z białym obrusem w ręce. - Każesz służącej podać mnie kolację w moim pokoju.
Cóż to za nagły kaprys Baronowej w chęci usunięcia się od ogólnego stołu? A Pani Halinie przyczyni tym niepotrzebnej fatygi.
- Czy swoją nieobecnością u stołu chcesz za jakieś przewinienie ukarać Rajskie Jabłuszko (takie przezwisko dała pani Benigna malarzowi, dla jego rumianej twarzy) żeby swoje śliczne oczy wypatrywał daremnie w oczekiwaniu ciebie? - Zapytała Pani Halina ze słodziuchnym uśmiechem, pod którym kryła się złośliwość. Ona wiedziała o ostrych, ale bezskutecznych atakach pani Benigny do uczuć artysty. Baronowa tę drwinę wyczuła i rzekła sucho.
- Spodziewam się, że raczysz się zastosować do moich życzeń.
 Posunęła się ruchem majestatycznym do swoich pokoi.

 Stołownicy Pani Haliny byli to wyżsi urzędnicy i fachowcy. Rozmowa u stołu toczyła się w języku litewskim. Mężczyźni zabawiali damy opowiadając anegdoty lub nowiny z gazet. One chichotały, lub robiły słodkie minki. Turwidas siedział z końca stołu. Do rozmowy wtrącał się o tyle, o ile miał okazję dociąć komu, najczęściej damom i w taki sposób, że trudno było jemu się odciąć. Anegdot i polityki nie lubił, słuchał tematów takich i bezmyślnego chichotu z ironicznym grymasem. Zauważył nieobecność baronowej.
- Chyba dostała niestrawności albo histerycznej migreny -pomyślał złośliwie. Po kolacji chciał jak zwykle pędzić na wędrówkę i wrócić o północy, wprost do łóżka. Zatrzymała go pani Halina.
- Mam parę słów do pana. Chcę zapytać jak będzie z naszym rachunkiem? Pan obiecałeś część należności wnieść za parę dni, a już minął dzisiaj tydzień.
Malarz się stropił. On zapomniał zupełnie, że musi płacić za swój pokój i stół, uważał iż dla artysty nie jest żadnym przestępstwem pomieszkać tydzień jeden-drugi i zjeść za "dziękuję". Takiej burżujce, co to znaczy dla jednej osoby więcej dać pokój i stołówkę.
- Bądź Pani spokojną - Rzekł prędko - Pieniądze będą. Spóźniłem się z wysłaniem mego adresu do rodziców i stąd ta zwłoka.
Poruszył się szybko do odejścia. Pani Halina znowu go zatrzymała. Zmarszczył się niecierpliwie.
- Zapomniałam powiedzieć: pani baronowa ma do Pana jakiś interes i prosi do swego pokoju.
- Po šimtą pipkių! (wykrzyknik litewski: do stu fajek!) - Syknął przez zęby, a głośno powiedział:
- Nie mogę teraz - za pół godziny zachód słońca, muszę być nad morzem. Jutro z rana niech ona mnie powie o swoim interesie.
- Co to za prostak! - Pomyślała pani Halina i rzekła z naciskiem: - Baronowa ma pilny interes i prosi zaraz!... Bądź Pan na tyle grzeczny, żeby nie okazywać lekceważenia solidniejszym od siebie osobom. 
Pranas zrozumiał, że obrazi panią willi, w której mieszka, nie idąc na wezwanie baronowej, a ponieważ łaska tej pierwszej była mu potrzebną, zrobił ustępstwo i poszedł pogwizdując przez zęby.

 Pani Benigna siedziała w obszernym fotelu. Miała suknię z czerwonego aksamitu, luźno leżącą na jej kształtach, ściągniętą w pasie złotym łańcuszkiem. Gors, plecy i ramiona mocno obnażone. Na nogach złote pantofle i takaż siatka na włosach. Na boki twarzy aż do ramion spadały pięknie utrefione loki. Wionęło od niej aromatami różanych perfum i pudru, do zawrotu głowy. Okna zakryte purpurową gazą dzierganą złotymi nićmi, tworzyły tajemniczy półmrok. Rozparta w romantycznej pozie na fotelu, paliła jak zwykle wonne papierosy. Uśmiechnęła się do wchodzącego słodko. 
- Ach! Przyszedłeś Pan! Jak miło! Tak czekałam!...No, siadaj kochany Panie Franciszku, siadaj.
Turwidas nie ruszył się od progu.
- Jaki Pani miała do mnie interes? Proszę mówić zaraz, bo bardzo się spieszę! - Zawołał niecierpliwie, strzykając głośno palcami.
- Jakiż to powód pośpiechu? Chyba Rajskie Jabłuszko ma randes-vous?
-Spieszę się nad morze, podziwiać zachód słońca.
-Ach, Ty artysto! Kochany artysto! Już zapóźno, koteczku, słońce zajdzie za 10 minut. Nie zdążysz do tego czasu być nad brzegiem morza. Lepiej siadać - o tu, na tym foteliku naprzeciwko mnie. Pogawędzimy. Ja mam do Pana Franka prośbę. 
- Jakaż to prośba? - Usiadł.
Swoim zwyczajem nogi wyciągnął w sztywnej linii, a ręce wsunął do kieszeni. Baronowa uśmiechnęła się pobłażliwie. Bawiły ją maniery Turwida, jako nowość.
- Chcę, żeby zrobił Pan mój portret. Dobrze wynagrodzę.
Spojrzała na niego przeciągle, otaczając się kłębami dymu. 
Pranas zmierzył ją od stóp do głów  i uśmiech szyderski zawisł na jego wargach. Pani Benigna po małej pauzie nie słysząc odpowiedzi mówiła dalej swym miękkim pieszczotliwym głosem.
- Chcę mieć po panu Franku pamiątkę własnej roboty. Ja tak lubię wszelką sztukę (szczególniej malarstwo) i popieram przy możliwej dla mnie okazji.
- Hm!... To dlatego...I przedstawił w swojej wyobraźni obraz taki: Na turkusach morza młody z jego rysami mężczyzna płynie w małej żaglówce po cichych falach. Zachodzące słońce purpurowe zanurzyło się do pół swej tarczy w toni morskiej. Wspaniała wieczorna zorza płonie na seledynach nieba. Te blaski zórz i gasnącego słońca mienią się tęczą na kryształach wód. Złota drgająca smuga przecina środek morza. Młodzian płynie zadumany, w ten cudny obraz natury wpatrzony. A w tych blaskach i cieniach wizja kobiety - anioła, przepiękna, nieuchwytna, przezrocza jak mgła. On stęsknione miłością oczy podnosi ku tej wizji świetlanej. I nie widzi, że nieopodal z rozkołysanej cicho toni wyłania się potworna Meduza z twarzą baronowej. Tylko zamiast loków i złotej siatki ma pstre węże na głowie, a zamiast ponsowych aksamitów fioletowo-zieloną opleśniałą skorupę. Wyciąga ramiona o długich szponach ku młodzieńcowi i skrada się powoli do łódki, żeby ją wywrócić i wciągnąć chłopaka w otchłanne topiele na piekielne męki swoich pieszczot.
Baronowa uśmiechnęła się miodowo widząc ten uporczywy jego wzrok na sobie.
- Czy zgadzasz się panie Franku na malowanie mego portretu?
- Dobrze. Ale ja nie umiem pochlebiać...
- Czy moja osoba do portretu nie nadaje się bez pochlebstwa? - Uraziła się pani Benigna.
- Owszem! I bardzo!...- Odpowiedział myśląc o swoim obrazie, utworzonym już w wyobraźni: "Młodzian i Meduza".
- Więc będziesz pan malował?
- Czemu nie!...
- Cudownie! Daj panie Franeczku rękę na zgodę naszej umowy.
Malarz z ironicznym grymasem podał jej dłoń swoją którą uścisnęła ona długo i gorąco.
- Dzisiejszego wieczora będziesz pan moim gościem. Byłam zajęta pisaniem listów i nie mogłam wziąć udziału w ogólnej kolacji. Teraz wypijemy razem czarnej kawy.
Powstała i zaczęła się krzątać powoli. Stolik nakryła śnieżnobiałym obrusem, postawiła klosz kryształowy z ciastami, srebrny talerz z owocami, położyła pudełko czekoladek, znalazła się też o rzeźbionym szkle karafka z krupniczkiem (likier litewski - spirytus zaprawiony miodem i wonnymi korzeniami). Pokojówka przyniosła imbryk z czarną kawą na tacy ze srebra i porcelany, a Baronowa nalała do ślicznych filiżanek i pili we dwoje, począwszy od krupniczka, przy  świetle lampy pod różowym abażurem.

 Turwidas pierwszy raz w życiu pił taki wyborny i mocny napój, smakował mu bardzo. Po pierwszym kieliszku już poczuł odurzenie, ale nie przeszkadzał swej biesiadniczce napełnić nowe czarki. Po kilku kieliszkach był już pijany - ściany i meble zaczęły tańczyć dokoła niego. Otoczyła go jakaś mgła kolorowa. Spojrzał na baronową. Wydała mu się jakąś potworną olbrzymką, z głową jak koło, w którym jarzyły się czerwone latarnie jej oczu, a usta otwierały się do niego jak paszcza rekina do żeru. Zrozumiał, że się upił. Iluzja zwiększonej postaci pani Benigny wydawała się arcy-komiczną, patrzył na nią i zanosił się homerycznym śmiechem.
- Z czego pan się śmiejesz? - Tonem urazy zapytała Baronowa.
- Z radości, że będę malował pani portret - Odpowiedział bełkocząc. - Doskonałe mam dla Pani tło! Cho-cho-cho-cho!
Ona inaczej zrozumiała ten śmiech i ostatnie słowa. Tłumaczyła to silnym jego podnieceniem mocnym trunkiem i sam na sam z jej ponętną osobą. Baronowa mogła wlać w siebie dużo kieliszków. I teraz była tylko podchmieloną. Malarz po krupniku wydawał się jej jeszcze ponętniejszym: gorzały jego oczy niezwykłym blaskiem, a usta były purpurowe jak rubiny, w ich rozchyleniu lśniły białe jak kość słoniowa zęby.
- Franeczku, jakiś ty śliczny! - I nagie, pełne jak łapy niedźwiedzie ramiona owinęły się dookoła jego szyi, na twarz chłopca spadały namiętne pocałunki. On wstrząsnął się cały i szorstko oderwał te ramiona od siebie.
- Czy Pani oszalała?
Zerwał się szybko z krzesła i chciał wyjść z pokoju. Zastąpiła mu drogę, sapiąc jak lokomotywa. Była szkarłatnie czerwona i krople potu spływały po policzkach, zmywając puder i róż. Znowu go porwała w duszące objęcia. 
- Franku - Szeptała urywającym się głosem. - Nie bądźże gorzkim dzieckiem... Ja Cię zrobię szczęśliwym, słyszysz!? Stworzę Ci karierę...Laurem sławy uwieńczę...Talentu nie rozwiniesz bez protekcji i złota, a w tym ja ci pomóc mogę, rozumiesz? Ty bądź moim, a twoja będzie sztuka i sława...Franeczku!
-Cha-cha-cha! Jesteś kobieto bardziej pijana ode mnie. Idź spać lepiej!...Gdy wytrzeźwiejesz, zapomnisz o swoich propozycjach. Cha-cha-cha!
Odepchnął ją od siebie brutalnie i wyszedł z pokoju zataczając się i śmiejąc do rozpuku. 

Baronowa dostała ataku histerii. 
Nazajutrz pani Halina wymówiła mieszkanie "nieobyczajnemu chamukowi", bo "kochana przyjaciółka" zastrzegła, że jeśli choć jeden dzionek tu będzie "ten parobek", to ona zmieni natychmiast mieszkanie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz