wtorek, 17 kwietnia 2012

Rozdział II Do Połągi


 Przed starym dworkiem o szarych ścianach i białych okiennicach stoi stara-stara lipa, aż pochylona ze starości. Po lipą szeroka ława biała. To ulubione miejsce doktora Antoniego. I teraz siedzi oparty o pień lipy-staruszki w swojej zielono-szarej czamarze samodziałowej i słomianym kapeluszu. Włosy i broda białe jak śnieg, a twarz poorana zmarszczkami, za to cera jeszcze rumiana i młodzieńcze zęby. Na wyciągniętych wzdłuż ławki nogach leży książka "Potop" Sienkiewicza, kilkanaście razy czytany i zawsze z tą samą przyjemnością.

 Teraz pan Antoni przerwał czytanie i zapalił bursztynową fajeczkę. Irytacja i troska na jego twarzy bo oto Bronka ukochana jedynaczka siedzi przy ojcu na tabureciku i skamle niemal ze łzami:
- Papunieczku najdroższy! Niech Papunieczek nieodmawia!... Przecież Papo widzi jakimi w Pogelindach smutne dni mego życia- żadnego towarzystwa, żadnej koleżanki, żadnej młodzieży. Jakiś tylko gryzipiórek litewski z Dorbian czy z Kretyngi i Budryczuki. Ja tu melancholię dostanę z nudów. Kończę przecież już 21 rok, czas mnie wyjść za mąż, żeby Papunieczek i Mamunieczka mieli podporę życia, a Pogelindy ratować od dzierżawców i ruiny. Jak tu plackiem będę ciągle siedzieć zostanę starą panną - fuj!! I dostanę bzika ze zgryzoty, a Pogelindy runą i Papo z Mamunią pójdą na dziady. Połąga to jedyna moja nadzieja i radość życia. I jedyne miejsce gdzie mogę znaleźć odpowiedniego męża, na miasta nie mamy przecież mamony.

 Na końcu ławki przy nogach męża siedzi Pani Joanna, mamusia Bronki, szczupła, mizerna, ze śladami minionej urody w drobnej twarzy. Przydeptane pantofle na bosych nogach, długa spódnica staroświecka i jasna luźna bluzka; uczesana jak córka w kukiełki nad uszami. Patrzy na Bronkę z frasobliwym współczuciem w dużych, niebieskich oczach. Wie jak Mężowi trudno wydostać pieniądze z trzosa, a przecież córkę "na wydaniu" nie można stale konserwować w takim zapadłym kącie jak Pogelindy.

 Po skończeniu bolesnej swojej przemowy Bronka wstała z taburecika, objęła ojca szyję i twarz jego pokryła pocałunkami. To było najtrafniejsze do zwycięstwa uporu i skąpstwa Papy.
- Papunieczku, przecież da Papo pieniądze na Połągę?! Przecież nie odmówi!?
- No dobrze, dobrze!... Dam tobie cały 1000, ale nie wierzę, panie, żebyś znalazła tam odpowiedniego sobie męża. W zeszłym roku też przebawiłaś całe lato w Połądze. Tyle kosztowało!... I jakiś skutek był z tego, panie!? Zaręczyłaś się z żonatym człowiekiem, upilcem, awanturnikiem. Tylko wstyd był potem, panie, i poniżenie godności naszego nazwiska. Ta jego żona Rosjanka przyjechała z córką z Rosji i przyjęła katolicyzm, żeby nie dopuścić męża do rozwodu.
- Jednakże złapałam tam poważnego kandydata do ręki. Przecież Henryk to "partia"; ziemianin, kapitan, prowizor. Trzy podstawy bytowe! Czyż nie?! Przy tem tak przystojny i Polak. A że ta jego żona zdążyła przyjechać z córką przed naszym ślubem i przyjęła katolicyzm, aby nie dopuścić męża do rozwodu. To już taki pech który życie moje prześladuje stale.
- Lubisz awanturników i oficerów; trafisz, panie, znowu na jakiegoś ananasa podobnego do Henryka, tylko w innej postaci.
- Właśnie - odezwała się Pani Joanna. - Lubisz "łapać wiatry" i tracisz przez to ludzi solidnych. Przecież w celu matrymonialnym asystowali tobie Andrzejewski i Montwiłł. Specjalnie przyjechali do Połągi, żeby ci się oświadczyć. A gdy zobaczyli, że jesteś zajęta tylko flirtem z oficerami, usunęli się od ciebie obaj.
- Niech ich parada!... Jabym nigdy za żadnego z nich zamąż nie poszła. Andrzejewski jak bekon tuczny. a Montwiłł z figurą ślimaka.
- Ale obaj ziemianie, z pięknej rodziny, dobrej opinii, solidni i zamożni!
- At! Mam tam biedę z nimi!
- Daugirda też "wypuszczasz z rąk", a on po swoim wuju z Ameryki otrzymał w sukcesie 25000 dolarów.
- Łysy, z twarzą okrągłą, szeroką jak księżyc w pełni, fuj!
- Księżyc najwięcej zdobi niebo wieczorne, a Daugird z twarzą księżyca byłby ozdobą życia naszego ze swymi dolarami. Czy ty rozumiesz co to jest dziś 25000 dolarów, wrono malowana!? Za czasów carskich był to wielki kapitał, a cóż mówić dzisiaj! Takie Pogelindy jak nasze on cztery mógłby kupić. Szczęście niezwykłe samo do ciebie idzie w ręce, a ty takie szczęście depczesz!
- Proszę cię, Joasiu - wybór męża zostaw Broni samej. W takich sprawach - uważasz pan - nie może być przymusów, ani namowy, bo to jest zbyt poważna sprawa w życiu każdej dziewczyny. W razie tragedii małżeńskiej byłby - panie - największy żal do rodziców.
- Właśnie w takich ważnych sprawach muszą przedewszystkim kierować rodzice, bo młode "wiatrem podszyte" nie idą za rozsądkiem lecz powodują się impulsem swoich uczuć, a serce macierzyńskie przeczuwa gdzie szczęście a gdzie klęska dzieci.

 Bronia widząc, że Mamunia wsiadła na swego konika, umknęła do sadu pod pretekstem zbierania truskawek na podwieczorek. Pani Joanna odprowadziła ją oczyma; gdy znikła, westchnęła, mówiąc do małżonka:
- Co z tej naszej Bronki będzie dalej? Nie interesuje się zgoła żadnym zajęciem, tylko spacery, książki i "pustota".
- A co ty chcesz od niej, panie!? Czy żeby roboty Magdaleny odrabiała? Niech sobie używa dziecko swobody dopóki - panie - jest przy rodzicach, nie ma męża ani dzieci.
- Właśnie o to chodzi, że jeszcze nie ma męża. Żebyś ty Antoni był rozumnym ojcem jak inni, przekonałbyś ją aby wyszła za mąż za Daugirda. Taki bogacz! Złote jabłko zrobiłby z Pogelind i chociaż raz mielibyśmy odpoczynek i spokojną starość. Skończyłyby się te dzierżawy i wszystkie zgryzoty.
- Za bardzo kocham moją córkę, żebym ją zmuszał czy namawiał na zamążpójście bez żadnej miłości. Ty -panie - masz dwie córki i syna z pierwszego małżeństwa, tam kładziesz połowę serca, a ja - panie - mam ją jedną-jedyną i ona dla mnie jest wszystkim na świecie! Ja pragnę jej szczęścia, a nie łez.
- Gdy starszych córek ja byłam jedyną opiekunką, potrafiłam ich życiem pokierować. Czy Marylka i Wandzia źle wyszły zamąż? Też bez miłości -za moją namową.
- Marylka, tak... Ale Wandzia! ...Bronia na pewno nie wyszłaby zamąż za takiego jak mąż Wandzi. Cóż on - panie - przedstawiał przed wojną w ziemiańskich kołach: "hreczkosiej" na 84 hektarach z wypłatą posagów dla pięciu sióstr, przytem zrzęda i skąpy, w dodatku głuchawy. Bronia takiego dostanie i za lat 10.
- Nie poniżaj tak Pawełka. Chociaż on posiada tylko 84 hektarów, ale mająteczek ładny, ziemia pierwszego gatunku, a on sam przystojny, solidny i z uniwersyteckim wykształceniem.
- Ale Wandzia go nie kochała, po zamążpójściu omal nie dostała melancholii.
- Doczekała się dzieci i przeszła melancholia. Taka choroba to z bezczynności. Teraz przywiązała się do męża i czuje się nastrojowo dobrze, a dzieci wypełniają jej dnie powszedniego życia. Ma dostatek, spokój i cel. Miłość to mrzonki, dobre w romansach lub dla rozpróżnowanych damulek. Grunt to pieniądz. Ja za ciebie wyszłam zamąż z miłości i cóż z tego! Jeno hary, troski i zgryzoty. A jak byłam żoną Ongiza, za którego wyszłam zamąż jedynie dla jego fortuny i tytułu pułkownika, byłam wtedy panią "całą gębą". Nie wiedziałam, że...
- Tak, Tak! Wiem o tym...I dość - panie - tego trajkotania! Zostaw mię w spokoju i nie dokuczaj Broni z tym zamążpójściem, ma jeszcze dużo czasu na to. Twoja Marylka miała lat 23, gdy wyszła zamąż, a Wandzia 27. Bronia - panie - ma tylko 20 i "nie ma czego" ją ukuwać w to jarzmo małżeńskie. Od twoich starszych córek jest - panie - bystrzejsza i ponętniejsza. Jeżeli one nie pozostały starymi pannami lecz powychodziły zamąż dobrze, jak to - panie - twierdzisz sama, to tymbardziej Bronia znajdzie sobie odpowiednią "partię". No i odejdź sobie, daj mi czytać w spokoju.

 Ale Pani Joanny nie tak łatwo było się pozbyć, gdy wpadła na swoje tematy. Ciągnęła dalej swym cichym monotonnym głosem:
- Widzisz, Marylka i Wandzia były co innego, miały opinię panien poważnych i solidnych. A Bronia, chociaż masz dla niej majątek, ale wiesz jakie warunki tego majątku... Panicz z dobrej ziemiańskiej fortuny nie zechce włazić w te tarapaty pogelindowskie. Żeby kto chciał do jakiej pięknej posiadłości Bronkę wprowadzić, na to liczyć nie można, gdyż nieszczególną ma opinię; uważaną jest za ekscentryczną, narwaną i próżniaczkę. Dlatego...
- No, czy ty nie dasz mi spokoju z tym ględzeniem!?Chcesz - panie - wypędzić mię z mojej ławki, bo już nie wytrzymam!...

 Chyba ta pogawędka Pani Joanny z małżonkiem zakończyłaby się sprzeczką, gdyby nie przyszła Bronka z koszykiem truskawek, wołając:
- Papusiu, Mamusiu na podwieczorek truskawkowy. O, jakie już śliczne, dojrzałe!
- Ty moje dziecko - przyrządź mnie truskawki w głębokim talerzu, z cukrem i śmietanką.
- Dobrze, dobrze, Papunieczku. - Pocałowała ojca i pobiegła z koszykiem truskawek do pokoju.
- Jakie to miłe, kochane, dobre dziecko! - Zachwycał się ojciec jedynaczką.
- Tak, ona ma więcej wdzięku i kobiecej finezji od Marylki i Wandzi. Tamte były bardzo prawe i sztywne. Szkoda że jej brak taktu i rozsądku. Żeby tak kierowała się więcej rozumem, a mniej sentymentem, byłaby żoną P. Syrutowicza. To taka świetna partia! Pałacowy człowiek na 500 hektarach, własna fabryka papieru, a jaki elegancki, inteligentny! Pan w pełnym znaczeniu tego słowa. I takim człowiekiem wzgardziła jedynie dlatego, że od niej o 25 lat starszy. A przecież mój pierwszy mąż starszym był ode mnie o lat 40 kilka i czy źle mi z nim było? Ślicznie! A to głupiadełko dla takiej bagateli taką partię - jedną z najlepszych w Litwie przefaj...I to przez ciebie, bo nie umiesz wychowywać córkę. Nie starasz się wcale wpłynąć na jej rozsądek. Marzysz o zjęciu Polaku i szlachcicu-ziemianinie, a wszystkich kandydatów do ręki córki - Polaków "puszczacie w trąbę". I taki będzie Bronki los, że wyjdzie zamąż za Litwina, jakiego urzędnika czy oficera - zobaczysz!
- Milczeć! Psiakrew! - Huknął wreszcie Pan Antoni, wyprowadzony z granic cierpliwości.
- Stary bałwan! - Obruszyła się Pani Joanna oddalając się szybko.

------------------------------------------------------------------------------------------------------

 W jadalnym pokoju przy dużym czworokątnym stole zakrytym ceratą Mamusia i Bronka oglądały żurnal nowych mód paryskich.
- Fe! - Mówiła Pani Joanna. - Co to za obrzydliwe teraz mody: bez żadnego wcięcia w pasku jak u kobiet ciężarnych, krótkie sukienki ledwo zakrywające kolana. Jak to karykaturalnie wygląda panna ze zbyt grubymi łydkami, lub nieproporcjonalnie chudemi.
Bronka roześmiała się.
- A ja bardzo lubię krótkie sukienki - młodzieńczo, powiewnie. Moje łydki ładne, nie będę wyglądać jak karykatura. Więc jutro jadę do Kłajpedy kupić sobie dwie nowe sukienki - jedną seladynową do koloru moich oczu, drugą - biały muślin i do tego tunikę z czerwonej gazy.
- Po co tobie aż dwie nowe suknie. Przecież Wandzia podarowała dwie śliczne balowe, które wspaniale można przerobić wedle obecnej mody i będziesz elegancką miała tualetę. Masz też jeszcze dobrutką sukienkę białą, kupioną w zeszłym roku. Moją gazę ze ślubnego welonu przerobimy na te długie po bokach skrzydła przy zeszłorocznej sukni białej. Będzie elegancko i modnie. Tuniki - jak widzisz na żurnalu, wyszły już z mody. Ta czerwoność niepotrzebna - zbytnia jaskrawość.
 Pani Joanna była wyjątkowo pomysłową w przerabianiu starych sukien na nowomodne. Ubierała najmłodszą córkę w suknie starsze od niej, jeszcze z zapasów własnej młodości lub sprezentowane od przyrodnich sióstr, ale tak gustownie i umiejętnie były przerabiane, że starzyzny niktby się nie domyślił.

-----------------------------------------------------------------------------------------------------

 Nareszcie przyszedł dzień 30 czerwca, tak oczekiwany dla Bronki wyjazd do Połągi. Tam tylko 24 km z Pogelind. Dzierżawca parokonnym wozem drabiniastym wiezie niezbędne rzeczy: łóżko, otomanę, stolik, szafkę, kilka krzeseł, trochę naczyń, pościel, kozę i siano dla kozy. Mleko codziennie kupować zadrogoby kosztowało, a kózka ze świeżym mlekiem daje 6 litrów mleka dziennie, gdy dobrze dopatrzona. Trzy litry będą dla nich, jeden gosposi za doglądanie kozy, dwa na sprzedaż. Kozie mleko droższe przecież od krowiego, jako lecznicze.
 Wiozą też całą skrzynię zapasów wiktualnych: garnek masła, słoninę wędzoną, jaja, szynkę, kiełbasy, półgęski wędzone, sery, miód, domową  marmoladę, konfitury, suszone śliwki, gruszki i jabłka z własnego sadu, kaszę jęczmienną, groch, fasolę, kartofle, mąkę, bułki domowe i pierniki, chleb razowy, a nawet kilka butelek domowego wina dla spodziewanych podczas sezonu gości. Pani Joanna była bardzo zapobiegliwa i oszczędna, lubiła zawsze zapasy konsumpcyjne, czy w podróży czy w sezonie. Mając tyle własnych produktów gospodarskich po co ponosić liczne wydatki na sklepy spożywcze.
 Bronka z Mamusią pojadą drabiaczkiem żółtomalowanym, do którego zaprzężona piękna Herolinga.
Już blisko godzinę siedzi Bronka w drabiaczku, ubrana w płaszcz podróżny z białego płótna domowego i nie może doczekać Mamusi, która zanim dojdzie do wózka po kilka razy jeszcze zawróci, coś nowego przypominając sobie dla zleceń gospodarskich małżonkowi i pomocnicy domowej Magdalenie. To poczciwa, kochana Mamusia! Ona była psczółką pracowitą całego domu: zapobiegliwa, gospodarna, zawsze czynna.

 Bronka bardzo lubi tę drogę z Pogelind do Połągi - taka malownicza! Tylko pszykrzy dopóki do Dorbian się dojedzie. Chociaż droga prowadzi przez wspaniały bór iglasty, ale kopki piasek lub błoto niewysychające nawet latem.
Dorbiany to niewielkie miasteczko gminne położone pośród przepięknych i zdrowotnych lasów sosnowych. Przedtem była to właśność hrabiów Tyszkiewiczów, a w r. 1919 upaństwowiona.
Z Dorbian do Połągi 18 kilometrów dobrym jak na Żemajtiję gościńcem. Ta droga białym wężem wije się pośród pół uprawnych, łąk zielonych, gajów kwiecistych i wiosek zadrzewionych jak park. Żemajtisy kochają drzewa i gdy dom budują wpierw dokoła fundamentu sadzą i dlatego wsie Żmudzkie są pełne drzew i kwiatów.
Bronka lubuje się obrazami okolic mijanych i pieści się wspomnieniami, których tyle się wiąże z tą drogą jeszcze z czasokresu dzieciństwa, gdy przyjeżdżała z Polski starsza siostra przyrodnia, Marylka i zabierała ją zawsze dla towarzystwa córeczki swojej, Janki, która była rówieśnicą i przyjaciółką najmilszą Bronki.
A potem ten sezon letni w Połądze w 1921 roku - jakie miłe dał wrażenia, ile niespodzianek! ... A co to lato - 1922 r. przyniesie?? Oczywiście nowe niespodzianki, nowe wrażenia, romantyczne przygody (?) A może?... Może znajdzie męża (?)...Albo jakiś nowy, ciekawy On...(?) Ktoś... Który balladę marzeń zmieni w rzeczywistość... (?)
I marzy Bronka... Śni na jawie... A głos Mamusi frasobliwej o jutro i przyszłość córki brzęczy monotonnie i nieprzerwanie.

- Uważasz Bronia - kieruj się przede wszystkim rozsądkiem. Masz na ukończeniu 21 rok czyli jesteś już pełnoletnia. Dlatego staraj się być rozumną, "nie łap wiatry", nie baw się w "pustotę" - jak to lubisz. Musisz rozważnie - uważasz - zastanowić się nad życiem, to jest - nad własną przyszłością. Jasnym ci jest, że Pogelindy dogorywają, a to przecież był nasz jedyny - ostatnia rękojmia życia naszego. Papo już zupełnie zestarzał ... i zdziecinniał. Widzisz, nie może już zajmować się i nie chce pracą lekarską, nie ma sił na wyjazdy do chorych, doktorów naokoło pełno. Do Papy przyjedzie przez miesiąc paru tylko pacjentów. Dzierżawcy coraz więcej pustoszą nasz majątek i obniżają opłaty. Orty (1) spadają gwałtownie, chyba na jesieni będzie dewaluacja. A Papę nie można przekonać, żeby tych kilkadziesiąt tysięcy nie trzymał w garści lecz puścił w jakiś obrót. Uparty on i skąpy, a do jakichś przedsiębiorstw czy spekulacji - jak ślepy do kolorów. Więc widzisz córunia -chylimy się nad przepaścią. Dwie nam pozostały drogi ratunkowe: kupiec na Pogelindy lub  zamożny, energiczny zięć. Z tymi kupcami widzisz jak trudno: dolarami nie chcą płacić, a za orty nie możemy przecież sprzedawać, gdy są walutą ginącą. Ostatnia ścieżka wyjściowa z niedoli, twoje zamążpójście. W Połądze - jak sama dowodziłaś - najlepsza okazja żeby znaleźć "odpowiednią partię". Tam w czasie sezonu zjazd z całej Litwy. W zeszłym sezonie chciało się tobie tylko bawić, tańczyć, zajęta byłaś jeno łapaniem chwil. A teraz odrzuć "pustoty", patrz "seraznie" i staraj się o podtrzymanie znajomości z mężczyznami, którzy przedstawiają filar bytu, a na te niemądre, puste flirty machnij ręką. Od ciebie teraz głównie zależy, aby usunąć beznadziejność jutra naszego, zabezpieczyć majątek i starość rodziców oraz zapewnić sobie fundamentalną przyszłość.

 Bronka umiała słuchać, a nie słyszeć. Tego tematu oracje mamusine tak jej były znane, tak oklepane, że nie czyniły na niej żadnego wrażenia. Ona wie, że musi znaleźć bogatego męża, gdyż  tego wymagają ich smutne warunki majątkowe, chociaż ten majątek posiadał 120 hektarów i niepodlegał agrarnej reformie. Ale wszyscy troje byli niedołężni gdzie chodziło o organizację życia pracą i energią. Lecz w danej chwili - tej tak miłej i malowniczej pojazdce do Połągi, z tą słodką nadzieją przyjemności różnych i wrażeń sezonowych, Bronka odpychała od siebie to widmo męża-bogacza dla podstawy bytu, a bujała na skrzydłach marzeń o Tym... Który otworzy jej podwoje do czaru życia przez miłość (?)

 Już mijają ostatni bór, który ciągnie się 8 km. Gdy się wyjeżdża z tego boru uderza wzrok od strony zachodniej bezmiar stalowo-szafirowych wód - to Bałtyk nasz kochany!
Połąga ma chyba najpiękniejsze położenie z całego wybrzeża Bałtyckiego, jak ono długie jest i szerokie. Dlatego właściciela tego miasteczka hrabiego Tyszkiewicza Feliksa było marzeniem zrobić z Połągi nadbałtycką Niceę. Upiększał, stylizował, założył parki, zbudował teatr letni, wspaniały kurhauz, piękne wille, odnowił molo. Miliony położył w tym celu.

Kurhauz w 1925 r. (Fot. z wystawy przy odbudowanym kurhauzie)

Do wojny światowej 1914 roku roku coraz większe Połąga miała wzięcie jako kurort. Przedewszystkiem Połągę kochali Polacy. Zjazd polskiej inteligencji był ze wszystkich miast europejskich. I może hr. Tyszkiewicz osiągnąłby swój cel w utworzeniu z Połągi światową riwierę nadbałtycką, gdyby o kilka lat później wybuchła wojna. Po wojnie rozbrat polityczny między Litwą a Polską oraz agrarna reforma zniweczyły te szerokie plany.

Willa "Morskie Oko", w której miał mieszkać hr. Tyszkiewicz

 Mamusia z Bronką jechały przez miasteczko Połągowskie 3 km zanim się zatrzymały przed najętym dla siebie mieszkaniem. To szary, niski domek wyłania się z bukietu ogródków i tuli się omszałą strzechą do prastarych lip i klonów. Okna jego prawie nikną w powodzi różnobarwnych kwiatów, wśród których dominują róże. Ten domek jest wiekopomną pamiątką Połągi. W nim spędzał kiedyś letnie wakacje nasz wielki poeta Adam Mickiewicz. Oto, pod rozłożystą półspróchniałą lipą stoi stół kamienny, przy którym opiewał piękność Litwy i jej historie bogate w legendy i baśnie. A od ulicy, przy lewym skrzydle domku widać pod grubym szkłem złocony postument jego, żeby każdy wiedział iż ten skromny stary domek był zaszczycony tego słynnego piewcy ludu, którego twórczość i wspomnienia zarówno drogie są Litwinom jak i Polakom. Domek ów nosił nazwę "Domek Mickiewicza".


Domek Mickiewicza. Grafika wisząca w aptece przy ul. Vytauto


Apteka przy ul. Vytauto od strony podwórka. Prawdopodobnie to jest
właśnie Domek Mickiewicza (lipiec 2015)

Bronka z Mamusią miały pokój z dwoma oknami na wschód od ulicy, a jednym na południe, od cienistego sadu.
 Dużo będą miały roboty z rozpakowaniem wszystkich rzeczy i uporządkowaniem po swojemu mieszkania. Pomaga im stróżka tego domu, Monika. Jutro już będzie i dosłownie - jak to dziś nazywają - "wczasy".
----------
Przypisy
(1) Orty - waluta pruska, wprowadzona po I Wojnie Światowej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz